Pierwsze miejsce od końca, czyli jak Słodki Flirt New Gen został moją najgorszą grą roku 2024

Jak wspominałam w moim poprzednim tekście podsumowującym rok 2024, tylko jedna gra zalazła mi za skórę tak mocno, że zasłużyła na umieszczenie na liście najgorszych tytułów, w które zagrałam w ubiegłym roku. Jako że to gra przeglądarkowa bez końca na horyzoncie, to równie dobrze ma wielkie szanse pojawić się także w stawce anno domini 2025… Chociaż z drugiej strony mam pewne powody – i nadzieje – aby twierdzić, że może nie, bo zwyczajnie to cudo się zamknie, nim przyjdzie mu święcić swoją pierwszą rocznicę. … Nie, moment, to chyba wyszło w kwietniu, więc do tego raczej dociągną. Ale mam nadzieję, że potem już nie i OCH JAKĄ MAM NADZIEJĘ. Nie ubiegając jednak faktów (?) – dziś opowiem wam, jak Słodki Flirt New Gen zapracowało sobie na osobny tekst z cyklu „co za szajs” i postaram się zrobić to zwięźle. Pierwszy szkic tej opinii liczył sobie cztery strony historii niszczenia marki przez Beemoov, firmę za nią odpowiedzialną, i ciągle nie była to historia pełna, co skończyło się tym, że sama siebie zmęczyłam, przedłużając sztucznie ten referat i wyrzuciłam go do kosza. Jeżeli ktoś chce zgłębić się w opowieść o niszowej grze otome, która kiedyś odniosła na tyle duży sukces, że doczekała się mangowej adaptacji i figurek, a także własnego stoiska na Japan Expo (wszystko to jest aktualnie tylko smutnym wspomnieniem), to zapraszam do TEGO podsumowania na Reddicie o początku końca. Co musicie wiedzieć ode mnie, to że moim zdaniem Słodki Flirt nigdy nie był grą dobrą. Ale w swoich czasach był w dużej mierze JEDYNĄ o takim zasięgu i dostępności dla Zachodu, który w kwestii otome mógł co najwyżej obejść się smakiem, nie licząc kilku tytułów na Vicie (której też prawie nikt w Europie nie miał). New Gen z kolei to kulminacja głupich pomysłów mających wiele źródeł, a żadne z nich nie ma nic wspólnego z pragnieniem wydania gry godnej dzisiejszych standardów ani tym bardziej z umiejętnością trzymania ręki na pulsie. 


O pracach nad Słodkim Flirtem New Gen dowiedziałyśmy się chwilę po zakończeniu ostatniej części oryginalnej trylogii, która przechodziła przez kolejne etapy życia naszego ówczesnego awatara o wdzięcznym roboczym imieniu Sucrette. Jeśli rzuciliście okiem na przytoczony wyżej link do redditowego wątku, to wiecie, że popularność SF przygasła po pierwszej salwie zmian zaaplikowanych do systemu staminy; usunięto też w nowej części (czyli wtedy Uniwersytecie, drugim etapie życia Sucrette) trzy opcje romansowe i zastąpiono je nowymi. Poza oczywistym faktem, że reformację zarządziła głównie żądza pieniądza – wtedy tłumaczona jako wynik rozrośnięcia się firmy, a co z tego ostatecznie wyszło, to do tego dojdziemy – przy okazji czarno na białym wyłożono też podejście twórców do własnego dzieła. ChiNoMiko, główna pomysłodawczyni i autorka serii, w jednym z wywiadów przyznała, że motywacją do stworzenia SF była nieobecność otome na rynku zachodnim: stwierdziła więc, że stworzy grę „w którą sama chciała od zawsze zagrać”. Próżno tej miłości było szukać przy odpowiedziach na pytania community odnośnie do tego, czemu w sequelu Słodki Flirt pozbywa się trzech chłopaków, z którymi przeżyłyśmy całe czterdziestoodcinkowe Liceum. W pierwszej ripoście dosłownie padło pytanie „czy my zdajemy sobie sprawę, że to tylko gra”. Należę do osób, które uważają, że fandom nie powinien narzucać autorowi, jak ma opowiadać historię; jednocześnie jednak uważam też, że istnieje coś takiego jak decorum i zrozumienie targetu. Chciałabym przesadzać, pisząc, że odpowiedź studia na rozczarowanie fanek była skrajnie bucerska – ChiNoMiko wiele razy zdążyła udowodnić skrajną nieumiejętność w porozumiewaniu się z graczkami, a próby „rozładowania” atmosfery wokół kontrowersyjnej premiery Uniwersytetu to jeden z koronnych tego przykładów. Nie zamierzam jednak robić tutaj autorce rachunku sumienia – kto siedzi w fandomie, ten wie co i jak – a wspominam o tym dlatego, że im dalej las, tym bardziej ta postawa udzieliła się reszcie firmy. New Gen w momencie jego ogłaszania miało być nowym Liceum, powrotem do najcieplej wspominanej odsłony gry i osobiście nie wiązałam z tą rewelacją żadnych nadziei – Słodki Flirt był dla mnie nawet w czasach swej świetności co najwyżej przeciętny, a tym bardziej widać było po Uniwersytecie i kończącym trylogię Love Life, że pracują przy tej marce już całkowicie inne osoby nierozumiejące uroku oryginału. Jednakże największe fanki posiadające jeszcze pokłady dobrej woli