Show, don’t tell, czyli czemu Connor nie jest gejem, dopóki fabuła nie rzuci mi tym w twarz


Tak naprawdę to szukałam wymówki, aby napisać coś jeszcze o Conno... Detroit, so there you have it. Będzie spoilerowo, jak zawsze.

Zastanawiam się, czy tytuł nie jest trochę clickbaitowy, ale na ten blogasek i tak wchodzi tylko jakieś dwadzieścia osób na krzyż, więc w sumie mało to inwazyjne. Mimo wszystko uczulę, iż temat tego postu nie będzie specjalnie zapalny, bo raczej skupię się (jak zwykle) na narzędziach stosowanych w story-tellingu niż szerzeniu Jedynych Słusznych Poglądów w swojej fikcji literackiej, ale zanim do tego dojdziemy, to musimy przejść przez w jakiś tam sposób niezręczny kontekst. No więc Detroit: Become Human, pomimo swoich czasem prostackich metafor, udało się wytworzyć wokół siebie prężne community, które wyniosło sobie z gry wiele dobrego. I to jest fajne - serce rośnie, patrząc (na te czasy) na kolejne fanowskie fanziny, merchandise (dalej nie mogę kupić sobie POP-a z Connorem, czy wy to rozumiecie?), rysunki, gry (o których chyba też coś napiszę, bo hej, czemu nie) i tonę gej-porno na AO3, co osładza oczekiwanie na DLC/brak kontynuacji, które, mam nadzieję, w końcu się wydarzą, bo David Cage tak spami tymi kolacjami z Bryanem Dechartem i zapowiedziami z Chloe na Twitterku, że moje zwoje mózgowe już nie dają rady znieść tego suspensu. Brat zresztą też nie, gdy wysłuchuje moich westchnień nad każdym twittem, który JUŻ PEWNIE NA PEWNO JEST SKOWRONKIEM DOBRYCH CZASÓW, ale oczywiście, że nie, jednak nadzieja umiera jako ostatnia i nikt mi tego nie odbierze. Ostatecznie zawsze pozostaje fandom. I David Cage chyba też wyszedł z takiego założenia, że czego sam nie ugra, to zawsze. Pozostaje. Fandom.

 Ohoho, Amanda będzie ZACHWYCONA, gdy o tym usłyszy!

Chwilę po premierze Detroit, kiedy to już się okazało, że gra jak na swoją niszę sprzedała się fantastycznie i przeskoczyła Heavy Rain jako najlepszy tytuł Davida Cage’a (nie, żeby było to specjalnie trudne), reżyser urządził na Reddicie AMA, w którym odpowiadał na trapiące fanów pytania. Niektórzy wymieniali się doświadczeniami - chyba już wszyscy w community znają opowieść o kobiecie, która pod wpływem wydarzeń ze ścieżki Kary wyzwoliła się spod jarzma przemocy domowej. Poza tym jednym postem, który naturalnie zrobił na mnie wrażenie, ponieważ to niesamowicie budujące, że gra (duh, jakiekolwiek medium) poprawiła komuś życie (w tym przypadku diametralnie), to wtedy niezbyt emocjonalnie podeszłam do innych rewelacji z tego AMA. I właściwie sytuacja powtórzyła się podczas ostatniego platynowego streama Bryana Decharta z Detroit: Become Human, gdzie to gościem specjalnym był sam David Cage. Pytania z komentarzy ponownie uderzyły w osobiste doświadczenia i wpływ, jaki gra wywarła na odbiorcach, i drugi raz dowiedzieliśmy się, że historia Connora to w oczach reżysera „coming-out story”. I nie, nie coming-out w jakimś szerokim znaczeniu, tylko w tym frazeologicznie-dosłownym, że o wychodzeniu z szafy. I naturalnie mam na ten temat dużo do powiedzenia, chociaż kruszyć kopii nie zamierzam. Ot, kilka spostrzeżeń nasunęło mi się na myśl.

 Tak, wiem, pół internetu już przemaglowało ten żart, ale e tam: pierwszy dzień w nowej szkole, rycina poglądowa.

