Wielkie abrakadabra na francuskiej prowincji. Recenzja Along the Edge


Są na sali fani Cinders i Solstice od MoaCube, niech wena i kreatywność zawsze im sprzyjają? To siadajcie, opowiem wam coś.

No więc słuchajcie: istnieje gra, w której wcielamy się w Daphne Delatour, kobietę na zakręcie próbującą ocalić - lub nie, decyzja należy do nas - jakiekolwiek okruchy po swoim zniszczonym przez traumatyczny wypadek życiu. We wskoczeniu na nowe tory pomaga nieoczekiwany uśmiech losu; bohaterka otrzymuje w spadku po babci zamek oraz zabezpieczenie finansowe na kolejnych parę lat. Nowe miejsce zamieszkania wymusza na kobiecie przeprowadzkę do małego francuskiego miasteczka, które - jak to małe miasteczka - rządzi się określonymi zasadami, jeśli chodzi o ustaloną hierarchię władzy, oraz posiada własne zaplecze tajemnic. Sekretami owiana jest również sama kwestia spadku - dlaczego babka, która nigdy nie znała swojej wnuczki, zdecydowała się uczynić ją swoją jedyną spadkobierczynią? Co to za spuścizna Delatourów, o której wszyscy szepcą między sobą, a mało kto mówi głośno? Jaki konflikt z przeszłości łączy ją z klanem Malterre, rządzącym miasteczkiem żelazną ręką? I jaką rolę w tym wszystkim odgrywa tajemnicza wieża stanowiąca część zamku, a do której nijak nie da się wejść?

Podtytuł tej gry brzmi "wallpapers for everyone".

Along the Edge to gra z kategorii choose your adventure, typu visual novel bardzo mocno opartego na naszych decyzjach i oferujący wielość zakończeń. Podobnie do Solstice i Cinders poza podejmowaniem wyborów, które w sposób jednoznaczny wpływają na przebieg rozrywki (tu zdecydujemy się odnowić z kimś znajomość, tam zgodzimy się na dobicie targu, który będzie miał swoje odzwierciedlenie w finale), formujemy także charakter naszej bohaterki. Jednak w odróżnieniu od dzieł MoaCube modyfikator ten nie jest ukryty - prawie każda nasza kwestia lub decyzja jest uwzględniana poprzez podświetlenie odpowiedniego znaku na panelu znajdującym się u góry ekranu. Wykres posiada cztery zmienne - dwie odpowiadające naszemu podejściu do otoczenia, które może być altruistyczne albo asertywne oraz dwie określające, czy jesteśmy raczej kobietą nauki, lub czy też ciągnie nas bardziej do sztuk tajemnych. Gra na samym początku informuje nas, że żadna z naszych decyzji nie jest jednoznacznie dobra czy zła i widać to chociażby po tutejszych opcjach a’la paragon i renegade - opcje życzliwsze nie czynią automatycznie z Daphne popychadła gotowego wyłożyć się wycieraczką na ziemi dla otaczających ją ludzi, podczas gdy wśród odpowiedzi rezolutnych pojawiają się czasem śmielsze słowa, lecz nigdy nie przekraczają one granicy dobrego smaku. Rozpisanie bohaterki to jeden z niewątpliwych plusów Along the Edge - to przede wszystkim mądra i pomimo swoich traum zdecydowana kobieta, której z łatwością się dopinguje i w którą jeszcze łatwiej się wciela. Ma też mocną podbudowę dla swojej postaci w formie starych znajomości, kariery naukowej oraz skomplikowanych relacji rodzinnych i to wszystko nam jako graczom będzie dane przeżyć wraz z nią. Daphne w swojej kreacji świetnie balansuje między byciem na tyle przeźroczystą, że czujemy się emocjonalnie związani z rozgrywającą się na ekranie historią w sposób osobisty oraz na tyle zdefiniowaną, że nie wydaje się papierowym manekinem z cyklu „Bohaterka Taka Jak Ty”. Historie, w których głównymi bohaterkami są kobiety, mają właśnie ten potencjał, by ukrywać manifest żeńskiej siły oraz interesujące rozwiązania w najprostszych scenariuszach i damn, jak Along the Edge z tego korzysta. Co nie oznacza, że fabuła oraz sposób przedstawiania bohaterki są chamsko nazifeministyczne - to subtelna opowieść o poszukiwaniu siebie po przeżytej tragedii i ważeniu dostępnych opcji zdolnych zmienić życie (o których nie napiszę więcej, coby nie spoilerować). Nic w tym nie jest nachalne, za to bardzo prawdziwe i naturalne. Nie ukrywam, że mam słabość do takich osobistych historii, a kiedy są one jeszcze tak dobrze napisane, jak Along the Edge, to już w ogóle nic tylko tonąć w tym literackim majstersztyku. Również bohaterowie drugoplanowi - choć nie tak rozwinięci i zarysowani jak Daphne - intrygują lub po prostu dają się lubić. Niech ten pierwszy rzuci kamieniem, kto nie poczuje sympatii do milczącego pana Bourtine'a! W przypadku NPC-ów bardziej na światło dzienne wychodzi kwestia tego, jak bardzo szara jest większość tych postaci, a gra unika ich jednoznacznej oceny tak samo, jak w przypadku naszej przygody. Dodaje to realizmu i z większą ciekawością śledzi się tę historię, ponieważ do samego końca trudno powiedzieć, kto będzie nam sprzyjał, a kto ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie albo nie działa z tak samolubnych pobudek, jak nam się zdawało. Jedyne zastrzeżenie mam do dostępnych w grze opcji romansowych, ale do tego wrócę w dalszej części recenzji.


