Podwójna randka z Ezio Auditore i chutliwym wąpierzem, czyli ranking głównych ścieżek z Code:Realize ~Future Blessings~


Kurde, to już drugi post pod rząd o rasowym japońskim otomcu! Chyba jestem już jak te najstarsze amerykańskie blogi, na których autorki recenzują nieprzetłumaczone wersje! .... E, nie, raczej nie.

Jak napisałam, tak zrobiłam - spotykamy się ponownie w oparach dymu unoszącego się nad Stalowym Londynem, coby pochylić się nad przedłużeniami ścieżek z ~Guardian of Rebirth~. To mój pierwszy fandisk do otome ever i powiem szczerze, że podoba mi się koncept stojący za tym wynalazkiem. O ile mamy answer route w postaci ścieżki Lupina, o tyle każdy pan i jego dobre zakończenie zostały potraktowane sprawiedliwie, więc jeżeli twoim wybrankiem serca na wieki wieków był, nie wiem, Frankenstein, to po uzyskaniu z nim „żyli długo i szczęśliwie” kontynuujesz związek w dodatku. Prawie jak gry BioWare! Pewnie to banalne spostrzeżenie, aczkolwiek nie wiem, czy wszystkie fandiski tak działają, so I’m giving credit where it’s due. Z takich randomowych przemyśleń zanim przejdziemy do istoty tego postu - chyba zmienił się tłumacz, bo Lupin nagle rzuca francuskimi wtrętami i czasem jest dziwnie, bo frazy są za długie, by zrozumieć je z samego kontekstu i mam niepokój językowy, bo nie czaję, o wuj chodzi. Pewnie amerykańskie nastolatki po semestrze obowiązkowego francuskiego nie mają problemu, ALE JA NIE MIAŁAM FRANCUSKIEGO ZA TO MAM PROBLEM. No, ale w każdym razie! ~Future Blessings~ to po raz drugi dobro w postaci fajnych bohaterów i uroczych związków, więc wszystko to, do czego zdążył przyzwyczaić nas ~Guardian of Rebirth~. Nie mam co prawda pojęcia, jak to wygląda w nowych ścieżkach Holmesa, Finisa i ... eeee... gangu Lupina (?), poza tym, że gdzieś przeczytałam spoiler, że rozgrywają się w czasie trwania fabuły z podstawki, ale tzw. „White Rouse routes” są niczym fluffowe fanficki na AO3 pisane dla ulubionych pairingów. ... W większości wypadków. Bo czasem nie są. I pewnie już wiecie, co się zbliża, więc nie przedłużajmy. Oto mój ranking ścieżek głównych bishów z Code:Realize ~Future Blessings~. Kiedy Sholmès i spółka? Któregoś dnia z pewnością, ale rołty z White Rose były krótkie, rządzą się innymi zasadami i zapewniły mi sporo IMOŁSZYNS, które muszę z siebie wyrzucić (David Cage mógłby się wiele od tej gry nauczyć). Oczywiście spoilerów będzie tu co nie miara, ale wychodzę z założenia, że skoro czytacie post o dodatku kontynuującym fabułę, to wręcz PRAGNIECIE się zaspoilować do cna.

5. Van Helsing
Ten moment, gdy nie dość, że wioskowy głupek udziela ci trafnych porad życiowych, to jeszcze lepiej wygląda na obrazkach z twojej własnej ścieżki.