wobec starań Beemoovu ucieszyła ta wiadomość. Oto na horyzoncie zamajaczyła szansa na powrót do dawnej świetności… Którą chwilę przed premierą NG zniszczyło zupełnie obwieszczeniem, iż nowa część będzie jednak działa się w miejscu pracy i dotyczyła przygód dorosłej bohaterki. Widzicie, jakiś czas po podzieleniu się wesołą nowiną, Beemoov wysłał do nielicznej grupy graczek ankietę badającą zainteresowanie potencjalną grą. Ja nic nie dostałam, więc mogę posługiwać się tylko opiniami z drugiej ręki i kilkoma zrzutami ekranu, na które natknęłam się na Tumblrze, ale ogólny konsensus jest taki, że ankieta była biedna i mało koherentna, i jakoś tak czuję, że to było specjalnie, żeby wyniki wyszły takie, jak Beemoov zapragnął. Oryginalne Liceum kończy się pójściem z swoim wybrankiem do łóżka – kontrowersyjna decyzja, która spotkała się z ogromnym zniesmaczeniem community, bo nie licząc kilku wątków wziętych z kosmosu, Liceum zawsze przedstawiało nasz związek z niewinnością i nieśmiałością towarzyszącą pierwszym sympatiom. Od jakiegoś czasu dało się dostrzec ten zwrot w stronę „dorosłości” w scenariuszu, a finał przypieczętował to wrażenie. Uniwersytet poszedł oczywiście jeszcze dalej w skupianiu się na seksualności, a Love Life, które kontynuuje nasz związek z poprzedniej części, już totalnie odlatuje w kierunku rzeczy, które po zachodzie słońca robią pary. Żeby nie było – nie jestem pruderyjna, same widzicie, ile recenzuję pornosów na tym blogasku. Ale ewolucja Słodkiego Flirtu to kazus „darker and edgier” oraz fabułek skręcających w tanie kontrowersje i tego, co się sprzedaje – a sprzedaje się, mianowicie, seks. Tym samym decyzja przeniesienia fabuły New Gen z Liceum do dorosłego życia wynikła najprawdopodobniej z chęci popłynięcia tym samym nurtem. Okazało się potem, że dość mocno przestrzeliłyśmy z tą hipotezą – och, jakże przestrzeliłyśmy – ale sonda posiadała jeszcze jedno ciekawe pytanie z cyklu „czy umiesz odróżniać fikcję literacką od rzeczywistości”. … Wiecie, to oraz skręcanie w stronę fabułek pokroju scenariuszy Trudnych Spraw, to są dla mnie dwie najlepsze poszlaki, jak rozpoznać pisarza, który nie potrafi pisać. Fabularnie Słodki Flirt jako ogół ma mnóstwo wad, ale na potrzeby tego akapitu przytoczę jedną naczelną, która emanuje swoją beznadzieją na wszystko inne – scenarzyści to idioci, którzy nie wiedzą nic o życiu. Widać to zwłaszcza od połowy Liceum, gdy wkraczamy w tereny Trudnych Tematów™ i początków osadzania wątków w klimatach kryminalnych czy później uniwersyteckich. Cytując jedną z moich byłych wykładowczyń: „aby móc o czymś rozmawiać, najpierw trzeba coś wiedzieć”. Patrząc na skrajną niekompetencję pisarczyków Słodkiego Flirtu, uwzględniłabym w tym stwierdzeniu także pisanie. Głupota bohaterów, a także zerowy research towarzyszący jakiemukolwiek tłu dla każdej z pojawiających się w tej grze fabułek, każą mi sądzić, że pisze ją albo wyjątkowo zacofane AI, albo ludzie, którzy całe swoje życie przesiedzieli w piwnicy. I tutaj wchodzi pytanie z sondy: idiotyzmy wylewające się z SF-owych historii nie umknęły i community, co oczywiście zostało wytknięte w odpowiednich momentach na forum i social mediach. Reakcja Beemoovu? Powyższe pytanie ORAZ plansza przez rozpoczęciem pierwszego odcinka w New Gen obwieszczająca, że „gra to tylko pastisz, nie ma na celu zmieniania niczyich poglądów i w ogóle to pamiętaj, że to tylko fikcja, nie histeryzuj”. Pół biedy, gdyby przynajmniej Słodki Flirt był pisany ze świadomością i celem bycia głupiutkim; ale jest cała bieda i gra bierze się w każdym momencie śmiertelnie poważnie, chociaż traktuje tylko o podrywaniu chłopców (przynajmniej na początku, bo potem polega na przegrywaniu w życie – this game is wild, man, i to nie w tym dobrym sensie). Dlatego trudno zrzucić jej bezsens na gatunek, bo gdyby tak było, to nie mielibyśmy do czynienia z górnolotnymi fabułkami pokroju zdrady w związku albo molestowania seksualnego. Scenarzyści naprawdę uważają, że mają coś mądrego do przekazania na tematy społeczne… Jednocześnie nie posiadając zielonego pojęcia na temat podstaw pracy policji albo jak funkcjonuje środowisko akademickie. To w sumie niesamowite, że postacie nie przypominają sobie nawzajem o konieczności oddychania – w tym momencie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś jednak dopadł się do skryptu i wymazał to zanim weszło na lajwa. JEDNAKŻE – i może nie uwierzycie! – to wciąż nic w porównaniu z New Gen. Bo New Gen, moje kochane, bije to wszystko na głowę, i to z telemarkiem. 


