Homo-pokojówki w wiktoriańskiej Anglii, nie musicie mnie dłużej przekonywać do niczego. Recenzja Blackberry Honey
Mam z pięć screenshotów samego loga do tej gry. We’re talking serious business here.
Ebi-hime, miłości ty moja od czasów Asphyxii! Dziękuję ci za kwiecisty język, piękne tła, śliczne postacie, powódź klimatu i wspaniałe historie obecne we wszystkich twoich visual novelkach. I tu mogłabym już zakończyć tę recenzję, ponieważ Blackberry Honey to wszystko posiada, a jakże, ale wtedy stracę okazję, by porozpływać się nad jedną z moich ulubionych developerek, a to tak jakby nie romansować Garrusa w Mass Effect po jego akcji rozbrajania jajników w Cytadeli. Tak więc ebi-hime poznałam we wspomnianej przeze mnie Asphyxii - VN-ce pożenionej luźno z yuri dating simem, w której głównymi bohaterkami są dziewczęta inspirowane postaciami XVIII-wiecznych angielskich poetów i... ale ej, nie wychodźcie, to dobre jest, przysięgam! Może nie będę was do tego gorąco przekonywać w tej notce, bo gra zasługuje na własną Retrospekcję, aczkolwiek uwierzcie mi na słowo, że w przypadku twórczości Krewetkowej Księżniczki nie ma lipy, topoli zresztą też nie. Cechą rozpoznawczą jej tytułów są opowieści pełne atmosfery oraz dłubanie w różnych gatunkach. W jej portfolio natkniemy się na historie cięższe jak na przykład wspomniana już Asphyxia, która pokazuje studium depresji odziane w poetycki kostium angielskiego romantyzmu, a takie Sweetest Monster uderza w podobne tematy, przedstawiając wyniszczający związek samotnego pisarza z tajemniczą humanoidalną kotką. Z drugiej strony autorka ma na końce przesłodkie Strawberry Vinegar czy podszyte nutką nostalgii Empty Horizons, z czego ta ostatnia w słodko-gorzki sposób podchodzi do relacji międzyludzkich i poszukiwania swego miejsca w życiu. Każdej historii towarzyszy piękny, wyważony język, który nie skąpi opisów, lecz jednocześnie nie tonie w lirycznych ozdobnikach. Ebi-hime lubuje się głównie w ukazywaniu zauroczeń damsko-damskich, lecz nie ogranicza się jedynie do tego gatunku - jej romanse heteroseksualne czyta się tak samo dobrze jak jej tytuły yuri. Nie bójcie się ci, którzy zmęczeni są oklepanymi miłostkami przysłaniającymi wszystko inne - z Krewetkową Księżniczką nie takie numery i ona już dokłada wszelkich starań, aby rozgrzewające serducho relacje stały na takim samym poziomie co rozwój charakteru oraz fabuła główna. Macie moje słowo! Aby przekonać się, czy mówię prawdę, możecie za darmo przejść On the windswept night, Six Days of Snow i The Sad Story of Emmeline Burns w bibliotece Steama. Na itch.io autorka udostępniła jeszcze kilka swoich pozycji za bezcen, jeżeli jesteście biednymi studentami, a wam się podobało. A teraz do recenzji PRZEJDŹ!
Prawda w grach komputerowych, odcinek 37.
Blackberry Honey to chyba najdłuższa i najambitniejsza pozycja spod szyldu ebi-hime. Opowieść toczy się w połowie XIX wieku, gdy młode dziewczęta, które nie mogły cieszyć się wysokim urodzeniem, szukały zatrudnienia u tych, którzy jak najbardziej mogli. Nasza bohaterka, Lorina Waugh, zostaje zmuszona do najęcia się jako służąca, aby wyżywić rodzinę po stracie ojca. W atmosferze skandalu trafia do posiadłości Bly - domu państwa Lennardów, w którym terror sieją odpowiednio młoda potentatka Lady Konstancja nienawidząca wszystkiego i wszystkich; nieznośne starsze pokojówki szukające tylko okazji, by wprawić swoje ociekające jadem języki w ruch, a przy okazji zrzucić na kogoś swoją pracę; oraz... Taohua. Och, ileż to tajemnic skrywa ta kobieta o urodzie orientalnego kwiatu! Nieustępliwa i fascynująca, w przewrotny sposób będąca klejnotem w kolekcji niespotykanych przedmiotów pani Lennard, za nic ma chimery utyskującej młodej damy, posiadając pełną protekcję właścicielki posiadłości. Otrzymała nawet własny pokój, a z nim prawo do trzymania przedmiotów osobistych i - le gasp! - nie chodzi do kościoła! Ze względu na wygląd oraz zachowanie, Taohua uchodzi w małym Shropshire za atrakcję i lokalną wiedźmę w jednym, co nie przysparza jej sympatii ze strony Loriny. Dość powiedzieć, iż nasza bohaterka po kilku uszczypliwych komentarzach nie chce mieć z dziwnie wyglądającą kobietą nic do czynienia. Jednakże jak to zwykle bywa, miłość kwitnie w nieoczekiwanych miejscach, dzięki czemu Lorina nie tylko dostanie szansę na zmianę swego życia na lepsze, ale może również znajdzie coś, co pozwoli jej uporać się z traumą z przeszłości i odzyskać szacunek do samej siebie.
