Maria-sama ga Miteru: The Game. Recenzja Flowers -Le volume sur printemps-



Dziś zrecenzuję dla was grę, w której bohaterkom schodzi czternaście godzin, zanim sensownie potrzymają się za ręce. Nie poznałyście wolnego pacingu, jeżeli nigdy nie przeszłyście pierwszego Flowers.



Flowers -Le volume sur printemps- (z czego podtytuł oznacza mniej więcej „Rozdział Wiosenny”, zapisane rzekomo bardzo łamaną francuszczyzną, ale powiem wam to na sto procent, gdy wreszcie nauczę się języka Franków) to pierwsza część serii visual novel o przygodach uczennic Akademii Saint Angraecum, misyjnej szkoły z internatem dla młodych japońskich niewiast. Jeśli nie czytacie tytułów moich notek, bo są za długie, to może po przeczytaniu poprzedniego zdania - z odpowiednim zapleczem wiedzy o klasyce mangi i anime - zapaliła wam się czerwona lampka, a w głowie pojawiła setka pytań odnośnie tego, czy to jest reprezentant tych legendarnych yuri, w których relacje między bohaterkami można odczytywać na miliardy sposobów, gdzie poprawienie wstążki we włosach uchodzi za wyznanie miłości, a trącenie się rękawami podczas porannej modlitwy to najsroższy rodzaj flirtu, na jaki stać nasze lelije o nienagannych manierach. No i nie mylicie się, to jest właśnie ten typ gry, więc jeżeli skala dla wszystkich sezonów Maria-sama ga Miteru zaczyna się dla was na MAL-u od dziesiątki w górę, to właściwie nie musicie już dalej czytać tej recenzji - to gra dla was i nie wiem, co jeszcze tu robicie. Resztę globu zapraszam do dalszej lektury.

To scena z pierwszego kwadransa gry. Byłam zdziwiona, jak szybko przechodzą do rzeczy. Oh, little did I know...

Wiosna to dla Suou Shiragane pora świeżych początków, pierwszych kroków i nowych wrażeń. Po rozczarowującym pobycie w szkole publicznej, który zakończył się kształceniem w domu pod okiem kochającego dziadka, dziewczyna decyduje się namówić opiekuna na skierowanie jej do Saint Angraecum. Kartą przetargową w doborze placówki staje się wprowadzony przez nią system Amitié. Nowe uczennice wypełniają na początku roku kwestionariusz osobowy, po czym na podstawie odpowiedzi zostają dobrane w grupy, które dzielą wspólny pokój i w ogólnym zamyśle mają się nawzajem wspierać. System działa na zasadzie „automatycznego przyjaciela”; ma pomagać dziewczętom zadzierzgnąć więzi już na wstępie, aby ułatwić im aklimatyzację w nowym miejscu oraz uniknąć nerwowego stania pod ścianą oraz izolacji. Suou, która odkąd pamięta marzy o bliskich relacjach z rówieśniczkami, widzi w Amitié ratunek dla jej głębokiego introwertyzmu oraz problemów w nawiązywaniu relacji międzyludzkich. Zanim jednak dowie się, z kim przyjdzie jej dzielić troski i radości dnia codziennego, w przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego pozna dwie ciekawe osobistości. Ta stojąca pod targanymi wiatrem drzewami wiśni efemeryczna postać to Mayuri Kousaka. Te ciepłe ramiona i równie rozgrzewający uśmiech należą do Rikki Hanabishi. Suou nie ma odwagi o tym marzyć, ale gdyby los - albo Najświętsza Panienka - zechciał połączyć ją z którąkolwiek z tych fascynujących dziewcząt...

 Mayuri, w niektórych kręgach znana również jako Not Best Girl.