Zrobiłam trzy strony wstępu, żebyście wiedzieli co i jak, a teraz czas najwyższy przekuć powyższe informacje na powody beznadziejności głównego dania tego postu. Jeżeli wydaje wam się z poprzednich akapitów, że Słodki Flirt to kaszanka, to lol, uwierzcie mi, że da się gorzej. Paradoksalnie po obcowaniu z New Gen zaczynam cieplej wspominać poprzednie części – mam ulotną nadzieję, że Liceum wyjdzie kiedyś na Steama w jakiejś przystępnej formie, bo chciałabym je ponownie przejść i zobaczyć, czy weszłoby mi lepiej. Podejrzewam, że w większości przemawia przeze mnie desperacja, ale to chyba jedyna zaleta nowej części – jest tak koszmarna, że wszystko nagle urasta do rangi niemalże oscarowej. O wadach New Gen można napisać pokaźną rozprawkę – co zamierzam zaraz zrobić, rzecz jasna – ale jeśli miałabym wymienić jej dwa największe grzechy, to byłoby to a) jak bardzo o niczym jest ten tytuł; b) z jaką butą uważa, że należą mu się za to nic wszystkie pieniądze tego świata. W ciągu lat, gdy gry urosły do rangi mojego głównego hobby, zaczęłam zwracać większą uwagę na to, jak wiążą się ze sobą poszczególne elementy gameplayu. Nie będę tu ściemniać, że znam się jakoś super na game-devie, jednakże częściej jestem w stanie zrozumieć, co stało za tą konkretną decyzją w fazie planowania. Patrząc na konstrukcję fabularną NG, trudno dostrzec choćby zalążek spójnego pomysłu, co jest cokolwiek zabawne, gdy uświadomimy sobie, że gra wyszła spod ręki firmy funkcjonującej na rynku ponad dziesięć lat. Jak wspominałam już kilka razy, scenariusz Słodkiego Flirtu nigdy nie był specjalnie górnolotny – był jednak w miarę koherentny, choć na dno ciągnął go regularnie brak ambicji twórców, zwłaszcza w Uniwersytecie i Love Life. Choć masz pięć opcji romansowych do wyboru, fabuła jest straszliwie liniowa i o ile rozumiem, że gdyby dało się wypisać z każdego wątku, to w ogóle nie byłoby gry ani historii, o tyle w przypadku Słodkiego Flirtu oznacza to, że nawet jak jest wybór, to go nie ma. W LL wpada motyw skoku w bok – nasza postać może iść w tango z Erykiem, NPC-em kręcącym się wokół bohaterki przez pół sezonu. Nawet jeśli regularnie wybierasz opcje niezdradzające jakiegokolwiek zainteresowania mężczyzną, fabuła i tak postawi cię najpierw przed konfrontacją z nim, a następnie z twoją drugą połówką, implikując, że COŚ SIĘ STAŁO i to twoja wina, więc musisz rozwiązać ten nieistniejący konflikt, ponieważ ścieżka jest jedna dla wszystkich, nawet jeśli nie ma sensu. W New Gen problem ten ze zdwojoną siłą pokazuje się już od samego początku: nie dość, że to ponownie jedna i ta sama historia dla każdego, to już konstrukcja pierwszego odcinka udowadnia, jak niewiele zmiennych również w kwestii konkretnego wybranka/wybranki serca gra jest gotowa nam zaserwować. Epizod wprowadzający minimalnie przedstawia nam wszystkie opcje romansowe, zmuszając graczki do wyboru jednej osoby, z którą chce się spędzić czas i zamykając drzwi do całej reszty. Rozumiem, że wstępnie prawie każda z nas wybiera sobie pierwszy piksel do wyrwania na poziomie porównywania projektów postaci: gdyby tak nie było, to twórcy otome nie spędzaliby nad nimi tyle czasu. Jednakże otome to także historia oraz bohaterowie, i to one ostatecznie decydują, komu oddasz swoje serce i z kim zdecydujesz się przechodzić zwłaszcza tę drogą jak diabli i nieszanującą twojego czasu grę. Niestety pisanie należytych wstępów jest dla słabych, tak więc lepiej, żebyś była gotowa na replaye, jeżeli nie spodoba ci się zawartość bramki, którą wybrałaś. Następne epizody nie są pod tym względem lepsze: pretekstowa fabuła wypełniona mało znaczącymi dialogami o polocie schnącej farby nie ubarwia postaci ani nie wprowadza żadnego rozwoju charakterów. Po dwunastu odcinkach nie jestem w stanie opisać tych zbitek pikseli więcej niż jednym przymiotnikiem na krzyż, a nie muszę chyba dodawać, że to tragedia nie tylko w romansówce, ale w fabule jakiejkolwiek. Zresztą ba! nie ma w tej grze nawet czegoś na miarę kontynuowanego wątku. Każdy odcinek to wycinek z życia bohaterów, ale takich po lobotomii i bez niczego ciekawego do powiedzenia. Fabułę New Gen najlepiej opisuje stwierdzenie „rzeczy się dzieją” i naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ nie żartuję. Na zarzuty odnośnie do nudy wyzierającej z ekranu twórcy odpowiedzieli, że to dlatego, iż historia ma konstrukcję sitcomu, ale lol, po tym wyznaniu już wiem, że żadnego w życiu nie widzieli. W New Gen owszem wydarzają się „situations”, tylko że tak wyzbyte nie tylko „comedy”, ale i „sense”, iż trudno tu się czymkolwiek przejąć, a co dopiero zaśmiać. Rzeczy się dzieją, niepodbudowane niczym i niekończące się żadnym znaczącym wynikiem; nawet jeśli szczątkowy, to ciąg przyczynowo-skutkowy jak najbardziej jest częścią każdego sitcomu. Wbrew temu co sądzi Beemoov, postacie komediowe ewoluują: Michael Scott z pierwszego odcinka The Office ciągle posiada te same wady w finale, ale jednocześnie też czegoś się uczy i coś przeżywa, nadając im nowe pole do interpretacji. Thomas z New Gen z kolei w odcinku mu poświęconym po wypadku samochodowym, w którym skasowano mu motocykl, ucieka w siną dal kupić sobie nowy, a reszta bohaterów, która go szukała, po całym zajściu oddycha z ulgą i wszyscy idą na piwo. Nie dochodzi do żadnej refleksji, sytuacja wydarzyła się i skończyła, the end. W jednym z epizodów główna bohaterka decyduje, że musi wyprowadzić się do matki, bo siostra zajęła rano wspólną łazienkę (to naprawdę jest katalizator dla tej decyzji, I kid you not). Poza tym, że kreacja naszej MC nie potrafi się zdecydować, czy chce być oryginalna i dać nam grać bananowym dzieckiem, czy właśnie nie, bo jednak Bohaterki Takie Jak Ty się sprzedają, to po obejrzeniu jednego z apartamentów na wynajem, gdzie doszło do smyrania się po ręce z naszą opcją romansową i tyle w kwestii rozwoju tej relacji, MC decyduje, że jednak nie potrzebuje już mieszkania. Tak, to jest koniec odcinka. Nie, nie ma żadnego komentarza. Witamy w New Gen