That's racist. ... Wait.
Myślę, że sprawiedliwie byłoby wszystkich na początku uprzedzić, że to jest nowela kinetyczna - to znaczy, że nie ma w niej żadnych decyzji do podjęcia ani alternatywnych ścieżek. To liniowa historia, interaktywna książka w najprostszym ujęciu tych słów, tak więc najlepiej rozsiąść się wygodnie, kliknąć „auto” i oglądać ją jak film. Nie mnie oceniać, czy można jeszcze nazywać Blackberry Honey grą, bo doprawdy nie mam ochoty snuć tutaj swoich teorii na burzliwy temat odnośnie przynależności VN-ek do którejkolwiek kategorii rozrywki, lecz wspominam o tym z powinności, aby później nie było żadnych wątpliwości. Fabuła opowiada o rozwoju uczucia między Loriną a Taohua, a także trapiących je rozterkach. Przyjdzie nam śledzić parę miesięcy z życia uroczych służących, a będzie to czas burzliwy i obfity w przeróżne perypetie. Blackberry Honey to przede wszystkim obyczajówka z romansem lesbijskim w tle i w swoim gatunku spełnia się wyśmienicie. Główna tego zasługa w sympatycznych bohaterkach pierwszoplanowych; zwłaszcza Taohua to cudowność na dwóch nogach i każda kwestia pojawiająca się w jej oknie dialogowym to złoto i materiał na obrazek motywacyjny. I opis w statusie na GG. I tatuaż na barku. I wpis do złotych myśli. I gdziekolwiek indziej sobie zażyczycie - Taohua ze swoją pewnością siebie, ciętym językiem oraz ekscentrycznym sposobem bycia sprawia, że chcę nią zostać, kiedy dorosnę. Jej tajemniczość i niechęć do mówienia o sobie dobrze wyrównuje prostolinijność Loriny, której oczami będziemy śledzić całą opowieść. Pomimo mniejszej siły przebicia od orientalnej piękności, nasza druga bohaterka dysponuje niezłym temperamencie często będący źródłem tarapatów. A przynajmniej tak jej się wydaje - powiem szczerze, że o ile ogólnie bardzo polubiłam protagonistkę, tak wolałabym z jej strony więcej ognia. Daleko jej do niewinnych lelij bojących się własnego cienia - Lori potrafi się postawić, kiedy trzeba - jednak sporo perypetii przydarza się heroinie dlatego, że w pewnym momencie kończą jej się cięte riposty, a załącza wstyd społeczny i dobre maniery. I bardzo możliwe, że się w tym momencie czepiam, ponieważ Blackberry Honey odrobiło zadanie domowe jeśli chodzi o research i często bohaterki informują nas, że czasy dla panien z biednych domostw nie są łaskawe, przez co najmniejsze potknięcie może skończyć się wydaleniem z posiadłości, a wtedy to już prosta droga pod most albo do rynsztoku. Z drugiej jednak strony w pewnej chwili fabuła zaczyna zanadto opierać się na motywie damy w opałach ratowanej przez Taohua w błyszczącej zbroi i robi to trochę wrażenie wymuszonych zwrotów akcji, zwłaszcza iż Lorina to bystra i zaradna dziewczyna. Na szczęście moment ten pojawia się przy końcu gry, więc bardzo możliwe, że nawet go nie odczujecie. Przez resztę czasu oglądamy słodkie interakcje dwóch dam, dowiemy się co nieco o ich przeszłości, a także poznamy ich znajome z posiadłości i przyległego miasteczka. Obsada drugoplanowa Blackberry Honey składa się całkowicie z postaci kobiecych i znajdą się wśród nich bohaterki przychylnie nastawione do naszych gołąbeczek oraz zacietrzewione antagonistki. W tej drugiej grupie prym wiedzie Lady Konstancja, której wątek oraz osoba zostały zarysowane najmocniej wśród tła. Potwór w ciele dwunastoletniej dziewczynki za punkt honoru postawił sobie zadręczenie swoich służących na śmierć i nawet mieszkańcy miasteczka zgadzają się, że diabeł w piekle miałby z tą cholerą niemały ambaras. Nic nie dzieje się jednak bez powodu i za zachowaniem Konstancji stoją pewne zajścia z przeszłości, które być może w waszych oczach choć trochę usprawiedliwią jej chimery. Na pewno nie da się odmówić tej postaci głębi, a że pozostaje na drugim planie, tak sporo szczegółów pozostaje tutaj w sferze niedopowiedzenia i domysłów, co intryguje jeszcze bardziej. Poza młodą damą często spotykać będziemy się z innymi pokojówkami pracującymi w Bly: Adą, która braki w pewności siebie nadrabia dobrodusznością, bujającą w obłokach Lieselotte rodem ze Szwajcarii, dziwaczną Effie oraz Pauline i Isobel, istnymi harpiami, które uwielbiają kopać dołki pod resztą współpracownic, zwłaszcza Lori. Poznamy jeszcze Teodorę oraz Emilie - dwie panny z wyższych sfer, stojące w przede dniu wielkich zmian. Ogólnie poza rozwijającą się relacją między Lori i Taohua Blackberry Honey posiada jeszcze jeden motyw przewodni - szukanie w sobie odwagi do podjęcia ryzyka i pójścia pod prąd, nieważne co ludzie powiedzą. Morał jest podany słodko i bez zadęcia, ale też trudno nie kibicować takim sympatycznym bohaterkom. Zakończenie jest niezwykle satysfakcjonujące pomimo swej prostoty, ale o tym musicie przekonać się sami~
Prawda w grach komputerowych, odcinek 56.
