Cebula Zone. Regeria Hope Episode 1


Na początku cykl „Cebula Zone” miał nosić nazwę „Darmowe Perełki”, jednak dyskusyjna wartość uprzednio opisywanej przeze mnie Samanthy Browne szybko ten pomysł zweryfikowała. Z przykrością muszę stwierdzić, że Regeria Hope nie robi nic, by wzbudzić we mnie rozczarowanie takim obrotem sprawy.

Ostatnio przejrzałam sobie moją listę życzeń na Steamie, coby powzdychać do gejowskich dating simów, które się tam grzeją i czekają na lepsze czasy finansowe (Coming Out On Top i Flowers - ooooch, już ja bym przeszła wasze ścieżki, że nie wiedziałybyście, którędy wam kwestie dialogowe idą!). W przypływie przerażenia nad liczbą pozycji stwierdziłam, że przejdę parę darmówek, które kiedyś wylosowało mi w rekomendacjach. Tym sposobem zgłębiłam Regerię Hope, tytuł mocno inspirowany fantastyczną serią Ace Attorney. I w sumie „inspirowany” to komplement z mojej strony - chciałam powiedzieć coś względnie miłego na temat tej gry, zanim zacznę się nad nią pastwić. Być może przemawia przeze mnie fangirlizm, ponieważ do dziś będę wspominać moją pierwszą sesję na studiach nie tylko za sprawą odkrycia tego nowego rodzaju adrenaliny, gdy uświadamiasz sobie, że teraz maturę będziesz mieć co pół roku, ale również poznania zakręconych przygód japońskiego prawnika (co najprawdopodobniej było złym pomysłem, jak teraz o tym pomyślę, razem z jednoczesnym zarejestrowaniem się w LoL-u, ale koniec końców zdałam, więc więcej szczęścia niż rozumu, rozsądek jest dla słabych, yay!) and damn, kto by pomyślał, że krzyczenie OBJECTION! na pełne gardło może przynosić tyle radochy. Phoenix Wright to seria unikalna i w stu procentach zasługująca na swój nieoficjalny tytuł jednego z dzisiejszych filarów visual novel, dlatego o ile rozumiem atrakcyjność mechaniki oraz pomysłów za nią stojących jako zachętę do tworzenia podobnych gier, o tyle próby powtórzenia tego sukcesu przez Regerię Hope skończyły się na wypuszczeniu nieśmiesznego pastiszu, któremu obce wyważenie części składowych oryginału.

Interfejs to istny - pardon my French - clusterfuck.