Napomknęłam chwilę o głównej bohaterce i pochylać się będę nad tym zagadnieniem niżej przy okazji tekstu o Infinity Nikki, więc tutaj tylko w wielkim skrócie zdradzę, że Ysaline (docelowe imię MC) to taka skaza na pomniku female leads, że nawet durna i toksyczna Sucrette z poprzedniej części przy niej jawi się jako ostoja kompetencji i sukcesu. Nie da się powiedzieć nic pozytywnego o tej postaci, poza tym, że ma duże cycki i OCH JAK ILUSTRACJE NIE POZWOLĄ NAM O TYM ZAPOMNIEĆ, a w obliczu braku jakichkolwiek innych zalet to wy już wiecie, jak odbiera się tę. Ysaline jest naczyniem jeszcze pustszym niż towarzysząca jej obsada: na niczym się nie zna, nic jej nie interesuje, jest głupia jak but i jestem pewna, że jej monologom wewnętrznym towarzyszy cykanie świerszczy, ale to wam powiem, gdy wreszcie zdecyduję się włączyć dźwięk w tej opuszczonej przez boga grze. Jak wspominałam wcześniej, scenarzyści Beemoovu są święcie przekonani, że mają coś do powiedzenia w kwestiach społecznych: Sucrette na studiach pisała pracę o silnych postaciach kobiecych (lol), stare opcje romansowe wyleciały, aby zrobić miejsce dla nowych i bardziej inkluzyjnych, a bohaterka New Gen jest domyślnie czarnoskóra. To wszystko byłyby dobre i ciekawe zmiany, gdyby wyraźnie nie wleciały tylko dlatego, że tak trzeba i żeby sztucznie urosnąć w oczach community. Pomysły na wątek lesbijski skończyły się w momencie, gdy okazało się, że scenarzysta nie rozumie, jak działa seks bez penisa w równaniu; narracja NG w materiałach promocyjnych bombarduje nas informacjami, że czarnoskóra matka Ysaline jest chodzących ideałem, co bardzo szybko podminowuje zwyczajowa patologia i głupota w pisaniu postaci w wykonaniu Beemoovu; sama Ysaline jest bohaterką tak tępą, że uważam granie nią za uwłaczające. Fandom otome rozróżnia dwa sposoby przeżywania historii: poprzez self-insert i perspektywę trzeciej osoby. Self-insert to stawianie się w pozycji bohaterki i odgrywanie jej roli – to ty romansujesz danego amanta i ty przeżywasz te przygody. Dobry fundament pod tego typu grę daje Tokimeki Memorial Girl’s Side: dobieramy naszej postaci imię, datę urodzin i pokój, co wpływa na nasze początkowe statystyki, a potem rozwijamy je, jak nam się podoba. Bohaterka nie jest niema i wchodzi w interakcje z resztą obsady w sympatyczny, mało intruzywny sposób, ale jednocześnie ze względu na sporą dowolność w kreowaniu jej zainteresowań (wysoka Inteligencja przedkłada się na bycie prymuską, etc.), ciągle czujemy, że to „my” i to „nasza” historia. Powiedziałabym nawet, że reakcje bohaterki TMGS rozpisane są z myślą o tym, jak zareagowałaby przeciętna dziewczyna w romantycznych sytuacjach, dzięki czemu nie ma dysonansu między nami a naszym awatarem. I mean, ja bym na pewno kwiczała w środku, gdyby moja sympatia zaprosiła mnie do siebie do domu, żeby oglądać gwiazdy z dachu, I KWICZAŁAM GDY GRAŁAM OKEJ (TokiMemo jest TAKIE dobre, idźcie ściągać romy, NATYCHMIAST). Drugim sposobem na granie jest oczywiście przyglądanie się rozwojowi historii i jeśli czytałyście moje ostatnie recenzje otomców, to widziałyście, że często przewijają się w nich peany na cześć charakterów głównych bohaterek. Oczywiście taką samą satysfakcją napełniają mnie sceny pocałunków i zbliżeń, które przeżywam przez osobę trzecią, czyli MC, tak, jak gdybym przeżywała je, grając w TokiMemo, gdzie gram jako „ja”. Drugiemu podejściu bliżej jednak emocjom towarzyszącym czytaniu książki lub oglądaniu filmu: jesteśmy widzami, którzy zżywają się z postaciami na ekranie i kibicujemy im przy wzlotach i upadkach. Wspominam o tej teorii dlatego, że New Gen w kreacji Ysaliny nie wpasowuje się w żadną z tych wypadkowych. W przypadku self-inserta postać, w którą się wcielamy, musi być odpowiednio pusta, żeby zrobić miejsce dla gracza, który wypełni ją sobą. Jeżeli posiada jakieś cechy albo tło, to muszą być one wystarczająco neutralne, aby jak najwięcej osób potrafiło się z nimi utożsamić (to tak w ramach tego, czemu główni bohaterowie przeważnie są nudni lub stonowani). Z kolei, jeżeli mamy komuś kibicować, to musi być odpowiednio interesujący, tutaj akurat nie ma się nad czym rozwodzić. Trudno się zaangażować w coś, czym można leczyć bezsenność. I tutaj dochodzimy do tego, jak (nie) zbudowana jest Ysaline: jak pisałam, dziewczyna jest gościem we własnej historii, nie posiada własnego zdania, jej myśli głębią przypominają na wpół wyschniętą kałużę i ogólnie nie ma nic pociągającego w tej postaci. Tak jak rzeczy się dzieją, tak Iza po prostu bierze w nich udział, pozostając… No w sumie nawet nie reakcją na otoczenie, bo i ta w jej wykonaniu jest taka na zasadzie „bo trzeba”. Dziewczyna płynie z prądem, przestawiana z kąta w kąt przez decyzje innych bohaterów i Imperatyw Narracyjny. Jednocześnie nie sprawdza się też jako naczynie na graczkę, ponieważ po pierwsze mamy minimalny wkład w jej kreację, a po drugie Beemoov dał jej inwazyjne jak diabli tło, do którego nie można się ustosunkować. New Gen wprowadziło nową funkcję charakterów, co oznacza tyle, że możemy wybierać z trzech