Poważnie zastanawiam się, jak długo Dharker Studio naprawdę wiedziało, że ich najnowsza gra zostanie pierwszym nieocenzurowanym tytułem na Steamie. Dość powiedzieć, iż po odarciu z erotycznych scen najzwyklej w świecie nie pozostałoby z niej właściwie nic.
Ostatnimi czasy, po karuzeli obietnic, wprowadzania zmian, a później ich pośpiesznego wycofywania, media gierczane obiegła elektryzująca wieść - oto Steam planuje wreszcie dać swoim konsumentom (pozornie) wolną rękę w dobieraniu dla siebie treści i przepuszczać przez swoje recenzenckie sito każdy tytuł, który nie jest jawną prowokacją. Jako że gry krwawe lub mocno brutalne zawsze dostawały taryfę ulgową, to wiadomo, iż wszystko rozchodziło się o erotykę. No i doczekaliśmy się, oto mamy pierwszego skowronka nowej ery, w której to swobodnie obejrzymy penisy we wzwodzie, nagie piersi oraz jedno i drugie w korelacji, i nie trzeba będzie ściągać do tego specjalnego patcha (ach, co to za czasy, by człowiek musiał żonglować plikami, by obejrzeć stosunek na ekranie!). Rozwiązanie ma jednak swoje słabe strony - w pewien sposób można powiedzieć, że Steam całkowicie umywa ręce od tego, co też kupują i ściągają jego konsumenci, w wyniku zrzucając całą odpowiedzialność na prawo państwa, którego dane regionalne są przypisane do naszego konta. I tak np. Niemcy, Japonia albo Islandia gier erotycznych nie kupią, ponieważ istnieje u nich zapis o zakazie rozprowadzania pornografii w konkretnej formie lub w ogóle. Chcesz bardzo kupić nieocenzurowane mozaiką waginy na ekranie? No to szukaj dalej, o ile nie masz znajomego w „nieposzkodowanym” regionie, który wisi ci za ostatniego winiacza albo zwycięstwo w CS-ie, lub uśmiecha ci się wędrować po zewnętrznych stronach wydawców. A ja na twoją tragedię, ubogi w fap material człecze, rzeknę pocieszająco: raduj się, ponieważ właśnie zaoszczędziłeś pięćdziesiąt złotych na czymś, co w trzy sekundy znajdziesz w Googlach. Because internet is for porn, my friend.
Zastanawiam się, ile osób zainteresuje się Negligee: Love Stories tylko za sprawą swojego statusu cegiełki w historii growej cenzury i głównym tematem na niusy ostatniego tygodnia. Szczerze powiedziawszy mam nadzieję, że niewiele i tytuł pozostanie tak niszowy, jak inne dzieła odpowiedzialnego za niego studia, ponieważ zaprawdę powiadam wam, gdybym siedziała w zarządzie Steama, to za nic nie zgodziłabym się, by pierwszą nieocenzurowaną grą na mojej platformie było właśnie TO. Pamiętacie moją recenzję pierwszego Negligee? Gdy chwaliłam sympatyczne bohaterki, pozytywny obraz kobiecej seksualności i lekki humorystyczny scenariusz? To pielęgnujcie to wspomnienie, bo tylko tyle po nim zostało. Nie powiem, oczekiwałam tej gry niemożebnie i ostatecznie pozostawiła mnie ona z uczuciem, że albo twórcy przespali ten ostatni rok od zapowiedzi i obudzili się na chwilę przed premierą z lichym przeświadczeniem, że coś tam chyba mieli wydać, albo rzeczywiście Steam zawczasu podzielił się z nimi wiadomością o zaszczycie, który ich spotka, dlatego hajda na kowala, idziemy na całość (a my będziemy musieli z owocem tych starań jakoś żyć). Love Stories są prawie dokładnie tym, o czym informuje nas opakowanie: czterema historyjkami poświęconymi bohaterkom z pierwszego Negligee z czasu sprzed ich odejścia lub dołączenia do załogi znanego nam już sklepu bieliźnianego. Piszę „prawie”, ponieważ szczerzej nazwać je byłoby raczej Sex Stories, no ale zanim przejdę do pastwienia się nad tym (dominującym) elementem omawianego tytułu, nakreślę trochę tło fabularne, chociaż w tym przypadku „trochę” to praktycznie „wszystko”. W