Jeżeli koleżanki yaoistki się podniosły i zaczęły już rzucać pieniędzmi w swoje Playstation, to radzę je pozbierać, nim wsiąkną, ponieważ, uwaga-uwaga, niczego takiego w grze nie ma. Szalone romanse między policjantami? Nope, nie wydarzają się. Zakazane miłości między człowiekiem a androidem? Nawet nie w tle. Gejowskie cop party? Tylko na AO3, wstęp bezpłatny. Mnóstwo podtekstu? Słuchajcie, z dobrym podejściem to nawet w Kubusiu Puchatku i Muminkach da się poznajdywać yaoi shipy (przepraszam teraz wszystkich, którzy bardzo chcieliby to odwidzieć i nie mogą). Co chcę przez to powiedzieć - ano to, że mam takie dziwne wrażenie, iż David Cage odpowiadając w ten konkretny sposób na fali tego, jak wiele osób z różnych środowisk skupił wokół siebie morał (i shipy) Detroit i jakie naczynie na swoje doświadczenia sobie z niego uczyniły, popłynął dość mocno we własnej interpretacji, because now everything goes i można wszystko podciągnąć pod wszystko, pal licho, czy jest w tym jakakolwiek logika. „Ależ Ciaro, przecież to twórca gry, on chyba sam lepiej wie, co tam napisał” - powiecie. A ja odpowiem, że w sumie macie rację, tylko a) David ma pewną, hm, reputację; b) ALE KURNA TEGO TAM NIE MA; c) A JAK JEST TO PO PROSTU TO WSADŹ BEZ OWIJANIA W BAWEŁNĘ NIE WSTYDŹ SIĘ. Bo co mnie mierzi w tym wypadku to fakt, że dużo tu mówienia o wspieraniu społeczności homoseksualnych, ale w grze mamy jeden związek między statystkami, który przy sporej dozie złośliwości możemy nazwać fanserwisem (ale nie musimy, chowajcie te kastety). Historia Connora jest bardzo bezpośrednia i prostolinijna, jeżeli chodzi o jej założenia. Jak wspomniałam przy moim podsumowaniu poszczególnych ścieżek, wybieramy pomiędzy niewolniczym wręcz oddaniu misji a zerwaniem z protokołami i obudzeniem w sobie emocji. Główny konflikt to próba dowiedzenia prawdy, co kieruje defektami i powstrzymanie rebelii; staje się on tłem dla rozterek plastikowego detektywa wpływających potem na przebieg wydarzeń. I to są dwa wielkie i znaczące scenariusze, które się przeplatają, nakładają i żyją w symbiozie, i to jest cała fabuła. Co mam na myśli - na myśli mam mianowicie to, iż ścieżka Connora w swojej formie, w jakiej została podana, jest już „pełna” i na tyle jasna, że trudno tu doszukiwać się czego innego. Pojawia się duży problem moralny, który gra pierwsze skrzypce przez całe posiedzenie i na którym oparto parametry decydujące o osiągniętym zakończeniu; mamy połączenie z samym głównym wątkiem fabularnym, coś, czym na przykład nie może pochwalić się Kara. I to jest wszystko, co zawiera się w tym scenariuszu - poza tym wychodzę z założenia, że trochę trudno oczekiwać od androida, który większość ścieżki spędza na gorącym zaprzeczaniu, iż do jego programu wcale nie wdarły się obrzydliwe zarazki uczuć, że nagle zacznie roztrząsać kwestie swojej seksualności. LIKE ON DOPIERO CO ODKRYŁ EMPATIĘ ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU. Ale czy ta historia mogłaby o tym traktować? No ba, jasne, że tak. Tylko że David Cage nie chciał i nie poprowadził jej na takie tory. Nie chcę tu wbijać kija w mrowisko, ponieważ nie znamy dokładnego przebiegu prac nad grą, aczkolwiek żeby daleko nie szukać dostaliśmy także swego czasu odpowiedź na pytanie, dlaczego Markus nie może wybrać Simona na swojego partnera życiowego poza North, a