Trudno mi recenzować Flowers -Le volume sur printemps-, ponieważ pomimo mojej sympatii do yuri, która w ostatnich latach tylko się nasila i troszeczkę chyba już nawet przegania tę do yaoi (nie jakoś bardzo, ale jednak), to nie czuję się do końca targetem tej gry. Mam kilka mocnych zastrzeżeń do prezentowanych treści, jednak z tyłu głowy stuka mi świadomość, że nie są to tak naprawdę wady i ich moja niezbyt pochlebna ocena wynika z osobistych oczekiwań oraz gustów, a nie rzeczywistej jakości gry. Tak więc pozwólcie, iż wyłożę co mi leży na wątrobie, aczkolwiek same zdecydujecie, czy te bolączki deklasują dla was omawiany tytuł. Oczywiście niektóre aspekty mogę przekoloryzować ze względu na moją (drobną) niechęć, ale postaram się nie ziać jadem bezpodstawnie i podejść do tej recenzji w miarę rzetelnie. Tak więc kiedy porównuję Flowers do tytułów pokroju Maria-sama ga Miteru, to wcale nie żartuję ani nawet nie przesadzam. Przez czas trwania gry będziemy świadkami wzlotów i upadków świeżo upieczonych uczennic podczas pierwszych wiosennych miesięcy - seria podzielona jest na pory roku i każda kolejna część opiera się na podobnym, kilkumiesięcznym schemacie. Na początku wspominałam o „przygodach”, ale serio, zagalopowałam się prawie tak mocno jak to trzymanie się za ręce w czternastej godzinie gry. „Życie codzienne” lepiej oddaje naturę trzonu, na którym opiera się lwia część scenariusza i zaryzykuję stwierdzenie, że nawet te romanse nie są tutaj takie ważne jak rozkład dnia bohaterek opiewający na klasowe ploteczki, lekcje baletu, okazjonalne przesadzanie roślin, udzielanie się w chórze, itd. Pod tym względem Flowers to bardzo specyficzny tytuł - odrobina złej woli wystarczyłaby, by nazwać go grą o niczym i szczerze powiedziawszy miałabym trudność, by jakkolwiek temu zaprzeczyć. Choć to porównanie z kosmosu, to podobne odczucia towarzyszyły mi przy L.A. Noire - pomimo mojego zainteresowania fabułą natłok interakcji oraz dialogów w pewnym momencie był tak duży, że musiałam robić sobie przerwę i odstawiać grę na bok. Pomimo że Flowers nie jest nawet w połowie tak wymagające umysłowo jak symulator gliniarzo-detektywa w retro kapeluszu, to mnogość wymienianych między bohaterkami żarcików, rozmów o niczym oraz dyskusji o aktualnej dramie w końcu zmuszała mnie do wymoszczenia się na tarczy i przełączania się na znacznie mniej przegadane, a jednocześnie obfitsze w Akcję™ Coming Out on Top (to tyle, jeśli chodzi o supremację yuri). Lubię wolne tempo, bo przeważnie przedkłada się to na dokładne rozwinięcie świata przedstawionego oraz postaci i nie mogę powiedzieć, że Flowers robi to źle. Gracz rzeczywiście ma poczucie przynależności do tego liliowego ekosystemu, a każda z bohaterek dostaje należyty czas antenowy, dzięki czemu ich charaktery nakreślono klarownie i wyraziście (pomaga też fakt, że obsady nie przeładowano tysiącem postaci). Wydaje mi się jednak, że Flowers jest niechlubnym przykładem co się dzieje, gdy skrupulatna budowa świata przedstawionego nie idzie w parze z konkretną fabułą, w wyniku czego otrzymujemy sensownie skonstruowane heroiny, które de facto nie mają co ze sobą zrobić i gdzie się podziać. Ogólnie historia zdaje się stronić od ciągów przyczynowo-skutkowych oraz zwyczajowych narzędzi w kwestii swojego prowadzenia. Na przykład główna bohaterka wspomina o swojej traumie dzieciństwa po to tylko, by pozostawić ten wątek odłogiem na dłuższy czas i po paru(nastu) godzinach wrócić do niego na parę kwestii, a następnie ponownie porzucić, ponieważ teraz czas na kolejną scenę picia herbaty lub plotkowania w bibliotece. Przy takim scenariuszu cierpią również romanse - mam cały czas na uwadze, że ten typ yuri rządzi się własnymi zasadami, aczkolwiek pod koniec drugiego route’u (z całych dwóch) doszłam do wniosku, iż lepiej by twórców wyszło, gdyby zrobili z Rozdziału Wiosennego nowelę kinetyczną. Cała historia za wyjątkiem kilku scenek praktycznie nie ulega zmianie, a zakończenia dla poszczególnych dziewcząt nie są specjalnie satysfakcjonujące, zwłaszcza to kanoniczne, które istnieje dla samej sugestii, iż owszem! wyjdą następne części! Same sympatie rozwijają się w ślimaczym tempie - we właściwej dla gatunku manierze pokrytych szkarłatem lic i propozycji rozczesania potarganych loków - a po dwudziestu godzinach gra przypomina sobie, że dobrze byłoby wreszcie przejść do sedna, tak więc ostatni akt służy za pośpieszne domknięcie wątków miłosnych. Nie mogę nawet napisać, że scenariusz frenetycznie stara się ogarnąć fabularny rozpiździej dziejący się na ekranie, bo on nie ma co ogarniać - po prostu nie chce mu się zajmować istotnymi wątkami, w zamian woląc skupić się na jedzeniu hot dogów w bibliotece. Ale mimo to nie rzuciłam tej gry w cholerę, ponieważ szalenie doceniam atmosferę oraz urok wylewający się hektolitrami z ekranu. Wszystkie bohaterki to delikatne kwiatki i nawet jeśli ktoś zrobi coś komuś wbrew, to zaraz konflikt zostaje zażegnany w najbardziej sophisticated sposób jaki tylko się da i kurde, no nie wiem, każdy rozdział to takie katharsis dla duszy, gdy jesteś świadkiem jak te młode kobiety rozwiązują wszystkie „nieporozumienia” gorącym postanowieniem uratowania dobrego imienia swoich przyjaciółek. Na koniec dnia wszyscy są tu dla siebie mili i chcą jak najlepiej, i dobrze mi było się tak odchamić w tym pozbawionym zła świecie. I choć proporcje między konkretnymi wydarzeniami a tą tęczową pożywką są mocno nierówne, to polubiłam świat Flowers i zamierzam tam wrócić w kolejnych częściach.