grze potowarzyszymy czterem paniom z poprzedniej odsłony serii: Karen, Jasmin, Charlotte i Sophie. Pech chciał, że każda z nich znajduje się aktualnie na niezwykle frustrującym zakręcie życia, z którego wyjście na prostą zależy od rewaluacji własnych uczuć, seksualności lub zgody z samą sobą. Karen tkwi w małżeństwie wyzbytym tak miłości, jak i czułości; rosnące zniesmaczenie i nuda pchają ją w ramiona kochanka, w związku z czym kobieta ma mieszane uczucia. Z jednej strony wreszcie czuje się doceniona i adorowana, z drugiej niemiła jej myśl o dorabianiu mężowi rogów. Jak pamiętamy z Negligee, Jasmin pracuje jako striptizerka i jak również pamiętamy, nie jest to praca jej marzeń. W historyjce poświęconej hojnie obdarzonej przez Matkę Naturę blondynce spróbujemy rozwiązać etyczny problem tego, ile w stanie jesteś zrobić dla pieniędzy. Charlotte podczas wypadu na kolację wspominała o swoim romansie z najlepszą przyjaciółką i jak to przybił jej na pierś plakietkę z liliowym godłem. Tutaj dowiemy się więcej o okolicznościach nawiązania tej relacji i wyjściu z szafy nieśmiałej dziewczyny. Z kolei opowieść Sophie zdradza, jak bardzo hardkorowe jest życie mojej ulubionej postaci i ile granic potrafi przekroczyć, by zaspokoić swoje pożądanie. I czy naprawdę jest to warte utraconego poczucia bezpieczeństwa i szacunku do samej siebie.
Japonia, Botswana, Malezja, Egipt, Maroko...
Jak widać scenarzyści chcieli uderzyć może nie w tematy mocniejsze, ale bardziej refleksyjne, jednak jedyna myśl, która hulała mi po głowie w momencie przechodzenia kolejnych historii, brzmiała „Boże mój, jaka ta gra jest SMUTNA”. Niewybaczalny błąd nadmiernego porównywania tego prequelo-sequela do poprzedniej części postaram się popełnić tylko raz w tej recenzji, so here goes - mianowicie jeżeli podchodzicie do Love Stories z przekonaniem, że dostaniecie więcej tego samego, co w pierwszym Negligee, to srogo się zawiedziecie. Tak jak wspomniałam, ze świecą doszukiwać się tutaj lekkości oryginału, pozytywnego ukazania seksu czy słodkich, intymnych relacji między osobami posiadającymi podobne doświadczenia życiowe. Love Stories wobec Negligee jest niczym cytat z miłościwie nam panującego bożyszcze bowarystek obecnych czasów: ono się nie kocha, tylko pieprzy (mocno!). Przede wszystkim fabuła to Status: Pornografia. „Ale Ciaro, w poprzednim akapicie napisałaś, że te historyjki o czymś jednak są i mają jakimś tam motyw przewodni”. No racja, tak napisałam. Czego nie dodałam, to że pomimo istniejącego szkieletu są to mimo wszystko scenariusze sklecone z fabułek z oklepanych pornosów i wyświechtanych fetyszów. Nie pytajcie skąd wiem, ale wiem i serio, tu nikogo nie interesowało napisanie ciekawych dialogów. Wewnętrzne monologi bohaterek wpadają tu tylko po to, by stworzyć pomost pomiędzy scenami seksu, które stanowią tu gwóźdź do trum... ekhem, programu. Niewierna żona? Striptizerka przekraczająca granicę? Podchmielona para w samochodzie? Seks z nieznajomym w pociągu? To wszystko tutaj jest i o rany, praktycznie co pięć minut w godzinnym scenariuszu. A wiecie gdzie też jest? W milionie hentajców w internecie, za które nie musicie (ale moglibyście) zapłacić pięćdziesięciu złotych. O co mi się tutaj rozchodzi (bo nie o propagowanie piractwa), to o fakt, że Love Stories jest szalenie schematyczne, nieoryginalne i bez pomysłu. To seria boobjobów, blowjobów, vaginajobów i innych jobów (paladynem nie można tu grać, gdyby ktoś pytał) raz za razem, powiązanych fabularnie w taki sposób, że dotyczą jednej „aktorki”. Pewnie możemy się tutaj kłócić o to, czemu oczekuję fabuły