Zgodnie z tradycją czas wskoczyć na bandwagon podsumowań i rozliczyć się z tym, co w tym roku urzekło mnie najbardziej w giereczkowie. Tym razem prym wiedzie drugi obieg – znajdzie się gra AAA sprzed miliona lat (zgadnijcie, która to będzie) i jedna gacha, od której musiałam się oderwać siłą, aby napisać ten tekst (też możecie zgadnąć o czym mowa), ale to tyle, jeśli chodzi o wielkie (?) premiery. To powiedziawszy, nie będzie w tym roku listy gier najgorszych. Znaczy, będzie, ale tylko dla jednego tytułu (jak myślicie którego), więc wywalę mu osobny tekst dla katharsis, a uczulam z tegoż powodu, bo może się zastanawiacie, czy Infinite Wealth pojawi się w którejkolwiek z moich stawek. Nie pojawi się, ponieważ o ile było dość irytujące pod względem zwłaszcza fabularnym i pacingowym, o tyle wciąż dobrze się przy nim bawiłam i naprawdę, nic nie zasługuje na umieszczenie na tej samej liście co Słodki Flirt New Gen (spoiler!). Mam za to całkiem pokaźny zbiór gier „fajnych, ale” – w tym IW – więc może napiszę o nich w styczniu. W każdym razie! Oto moja lista najlepszych gier, w które zagrałam w 2024 roku (kolejność chronologiczna, a jakże)!
1. The Symbiant: Re:Union (Steam)
2. Sympathy Kiss (Switch)
Zastanawiałam się chwilę, czy wrzucić Sympathy Kiss na listę, bo nie wszystkie ścieżki są tu szałowe, ale potem stwierdziłam, że wszystkie są przecież przynajmniej dobre, nawet jeśli mają swoje potknięcia (ach, Yoji, jakże ja chciałam cię kochać bez oglądania się ze siebie). Trzeba także ukochać SK za to, że wprowadza dorosłą bohaterkę, którą można romansować srebrne lisy, a to dalej dość spora nisza w otomcach. I robi to dobrze, oferując zróżnicowane opcje i jednocześnie udowadniając, że miłość w biurze nie musi być nudna. Dodajcie do tego wysoki production value, a otrzymacie cudowny powiew świeżości dla starszych graczek. Takich też proszę więcej, drogie Otomate.
3. Tomb Raider I-III Remastered (PS4/PS5)
Co za zaskoczenie, umieściłam na liście remaster gry, którą przeszłam milion razy i którą kocham całym serduszkiem! Lojalnie muszę uprzedzić oczywiście, że grałam w pierwszą wersję sprzed patcha, więc niektóre rzeczy nie zasługiwały wtedy na 10/10, ale potem łatki rzeczywiście wpadły i np. drabiny wyglądają już normalnie. Ale nawet bez patchów to niebywale solidny remaster, a jego największą siłą jest to, że dodatki do oryginalnej trylogii przygód Lary to już nie lost media. A przynajmniej nie jest nimi The Lost Artifact, bo tego nie dało się dostać w legalny sposób bez zaginania czasoprzestrzeni, a który polecam z całego serca, bo to moim zdaniem najlepsza paczka levelowa, jaką może zaproponować wam klasyczny Tomb Raider i nie, nigdy się o tym nie zamknę. Warto wspomnieć, że Aspyr idzie za ciosem i planuje wydać w lutym remastery kolejnych trzech części TR-a. Szczerze powiedziawszy, ciągle zastanawiam się nad ich kupnem, ponieważ dla mnie klasyczna seria trochę kończy się na trójce. Z drugiej strony ciekawi mnie, jak Aspyr poradzi sobie z naprawianiem Chronicles i czy moja opinia na temat Angel of Darkness uległaby poprawie po latach, gdybym nie wpadała co pół kroku pod teksturę. Do The Last Revelation nie podejdę już nigdy więcej, ale te dwie części trochę mnie intrygują, więc… Ech, kogo ja oszukuję, oczywiście, że zagram.
