- Ale jak to same seksy? To fabuły nie będzie?
- No jakaś tam będzie, już nie przesadzajmy.
- Och, to mnie uspokoi...
- ROZCIĄGNIĘTA NA CZTERY ŚCIEŻKI I TOTALNIE POWTARZALNA AHAHAHAHAHAHAHA
Kenta uważa się za życiowego przegrywa - pomimo ukończenia studiów na prestiżowej uczelni, zamiast bogactwa i ciepłej posadki na szanowanym stanowisku los przydzielił mu w udziale Traumę™ oraz weltschmerz godny polskiego reprezentanta pokolenia straconego. Nim jednak chłopak wyjedzie za granicę w pogoni za lepszymi perspektywami, w gazecie znajduje niezwykle obiecujące ogłoszenie. Profesor Raiden, genialny naukowiec, który zdobył sławę za sprawą stworzenia działającego portalu międzywymiarowego, poszukuje chętnych do przystąpienia do kwarantanny poświęconej badaniu nowych przybyszy spoza Ziemi. Praca dla doktorka to nie byle co - jego sukcesy w nawiązywaniu kontaktów z kosmitami są znane w całej Japonii, a i sam „temat” prac intryguje. W końcu niecodziennie obcuje się z obcą rasą! I to na dodatek niebywale atrakcyjną i lubieżną! Z duszą na ramieniu, ale i muzyką w sercu Kenta rusza wydoić tę szansę do granic możliwości i oj, już on ją wydoi na więcej niż jeden sposób... Jednakże na miejscu okazuje się, że kroki podjęte przez profesora Raidena względem gości z innego wymiaru nie są takie znowu niewinne. Mianowicie poprzedni przybysze naukowca ostrzegli go o rasie, która w wolnych chwilach para się podbijaniem obcych cywilizacji. Podany rysopis niebezpiecznie zgadza się z nowym „nabytkiem”, tak więc Raiden sprzedaje inkubom bajkę o kwarantannie, by dać sobie czas na poznanie ich prawdziwych intencji. Niestety komunikacja z kosmitami idzie jak po grudzie, głównie za sprawą faktu, że ani Raiden, ani tym bardziej jego asystent Arata nie powinni nigdy zostać dopuszczeni do pracy z drugim człow... eee, drugą istotą żyjącą, co tak jakby kwestionuje ich wiarygodność jako odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu. W każdym razie zrządzeniem losu, excuse plotem i zasadą „no oczywiście, że tak: Porn Edition” wspólny język (ho ho!) z inkubusami znajduje Kenta i tu zaczyna się właściwa fabuła. Okazuje się, że każdy z przybyszy ma jakąś mniej lub bardziej burzliwą przeszłość, ponieważ kulturę inkubusów w dużej mierze dyktuje prawo dżungli. Tak więc ktoś tam nie mógł być z kim chciał, bo kastowość; ktoś musiał kogoś torturować wbrew sobie, żeby przeżyć; ktoś znosił poniżenie przez całe życie, i tak dalej. Do tych fantastycznych wątków dochodzi jeszcze kwestia ewentualnego podboju Ziemi oraz romanse w pracy, a w centrum tego wszystkiego znajdzie się oczywiście nasz ochoczy protagonista. Dużo, prawda? Będzie się czym zająć, nawet nie zdążycie się znużyć, co? Ohohoho, you better think again!
Prawda w grach komputerowych, odcinek 70.