w pornosie, ale for fuck’s sake, w poprzedniej części jakoś była i zaryzykuję frywolne stwierdzenie, że nawet dzięki niej gra wydawała się tak jakby lepsza! Żeby jeszcze ten seks był ciekawy..., znaczy w pewien sposób jest - raczej nie w taki, jakiego oczekiwali twórcy - ale to jest grubsza sprawa, której należy się osobny akapit. Pod względem fabularnym poszczególne historyjki oraz zawarte w nich problemy moralne są niesamowicie jałowe, a przede wszystkim strasznie powtarzalne. Nasze bohaterki myślą i myślą o swoich problemach, wkładając w to prawie tyle samo samozaparcia co w kolejne stosunki i absolutnie nic z tego nie wynika. Większość epizodów zbudowano według szablonu rozterki-seks-rozterki-seks-rozterki-seks-seks-seks-rozterki, z czego rozterki kręcą się wokół jednego motywu przewodniego i dziewczyny nic z tym nie robią, czekając tylko, aż scenariusz miłościwie się skończy i będą mogły przejść do któregoś z odblokowanych endingów. Nawet nie mogę napisać, że to bezwolne kukły, którym naprędce napisano traumę i backstory, bo te wszystkie rzeczy, które je spotykają, wynikają z poprzednio zarysowanej fabuły i rany, to chyba jakiś dar, by tak bardzo odrzeć z osobowości gotowe i DOBRE postacie. Przesadziłabym, mówiąc, że punkt widzenia w każdej historii czyta się tak samo, ale jakoś bardzo zróżnicowane też nie są i dziewczyny tracą wiele z uroku, który znamy z poprzedniej części. Roboty nie robią także same dialogi - co jakiś czas zza węgła wyglądnie czasem jakiś żart z nadzieją na rozkręcenie atmosfery, ale ogólnie utrzymane są one w nudnawym tonie referatu na przyrodę. Kiedy już Sophie nie robi miliarda nawiązań do popkultury, to wiedz, że coś się dzieje.
... Nigeria, Afryka Południowa, Sudan, Uganda, Bangladesz, Chiny, Liban..
Obiecałam akapit o przedstawieniu seksu w tej grze i whoo boy, znowu się podirytowałam. Zacznijmy może od tego, że to już nie jest yuri. Na całą grę przypada jedna scenka lesbijska, reszta to seks heteroseksualny. Nie będę tutaj wychodzić z argumentem, że czuję się oszukana, bo Negligee traktowało o homoseksualności i gdzie moje lesbijki są, bo w sumie tego tak nie odczuwam (lubię dobrą erotykę, niezależnie od „konfiguracji”), ale myślę, że ta informacja w połączeniu z poprzednią o konstrukcji poszczególnych historii już co nieco zdradza odnośnie atmosfery w jakiej gra jest utrzymana. Większość scen erotycznych JEST wyjęta 1:1 z klasycznego hentaia i dotyczy to także tego, jak przedstawieni są mężczyźni. A przedstawieni są klasycznie - bez twarzy i najlepiej od pasa w dół, a cała uwaga kamery skupia się na przyjmującej lub ssącej bohaterce. I to dotyczy każdego faceta w grze, nieważne, czy to kochanek, chłopak (!), czy przypadkowy zbol (taaaaak, palce nie przejechały mi się przypadkiem po klawiaturze, dobrze czytacie). To mniej więcej ugruntowuje moje przekonanie, że Love Stories miały służyć wyłącznie za fap material dla fantazjujących fanów, ale głównie razi mnie to z punktu widzenia budowania postaci oraz świata przedstawionego. Faceci w tej grze są zbędni, relacje z nimi też są zbędne, najważniejsze, że mają penisa i mogą nim „wystąpić” w kolejnej scence erotycznej. Nie pomaga fakt, iż mnóstwo aktów intymnych to „seks przez łzy”. Nie, nie, spokojnie, gwałtów nie ma, tj. każda scena erotyczna dzieje się za sprawą zgody lub decyzji bohaterki, ale na palcach jednej ręki uda wam się tutaj wymienić stosunki, które nie kończą się wyrzutami sumienia albo niesmakiem. Karen każde zbliżenie z kochankiem kończy nosem spuszczonym na kwintę, bo ZDRADZA MĘŻA!!!111oneoneone; Jasmin ma wątpliwości za każdym