Ponieważ Helsing wydaje się mieć derpa prawie na każdym CGI, co wiele mówi o wierze w jego route przez rysowników. Gdy odpaliłam wybór ścieżki, przez dobrą chwilę zastanawiałam się, czy ryzykować i wybierać Abrahama przez Impeyem, bo sentyment do pięknych oksów pozostał i a nuż widelec Otomate mnie zaskoczy sympatycznym i rozgrzewającym serce rołtem dla najlepszego prochowca gry. No więc albo mamy dwie diametralnie różne opinie na temat tego, co uchodzi w fikcji literackiej za „sympatyczne i rozgrzewające serce”, albo po prostu guru otomców taki ma pomysł na tę postać, że wybiera na szybcika temat z Wielkiej Księgi Oklepanych Klisz z Romansów, bo nie stać ich na nic więcej w tym zakresie. I chyba w pewien sposób rozumiem ten „problem”, ponieważ Helsing odrobinę odstaje na tle reszty bohaterów pod względem tematycznym i choć świetnie sprawdza się jako „supporting character”, to fabuła nie do końca wie, w którym kierunku go poprowadzić, gdy przechodzi na pierwszy plan. No bo z jednej strony mamy postać zbyt skomplikowaną jak na tę awanturniczą opowieść, w której co prawda stawki są wysokie, ale mimo wszystko utrzymane w tym przygodowym charakterze (np. drama-lama Victora jest dość ciężka, ale jakoś nie wychodzi poza ramy Traumy z Przeszłości™ i nie epatuje tragizmem na każdym kroku), a tu nagle BACH! KONFLIKT ŚMIERĆ TRAGEDIA. Z drugiej z kolei wydaje się zbyt prostacki, ponieważ wśród tych wszystkich ultra nowatorskich kreacji mężczyzn renesansu Helsing nie ma czego zaoferować swoją wyeksploatowaną rolą Weterana Wojennego z PTSD: Anime Edition. No dobrze, ale który wyświechtany motyw w romansowych fabułkach oferuje nam ~Future Blessings~? Victorowi udaje się usunąć z Cardii truciznę, dzięki czemu teraz Helsing może dostać aż trzy czy nawet cztery CGI z całusami, bo wcześniej nie mógł (on jest utajnionym pacyfistą, tak że nie kręci go BDSM, tak jak kręci Saint-Germaina). I co, myślicie, że może będzie fajnie? To zgadnijcie co - nie będzie. Też liczyłam na jakąś orgietkę z okularami Abrahama (no bo ej, epilog z ~Guardian of Rebirth~ *suggestive eyebrows*), zwłaszcza że ta pierwsza scena, w której Helsing biegnie na złamanie karku, żeby wymacać bimba... znaczy, wycałować swoją flamę, jest mrał i ojej, but alas, poor Yorick, ścieżka, w której nasz udręczony bish się nie zadręcza, to ścieżka stracona. Mianowicie Helsing dochodzi do genialnego wniosku, że on teraz stworzy z Cardią najwspanialszy związek pod słońcem, a jak wiemy poziom szczęśliwości mierzy się w liczbie kupionych sukienek oraz ukrytych emocji, tj. on tak tylko udaje najlepsiejszego chłopaka na świecie, bo wydaje mu się, że tego oczekuje od niego społeczeństwo i potencjalna narzeczona. Nasza bohaterka nie w ciemię bita, więc dość szybko załapuje co zacz, po czym następuje symfonia niezrozumienia i nosów spuszczonych na kwintę, bo oto źle się dzieje w państwie duńskim, a ciemne chmury zbierają się nad sfrustrowanymi obopólnym niezrozumieniem gołąbeczkami. I TAK, pojawiają się tutaj wszystkie te fantastyczne sceny typu creepy kolacje, sztuczne uśmiechy, słodycz podszyta nerwowością, tona angstu, przyjaciele mówiący „weź się ogarnij” i ogólnie brak komunikacji w związku z kategorii „loffciam cię tak mocno i tak bardzo chcę cię uszczęśliwić, że nie zauważam twoich uczuć”. Ogólnie rołt Helsina jest totalnie wyprany z tej takiej beztroski, która towarzyszy przeważnie epilogom z cyklu „długo i szczęśliwie” i bardziej się przy tym człowiek męczy niż cokolwiek innego. Zakończenie to totalny banał, a sam scenariusz daje zerową satysfakcję, bo nawet nie musisz chwili myśleć, by dojść do wniosku, jaką stratą czasu był ten sztucznie nadmuchany konflikt. Wiecie, dla mnie to trochę taki słaby deal, gdy kupujesz grę o wyrywaniu bizonów, robisz jedną ze ścieżek i przez te dwie godziny nie możesz cieszyć się, że spędzasz czas ze swoim ulubionym atrakcyjnym zlepkiem pikselków, ponieważ w głębi duszy czujesz, iż właściwie to jest ci całkiem nieprzyjemnie. Co z tego, że są ładne obrazki z oświadczynami albo całowaniem Horologium, skoro cała reszta rołtu to zabawa w kotka i myszkę z uczuciami najbardziej udręczonego płatka śniegu tego uniwersum. I właściwie nie jestem w stanie nic więcej napisać o tej ścieżce poza tym, że rozczarowałam się po raz kolejny. Sorry, jeżeli SHOTA wykazuje więcej zdrowego rozsądku i oleju w głowie niż ty w swoim rołcie, to znaczy, że coś się dzieje.

4. Saint-Germain
 Probably gay as fuck. Och, no tak, bo wy myślicie, że pewnie przed te siedemset lat Saint-Germain tego nie próbował, YEAH RIGHT.