4. Ken Follett’s Pillars of the Earth (PS5)
Filary Ziemi od Daedelic Entertainment to moim zdaniem hidden gem przygodówek oraz jedna z lepszych – jeśli nie najlepsza – propozycja studia. Lojalnie muszę oczywiście uprzedzić, że starzy wyjadacze pewnie prychną na poziom skomplikowania łamigłówek. Większość gry opiera się raczej na eksploracji oraz toczeniu rozmów, aby popchnąć fabułę naprzód. I to ona tutaj błyszczy najjaśniej – Filary Ziemi są napisane bardzo w stylu najlepszych klasyków literatury, z wielowątkową historią rozwijającą się przez pokolenia, o motywach, które nie są wyjaśnione wprost i nad którymi trzeba trochę pomyśleć samemu. Gdybym nie lubiła analizować książek, to nie poszłabym na polonistykę, a granie w Filary Ziemi to trochę jak udział w pasjonującym wykładzie i to są rzeczy, które mnie rajcują. Czego nie wspomniałam przy okazji opisywania tego tytułu w Opowieściach, to tego, jakie znakomite polskie tłumaczenie ma ta gra. Dobrze postawione przecinki to kolejna rzecz, która rozpala mnie do czerwoności lepiej niż koślawe przygody Laury i Massima, tak że zróbcie sobie przyjemność i idźcie się odchamiać przy Filarach.
5. This Bed We Made (PS5)
This Bed We Made to urocza miniaturka pokazująca, jak umiejętnie wykorzystać krótki czas antenowy oraz taki sobie budżet. Zamknięta w jednym popołudniu i praktycznie na jednym korytarzu historia o nieco wścibskiej sprzątaczce wpadającej na trop zakazanego związku emocjonalnie trafia w sedno tak rozpisaniem postaci, jak i samym klimatem. Chociaż nic nam tu nie grozi, to w powietrzu czuć napięcie związane z włażeniem ludziom butami w prywatność i dowiadywaniem się za dużo. Widać też, że przy grze pracowało mnóstwo ludzi, którzy rozumieją szeroko rozumiany artyzm: postacie naprawdę intrygują, choć mają mało czasu i tekstu, aby zapracować na tę łatkę, a praca kamery operuje tak, by wyciągnąć z ograniczonych zasobów graficznych jak najwięcej suspensu. I to naprawdę działa! Myślałam, że z This Bed We Made wyjdę głównie z zapasem żartów na temat mojej pierwszej pracy na obczyźnie, a czekał na mnie ciekawy komentarz społeczny i kupa miłości do projektu. Chapeau bas.
6. Stray Gods (PS5)
ZROBILI MUSICAL: THE GAME, OJACIE, OCZYWIŚCIE, ŻE ZAGRAŁAM. Stray Gods oczarowało mnie klimatem zbliżonym do Fables: tym razem w dzisiejszym świecie poradzić muszą sobie przebrzmiali bogowie olimpijscy. Aby odkryć okoliczności zabójstwa jednej z Muz, Grace wyrusza podbić boską społeczność i wyciągnąć z niej jakieś poszlaki. Piosenki są świetne i mają kilka wersji w zależności od tego, w jaki ton uderzymy. Sama historia nie jest jakoś super odkrywcza, ale bawi, ponieważ postacie są doprawdy urocze i da się je lubić bez większego problemu. Do gry już raczej nie wrócę, bo zobaczyłam w niej wszystko, co było do zobaczenia, ale soundtrack puszczam od czasu od czasu i z otwartymi rękami przyjęłabym jakiś sequel. Wyszło DLC z Orfeuszem, więc kto wie.
7. Romance Club (Steam)
Wytrwałe namowy banieczki numer jeden w połączeniu z beznadzieją, jaką okazał się nowy Słodki Flirt, rzuciły mnie w końcu w ramiona Klubu Romantyki: aplikacji mołdawskiego studia Your Story Interactive pełnej otomców różnorakich. Polecono mi na start Top 3 historie i cóż mogę rzec, zakochałam się. Jako że do wyboru opowieści jest mnóstwo, to na pewno trafię w końcu na jakiegoś szrota, ale założę się, że nawet on nie będzie tak zły jak ostatnie wyziewy Beemoovu. Opowieści Klubu Romantyki funkcjonują podobnie co gry nova-box: w każdej mamy do wyboru kilka zmiennych, w które możemy pakować punkty, a te owocują tym, jak przebiegnie fabuła i czy w decydujących chwilach odblokuje nam się korzystna opcja dialogowa. Z tego, co dotychczas czytałam, historie są naprawdę przemyślane i wciągające, a główne bohaterki godne szacunku (nie to co idiotki Beemoovu). I choć jest to gra komórkowa z mikrotransakcjami, to spokojnie da się sporo tu ugrać za zasadzie free2play ze względu na częste promocje i darmowe wybory, które nie wpędzą cię siłą w bad end. Gdyby nie świetna jakość gry, to za samo podejście do klienta wsadziłabym KR na tę listę, ale na szczęście uniwersum ten jeden raz stwierdziło, że jednak zasługujemy na fajne rzeczy i zesłało nam taki oto full wypas.