rodzajów odpowiedzi: słodkiej, energicznej i buntowniczej. Nie będę się rozwodzić, czym się różnią, bo jak zwykle skończyło się na obietnicach i poza tym, ile osób nas znienawidzi i jak bardzo oraz kolorem okienka, nie mają żadnego wpływu na fabułę, ot, twoje biurko w menu wygląda inaczej. Iza jest dalej tak samo nijaka, a koszt dialogów zależy od tego, jaki charakter postaci wybrałyśmy na początku, więc ogólnie jest to kolejna pułapka finansowa jakich wiele w New Gen. Jeśli zaś chodzi o background naszej postaci, to zwolniła się ona z poprzedniej firmy, ponieważ miała romans z szefem/synem szefa, który miał romans też z całym biurem (chyba) i jednocześnie narzeczoną, ale nasza bohaterka nic nie zauważyła i nikt jej nic nie powiedział. No to tego, nie wiem za bardzo, jak wam to skomentować. Jak widać, nie jestem do końca pewna szczegółów, ale to dlatego, że scenariusz też nie jest ich pewien. Mam podejrzenie, iż New Gen miało wyjątkowo pod górkę podczas tworzenia i utknęło w development hell tyle razy, że tkwi w nim do teraz. ChiNoMiko na socjalkach przyznała, że sporo ludzi porzuciło projekt, a te osoby, które zostały, traktowały go wyłącznie jako kontrakt do wypełnienia. Zastanawiający był też moment, w którym ogłoszono, iż New Gen zmienia trajektorię z Liceum 2.0 na Korporno – do premiery, co chwila co prawda przekładanej, pozostało parę miesięcy, a tu nagle przez okno wyrzucono jakąś część gry w zaawansowanym stopniu produkcji. Wątpliwości zostały rozwiane po paru odcinkach, gdy nader oczywistym stało się, iż fabuła niektórych z nich została minimalnie zmieniona, aby wejść w ramy dorosłego życia. To pewnie też w jakimś stopniu tłumaczy rozedrganą przeszłość Izy, bo i o sporej liczbie informacji fabuła w dalszych epizodach najzwyczajniej w świecie nie pamięta, tak gdyby zostały dopisane na szybko i nikomu nie chciało się już sprawdzać skryptu po raz kolejny, aby wyjaśnić nieścisłości. Na początku tekstu wspominałam, że zakładałam zmianę tła historii na korpo, aby szybko przykuć graczki do ekranu obietnicą namiętnych uniesień na biurku kolegi z pracy. The joke’s on me, ponieważ New Gen przez bycie tworem nadpisanym nie może się zdecydować czy rozwijać romans powoli wzorem oryginalnego Liceum, czy jednak zedrzeć czym prędzej łachy ze swych postaci, więc ostatecznie nie robi z relacjami w grze dosłownie nic. Każdy odcinek to wyjątkowo nudna historyjka bez celu, w której ze swoją flamą spędzamy na flircie maksymalnie minutę lub dwie. Wzorem „najlepszych” gier mobilnych, New Gen wprowadza sceny specjalne, które odblokowuje się za walutę premium, której kilka sztuk dziennie dostajemy. Jest to właściwie jedyny moment, w którym główna bohaterka wyraża zainteresowanie swoim potencjalnym wybrankiem bądź wybranką – i mój Boże, wyraża je tak, że w kącie automatycznie staje dozorca w oczekiwaniu na koniec tych amorów, aby zmyć podłogę. Nagle Iza dostaje niemal apopleksji od samego oddechu rozmówcy na szyi, co jest doprawdy paradne, ponieważ poza tymi chwilami nasza heroina traktuje swoich współpracowników – wszystkich, bez wyjątku – jak zeszłoroczny śnieg. Dodatkowym klinem jest rzekoma „sitcomowość” odcinków – w tej grze oznacza to tyle, że nie mówimy o tym, co działo się w poprzednich epizodach, więc w każdym startujemy praktycznie od nowa z naszą relacją zbudowaną w dwa zdanie i obrazek, gdzie w sumie totalnie obce sobie osoby nagle zaczynają mocno ingerować w swoją przestrzeń osobistą i absolutnie nie da się w to zaangażować. 


Zaangażować nie da się także specjalnie w postacie do romansowania. Okej, skłamałam – romansuję Amandę i mając na względzie beznadziejną jakość tej gry, uważam, że akurat trafił mi się ten route jak ślepej kurze ziarno. Tak, tych interakcji z nią – jak i z resztą Wybranków Serca – jest śmiesznie mało, ale kiedy są, to stanowią jedyny highlight odcinka. Jednakże, żeby Amandę romansować, trzeba przebić się przez koszmarne pierwsze wrażenie, ponieważ jedynej opcji lesbijskiej w grze wylosował się archetyp Zadufanej w Sobie Bogaczki i mój Boże, jak Słodki Flirt uwielbia podkreślać REALIZM, jeśli chodzi o kreację postaci. Toksyczność relacji i zachowań bohaterów są z tą serią od początku: prym wiódł tu zawsze nasz pierwszy awatar Sucrette ze swoim dyletanctwem i szydzeniem z wszystkiego na czym się nie zna (a to niestety idiotka, więc nie zna się na niczym), ale znakomita większość obsady nie pozostawała daleko w tyle. Na palcach jednej ręki da się policzyć w tej serii bohaterów nieplujących jadem naokoło i niebędących ludzkimi spierdolinami, zwłaszcza w Love Life, gdzie wszyscy na akord przegrywają w życie i są z tego powodu jeszcze bardziej zgryźliwi niż zazwyczaj. New Gen jednak przebija to wszystko, serwując nam jedną z najgorszych stawek postaci do romansowania ever. Jeśli myślałyście, że z poprzednich części SF wylewa się patologia, to potrzymajcie Beemoovowi piwo, bo to jeszcze nie koniec. W New Gen masz wybór z Thomasa, chyba-autystyka, ale scenarzyści się nie przyznają, żeby Twitter ich nie zjadł, którego największym hobby, któremu to oddaje się z lubością, jest włamywanie się ludziom… no, wszędzie i zbieranie na nich haków. Po co? Bo to zabawne i można, ponieważ Tomka fascynują klimaty szpiegowskie, ale w zestawie małego Jamesa Bonda nie zmieścił się kompas moralny, tak więc na porządku dziennym nasz kolega z biura robi codziennie przegląd lokalnych monitoringów i szuka brudów. Nigdy nie spotykają go reperkusje z tego powodu, ponieważ gra uważa tę jego „przypadłość” za zabawną i nadającą