Cóż, przynajmniej cieszę się, że Code:Realize zachowuje pewne stałe w swoich fabułkach - nie dość, że ścieżka Saint-Germaina jest tak samo rozczarowująca (no dobra - mało angażująca) jak w podstawce, to jeszcze oparto ją na tym samym „problemie”, który irytował mnie poprzednio. Cardia i Altair kontynuują swoje fantastyczne poszukiwania sposobu na zneutralizowanie Horologium i wpadają na trop Hermesa Trismegistusa (mam szmeka na twarzy za każdym razem, gdy Hirakawa próbuje to wymówić swoim najlepszym Engri... znaczy, Ratinem) - starego znajomego z zakonu asasynów, który też swego czasu maczał palce w badaniach nad Kamieniem Filozoficznym. Wyniki zapisał na tzw. Szmaragdowej Tablicy zawierającej również sposób na zniwelowanie działań trucizny krążącej w żyłach Cardii. Podczas gdy nasza żwawa heroina odlicza już dni do wolności od bycia chodzącym odpadem radioaktywnym, Saint-Germain przypomina, dlaczego jego ścieżka stoi najbliżej zamykania w klatkach. Dostajemy więc scenki, w których hrabia smuci się, że jego gotowość do tkwienia w egzotycznym jak on sam związku BDSM to jedyne co ma do zaoferowania jako potencjalny partner i otwarcie zastanawia się nad sabotażem początkowego planu. Czyli ogólnie z Saint-Germaina kawał samolubnego chuja - romantyczne! Wielkim plusem tej ścieżki jest fakt, że pojawia się Lupin - ja też nie podejrzewałam, że kiedyś ucieszę się na jego widok, ale oto się wydarzyło - i prawie oklepuje hrabiemu glacę za te głupie pomysły, and I am, like, you go, guy! Fajnie jest też to, że dowiadujemy się trochę więcej o miejscowym asasynie, chociaż z drugiej strony „trochę” dobrze oddaje liczbę tych informacji, no bo nie możemy tracić zbyt dużo czasu na coś innego niż angst. Ponownie Saint-Germain okazuje więcej emocji niż powinien i to wychodzi jego postaci na złe, a poza tym są to emocje, które z siedemsetletniego opiekuna ludzkości czynią rozmemłaną mameję żebrzącą o miłość, co w ogóle nie grzeje mi jajników. Chyba najbardziej nie lubię w jego postaci tego gigantycznego rozdźwięku pomiędzy personą w ścieżce wspólnej (albo gdziekolwiek indziej tylko nie u niego) a tym, jak Otomate zdecydowało się go ostatecznie poprowadzić. Nnnnooo... i nie kupuję tego. Ale pół biedy, gdy te zabiegi są wyizolowane w jednej ścieżce. Niestety jest cała bieda, która każe mi wysnuć pewien wniosek.

3. Frankenstein
Tak, mam z dziesięć screenów z tej gry, które rewelacyjnie (nie) działają bez kontekstu, dziękuję, że zapytałyście!