 Playing hard to get, eh?

Kontynuując temat bohaterek, należy pochwalić kreację głównej heroiny, której poczynaniami będziemy kierować. Fabułę poznajemy z punktu widzenia Suou Shiragane, introwertycznej i nieśmiałej dzierlatki, w razie czego potrafiącej jednak postawić na swoim. Twórcy uniknęli w jej kreacji pułapki wpadnięcia w archetyp Bohaterki Takiej Jak Ty, tak więc choć nasze urocze dziewczę wzdycha na widok swoich wspaniałych koleżanek, tak i rzeczone koleżanki wzdychają również na widok jej samej. Suou szybko wyrabia sobie w akademii pozycję największego lachona szkoły, a do tego jest niesamowicie oczytana i ma dryg do rozwiązywania zagadek detektywistycznych. Flowers szanuje wszystkie swoje bohaterki (a tę główną zwłaszcza), nie czyniąc z nich sztampowych albo krzykliwych lal wyjętych z leciwego animca. Powolne rozwijanie się fabuły pozwala na ich zręczne zarysowanie i bardzo łatwo było mi uwierzyć, iż są to postacie z krwi i kości, a nie papierowe kukły istniejące wyłącznie na użytek tej konkretnej historii. Na główną obsadę składa się mała lecz różnorodna galeria uroczych dziewcząt: Mayuri Kousaka, wyluzowana panna wiecznie z wianuszkiem koleżanek wokół siebie; Rikka Hanabishi, szkolna przewodnicząca kochająca spotkania przy herbatce; bliźniaczki Ringo oraz Ichigo Sasaki, które długie języki i skłonność do psot nadrabiają energią i lojalnością. Korowód zamyka siostra Dalia ucząca dziewczęta większości przedmiotów w szkole, widząca w swych podopiecznych tylko to, co dobre. W miarę upływu czasu poznamy jeszcze trzy inne wiodące bohaterki, lecz jak widać postaci jest tu niewiele i w zamian każda dostaje należyty czas antenowy. Muszę oddać Flowers, że dobrze rozporządza swoimi postaciami, nie wprowadzając zbędnych statystów na scenę czy dwie. Ślimacze tempo akcji przydaje się do przynajmniej jednej rzeczy, a jest nią godziwe rozwinięcie bohaterek. Chociaż miałam dość kolejnych przedłużających się historyjek o codziennym życiu w szkole, poczucie spotykania się w ciepłym gronie starych znajomych dobrze ten niesmak rekompensowało.

 Uwierzcie lub nie, ale potem ta rozmowa ewoluuje w pogaduszki o chłopakach. A przynajmniej Ichigo tak sądzi, bo reszta wie swoje.