mianowicie z powodu zbyt wielkiej liczby możliwości, jakie ta wypadkowa by wprowadziła do kolejnych wariacji scenariuszowych. No więc I call a bullshit here, ponieważ Detroit oferuje historię, w której suma wyborów podejmowanych przez całą grę jest rozbuchana chyba na największą dostępną obecnie skalę i dlatego nie sądzę, by dodanie drugiej opcji romansowej w tym momencie stanowiło taki wielki problem. Oczywiście mówię to jako osoba, która pstro wie o game-devie, więc może to JEST taki wielki problem i mój argument to inwalida, aczkolwiek z drugiej strony mamy tu już kalki z istniejących scen (Connor wysadzający Jericho zamiast Markusa, North prowadząca rewolucję), dlatego równie dobrze można by to zrobić w kwestii tego romansu. Czy byłby wyzbyty z tożsamości? W pewnym sensie zapewne tak, chociaż mimo bolącego serca na widok powtórzonych kwestii, to sposób akcentowania i interpretacji przez różnych aktorów tych samych scen zmienia ich wydźwięk w widoczny sposób (np. (przemowa Markusa a North przy przekonywaniu Connora do uznania się za defekt), dlatego ten jeden raz jestem za tym, by wsadzić homoseksualny związek aby po prostu był jako opcja, fandom i tak już jedzie z tym pomysłem przez cały internet. I tu dochodzimy do sedna problemu, czyli zasady show, don’t tell. Okej, David, to w twoich oczach coming-out story i ja to szanuję, aczkolwiek zawsze powtarzam, że jeżeli ja muszę sobie pół fabuły dopowiedzieć - albo autor musi mi ją dopowiedzieć poza planem - to to nie jest dobra fabuła. No chyba że to Neon Genesis Evangelion albo Utena jadąca w siedemdziesięciu procentach na metaforach, ale to wtedy popkultura wykształciła dla nich tę gatunkową niszę, w której takie rzeczy uchodzą. Myślę, że dotarliśmy już do takiego momentu w kleceniu fabułek, że możemy spokojnie wsadzić do nich pełnoprawny romans lesbijski albo gejowski i nikt głowy za to nikomu nie urwie. I mogę wspominać o tym w każdym możliwym tekście, który napiszę, jednak jeżeli autorzy nie przemogą się w tym łamaniu konwenansów, to nadal pozostaniemy w tym inkluzywnym getcie, gdzie osoby homoseksualne wsadza się do historii na zasadzie tokenowości i charakteryzuje je tylko to, z kim chodzą do łóżka, a z kolei silne postacie kobiece nie mogą popełnić błędu, a jedynie trudne decyzje. Oczywiście nie twierdzę, że jeżeli jako gracze dostrzegacie w bohaterach odbicie swych problemów, to robicie to źle - nic z tych rzeczy. Na różnych poziomach łączymy się z podanymi treściami i jedną z podstawowych funkcji story-tellingu jest oddziaływać na odbiorcę. Jednak czasami podtekst musi stać się tekstem, zwłaszcza że ja na przykład z otwartymi rękami przywitam te nowe możliwości w moich fabułkach. W każdym razie przyznam się, że po sukcesie Detroit, tak komercyjnym, jak i społecznym... nnnooo, niech mi to przejdzie przez palce... WIERZĘ w Davida Cage’a. Ufam, iż fandom pokazał mu, że warto inwestować w inkluzywność, i że jeżeli ktoś będzie próbował przeforsować taki pomysł na scenariusz, to będzie to on. I może to wyjdzie bardzo kulawo, może będzie to totalny cringefest, ale przynajmniej spróbuje. I wtedy rzeczywiście będzie mógł stwierdzić, że zrobił coming-out story, Cage style.

Detroit: Become Human
Producent: Quantic Dream
Wydawca: Sony Interactive Entertainment
Rok wydania: 2018
Platforma: PS4/PC (Epic Game Store)

Komentarze