mu kolorytu. Co prawda są to barwy czarne jak smoła i złe jak szatan, ale hej, była plansza na początku, że scenarzyści nie chcą uczyć życia? No to się zamknij. Jako że New Gen nie przewiduje w swoim słowniku miejsca na zagadnienia takie jak „zdrowy rozsądek” czy „refleksja”, to możemy ponownie wejść do tej samej rzeki i wziąć się za wdrapywanie na biurko nowego szefa. Nie jest to jednak specjalnie ekscytujące, ponieważ Devon po Hyunie z Love Life odziedzicza schedę bohatera, którego scenarzyści nie lubią i na którego bardziej niż na wszystko inne nie ma pomysłu. Jedynymi dominującymi „cechami” – duże słowo – tej postaci to posiadanie roweru zamiast życia i że raczej na pewno nie płaci nam za pracę. Co to znaczy? No to znaczy, że chciałabym napisać wam wprost, że Devon jest skorumpowanym BYZNESMENEM, który nie ma pojęcia o prowadzeniu firmy, ale fabuła CHYBA chce, żebyśmy uważały go za super szefa rodzinnego startu-upu z zasadami, ale pisze to BEEMOOV, więc nie, tego tam nie ma, ponieważ Beemoov nie ma pojęcia o niczym i Devon w najlepszym wypadku, gdy już przejawi ten ogienek charakteru, jest frajerem, który totalnie wręcza ci dodatkowe zadanie pięć minut przed końcem zmiany z terminem „na wczoraj”. A i to tylko wtedy, gdy nie robi wyłącznie za element wystroju. Elementem wystroju jest też Roy – popłuczyny po Jacobie ze Zmierzchu sprowadzone do świecenia klatą. Wzgardziłam Royem na początku, bo to opcja vanilla, a wy już wiecie, co ja sądzę o opcjach vanilla, ale po 12 odcinkach beznadziei Roy pozostaje najmniej inwazyjnym WS-em w tej grze. To prosty chłopak z sercem po właściwej stronie, dlatego fabuła rzuca się co odcinek, aby go upodlić, bo jest przystojny i ma fajną klatę, o której ilustracje nie dadzą nam zapomnieć, a to oznacza, że jest głupi i cała firma się z niego śmieje. Nie będę spoilerować ostatniego odcinka, w którym Amanda dostała swoje pięć minut, ponieważ jest świeżutki jak bułki pieczone o poranku, ale dość powiedzieć, że jeśli postać w uniwersum New Gen nie ma na koncie złamania jakiegoś paragrafu albo po prostu bycia chodzącą porażką, no to nie jest to zdaniem scenarzysty nie jest to dobra postać. Rzeczywistość w Słodkim Flircie zawsze malowała się w ponurych barwach: twoi przyjaciele byli koszmarni i myśleli tylko o sobie, większość chłopaków prześcigała się w wyzywaniu cię od głupich krów, gdy nie wstrzeliłaś się w dziwny klucz odpowiedzi, którego nikt nie rozumie do dziś, a główna bohaterka była tym typem, co do którego modlisz się, aby nigdy na niego nie wpaść poza pracą. New Gen do tej puli dodaje nudną fabułę bez konsekwencji: jako że interakcje z WS-ami są ograniczone do minimum, to nie mają oni nawet szansy się rozwinąć. No, teoretycznie z jednym wyjątkiem – miejscową wariacją na temat Christiana Greya, czyli Jasonem. Jason od samego początku był kreowany na czarnego konia gry, ulubieńca autorki i mariaż wszystkich obecnie najpopularniejszych tropów w literaturze YA. W wyniku jego ścieżka wydaje się najbardziej przemyślana pod kątem ciągu przyczynowo-skutkowego… Do pewnego momentu. Po kilku odcinkach dość szybko wychodzi na jaw, że to jest ścieżka docelowa – tylko na tej powraca temat przeszłości Izy, pojawia się coś na miarę rozwoju relacji (wait for it), a i z Jasona da się coś wyciągnąć w kwestii jego samego, co w sumie nie zdarza się u innych love interestów, bo scenarzyści mają to gdzieś. Wyraźnie widać, że romanse są podzielone na Jasona oraz całą resztę, i tylko przy tym pierwszym starano się zachować jakąś ciągłość fabularnego. … Do pewnego momentu. Widzicie, problemem tej ścieżki jest fakt, że reklamuje się ją jako „sekretną”. Jason jest prezesem konkurencyjnej firmy i jak wspomniałam wcześniej, wypadkową największych hitów YA – czyli chimerą stworzoną z Greya, Massimo, rozpiętości skrzydeł Rhysanda i motywu enemies to lovers, którego prawie nikt nie umie na rynku pisać. Żeby wejść na ścieżkę Jasona, trzeba sobie zasłużyć – najczęściej przez odgrywanie ofiary, ponieważ to jest ENEMIES TO LOVERS, a to oznacza, że jedynym sposobem na flirt jest szydzenie z bohaterki, gdy ta coś spierdoli (a spierdala co odcinek). I okej, każdemu jego porno, jeśli komuś się to podoba, to more power to them – choć prędko irytujące zaczyna robić się to, iż grę rozpisano chyba na milion odcinków, więc od bodajże piątego relacja Izy i Jasona to wyjątkowo siermiężne „will they, won’t they”, w którym on raz zachowuje się jak ktoś, kto może czuje do bohaterki miętę (może), a raz jak Seba spod blokowiska, który musi sobie odbijać kompleksy na bogu ducha winnej lasce – aczkolwiek nieodmiennie rozbraja mnie, że gra z szerokim targetem ma czelność dzielić się na Jedyny Słuszny Route i Całą Resztę. Chociaż jeszcze bardziej rozbraja mnie, że ją samą to nudzi po jakimś czasie. Jako że Jasona trzeba aktywnie szukać, ponieważ nie pracuje w tej samej firmie, a grę pisze stado małp, to po którymś odcinku widać, że jest doklejony do fabuły na ślinę, ponieważ od teraz ilustracji w każdym epizodzie jest pięć i tako rzece Zaratustra. And in true New Gen style, te gościnne występy to też nic specjalnie godnego uwagi: Jason wpadnie, uratuje sytuację (albo nie, nieważne), Iza ma jednocześnie kisiel w gaciach i zamęt w głowie odnośnie tego, że chce go bardzo, ale musi grać trudną do zdobycia, poczekajcie jeszcze trzy sezony z tym łóżkiem, koniec, rozchodzimy się do domów. Muszę przyznać, że jest to jednak pewna sztuka, tak konsekwentnie kopać w zęby nawet te osoby w fandomie, które grają do jednej bramki z autorami. 