Mianowicie ja chyba w sumie nie lubię wątku Idei w Code:Realize? Tak coś czuję, że w momencie, gdy on się pojawia, to fabuła gwałtownie zwalnia i zaczynają wypełniać ją wkurzające wybiegi klecone z gliny deus ex machiny oraz ekspozycja z cyklu „bo tak”, ale tak to jest, gdy upierasz się, by wsadzić do swojej opowieści wszechwiedzące bóstwo, a potem gorączkowo kombinujesz, jak by je tu rozpisać, coby nie rozpierdzielić z telemarkiem ustalonego status quo. Jak zapewne pamiętacie z poprzedniego postu o tej serii, bardzo podobała mi się ścieżka Frankensteina, tak więc gdy już zaspokoiłam chorą ciekawość Saint-Germainem i Helsingiem oraz podniosłam poprzeczkę Impeyem (OCZYWIŚCIE), to wyruszyłam po zasłużony fluff, który to ten dodatek powinien powodziami oferować. Wyobraźcie sobie moje zniesmaczenie, gdy poznałam sposób, w jaki scenarzyści zdecydowali się uszczęśliwić wszystkie fanki najcieplejszej cynamonowej bułeczki serii. Pardon my French, ale JA PIERDOLĘ jak, JAK, doszliście do wniosku, że jedna ścieżka z najgorszym wątkiem gry to ZA MAŁO i musicie spróbować spieprzyć nim jeszcze jedną? W pewnym sensie rozumiem, że zakończenie Frankensteina nie oferuje zbyt dużo potencjału na konflikt, bo tutejsza kanoniczna para jest bardzo zgodna, aczkolwiek nie rozumiem, bo Victor JUŻ MA swój cel, z którego można spokojnie wykręcić jakiś wąteczek na dodatkowy rołt (na przykład u Impeya tak jest, czyli DA SIĘ) i nie potrzeba na szybcika wprowadzać połączenia z motywem, który na koniec dnia wydaje się w tej grze mocno zbędny i RANY, jakiż ja mam ból odwłoka o takie zmarnowanie potencjału Saint-Germaina. Na szczęście mimo wszystko White Rose Frankensteina ratują on sam i Wiktoria (jej dynamika z Leonhardtem to cudo, shipowałabym), ponieważ wyjąwszy tę potrzebną tu jak łysemu grzebień Ideę, route jest mocno spoko. Relację Cardii i Victora miło się ogląda, a gotowość do uprawiania martyrologii przez naszego wybranka wypada tu o wiele naturalniej i wyrasta z mądrzejszych pobudek niż u takiego Helsinga na przykład (obowiązkowe „Boże, ścieżka Helsinga jest taka durna”). Boli mnie strasznie, że Otomate próbowało swoich sił, by rozwalić przedłużenie jednego z najlepszych wątków z podstawki, ale z drugiej strony za dobrze napisali te postacie, by im się to udało, więc tyle dobrego. Aczkolwiek jednak szkoda, że poszli w tę stronę, bo wszystko, co choćby zahacza o durne założenia fabularne Saint-Germaina, działa na mnie jak płachta na byka i powinni to po prostu zamknąć w jednej ścieżce, żeby nie składało jaj. Z czystej przekory uważam ten dodatek do ścieżki Frankensteina za niekanoniczny - w moich snach poszli razem na piknik albo, nie wiem, Cardia wreszcie znalazła tę gąsienicę pod jego kitlem. W sumie to obie te rzeczy. O, i to brzmi jak rewelacyjny good end, hire me, Otomate.

2. Lupin
 Spokojnie, skarbie - tylko w tej ścieżce. Answer route, schmanswer route.

Słuchajcie, Lupin ma spoko wątek w dodatku, nic nie zmyślam. Tak bardzo spoko, że zastanawiałam się, czy nie dać mu ex aequo pierwszego miejsca z Impeyem, ale złoty cielec jest tylko jeden, a muszę trzymać mój hipsterski fason. Ogólnie zastosowano tu fajny patent - ścieżkę podzielono na dwie części, z czego w pierwszą upchnięto happily ever after Lupina i CO TAM SIĘ DZIEJE PROSZĘ PAŃSTWA, a w drugiej mamy, uwaga, uwaga, fabułę! Tak, tak, Square-Enix, da się zrobić w mądry sposób dodatek rozwijający istniejącą już historię! Siadajcie, dwa. W każdym razie pierwsza część sprawiła, że śmiałam się ja głupi do sera, co a) zdarza się rzadko, b) zdarza się jeszcze rzadziej przy japońskich grach, tak więc można spokojnie ocenić, że scenarzyści zrobili tutaj coś dobrze. Są seksy i one są gorące, jest też dużo śmichów-chichów, ponieważ Cardii nie w smak, iż nawet do pięt Lupinowi nie dorasta w kategorii zapierania tchu w piersiach, tak więc ona wyrusza na wielką eskapadę skradnięcia mu serca. Wychodzą z tego takie rewelacje jak Helsing posiadający urok osobisty, Frankenstein ciągany na nocne napady oraz podwójna randka z Impeyem i Saint-Germainem (BDSM not included), i to wszystko trzeba zobaczyć, bo to kabaret sezonu i to z gatunku tych satysfakcjonujących. Z kolei druga część ścieżki rozwija wątek Isaaca Beckforda i jego przeszłości z czasów, gdy jeszcze strata rodziny nie rzuciła mu się na mózg. Cardia zaczyna zastanawiać się nad więzami krwi łączącymi ją z szalonym naukowcem, co uderza w melancholijne tony i prowadzi do fantastycznego finału, który przypomniał mi, za co szanuję tę grę. Ścieżka Lupina ma rewelacyjny rytm, można się przy niej pośmiać, spłonić i podumać, i zaryzykuję stwierdzenie, że tak powinny wyglądać wszystkie dodatkowe ścieżki w każdym możliwym fandisku do każdego japońskiego otome. Nie wiem, jak naprawdę wyglądają, aczkolwiek mam takie przeczucie, że z AMNESII nie da się wyłuskać niczego dobrego (no chyba, że ma to związek z Kentem, ale on jest idealny, so there you have it). W każdym razie dobra historia sprawiła, że nawet Lupina jakby z deczka polubiłam bardziej - już nie jest typowym nudnym protagiem, tylko obojętnym mi protagiem. I tak w ~Wintertide Miracle~ zrobię jego ścieżkę na końcu.