razem, gdy decyduje się przekroczyć kolejną granicę; Charlotte robi rzeczy, które ją najzwyklej w świecie zniesmaczają, a Sophie, chociaż lubi swoje eskapady, to wie, że ma problem i każda z jej przygód jest podszyta tą smutną refleksją. W scenariusz tej ostatniej grało mi się po prostu nieprzyjemnie i wydaje mi się, że nie o takie uczucia chodzi nawet podczas posiedzenia z pornosem. To nawet nie są jakieś bardzo hardkorowe sceny - najcięższe rzeczy dzieją się właśnie w historii Sophie - ale atmosfera, w jakiej utrzymane są te „relacje”, naprawdę nie podgrzewa temperatury jajnikom. Technicznie nie można nazwać tych scen gwałtem, jednak kiedy widzę wyraźnie, że bohaterka nie czuje się dobrze (oczywiście jest podniecona i wszystko „działa”, bo to hentai) i skupia się na swoim złym samopoczuciu zamiast na cieszeniu się chwilą, to trochę niebezpiecznie obok tego stoi i to nie jest sexy. Przez całą grę co prawda nie pada jasno komunikat, że seks jest zły - Karen jest poszkodowana w swoim obdartym z czułości małżeństwie, Jasmin znajduje pewną satysfakcję w pokazywaniu swego ciała na scenie - jednak nie wchodząc w głębszą analizę poszczególnych wątków i przede wszystkim nie znając pierwowzoru, można by orzec, że gra dwoi się i troi, by pokazać przegląd problemów, które pojawiają się, gdy tylko kobieta za dużo zastanawia się nad swoją seksualnością. W najlepszym razie Love Stories nie mają w temacie seksu nic ciekawego do powiedzenia i dla ich dobra zakończmy tę tyradę w tym miejscu.
... Korea Południowa, Pakistan, Arabia Saudyjska, Turkmenistan, Białoruś, Islandia, Rosja, Australia, Papua Nowa Gwinea...
Wrażenie, że grę robiono w pośpiechu i na odwal się, pogłębia wygląd projektów postaci. Bohaterki z poprzedniej części dostają nowe ubrania, ale poza tym ich sprajty niczym się nie różnią, co akurat nie mierzi, ponieważ dalej są tak dobre, jak były. Nowe za to... Ech. Mężczyźni wyglądają tu tak samo fascynująco jak na erotycznych CG - gdyby przyzwoitość (ha!) pozorowania fabuły nie nakazywała, to pewnie artyści z radością wyciemniliby ich twarze, zamiast silić się na ten pokaz banalnych every-menów. W przypływie dziwnego równouprawnienia obrywa się również postaciom żeńskim, które mają przecież przykuwać uwagę widza. Mika, przyjaciółka Charlotte z uniwersytetu, wygląda jak uciekinierka z 4-komy; jej niezwykle uproszczony design twarzy gryzie się z resztą bohaterek. Prawowite sprite’y otrzymują Karen i Hannah, z tego ta pierwsza jest w miarę poprawna i utrzymana w stylu z poprzedniej części, aczkolwiek projekt jej garnituru wrzynającego się w krok fascynuje tak samo jak spartolona fabuła. Hannah z kolei... Boże, co oni z nią zrobili. Wydaje mi się, że największa walka, która toczyła się podczas tworzenia Love Stories poza dzikim wycinaniem logiki i scenariusza na czas, polegała na usilnym znalezieniu wolnych terminów przez poprzedniego projektanta postaci. Hannah została najpewniej oddana w ręce stażysty uwielbiającego generyczne lolitki, dlatego z dojrzałej i pięknej kobiety stała się moe-blobem o oczach wielkości talerzy i aparycji gimnazjalistki. Na dodatek gra daje nam wątpliwej przyjemności scenę, w której implikowane jest obłapianie naszej byłej heroiny. Która jest lesbijką. Szacunek do postaci! Tła są poprawne, ale nudne - jedyną ciekawą miejscówką jest Negligee i klub nocny, reszta to smutny przegląd klas, pociągów, uliczek i barów. Dominują ciemne barwy, zwłaszcza nijakie brązy. Raz na jakiś czas trafi się kort tenisowy, ale to za mało, by uratować tę powódź wizualnej nudy. Jedyne, na czym warto zawiesić oko to CG, choć