Gra jest sygnowana marką yuri, jednak lepiej pasuje do niej określenie „obyczajówka z nutką lesbijskiego romansu”. Wskazuje na to wspomniana przeze mnie wcześniej maniera prowadzenia fabuły, a teraz chciałabym porozwodzić się jeszcze trochę na temat samych route’ów. Tak więc wybory mamy dwa, Mayuri oraz Rikkę, z czego kolejność ich wyrywania jest nam narzucona, ponieważ nie możemy romansować z drugą koleżanką, jeżeli na początek nie zdobędziemy kanonicznego zakończenia tej pierwszej. Flowers to ten typ gry, który wręcz należy przechodzić z poradnikiem na kolanach, przynajmniej podczas pierwszego route’u, gdyż następny wymaga wybierania przeciwnych opcji i żadna w tym filozofia. Zasady doboru właściwej kwestii nabierają sensu wraz z rozwojem fabuły, tak więc istnieje duża możliwość, że wykorpytniesz się w bad end, bo za późno zrozumiesz, że takie a nie inne odpowiedzi są dla Mayuri, a takie dla Rikki. Na szczęście poza wartością merytoryczną opcji dialogowych twórcy pogrupowali je także kolorystycznie - w prawym górnym rogu interfejsu znajduje się obrazek z lilią, która po wyborze jaśnieje przez chwileczkę barwą odpowiednią dla danej flamy. Kwiatek rozkwita albo nie w zależności od tego, na czyjej ścieżce się znajdujemy i czy skrupulatnie wbijamy właściwe punkty. Nie jest to system idealny i i tak wymusza żonglowanie save pointami, ale przynajmniej usunięto tutaj w pewnym stopniu przypadkowość, która towarzyszyła np. Amnesii. Co zaś się tyczy atrakcyjności podrywanych flam... No cóż, dość powiedzieć, iż nie mają czym zabłyszczeć w takiej formie, w jakiej istnieje we Flowers scenariusz. Powtórzę się, lecz uwierzcie mi na słowo, iż naprawdę mało w tej grze romansu. W sumie możemy się tutaj sprzeczać czy to dobrze, czy źle - nasze opcje poznajemy w sytuacjach codziennych, dzięki czemu otrzymujemy szansę zżyć się z nimi dzięki ich zwyczajowym reakcjom, a nie „ulepszonymi” przez romantyzm sytuacji kwestiom czy zachowaniom. Mimo to dalej sądzę, iż Flowers powinno być nowelą kinetyczną, a argument ten podtrzymuje sposób przedstawienia naszych flam. De facto właściwe zakończenie jest tylko jedno, a druga ścieżka nie dokłada wielu nowych scenek, ZWŁASZCZA dla niekanonicznej wybranki serca, dlatego trudno nie odnieść wrażenia, iż twórcy mieli zamysł wyłącznie na jeden route, pozostały rzucając na odczepnego. Ze względu na szczątkowe wręcz rozwijanie się głębszych uczuć między bohaterkami, trudno mi uwierzyć nawet w ten kanon, który staje się podporą w następnych częściach, więc ultra dramatyczne zakończenie przyjęłam wzruszeniem ramionami.

Dalii niestety romansować nie można. JESZCZE.