No wiem, nie było mnie długi czas, kalam się mocno i posypuję głowę popiołem. Ale, ale, drogie dzieci, wracam z recenzenckiego wygnania ze smakowitym kąskiem w postaci bara romansu, który wyłuskałam na Steamie spośród miliona chińskich pornosów zrobionych w RPG Makerze! Czy wy sobie wyobrażacie, jakże ja byłam podekscytowana, gdy to cudo wyskoczyło mi w polecance!? Pewnie (tak) nie, więc wam powiem. Te męskie bary! Te nagie torsy! Te wygłodniałe spojrzenia! No żyć, nie umierać, zwłaszcza, że ja bardzo lubię ten zwrot w projektowaniu postaci do obecnie wychodzących dating simów, w których na siedem opcji romansowych już nie przypada może pół bisha na krzyż, który dla odmiany ma w talii trochę więcej centymetrów niż Pamela Anderson i nie wydaje się, że zaraz zdmuchnie go wiatr. Propozycja studia Y Press Game na to pierwsze wizualne wrażenie prezentuje się nader intrygująco. Zresztą podobnie sprawy się mają w kwestii historii: nasz główny bohater wyrusza zamknąć się w kwarantannie z czterema gorącymi inkubusami i w IMIĘ NAUKI nawiązywać z nimi kontakty w sposób nie tylko empiryczny, ale i organoleptyczny. That beats my fan fiction! Z wielkimi oczekiwaniami i jajnikami rozgrzanymi do czerwoności odpaliłam tę erotyczną obietnicę dobrej historii iiii... No. W wielkim skrócie - to nie jest porno, którego szukacie. ... No dobra, to może być porno, którego szukacie, aczkolwiek jeżeli nie daj Bóg wymagacie od porno, żeby było dobrze napisane, to niestety czeka was nieliche rozczarowanie. Zachwyt tym tytułem kończy się na oprawie wizualnej, jednak zacznijmy od tego aspektu, który pogrąża grę w zupełności.
To Trust an Incubus to kolejny przykład na to, że możesz wymyślić najlepszy premise na świecie i nic ci to nie da, jeżeli nie potrafisz pisać. Przede wszystkim grze udaje się pozornie nieosiągalne - jest jednocześnie przegadana i maksymalnie skrótowa tam, gdzie nie powinna taka być. Iiiiii pamiętam, że napisałam już coś podobnego w innej recenzji, iiiii to chyba też była recenzja yaoi, więc go figure. Nie wątpię że z wymienionych wyżej wątków dałoby się sklecić coś angażującego, ale nie w przypadku, gdy jakość dialogów stoi na równi z fikami publikowanymi na Wattpadzie przez początkujące trzynastki. W To Trust an Incubus największym wrogiem jest właśnie scenariusz, tak pod względem stylu, jak i konstrukcji fabularnej, i przez większość czasu miałam wrażenie, że ktoś poczuł, że złapał Pana Boga za nogi swoim oświeconym pomysłem na historię, po czym napisał do niego resztę na kolanie i bez oglądania się za siebie. Konstrukcja fabularna leży tu całkowicie: i założenia, i upływ czasu w tym dziele są całkowicie umowne, z czego wydaje się, że niektóre wątki ciągną się niemiłosiernie niczym guma do żucia, podczas gdy w inne nie da się uwierzyć czy zaangażować, tak telegraficznie zostały ujęte. Najważniejsze plot pointy mamy trzy - poznanie intencji inkubów oraz ich relacji między sobą, potencjalny związek Raidena i Araty, a także romans Kenty z wybranym bohaterem (albo bohaterami, bo jest też taka opcja). Paradoksalnie najmniej uwagi poświęca się teoretycznie najważniejszej części gry, czyli partii dating-simowej. Gra całymi garściami czerpie z z motywu inkubusów, aczkolwiek robi to w mocno dyskusyjny sposób, co widać właśnie po rozwoju uczucia między jednym z kosmitów a Kentą. Chociaż szczerze powiedziawszy „rozwój” to zdecydowanie za duże słowo w tym przypadku. Ogólnie trudno mi nazwać ten problematyczny kawał fikcji prawdziwym romansem - związek Kenty z dowolnym inkubusem wygląda tak, że na dzień dobry chłopakowi zostaje wyprany mózg, są seksy, które wcale nie są takie bezinteresowne, następnie kosmita stwierdza, że istnieje pomiędzy nimi więź i czy w takim razie Kenta mógłby pomóc mu uciec/zabić kogoś/zemścić się/zostać gwiazdą JuTjuba. W imię ich wielkiej miłości aż po grób, rzecz