Absolutnie kupił mnie kierunek artystyczny tej gry. W głównym menu wita nas elegancki i jednocześnie czytelny interfejs. Ze względów recenzenckich zaczęłam zwracać na takie rzeczy uwagę, ale jestem pewna, że w przypadku Blackberry Honey nie potrzebowałabym blogowego zaplecza, aby docenić ten skromny, acz robiący wrażenie projekt ramek i czcionek. Bardzo podoba mi się kreska, którą zostały narysowane postacie - zdecydowano się tutaj na mangowe klimaty z dużymi oczami pełnymi blinków, aczkolwiek w odróżnieniu od większości wschodnich rysunków postacie w VN-ce mogą pochwalić się pokaźniejszą liczbą szczegółów np. twarzy. Urzekły mnie miękkie kontury sylwetek i ciepłe kolory, które odnaleźć można również w tłach. Przeważają tutaj brązy i zielenie ze względu na umiejscowienie akcji. Mamy więc tutaj wnętrza bogatej posiadłości pełnej arrasów, zdobionych kredensów oraz drewnianych podłóg; ulice leniwego miasteczka; rozległe pola pszenicy, lasy i ogrody. Po przejściu gry odblokowujemy materiały specjalne, w których ebi-hime opowiada o procesie tworzenia Blackberry Honey, między innymi pokazując zdjęcia, które potem posłużyły za podstawę dla teł w opowieści. Efekt jest zatrważający i zaryzykuję stwierdzenie, że wersja narysowana wygląda lepiej niż w rzeczywistości, głównie ze względu na wspomniane przeze mnie miękkie pociągnięcia konturów oraz stonowaną grę światła. Jedyne, co straszyło mnie na początku, to na pierwszy rzut oka wyjątkowo nietrafiony i typowo fanserwiśny rozmiar biustu Loriny, ale - nie żartuję - to chyba jedyny przypadek w fikcji literackiej, gdy i wielkość, i... hm, „ułożenie”są fabularnie uzasadnione. Coby nie wypaść z tego intrygującego klimatu, dodam tylko, że autorka naprawdę przyłożyła się do researchu i czuję pewnego rodzaju satysfakcję, że ten wątek się tu pojawił, ma sens i nie przekracza granic dobrego smaku. Pomniejszy zarzut mam do jakości ilustracji - widać, że nie wszystkie narysowane zostały przez jednego artystę i rozstrzał pomiędzy stylami czasami mnie trochę raził. Blackberry Honey w żadnym stopniu nie cierpi na syndrom jednej twarzy, więc pomimo różnic w kresce i tak wyraźnie widać, kto znajduje się na obrazku, dlatego wszystko sprowadza się do faktu, czy spodoba wam się dana interpretacja wyglądu bohaterek, czy nie. Różnice w stylach nie są specjalnie rażące, aczkolwiek pierwsze cztery ilustracje przedstawiają postaci takie same jak na renderach, podczas gdy za parę zwrotów akcji atakuje nas Lorina o pociągłej twarzy i Taohua, która gdzieś po drodze zmieniła się w nastolatkę. Mimo to obrazki są miłe dla oka i prawie każdy z nich to wallpaper material... poza jednym typem. Ale do tego dojdziemy.
Zaryzykuję zamknięcie bloga, bo zauważyłam, że mam same screeny ze złotymi myślami Taohua. Znaczy, to quality screeny są. Ale wsadziłam ich w ten post już chyba z trzy, kończą mi się akapity i wypadałoby trochę to urozmaicić, so here you go, piersi bez sutków, za które nie mają prawa mnie zamknąć. ... Chyba.