1. Impey
Uprzejmie melduję wykonanie zadania, kapitanie <3

No co ja mogę, jak on taki fantastyczny jest. Oj, jestem szczerze przekonana, że ta ścieżka spotkała się z wielkim niesmakiem w Japonii, ponieważ nie ma w niej sztucznie nakręconej dramy ani guembokich tekstów (ani zamykania w klatkach, choć pewnie Saint-Germain starał się mocno ten pomysł przepchnąć), za to jest sporo skupiania się na budowaniu postaci oraz dbania o kanon. Wiktoria zaprasza Impeya i Cardię do pałacu, aby wyłuszczyć im swoją sprawę. Mianowicie dobrze by było, gdyby Brytania wybrała się z jakimś super wynalazkiem na Światowe Targi Nauki, bo po ostatnich wyczynach z Nautilusem na czele jakoś tak jej gwiazda przygasła, a królowa nie pozwoli na takie swawole. Tak więc Impey dostaje za zadanie dołączyć do Frankensteina, by razem wybudować łódź podwodną. I to jest wszystko - to jest cały wątek tej ścieżki. Nie ma tu żadnych rewelacji, Impey buduje sobie tę łódź, napotykając mniejsze lub większe przeszkody, a Cardia stoi obok i go wspiera. I TO JEST ABSOLUTNIE FANTASTYCZNE. Tak samo jak route w podstawce, i tutaj mamy do czynienia z rzeczami i motywami, na które w ciągu lat zaczęłam zwracać uwagę najbardziej. Jest więc przyjaźń pomiędzy dwoma bizonami pochodzącymi w sumie z tych samych środowisk, oparta na jaraniu się wspólnymi zainteresowaniami; jest przyjaźń z narzeczoną, która w sumie też jara się tym samym i jara się, że chłopaki się jarają i mają z tego ubaw (to słodkie, am I right or am I right); są sceny prysznicowe; jest humor; są słodkie i przekorne wyznania miłosne; jest najwspanialsza randka na świecie na dnie oceanu; są propozycje matrymonialne; JEST CAŁOWANIE PRZEZ RĘKAWICZKĘ IMPEY YOU SMOOTH CRIMINAL (no nie pomyślałybyście, że IMPEY to król subtelności - NO TO GUESS WHAT ON JEST JAK CAŁA DYSKOGRAFIA MICHAELA BUBLE POKRYTA PLATYNĄ); są namiętne pocałunki na statku i ŚLUB W CHMURACH, Jezus, nic dziwnego, że ścieżka Helsinga (i Saint-Germaina) wyszła taka ciulowa, skoro cała zajebistość znalazła się tutaj. Ktokolwiek pisał ten route, powinien dostać Oscara, Emmy i Tony'ego jednocześnie za przysługę wyświadczoną ludzkości, i co wy tu jeszcze robicie, idźcie w to grać. Przed kupieniem ~Wintertide Miracle~ i przekonaniem się po raz trzeci, że Impey to najlepszy kucyk powstrzymuje mnie jedynie fakt, że wolę najpierw dokończyć ~Future Blessings~ iogólniemamzadużokupionychizaczętychgier, ale tak jak nie mam już nadziei, że coś dobrego wyjdzie z następnego rołtu Helsinga (choć może na Święta raz się postarali w tym Otomate, kto wie), to dam sobie rękę uciąć, że Mr. Barbicane ponownie zwali mnie z nóg swoją sympatyczną i cieplutką prostotą AND I WILL LOVE IT.

Podejrzewam, że wywalę jeszcze posta o ścieżkach Finisa, Holmesa i gangu Lupina (... okej), ale na to przyjdzie jeszcze poczekać. Zwłaszcza u Holmesa spodziewam się cudów na kiju i nawet, jeżeli nie będzie to dobry route, to pewnie wyciągnę z niego mnóstwo potencjału kwikogennego, bo kto bierze na poważnie tę postać, na pewno nie ja. A na razie żegnam się z przystani dobrych gier otome, bez odbioru.

Komentarze