Owszem, obsada Ace Attorney była bandą ekscentrycznych indywiduów, system prawny trącił absurdem na kilometr, a momenty poważne przetykano sytuacjami tak abstrakcyjnymi, że głowa mała, ale to wszystko wymieszano w idealnych ilościach i powstał hit. Regeria Hope z kolei nie dość, że każdy z tych elementów kopiuje na tyle mocno, że doprawdy trudno tu mówić wyłącznie o inspiracji, to jeszcze wychodzi z błędnego założenia, iż należy podkręcić wszystkie czynniki z oryginału do maksimum, bo skoro tak to dobrze wyszło w Feniksie Rajcie, to analogicznie jeśli wrzucimy tego więcej i bez umiaru, to będzie jeszcze lepiej! Spoiler - no nie, nie jest lepiej. W wyniku zastanawiałam się, czy twórcy rzeczywiście chcieli oddać tutaj hołd, czy może jednak wyśmiać markę. Mamy więc w grze wszystko, co pamiętacie z oryginalnej serii: jest sędzia bardziej zainteresowany swoimi codziennymi sprawami niż przebiegiem procesu, co w Regerii Hope przejawia się głównie w „żartach” o miłości do kanapek z indykiem, które irytują po trzecim swoim pojawieniu się (a pojawiają się non stop). Tytułowa bohaterka wymieniła cały charakter na obowiązkową pierdołowatość obrony - nie, tam naprawdę nic więcej nie ma poza syndromem podnóżka dla prokuratora. Sama prokuratorka z kolei otwarcie tkwi w konszachtach z sędzią i jak cała ta sfera faworyzowania naszych przeciwników w oryginale była jednocześnie wyjaśniona poprzez budowanie świata przedstawionego i usprawiedliwiona pod względem wprowadzenia zabiegów humorystycznych oraz poczucia niebezpieczeństwa, tak tutaj wsadzono ją na zasadzie „myśleliście, że Edgeworth jest skorumpowany? No to patrzcie, co my możemy!”. Tu nie ma żadnego domyślania się albo intrygi, nie - Artemis dyryguje sądem jak tylko jej się podoba i aż dziw, że można cokolwiek ugrać w tym jednym epizodzie. Jako że całość pędzi na łeb, na szyję i na siłę próbuje upchnąć w swój krótki czas antenowy nachalnie wbijaną do głowy progresywność, otrzymujemy tu także bardzo tokenowy i zdrowo niesmaczny wątek LGBT+. Autorzy zarzekali się rzekomo, iż w przyszłości pojawi się więcej takich postaci, ale serio, jeśli miałoby to wyglądać tak samo „sensacyjnie” jak w części pierwszej, to dzięki Bogu, że już nie będą w stanie. Nie chcę tu za dużo spoilerować, bo a nuż ktoś z was zechce przekonać się o wyjątkowości tego tytułu osobiście, ale uwierzcie mi, gdy mówię, że wątek transseksualności jest wrzucony tu tak samo jak każdy inny - bez pomysłu i bo tak, bo możemy być fajniejsi niż oryginał. Co za tym idzie, trudno tu się z kimkolwiek zżyć lub zaangażować w to, co dzieje się na ekranie - całość tonie w wałkowanych ciągle żarcikach, naprędce kleconych zwrotach akcji niewynikających z niczego (np. wiemy, kto zabił, ponieważ morderca pojawia się w filmie otwierającym sprawę, nie dlatego, że Regeria w logiczny sposób połączyła fakty) oraz natłoku informacji. Bo Regeria Hope jest też mocno nieczytelna - interfejs to po prostu tona śmieci na ekranie, czcionki zmieniają się co chwila (niby to oznaczając kolejną sekcję procesu, ale nie chce mi się wierzyć, że nie dało się tego zrobić lepiej), a animacje dopełniają tylko tego efektu przesytu. Właściwie to można spokojnie wysnuć analogię między kierunkiem artystycznym a rozpisaniem scenariusza - w obu elementach wszystkiego jest za dużo w sposób absolutnie nieprzemyślany.

A wrzucono ten zabieg tutaj po to, by was złamać, jeśli czasem badziewnemu scenariuszowi się nie udało.

Znajdzie się kilka łyżeczek miodu w tej beczce dziegciu, chociaż to o wiele za mało, by uratować tę porażkę. Mianowicie gra może poszczycić się bardzo ładną kreską (zwłaszcza Regeria i Artemis są przepiękne), wprowadza też kilka ciekawych mechanik, np. modyfikowanie zeznań naszego klienta, co wpłynie na sposób odebrania jego osoby przez sąd. Łączy się to także z nową możliwością poddania sprawy. Według strony gry każdy odcinek miał oferować podjęcie decyzji o oddaniu się w szpony korupcji, aczkolwiek koniec epizodu pierwszego można spokojnie odczytać jako niestandardowy bad end, więc trochę trudno tu mówić o świadomym dokonywaniu wyborów, aniżeli maszynce do odbębniania achievementów. Zresztą prawdy nigdy się nie dowiemy - because the miracle never happen, chociaż w tym konkretnym przypadku może jednak happen - dalsza produkcja gry od paru lat wisi zawieszona w eterze i projekt najprawdopodobniej został porzucony. Podtrzymuję moją opinię z poprzedniego akapitu, że niczego nie straciliśmy. Nie tylko gatunek courtroom drama, ale i wszystkie visual novel opierają się w pierwszej kolejności na solidnym scenariuszu. Jeśli tego zabraknie, to otrzymujemy koszmarka pokroju Regeria Hope. Zbierać achievementy i czym prędzej odinstalowywać.

Regeria Hope Episode 1
Producent: Golden Game Barn
Wydawca: Golden Game Barn
Platforma: Steam/Android
Screeny pochodzą ze steamowskiej strony gry, bo nie ma siły, żebym jeszcze raz to instalowała i robiła swoje.

Komentarze

  1. Ile czasu zajmuje przejście tego pierwszego odcinka?
    Albo inaczej: czy ten czas jest odpowiednio krótki, że nie czuje się, że marnuje się czas?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez zbierania achievementów i sprawdzania innych ścieżek (które są całe dwie) zleci raptem jakieś pół godziny. Odpowiednio krótko, żeby nie paść z zażenowania, ale odpowiednio długo, by jednak zdrowo się zniesmaczyć.

      Usuń

Prześlij komentarz