Zanim przejdziemy do pięknego interfejsu, nasze oczy i uszy popieści opening, z którego nie tylko poznamy dramatis personae, ale także posłuchamy tematu głównego gry, który adekwatnie nosi tytuł Blackberry Honey. Według przypisów słowa utworu reprezentują zmagania Loriny z niesprawiedliwością losu oraz jej rozwijające się uczucie do Taohua. Piosenka jest bardzo przyjemna dla ucha tak pod względem wokalnym, jak i melodii, a ta ostatnia posłużyła za podstawę dla większości soundtracku. Ponownie polecam przeczytać notki w sekcji Extra, aby poznać genezę każdego z tematów oraz stojący za nimi proces tworzenia. Ścieżka dźwiękowa jest zróżnicowana w zależności od nastroju sceny oraz postaci wiodącej prym w aktualnie rozgrywanej scenie i wszystko pasuje do siebie wyśmienicie. Muzyka posiada angielski sznyt odznaczający się elegancją oraz swego rodzaju wielkością, ale mimo to zachowuje lekkość i nigdy nie przytłacza akcji. Najbardziej spodobały mi się spokojne melodie towarzyszące chwilom refleksji Loriny oraz scenom miłosnym - stanowiłyby dobre tło podczas czytania romansów.
Jak cholera <3
Blackberry Honey posiada patch odcenzurowujący i powiem szczerze, że jeżeli istnieje jakiś aspekt tej gry, który nie wzbudził we mnie zachwytu, to byłyby to sceny erotyczne. Nie są one źle napisane, ale wydają się zbędne i wsadzone do narracji trochę na chama. Ebi-hime w notkach pisze, iż scenariusz gry właściwie zaczął się od nich (pisanych w ramach treningu) i reszta opowieści została w drugiej kolejności, kiedy autorka dostrzegła w niej potencjał. Wierzę na słowo, ale nieszczęśliwie wyszło tak, że cała historia prezentuje się jako satysfakcjonująca całość, podczas gdy erotyka zaburza trochę rytm zwłaszcza w rozwoju uczucia głównych bohaterek, które posiadają uroczą chemię w codziennych przekomarzankach podszytych nieco niepewnością, podczas gdy seks zmienia je nagle w otwarte na wszystko kociaki. Okej, trochę koloryzuję, lecz zmiana jest dość widoczna i gryząca w oczy. Tutaj też powraca mój zarzut co do jakości ilustracji, ponieważ te erotyczne wyglądają najgorzej - nie są to brzydkie obrazki, lecz anatomia na większości z nich przedstawia się nieco dyskusyjnie, a piersi Loriny to już w ogóle żyją własnym życiem. Jeśli nie odczuwacie potrzeby oglądania lesbijskiego porno, to polecam odpuścić sobie patch 18+. Nie jest to zła erotyka (E L James marzyłaby, by coś takiego napisać), jednak według mnie nie niezbędna w tej konkretnej historii.
Blackberry Honey jest cudowną kinetyczną yuri nowelą, którą polecam całym serduszkiem pomimo kilku niedociągnięć. To kawał uroczej historii z przesympatycznymi bohaterkami, który odpowiada także na kilka ważnych pytań związanych z podejmowaniem decyzji oraz filozofią carpe diem. Widać dużo miłości autorki w tym tytule i nie powiem, udzieliło mi się. Bardzo długo chciałam w to zagrać ze względu na fetysze oraz pierwsze wrażenie wywołane przez grafikę i ścieżkę dźwiękową, zostałam dla rozgrzewającego serce scenariusza. Ebi-hime najzwyklej w świecie nie potrafi odstawić kaszany, ordynarnie rzecz ujmując, i gdybym wystawiała fandomowe ołtarzyki, to zdecydowanie zawaliłabym jakiś kąt w pokoju pluszowymi krewetkami. Polecam, 10/10 w skali yuri, nie zawiedziecie się.
Fajnie:
- urocze bohaterki, zwłaszcza Taohua <3;
- rozgrzewająca serducho historia;
- stylowa i elegancka muzyka;
- kawał dobrej literatury;
- graficznie powalająca...
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia:
- ... no, może poza scenami erotycznymi;
- to jest nowela kinetyczna. Wyborów niet.
Niefajnie:
- przy końcu skupia się zanadto na ogranym motywie damy w opałach;
- różnica stylu między ilustracjami jest trochę rażąca.
Blackberry Honey
Rok wydania: 2017
Producent: ebi-hime
Wydawca: Sekai Project
Platforma: Steam/itch.io
Patch +18 można ściągnąć stąd.
Komentarze
Prześlij komentarz