jasna, wyrosłej na żyznej glebie jednej wspólnie spędzonej nocy. Gra w ogóle wydaje się mało interesować tym wątkiem, tj. po zatelegrafowaniu, że hej, teraz tu jest partnerstwo i seksy, związek Kenty i jego lubego przechodzi od razu w tryb miejscowej alfa pary, czyli mającej rację we wszystkim i zawsze, bo posiadają do tego staż i doświadczenie. TYLKO ŻE NIE BARDZO, BO ONI ZNAJĄ SIĘ JAKIŚ TYDZIEŃ, A POŁĄCZYŁA ICH MAGIA POKREWNYCH DUSZ, BOŻE, CO ZA BEZSENS. Zwłaszcza, że gra wyznaje czysto ekspozycyjny sposób prowadzenia fabuły - postacie mnóstwo o różnych rzeczach mówią (i te „różne rzeczy” to jest naprawdę absolutnie wszystko - wydarzenia, emocje, plany, tło, łotewer) i o rany, ileż one potrafią o nich mówić, ale jakiejkolwiek akcji jest tu jak na lekarstwo. Inkubus kocha Kentę - piętnaście minut będziecie przeklikiwać tę przydługą litanię gorących wyznań, która nie pojawi się tylko raz, oj nie. Arata kocha Raidena - oto dla was piąta scena o tym, że w tym największy jest ambaras, aby dwoje chciało naraz. Jeden z inkubusów dzieli się swoją tragiczną przeszłością - ty może już słyszałaś tę łzawą historyjkę ze wszystkimi szczegółami, ale reszta NPC-ów nie, to niemiłe tak pozostawiać ich w niewiedzy. Tym gorzej się to prezentuje, gdy uświadomisz sobie, że musisz przebrnąć przez te same scenariusze po kilka(naście) razy - pomimo że gra posiada multum zakończeń, to w każdym pojawiają się te same informacje. Nie ma tutaj żadnej tajemnicy, która pchałaby gracza do odkrywania reszty fabuły, bo VN-ka wykłada wszystkie karty w pierwszym lepszym rołcie, a potem powtarza w kółko to samo. Teoretycznie ścieżki są cztery, ale tak naprawdę jest jedna z trochę zmienionymi okolicznościami oraz zakończeniami, a także konfiguracjami trójkątów i par, i nie, nie jest to wystarczający argument, by je dzielić, zwłaszcza że część romansowa wygląda tu, jak wygląda. Chciałabym powiedzieć, że historia napisana w sposób taki jak ten tutaj to splunięcie w twarz zasadzie „show, don’t tell”, ale nawet „tell” nie jest tu nijak angażujące. Może gdyby scenariusz był choć trochę lepiej napisany, to dałoby się to przeżyć, ale nie - dialogi są w najlepszym razie banalne, w najgorszym do bólu infantylne. Moim faworytem, przy którym zapoznałam moje dłonie bliżej z czołem (i prawie laptopa z podłogą), była niezwykle głęboka refleksja Kenty na temat tego, czy w innym wymiarze czuć zapach jego spermy. Nie, nie żartuję, Tak Było™, mam z tego skrina, bo lubię uwieczniać najchwalebniejsze momenty mego życia. Ale to jeszcze nie jest kropla przelewająca czarę goryczy, ohohoho, nie. Na koniec dnia To Trust an Incubus można podsumować jako wybitnie nudny kawał literatury z irytującą tendencją do moralizowania, w którym fabuła to wymówka dla miliarda scen seksu przekładanych drętwymi wykładami o równości. I tym wykładom o równości chciałabym poświęcić osobny akapit, bo może zrobić się trochę spoilerowo, tak więc ostrzegę was w odpowiednim momencie. Tak notabene sam seks też jest w tej grze czysto pretekstowy - scenarzyści gięli historię we wszystkie strony, żeby tylko każdy mógł zaliczyć każdego, niezależnie od uczuć czy przekonań (i zapachu sper... Dobra, już się zamykam). Pozdrowienia dla osób pragnących odblokować komplet ilustracji; jest ich jakieś trzydzieści stron w galerii, a ja po przejściu głównych ścieżek z paroma zakończeniami uzbierałam ich nawet nie połowę. Tak nawiasem: mam taką zasadę, że nie recenzuję VN-ek, póki nie przejdę ich na sto procent, żeby znać posiadać ogląd na cały dostępny content, a poza tym nie jest to aż takie czasochłonne. No więc ogłaszam lojalnie, a także wszem i wobec, że To Trust an Incubus zajęło zaszczytne pierwsze (i jedyne) miejsce na liście gier tekstowych, które mnie pokonały i których nie „wycalakowałam”. Fakt, że to cudo mnie pokonało, dużo mówi o jego jakości, tak mniemam.