8. Road 96 (PS5)
Przegapiłam Road
96, gdy rozpływał się nad nim cały internet i jego babcie, ale gdy już
nadrobiłam, to zrozumiałam o co ten cały szum. Jeśli się uprzeć, to oczywiście
można wrzucić R96 na stertę gier gimmickowych, których głównym zadaniem było zawojowanie
Twitcha. Ale sądzę, że jest tu wystarczająco dużo mięsa, tak w fabule, jak i
tematyce, że spokojnie da się z tego tytułu wyciągnąć więcej niż pożywkę na wyświetlenia.
W Road 96 przoduje porąbany humor i serce, z jakim scenariusz podchodzi do
swoich postaci. Pod płaszczykiem popieprzenia skrywa się zaskakująco dużo
życzliwości, a takie rzeczy to ja lubię. Gra oferuje też angażujący gameplay loop,
głównie za sprawą naprawdę ciekawych scenek, których odkrywanie pcha gracza do
przodu. Co prawda, gdy odblokujemy niektóre umiejętności, to kolejne „runy” są banalne
i znika np. problem brakującej gotówki, ale moim zdaniem w Road 96 gra się dla
fabuły, a nie wyzwania.
9. Famicom Detective Club: The Girl Who Stands Behind (Switch)
Po pierwszej części Famicomowskiego Klubu Detektywów sequel (który jest prequelem, incepcja) musiał swoje przeleżeć na moim Switchu, ponieważ jedynka odrzuciła mnie dość mocno swoim przestarzałym gameplayem. Jednakże gry detektywistyczne idealnie sprawdzają się do samolotu oraz na przerwę w pracy, gdy nie chce ci się tłumaczyć kolegom, co to jest visual novel i czemu tylko czytam, więc oto jesteśmy. Mimo to rozpoczęcie Dziewczyny Stojącej Ci za Plecami to był najmilszy przypadek ubiegłego roku i wciągnęłam się tysiąc razy bardziej, niż przy jedynce. Gameplay w sumie pozostał ten sam – dalej musisz żonglować między dostępnymi opcjami i mieć nadzieję, że wyczerpałeś dialog na tyle, na ile założyła sobie gra – ale historia jest ciekawsza, a może też oswoiłam się należycie z mechaniką, aby czerpać z niej przyjemność. Jak wspominałam w Opowieściach, Famicom Detective Club to uroczy mariaż japońskiego Conana z Szatanem z Siódmej Klasy, a choć nie zaczytywałam się w tym gatunku, to trzeba przyznać, że rewelacyjnie sprawdza się w medium growym, gdy robi go kompetentne studio. W kolejną część zagram na pewno, gdy nadejdzie czas.