W celu urozmaicenia rozrywki - bo czasem możemy się znudzić kolejnymi obrazkami zwyczajowymi z życia liliowych uczennic - twórcy pożenili swoją visual novel z gatunkiem detektywistycznym i teraz porównanie do L.A. Noire nie wydaje się takie naciągane. Mianowicie co jakiś czas na naszej drodze ku yuri spełnieniu pojawi się kłoda w postaci problemu albo nieporozumienia, które to nasza bohaterka postanowi wyjaśnić, co z kolei prowadzi do wstawek „dedukcyjnych”. Suou porządkuje zdobyte informacje i dzięki temu próbuje dowieść prawdy, aby oczyścić swoje przyjaciółki z podejrzeń lub zrekonstruować właściwy tok wydarzeń. No i uwierzcie mi, gdy mówię, że TO ABSOLUTNIE SSIE. Naprawdę, sposób, w jaki podano tę część gry, woła o pomstę do nieba. Fabuła we Flowers nie jest skomplikowana i dzieje się tutaj długo, ale nie dużo, tak więc nie trudno nadążać za tym, co dzieje się na ekranie. Jednak porzućcie nadzieję ci, którzy uważają, że to wystarczy, by mieć jakąkolwiek szansę rozwiązania zagadek w tej grze. Możecie słuchać każdego dialogu po pięć razy i hiper-uważać przy każdej rewelacji, i tak nie dacie rady wydedukować dobrych odpowiedzi za pierwszym razem, jeżeli w ogóle. Zagadki we Flowers są bezsensownie zakręcone jak baranie rogi i choć niektóre mają pewnie więcej sensu w wersji japońskiej, bo przynajmniej pierwsza bardzo mocno opiera się na sferze językowej i wynikłych z tego podwójnych znaczeń kanji, to nawet te opierające się przekleństwom zagubienia w przekładzie wymagają tak przypadkowej wiedzy na tematy różnorakie, że Phil i jego znajomość przebiegu drugiego etapu wojny peloponeskiej nie daliby rady. Zasady rozwiązania pierwszej dedukcji streszczałam mojemu bratu z pół godziny, by dobrze zrozumiał, w czym tkwi problem i pewnie tutaj zajęłoby mi to lwią część akapitu (jeśli nie dwa), ale że to spore spoilery są, to w wielkim skrócie podam, jaka wiedza jest nam między innymi potrzebna, by mieć szansę w ogóle zrozumieć o co cho: japońskie i łacińskie nazwy kwiatów, gęstość zaludnienia Europy przez chrześcijan, przesądy w krajach europejskich, wiedza z zakresu piłki nożnej. Jeżeli nie jesteś kobietą renesansu jak Suou Shiragane, która rzuca cytatami z filmów z okresu lat 90. jak z rękawa, to masz lipę i wczytuj tę grę, o ile nie chcesz bad enda. Ponieważ sprawa złych zakończeń została rozwiązana tak, iż jedna niepoprawna odpowiedź podczas dedukcji kończy się smutnym epilogiem i nara. Dla mnie to kolejny dowód na to, iż tak naprawdę ta część miała być nowelą kinetyczną, ponieważ bad endy są jeszcze bardziej wyprane z uczuć niż te kanoniczne. Choć narracja dwoi się i troi w zapewnieniach, że nasze przyjaciółki odniosły niesamowitą ujmę na honorze, a ich popularność w szkole ustąpiła miejsca żarliwemu ostracyzmowi, to zamknięto to w kilku dialogach na krzyż i tyle, jeśli chodzi o napięcie. Czasem nawet wynik naszych nieudolnych prób pomocy nie jest taki drastyczny, co tym bardziej potęguje poczucie straconego czasu i urozmaicania rozgrywki na siłę. Nie udało ci się, wszyscy trochę posmutnieli, koniec gry, bo tak. Mechanika szałowa niczym dziewięć sposób na śmierć w ścieżce Ukyo.

 Takie widoki podziwiać będziemy tutaj często.