A skoro już o kopaniu w zęby mowa, to przejdźmy do strony technicznej! Nikogo zapewne nie zaskoczę stwierdzeniem, iż w New Gen na każdym kroku widać, iż jedyne, co stało za wieloma decyzjami, to żądza pieniądza, ponieważ większość rozwiązań w ogóle nie nadaje się do tego typu gry. Rozgrywka w NG wygląda tak samo jak w poprzednich częściach: jest to przeglądarkowe otome z miesięcznymi fabularnymi update’ami, na które składa się jeden nowy odcinek. Czas oczekiwania między tymi aktualizacjami czasami osładzają eventy powiązane z aktualnym świętem, ale jak zapewne się domyślacie, te zależą od kalendarza, więc są takie miesiące, w których nie dzieje się absolutnie nic. Jako nowość wpadły więc eventy wskaźnikowe, czyli tutejsza odmiana „stamina consumption events” – wydaj X punktów akcji, aby odblokować kolejne pułapy z nagrodami. Te eventy trwają miesiąc i poza graniem w odcinki oraz kupowaniem ubrań, nie wymagają od graczek żadnej interakcji. Jako nowość na zabicie czasu dodano Konkurs Stylu, czyli głosowanie na najlepsze stylizacje graczek w danej kategorii. Jeżeli czytając powyższy opis uznałyście, że bardzo mało dzieje się w tej grze, no to macie rację – zwłaszcza jeśli gracie w inne i DOBRE gry mobilne o podobnej tematyce. Na początku wspomniałam, że zmiany w systemie podyktowane były rzekomym rozrośnięciem się firmy, ale naprawdę trudno w to uwierzyć, patrząc na to, jakim dinozaurem w kwestii mechanik jest New Gen. Nowe odcinki wychodzą co miesiąc i jest to tempo mordercze, zwłaszcza że wypełnia je dialogowa wata, która kurczy zapasy staminy w trybie turbo. „Ale Ciaro”, zapytacie, „powiedziałaś wcześniej, że w tej grze nie ma contentu, a teraz mówisz, że nie da się być na bieżąco z odcinkami, to chyba się wyklucza, prawda”? A ja odpowiem, że niby tak, tylko że jak pisałam wyżej, poznawanie fabuły w New Gen to zerowa frajda (no bo jest jej tam dosłownie zero). Łapię się już powoli na tym, że zapominam wchodzić na stronę po punkty, zwłaszcza że nie ma sensu być z tą grą na bieżąco. Dlaczego? Bo wskaźnikowe eventy. Pułapy są naprawdę wysokie i wykraczają poza koszt jednego odcinka, więc jeśli akurat nie potrzebujesz się obkupić w sklepie w zaległe ciuchy, to nie masz na co przeznaczyć punktów akcji. Możesz oczywiście zrobić replay, ale gra jest pomyślana tak, żeby jak najbardziej utrudnić kolekcjonowanie zaległości. Podział na trzy różne charaktery sprawia, że niektóre odpowiedzi będą droższe, a inne tańsze. Do tego dochodzi fakt, że teraz jeden dialog potrafi obniżyć i podwyższyć punkty sympatii z kilkoma postaciami naraz, co znacznie utrudnia utrzymywanie kontroli nad tymi wskaźnikami. No i na koniec mamy też problem tegoż, iż nie mają one już limitu 100 punktów na WS-a, co oznacza, że wymagania do odblokowania ilustracji są mega wysokie. Jeżeli z jakąś postacią od drugiego odcinka regularnie minusujesz, nie masz właściwie żadnych szans, aby w którymś z późniejszych epizodów odblokować ilustrację, o ile nie trzymasz w zanadrzu innej waluty i nie wymusisz na grze jej zdobycia. Nie zamierzam mieć pretensji do New Gen, że jako pseudo-mobilna gra f2p chce na siebie zarabiać i nie udostępnia wszystkiego za bezcen; zamierzam za to jak najbardziej mieć pretensje do niej za to, że wcale się nie kryje ze swoją pazernością, zwłaszcza po obietnicach złotych gór Beemoovu. Oraz tym, jak beznadziejna okazała się historia, której nie ma, a także jakie niesympatyczne postacie nam zaproponowano do romansowania, kiedy na rynku jest milion innych i ciekawszych tytułów, które szanują swoich graczy. Bo też nowością w tej odsłonie Słodkiego Flirtu są płatne pakiety, a raczej ich mnogość. Wycenione oryginalnie na ok. 80 złotych (obecnie 60) zawierają w sobie kostium dla postaci, wystrój pokoju oraz strój dla naszej maskotki (która notabene okazała się tak trafionym pomysłem, że gra usilnie stara się o niej zapomnieć tak gdzieś od trzeciego odcinka). Jako że New Gen to maszynka do robienia pieniędzy w pierwszej kolejności i nic więcej w drugiej, to oczywiście pakietów na rozpoczęcie gry było dostępnych z dziesięć, podczas gdy do dyspozycji dla wszystkich były dwa odcinki i kilka szmatek na krzyż w sklepie gry. Chciałabym przypomnieć, iż przekładano start tej gry parę razy – nie oficjalnie, ale było wiadomo, że źle się dzieje w państwie duńskim. Well, nie tak źle, żeby nie wsadzić do gry tysiąca mikropłatności, am I right?! Tu chciałabym też zaznaczyć, że moim zdaniem ubrania w tej grze są po prostu brzydkie. Jest ich też mało: w odróżnieniu od poprzednich części, gdzie odcinki potrafiły zaoferować nawet pięć różnych kostiumów, po jednym dla każdego WS-a, New Gen ogranicza się do dwóch na epizod. Prawie zawsze są one utrzymane w jednym z dwóch stylów: stanowiącym zapewne popłuczyny po Licealnej wersji NG Dzidzia Piernik oraz Rycząca Czterdziestka, co chyba ma stanowić rysowników pomysł na to, jak ubiera się młoda kobieta pracująca w biurze. Spoiler – nie ubiera się. Dodatkowo widać też jak na dłoni wyjebanie rysowników: paleta kolorów to ruletka, w której raz zielony to mięta, a raz rozmyte bagno; raz jakaś bluzka będzie miała niebieską wersję, a raz zamiast niej będą trzy pomarańczowe. Ubrania potrafią też nie pasować do siebie lub PODSTAWOWYCH włosów bohaterki, co tym bardziej zawęża możliwości. Dla mnie największym policzkiem jest kalendarz VIP, który za dodatkową opłatą oferuje więcej waluty oraz dodatkowe stroje albo meble. I to jest „fantastyczny” zabieg, ponieważ to jest PREMIUM… Do którego dodawane są ubrania stanowiące kalki dostępnych za darmo, słabe lub po prostu niedokończone. Notabene VIP umożliwia także zagranie w nowy odcinek przedpremierowo – w praktyce oznacza to, że zostajesz betatesterem, ponieważ optymalizacja tej gry leży i kwiczy. Chcesz zobaczyć, ile bugów można zmieścić w jednej apce po tym, gdy już wszystkim ściemnisz, że potrzebujesz więcej pieniędzy na podniesienie jakości świadczonych usług? POTRZYMAJ MI PIWO. Nie ma dnia, żebym dała radę na nią wejść i wyjść inaczej niż przez crash systemu. Może to ma być wybawienie – gra nie chce, żebym traciła życie w tej totalnie nieintuicyjnej szafie, którą projektował ktoś, czyją największą podnietą w kategorii UI było Hearts of Iron. Nie zmieścił się w New Gen sklep, bo to, prawda, wymagałoby stworzenia osobnej kategorii, a na tej ledwo dyszącej stronie pewnie wyjebałoby kod, gdy spróbować upchnąć coś jeszcze (eventy tego najlepszym przykładem), tak więc ubrania kupujemy w szafie i pomimo możliwości filtrowania ich kolorystycznie i względem posiadania, to przebieranie się jest straszną mordęgą, zwłaszcza na aplikacji.