Told ya.
No dobrze, wiemy już, że historia wypala oczy i wnętrzności, a co z aktorami tej płonącej sceny? Festiwal słabych postaci otwiera nasze okno na świat w tej fascynującej opowieści, czyli Kenta. W sumie za jedną rzecz muszę To Trust an Incubus podziękować - już wiem dokąd odsyłać ludzi, jeżeli zapragną zapoznać się z przeglądem najgorszych cech, jakimi można skrzywdzić kreację awatara, pełen serwis w jednym miejscu, nie szukajcie dalej, bo nie ma potrzeby. Kenta to typowy Bohater McProtag, pozbawiony jakiegokolwiek polotu czy cech wyróżniających, w zamian uzbrojony w Traumę™ (nie spoilerując za wiele powiem tylko, że jej wielki reveal jest tak samo poruszający jak czytanie w internecie o śmierci Aerith te dwadzieścia lat po premierze FFVII) oraz przegląd Jedynych Słusznych Opinii. Nie do końca rozumiem, co scenarzyści chcieli osiągnąć tą postacią. Znaczy, domyślam się - bo to gra z misją, jak już wspomniałam w zawoalowany sposób wcześniej - aczkolwiek jeżeli chodzi o sam charakter to tutaj każdy strzał jest dobry. Czy nazwiecie Kentę tępym protagonistą rodem z haremówki, everymanem pozostającym reakcją na to, co się wokół niego dzieje, frajerem łykającym jak pelikan wszystkie gambity postaci bardziej rozgarniętej od niego samego (czyli każdej) albo okręgowym nice guyem bez kręgosłupa moralnego, to i tak już nadałyście mu więcej głębi niż udaje się to scenariuszowi. Naprawdę nie jestem w stanie wskazać choćby jednej cechy charakteru unikalnej dla tej postaci, która nie zostałaby siłą wydarta z jakiegoś istniejącego i do granic możliwości wytartego archetypu. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że kreacja Kenty albo bierze czynny udział w ciągnięciu całej gry na dno, albo stanowi idealne podsumowanie dla fabularnego rozgardiaszu, który tu panuje. Każdą bolączkę związaną z idiotycznie rozpisanymi kwestiami, rozwijaniem wątków, interakcjami pomiędzy bohaterami można podpiąć pod zbawienny wpływ naszego protagonisty. Niestety aż za dobrze widać, iż w pierwszej kolejności Kenta miał służyć jako naczynie pod opinie twórców i w wyniku nikt już nie pamiętał, by dodać biedakowi jakiś rys psychologiczny. Pół biedy, gdyby jego kreacja była mało inwazyjna i dała się jakoś wytłumić, ale jest cała bieda, dlatego nie dość, że nasz żwawy bohater gra pierwsze skrzypce w praktycznie każdym co ważniejszym wątku i ZAWSZE, ale to ZAWSZE ma coś do powiedzenia, zwłaszcza w sprawach, które totalnie go nie dotyczą, to jeszcze pozostałe postacie są napisane niewiele lepiej i nie dają rady uciągnąć tej bezpłciowej kotwicy. Z czterech inkubusów najbardziej interesujący jest Harsi, bo jako jedyny może się pochwalić czymś na miarę emocji w swojej ścieżce i w tym samotnym przypadku ktoś starał się nadać mu przynajmniej te dwa wymiary zamiast zwyczajowego jednego. Pozornie w gorącej wodzie kąpany brutal tak naprawdę skrywa potencjał na ciepłego człowieka, któremu dopiero wypad do