Jeżeli jest jedna rzecz, pod względem której Flowers niezaprzeczalnie lśni niczy m gwiazda zaranna, to jest to oprawa graficzna. Od projektów postaci, przez tła, po interfejs nie ma się tu prawie do niczego przyczepić, a jeżeli jest, to tylko do szczegółów. Bohaterki wyglądają pięknie - zdecydowano się tu na delikatną kreskę, co znakomicie podkreśla charakter serii. Dziewczęta mają po kilka sprajtów, a czasem nawet zdarzy im się zmienić ubrania. Mały przytyk muszę skierować do rysunku oczu: Suou i Mayuri w swoich pozach 3/4 wyglądają, jakby miały zeza i nie byłam w stanie tego odzobaczyć. Za to wszystkie projekty od frontu prezentują się ślicznie. Tła zapierają dech w piersiach - aby oddać mistycznemu klimatowi co jego, nacieszymy oko europejską architekturą, klasami i korytarzami wyjętymi ze starych szkół, krętymi leśnymi ścieżkami i mnóstwem poletek z kwiatami. Wszystko to skąpane w żywych, jasnych kolorach, nic tylko ustawiać tapety. Jeżeli o tapetach mowa - złego słowa powiedzieć nie jestem w stanie o CGI. Bohaterki wyglądają tak samo jak na sprajtach, więc nie zdarzają się problemy typu „narracja powiedziała mi, że to Suou leży w łóżku; wierzę na słowo”, a że mam niejasne poczucie, iż mimo wszystko jest do gra skierowana do męskiej części widowni (serio, nie wierzę, że te pannice nie wiedzą jak układać nogi, chodząc w takich krótkich sukienkach), to rysownicy naprawdę skupili się na wydobyciu ich piękna. Niezwykle podoba mi się także skromny, acz elegancki interfejs. Nie bawiono się tu w wielkie ozdobniki; ramki są stylizowane, ale bez przesady, ujął mnie także wspomniany wcześniej pomysł z lilią jako miernikiem sympatii. Ogólnie Flowers prawie w każdym aspekcie graficznym stawia na stylizowany minimalizm i ja to absolutnie kupuję. Troszkę rubaszniej prezentuje się muzyka: choć w większości usłyszymy pianino i skrzypce - ponieważ nic tak nie krzyczy „sophisticated” jak pianino i skrzypce - to przy scenach humorystycznych nasze uszy popieszczą skoczniejsze melodie rodem z RPG-owej tawerny. Soundtrack nie należy jednak do zapadających w pamięć. Nie potrafię przywołać żadnej konkretnej sekwencji, ale za to pozostało we mnie poczucie zrelaksowania i spokoju płynące z większości powolnych utworów składających się na muzyczną oprawę Flowers. Warto wspomnieć, że cała gra jest „mówiona” i każdy dialog został podłożony - wyłącznie wewnętrzna narracja Suou pozostaje „niema”. Głosy bohaterek zostały według mnie świetnie dobrane i nawet postacie o wyższych „lolitkowych” rejestrach nie irytują (a mam na to uczulenie). Jeśli zaś chodzi o bugi, to natrafiłam na jeden - czasami scenariusz jest źle zawinięty i kwestie lubią się powtarzać, ale przez całą grę zdarzyło mi się to może ze trzy razy i tylko na dwa dialogi, by zaraz wrócić do normy.
Choć nie jestem w stanie jednoznacznie polecić tej gry nikomu poza bardzo wąską i konkretną grupą ludzi, to mimo wszystko szanuję podejście Flowers. Jeżeli kręci was japońska fantazja na temat odizolowanych od świata szkół katolickich (i uwierzcie mi, że „fantazja” to bardzo dobre określenie na to, co tu się wyrabia), to docenicie te eteryczne klimaty, a bohaterki to sympatyczna grupka uroczych indywiduów, którym aż chce się kibicować w ich codziennych zapasach z filiżankami herbaty czy przesadzanymi daliami. To dobra gra do włączenia przed pójściem do łóżka lub dla ukojenia skołatanych nerwów. Pod względem atmosfery Flowers błyszczy niczym rosa na płatkach lilii, dlatego jeżeli lubicie leniwe obyczajówki i bardziej od zapierającej dech w piersiach fabuły interesują was rozwijające się charaktery i relacje, to poczujecie się jak u siebie. Ze swojej strony jeszcze spoilerowo mogę rzec, iż gra spodobała mi się na tyle pomimo swych „nie-wad”, że gram w drugą część. I muszę powiedzieć, że chyba nie ja jedna narzekam na mało spójną fabułę i brak jakiegoś konkretnego kierunku, ponieważ Rozdział Letni wydaje się bardziej koherentny i z większym pomysłem na siebie. Na pewno podzielę się swoimi doświadczeniami i mam nadzieję, że tym razem bez ciągłego powtarzania „fajne, ale...”.


Fajnie:
- Maria-sama ga Miteru: The Game;
- sympatyczne bohaterki;
- leniwa, rozluźniająca atmosfera;
- graficznie prześliczna;
- so much wallpaper material, nie zdążysz zmieniać;
- odprężająca muzyka;
- pełen voice-acting;
- ogólnie dobra na odstresowanie.

Niefajnie:
- sensowna fabuła pojawia się w ostatnich dwóch godzinach gry...
- ... ale w sumie i tak jest o niczym;
- ślimacze tempo;
- niby dwa route’y, a tak jak by jeden;
- dwadzieścia godzin gameplayu, a romanse są w najlepszym razie letnie;
- tryb dedukcji jest tak samo zabawny jak mini-gry w Final Fantasy VII;
- dating-sim z kategorii „bez poradnika nie przejdziesz”.

Flowers -Le volume sur printemps-
Studio: Innocent Grey
Wydawca: JAST USA
Platforma: PC/Steam
Rok wydania: 2016 (na Zachodzie)

Komentarze