 

Wspomniałam o eventach, które w sumie stanowią taką kwintesencję tego, że Beemoov skupił się tylko na najważniejszych rzeczach przy tworzeniu swego nowego dzieła. Za nami trzy wydarzenia, a każde z nich takie samo – wstęp obwieszcza nam, że nasi bohaterowie robią event (coś, co rzadko zdarza im się w pracy, bo mają lepsze zajęcia, jak np. podglądanie kolegi na basenie i chciałabym w tym momencie żartować), a potem przechodzimy do zbierania punktów w minigrze ze zbijaniem kulek z planszy. Lubię zbijanie kulek z planszy, ale nie lubię w go w New Gen, bo to już trzeci event, a stażysta Maciek ciągle nie poczuł się, aby poprawić jej działanie, więc każda partia to zawody w tym, kto pierwszy straci cierpliwość: ty czy strona. A potem losujemy nagrody gacha-style, ponieważ prezesowi wyszło z kryształowej kuli, że to teraz modne i nie trzeba się przy tym narobić, ciach i masz koło fortuny, a pieniążki lecą. Biorąc pod uwagę jak opuszczone jest forum (którego też miało nie być, bo autorce się wydawało, że to „przestarzałe i nikt tego nie używa”, and I am, like, GURL, do you even internet?), to mam nadzieję, że Excel doznał errora i pieniędzy żadnych nie ma, a strona stoi w pół kroku do zamknięcia i nie, wcale nie czuję się z tą opinią głupio. Eventy są też niezwykle nudne i bez polotu, choć to wypadkowa wcześniej wymienionych wad New Gen; ba, ubrania też często-gęsto nie są specjalnie warte losowania, aczkolwiek zawsze to jakiś dodatek do zapchania wciąż ziejącej pustkami szafy (no chyba że pompujesz w tę grę pieniądze, ale błagam was). Nowościami są też SMS-y od WS-ów otrzymywane po każdym odcinku – bo twórcom chyba gdzieś mignęło w przerwach od wachlowania się dolarami, że to też teraz modne w grach – aczkolwiek jak wszystko w NG, to także zjebano koncertowo. Mianowicie SMS-y otrzymuje się jedynie po NAJNOWSZYM odcinku. Jako że ja jestem trzy do tyłu, to nie dostaję niczego, moja ostatnia wymiana jest bodajże z ósmego (jestem na jedenastym). To dość subtelny dowód na to, że nawet takie pierdoły stoją tutaj za paywallem, ponieważ nie da się być na bieżąco, a jeśli nie jesteś na bieżąco, to sorry Winnetou, ale omija cię dodatkowy content, który miał umilać czas między odcinkami but alas, jest on tylko dla wybranych. Oczywiście z drugiej strony jestem też w stanie uwierzyć, że to po prostu doborowi programiści Beemoovu nie potrafią obłaskawić kodu – stan strony i aplikacji po całym ROKU istnienia najlepszym przykładem – i naprawienie tego ficzera przekracza ich możliwości. I żeby tylko ich – tłumacz też nie domaga, chociaż miało być Eldorado, wielkie usprawnienia i TAKA jakość, a polski skrypt wygląda jak kolaboracja między Google Translate i ChatemGPT. W Liceum straszyły głównie szalejące przecinki; w Uniwersytecie i Love Life dało się z chirurgiczną precyzją wyłuskać wszystkie kalki z francuskiego, nie znając tego języka; New Gen z kolei trzeba by było przetłumaczyć z polskiego na polski, żeby zaczęło mieć sens. Stan naszej rodzimej wersji na przestrzeni lat w sumie idealnie oddaje regres, który zaliczył Słodki Flirt od początku swego istnienia. Choć jakość gry była iście garażowa przy starcie, to dało się dojrzeć w niej choć trochę serca i ambicji; z biegiem czasu weszło malkontenctwo, pośpiech i lenistwo. New Gen to z kolei dno osiągnięte po regularnym staczaniu się po równi pochyłej, co do którego nikt już nie ma żadnych wątpliwości, byleby tylko wygenerowało tych parę SMS-ów więcej. Nie wiadomo, jaka czeka nas przyszłość w związku z tą grą. Beemoov nieudolnie próbuje ratować ten statek szlagierami podpatrzonymi od innych firm, które rękami i nogami bronią się przed wzięciem odpowiedzialności za zniszczenie swoich marek. Miałyśmy już nowe pakiety za byle pierdoły, żerowanie na nostalgii, a teraz nadszedł czas na zapewnianie społeczności, że firma bierze nasze zdanie pod uwagę – po tym, jak przez ostatnich pięć lat chowało głowę w piasek i udawało, że wszystko jest okej. Na koniec dnia wydaje mi się, że New Gen mnie „przeżyje” – ten pożar już za długo się tli, by przyciągnąć mnie choćby kontrowersją, a też bogactwo lepszych tytułów na rynku z powodzeniem odciąga moją uwagę od tej pięknej katastrofy. Aktualnie tylko na jeden event w New Gen czekam z utęsknieniem – zamknięcie serwerów. I możecie być pewne, że będę wtedy siedziała w pierwszym rzędzie.

Komentarze