jeżeli szukacie wysublimowanej erotyki, to pomyliliście numery. Abstrahując od jego nagromadzenia, Love Stories to dobry fap materiał, ale wyłącznie fap material, bez aspiracji do przynajmniej stania obok sztuki. Mamy tutaj sceny seksu w różnych konfiguracjach i wizualnie dobrze spełniają swoje zadanie jako pobudzacze. A że nie są dobrze podbudowane tekstem i wyglądają zawsze tak samo... oh well, przynajmniej są ładne obrazki. Muzyka stoi na trochę wyższym poziomie niż w Negligee. W menu przygrywa znana nam już generyczna wesoła melodyjka, za to tło w samej grze są bardziej wyważone i chyba one jedne walczą dzielnie o stworzenie jakiejkolwiek atmosfery. Oczywiście nie jest to ścieżka dźwiękowa na miarę zapełniania Youtube’a tysiącami coverów i po skończonej rozgrywce nie zanucicie żadnego jej elementu (nie, żebyście po to tu przychodzili), lecz spełnia swoje zadanie. Stety albo niestety Love Stories również nie zostało zdubbingowane chociażby w stopniu minimalnym, jednak biorąc pod uwagę jakość scenariusza, to aktorzy i tak nie mieliby tu wiele do roboty. Ostateczną opinię wyróbcie sobie sami.
... Indonezja, Gujana, Irak, Dubaj, Niemcy - oni wszyscy niczego nie stracili.
Negligee: Love Stories to rozczarowanie nie tylko pod względem jawnego odcinania kuponów od marki. Tytuł ze szczątkową fabułą, którą zastępuje korowód scen seksu, to marny wybór na pierwszą nieocenzurowaną grę na platformie, która dopiero przeprasza się z erotyką. Może podchodzę do tego zbyt idealistycznie, lecz sądzę, że taki zaszczyt powinien zmobilizować twórców do wydania jak najambitniejszego produktu, który pokaże seks w naszym osaczonym przez piewców cnotliwości hobby z najlepszej strony. Zaryzykuję stwierdzenie, że Negligee: Love Stories daje malkontentom do ręki wszelką potrzebną broń, by szturmem ruszyć na fora w celu wyrażenia swojego zgorszenia - to czysty pornos obsadzony papierowymi postaciami i wypełniony szablonowymi fabułkami, nie robiący wrażenia również pod względem technicznym. I może wychodzicie z założenia, że za bardzo skupiam się na statusie Love Stories jako pierwszej erotycznej gry na Steamie bez cenzury, ale dali Bóg, oceniając wszystkie plusy i minusy tej produkcji, to medialny szum wokół niej stanowi jedyną wyróżniającą się cechę. Oczywiście nie wiem na pewno, jak długo Dharker Studio rzeczywiście wiedziało, że ich tytuł wyznaczy nowy początek w przylądku Gabe Newella. Śmiem się jednak spierać, że jeśli kierunek artystyczny (co za wielkie słowa) nie uległ zmianie przez cały proces twórczy, to gra nie miałaby szansy zaistnienia na Steamie, nawet z mozaiką i nieoficjalnym patchem odcenzurowującym. Sami twórcy przyznają, iż wersja ugrzeczniona zawierałaby wyłącznie 10% contentu. I niech to stwierdzenie wystarczy za wyjątkowo niepodnoszące na duchu zwieńczenie tej recenzji.
Fajnie:
- trochę lepsza muzyka;
- rozwinięcie historii z przeszłości dziewczyn wspomnianych w pierwszej części;
- CGI nadal ładne;
- można przy tym nieźle szczochrać Sherlocka...
Niefajnie:
- ... tylko po co płacić za to 50 zyla;
- to samo masz w pierwszym lepszym hentajcu;
- bohaterki głębią sprowadzone do aktorek w pornosie;
- fabuła: Level Porn;
- nowe sprajty są brzydkie;
- tła zresztą też;
- beznadziejne podejście do seksualności;
- humor gdzieś wyparował w oparach kolejnych scen erotycznych;
- nie ma startu do poprzedniczki.
Negligee: Love Stories
Wydawca: Dharker Studio
Producent: Dharker Studio
Data wydania: 2018
Platforma: Steam (dostępne także na Nutaku - jedyna opcja bezpośredniego kupna dla osób ze zbanowanych regionów)
Komentarze
Prześlij komentarz