10. Infinity Nikki (PS5)
W sumie chyba mało wspominam na blogu, że jedyną mobilka, jaką ogrywam wręcz religijnie, jest Love Nikki od studia Paper/Infold/Elex/mnóstwo tam tych nazw. Tytułowa bohaterka zostaje przetransportowana do Miralandu, świata, w którym wszystkie konflikty rozwiązuje się pojedynkiem na stylizacje modowe. Jest to do bólu dziewczyńska gra o zbieraniu i craftowaniu ubrań, która posiada zaskakująco głęboką i złożoną historię… Której nie śledzę, bo to moje comfort klikadło dla zabicia czasu. Love Nikki rewelacyjnie wchodzi w mój autyzm, bo sama ustalam sobie zadania i powoli farmię matsy, żeby zrobić sobie sukienkę, a waluty są tak pomyślane, że sporo da się zrobić za darmo i contentu jest zatrzęsienie. Co działa na plus, ponieważ bardzo szybko dochodzisz do wniosku, że musiałabyś sprzedać nerki całej rodziny, aby zdobyć wszystko, więc FOMO topnieje w oka mgnieniu. W każdym razie zmierzam do tego, że nie czekałam na Infinity Nikki jakoś bardzo, ale stwierdziłam, że z miłości do poprzedniczki spróbuję i… I wpadłam jak śliwka w kompot. Mój brat ze śmiechem pyta, kiedy odpalę Genshina, bo tak mi się wkręciła nowa Nikki, ale joke’s on him, w Genshinie nie można zbierać ładnych ubrań! Infold totalnie nie kłamało stwierdzeniem, że to najbardziej cozy i wholesome gra z otwartym światem, bo rzeczywiście wszystko jest tu urocze i odprężające, a jednocześnie nie zajeżdża infantylnością. Więcej o Infinity Nikki opowiem w osobnym tekście, bo też jest jeden jej aspekt, który zainspirował mnie do pochylenia się nad nim niżej, więc dodam jedynie, iż pod względem technicznym podoba mi się tu wszystko. … No, może nie lubię tego, że dotarłam do momentu, gdzie dzienna stamina pozwala mi na naprawdę niewiele, ale z drugiej strony już przeszłam całą dostępną historię, więc przynajmniej mam się czym zająć. I optymalizacja pada na PS5 leży i kwiczy: da się grać, ale przebieranie Nikki to czasem mordęga, ponieważ drążek po prostu się poddaje i musisz wyjść do poprzedniego menu w nadziei, że załapie. Ale sam gameplay, klimat i świat? Fantastyczne, nigdy nie pomyślałabym, że tak mnie wciągnie otwarty świat. Z drugiej strony… Zawsze powtarzałam, że możliwość odblokowywania ubranek to automatyczne 5 dodatkowych punktów do każdej oceny, a że tu robisz prawie tylko to…!
I to tyle, jeżeli chodzi o tegoroczną listę. W przyszłym roku czekam chyba tylko na Majimę na Hawajach, Bloom & Rage oraz kilka otomców, a tak to mam nadzieję skupić się na ogarnianiu backlogu. Pewnie wyjdzie jak zawsze, bo znikąd pojawi się tysiąc premier, na które się rzucę zamiast wyrywać panów w tym, co już mam~ Tak czy inaczej nie mam nic więcej do dodania do tegorocznego podsumowania - idę zbierać siły na kolejny tekst, bo Maria od otomców mi świadkiem, że będę ich potrzebować.
Widzę, że trend „każdy ma swoją gachę” z roku na rok zyskuje na sile, bo gry z tego gatunku są po prostu coraz lepsze. Ja sam od sierpnia wpadłem w sidła Langrissera (taki turowy, szybki SRPG) i wciąż nie mam dosyć. Dodatkowo te collaby z innymi grami/anime z lat 90 i pragnienie zdobycia tych wszystkich bohaterów sprawia, że nie mogę się oderwać od tego tytułu.
OdpowiedzUsuńFamicom Detective Club mam na celowniku - może ten archaiczny gameplay mnie nie odrzuci i uda mi się to ograć w tym roku.
Chociaż nie wszystkie gry z listy są na moim radarze, to przeczytałem całość, jak zwykle z przyjemnością. Szczęśliwego Nowego Roku i mnóstwo nowych, świetnych VNek, a backlog niech czeka sobie do emerytury;-)
To jak z shounenami na milion rozdziałów, każdy powinien postawić ołtarzyk chociaż jednemu :D Love Nikki miało collab między innymi z Barbie, Hatsune Miku i Sanrio, więc pewnie też czeka mnie jakiś event. Gdyby zrobili coś z Sailor Moon, to pewnie nawet rzuciłabym groszem, choć ogólnie planuję nie wydawać na to cudo (za dużo) pieniędzy, aby się nie zrujnować.
UsuńOgrałam demo Emio, tej nowej części Detective Clubu, i choć gameplay jest ten sam, to wydaje mi się, że nie jest aż tak archaiczny i powtarzalny jak w The Missing Heir. Zbiera też multum pozytywnych recenzji, więc jakby co, to pewnie można zacząć od tego i będzie strawniej.
Dziękuję bardzo, kiedyś wszyscy spotkamy się w domu starców i wreszcie poodhaczamy te tytuły z listy XD