Rycina poglądowa: tutejsze pięć groszy do dyskursu o gotowości niszczenia małżeństw w dating simach w imię miłości własnej.

Co jeszcze urzeka w grze poza kreacją postaci to kierunek artystyczny, jaki obrano przy jego tworzeniu. W chwilach refleksyjnych lub ekspozycyjnych, gdy bohaterka snuje swój wewnętrzny monolog albo wypełnia watą narracyjną odstęp między jednym znaczącym wydarzeniem a drugim, nasze oczy pieszczą piękne plansze utrzymane w stylu impresjonistycznym (a przynajmniej mam nadzieję, że to impresjonizm, bo jeśli nie, to właśnie się mocno błaźnię). Dobór stylistyki nie jest przypadkowy - tematyka zmieniającej się rzeczywistości zawarta w fabule stanowi odbicie dla przekonań ówczesnych artystów i tym bardziej podkreśla ulotny klimat opowieści. Jako że Daphne spędza bardzo dużo czasu na przemyśliwaniu różnych rzeczy, otrzymujemy z pięćdziesiąt materiałów na nową tapetę (albo własną wystawę) przedstawiających malownicze lasy, ulice miasteczka, ale przede wszystkim naszą bohaterkę. Powiedzmy sobie szczerze - nasza heroina to piękna kobieta, a różnorodność ujęć, w których ją widzimy i które świetnie ujmują jej rozbicie, smutek, zmęczenie czy oczekiwanie na lepsze jutro, zachwyca sposobem przedstawienia palety ludzkich emocji. Mowa ciała, ułożenie rąk, mimika twarzy - to wszystko nadaje klimat, który niełatwo skomponować, ale tutaj udało się w stu procentach. W scenach dialogowych wybrano podział ekranu na dwie części i mówiące głowy - w grze praktycznie nie ma żadnej animacji, wszystko opiera się na planszach oraz zmieniających się sprite’ach. I to rozwiązanie również nie wygląda źle; zbliżenie na twarze postaci pozwala docenić ich różnorodność, tj. widać, iż rysownik potrafi rysować coś więcej niż jeden typ kobiecej sylwetki. Tak więc z jednej strony raczeni jesteśmy pięknymi impresjonistycznymi obrazami, a z drugiej projektami bohaterów w estetycznej i urozmaiconej europejskiej kresce, dzięki czemu Daphne (i inne postacie też) jest cudowna zawsze i wszędzie, a ja mogę to chłonąć jak gąbka. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia o muzyce, w myśl zasady, że musi być albo bardzo dobra, albo bardzo zła, żebym ją zauważyła, więc tutaj po prostu jest i zgrabnie wtapia się w tło. Żaden motyw nie wyróżnił się w sposób szczególny - dominują ciche, stonowane melodie, które idealnie odzwierciedlają klimat gry. Nie potrafię jednak zanucić choćby jednego utworu, więc tyle ode mnie w tym temacie.

 Wygląd bohaterki zmienia się w zależności od naszych wyborów.

Pomimo rewelacyjnej historii, świetnej bohaterki oraz bycia cukierkiem dla oczu, Along the Edge ma kilka mniejszych lub większych wad. Najpoważniejszą okazuje się sprawa techniczna, mianowicie brak tradycyjnego zapisu gry. Twórcy zdecydowali się na model zapisów znany np. z serii Fire Emblem, gdy save pozwala nam wyłącznie opuścić rozgrywkę w danym momencie, a nie stworzyć kopię zapasową, gdyby coś poszło wyjątkowo nie tak. Zastosowany wybieg tłumaczą chęcią wywołania w graczu poczucia, że każda decyzja jest ważna i nieodwracalna, co stanowi spoko motywację... przez jakieś dwie, trzy pierwsze ścieżki. W momencie, gdy starasz się odblokować konkretne zakończenie i wbić osiągnięcie, oglądanie po raz kolejny tych samych eventów nuży, a nierzadko zostajesz zmuszony/zmuszona do przejścia ponownie całej gry tylko po to, by obejrzeć inną planszę finałową. Twoim jedynym ratunkiem od tego cokolwiek nietrafionego game designu jest molestowanie spacji albo lewego przycisku myszki odpowiadających tu za przycisk szybkiego przewijania. Z drugiej strony oba te klawisze służą też do wybierania decyzji, tak więc nie zdziw się, jeśli będziesz musiał/musiała przejść całą grę PONOWNIE, bo kliknęło ci się złą opcję przez przypadek (mi się tak zdarzyło, było okropnie, nie polecam). Drugie zastrzeżenie mam do opcji romansowych, które wydają się wprowadzone trochę na szybcika i nie prezentują się jakoś szczególnie sympatycznie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ten drugi przytyk można policzyć na karby dojrzałości oraz realistyczności gry, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie (w końcu w prawdziwym życiu nic nie jest proste, a nie każdą znajomość da się zawiązać kilkoma paragońskimi komentarzami) - czyli są to moje subiektywne odczucia - aczkolwiek o ile kwestie zawodowe, rodzinne, a nawet zdrowotne bohaterki są rozpisane z wyczuciem oraz mają swoje konkretne i dobrze ulokowane miejsce w historii, tak romanse wyglądają trochę jak zapchajdziury do osiągnięć oraz dla odbębnienia kolejnej ze stref życia Daphne. Ostatnie maleńkie zastrzeżenie mam do samego tekstu. Trochę widać, że w oryginale gra była po francusku i w kilku miejscach korekta przysnęła. Sądzę jednak, iż jeśli nie zwracacie na to zbyt dużej uwagi, to nawet tego nie zauważycie, ponieważ scenariusz nie straszy chamskimi francuskimi kalkami, a literówek jest naprawdę niewiele.
Along the Edge jest grą z gatunku, który chętnie nazwałabym swoim ulubionym, gdyby tylko było go więcej. Sądząc po portfolio Nova-box, twórców tego tytułu, celują oni w długie narracje oraz rozbudowane historie, więc zdecydowanie jest to studio, na którego poczynaniach warto trzymać puls. Szczerze powiedziawszy od jakiegoś czasu dostrzegam, że francuskie dzieła kultury dzielą się na dwie kategorie - albo kopiują amerykańskie wzorce bez krztyny oryginalności, albo tworzą coś totalnie kreatywnego i innego, co idealnie wpada w moje hipsterskie gusta. I w tej drugiej grupie znajduje się Along the Edge, które czerpie z pomysłów i motywów może nie do końca unikalnych, lecz nadaje im własny, indywidualny blask, z tym subtelnym feminizmem, którego ciągle mi za mało, ale gdy ktoś się za niego bierze, to prawie zawsze wychodzi to super. Chapeau bas, Nova-box, oby tak dalej.
 
Fajnie Niefajnie
+ fabuła; - brak tradycyjnego zapisu potrafi zmęczyć przy przedłużającej się sesji nadrabiania aczików;
+ kreacja głównej bohaterki i możliwość wpływania na jej osobowość oraz przekonania; - trochę niemrawe romanse;
+ czarujący bohaterowie drugoplanowi; - nie można wyrwać pana Bourtine'a;
+ przepiękne impresjonistyczne tła; - ani naszego psychoterapeuty;
+ atmosfera; - zdarzają się literówki.
+ przepysznie feministyczna i życiowa.

Plusy:
- fabuła;
- kreacja głównej bohaterki i możliwość wpływania na jej osobowość oraz przekonania;
- bohaterowie drugoplanowi;
- grafika;
- atmosfera.

Minusy:
- brak tradycyjnego zapisu!
- trochę niemrawe romanse;
- nie można wyrwać pana Bourtine'a;
- ani naszego psychoterapeuty;
- zdarzają się literówki.

Dodatkowe osiągnięcia:
- reprezentant tego "dobrego" feminizmu.

Along the Edge
Rok wydania: 2016
Studio: Nova-box
Wydawca: Nova-box
Platforma: Steam (dostępne również na itch.io)

Komentarze