innego wymiaru dał szansę, aby pokochać i nie zostać za to wtrąconym do lochu (albo gorzej). Gdyby jego ścieżka nie była wypełniona ścieżkami innych postaci, to nawet można by się w to zaangażować. Szczerze powiedziawszy, jest to chyba też jedyny route, w którym da się mówić o czymś na kształt uczucia pomiędzy Kentą a opcją romansową, znajdzie się nawet coś, co w porywach można nazwać rozwojem związku, chociaż nadal jest to kwestia dwóch dodatkowych scenek, w których dla odmiany wybrany inkub nie próbuje zrobić naszemu tępemu protagoniście wody z mózgu. Rzecz jasna tego samego nie da się powiedzieć o reszcie rołtów. Saji to miejscowa opcja stojąca najbliżej shoty, mająca do zaoferowania praktycznie tylko swoją ultra smutną dramę, którą Kenta z miejsca kupuje. I to jest fascynujące, ponieważ Saji nawet niespecjalnie nim manipuluje, nasz fantastyczny bohater sam daje się wykorzystywać na każdy możliwy sposób. Devi, piękny nawet jak na przedstawiciela inkubusowej rasy, w swojej kreacji stoi gdzieś w rozkroku pomiędzy stereotypowym gejem a tępą blondynką, chociaż gra próbuje nam wmówić jego wielką inteligencję. Gdzieś w alternatywnym uniwersum pewnie on i Kenta stanowiliby match made in heaven, ponieważ obaj panowie przez całe trwanie scenariusza walczą zażarcie o tytuł najnudniejszego nice guya okręgu. Vald z kolei gra tajemniczą górę faceta roztaczającą wokół siebie władczą aurę i wydaje się pociągać za sznurki całej tej inkubusowej wycieczki. Nie ukrywam, że jego żelaznobykowość zachęciła mnie do wybrania tej ścieżki na początku iiiii Chryste, jakaż to była monumentalna strata czasu. Jeżeli cała gra cierpi na chroniczny brak character developmentu, to Vald jest tego sztandarowym przykładem. Od początku do końca jedzie na trzech określających go przymiotnikach, a że cała fabuła gry nie jest specjalnie porywająca, to nic tego spektaklu gadających głów nie ożywia. Pozostałe prominentne role obsadzone są przez profesora Raidena oraz Aratę i naturalnie są oni tak samo zajmujący, co inkubusy. Raiden to typowy naukowiec nastawiony na odkrycia i w imię badań potrafi posunąć się właściwie do wszystkiego. Tu akurat możemy się sprzeczać, czy facet idealnie wpisuje się w swój archetyp, czy jest jeszcze mocniej powiewającą na wietrze chorągiewką niż Kenta, ponieważ kiedy piszę, że potrafi posunąć się do właściwie wszystkiego, to oznacza to tyle, że nie istnieje żadna stała w jego zachowaniu and really, everything goes. Sprawy łatwiej się mają z Aratą - to najgorszy rodzaj męskiej tsundere, czyli taki, który ma się ochotę utopić w łyżce wody. Zwyczajowo nieznośny dla każdego poza swoją profesorską flamą, na domiar złego wydaje się najbardziej gloryfikowaną postacią twórców. Serio, od sporej liczby meta-tekstów ukrytych w achievementach i materiałach promocyjnych, po pobłażliwe acz zabarwione jakimś bliżej nieuzasadnionym afektem kwestie nie tylko Kenty, ale i innych postaci, trudno nie uznać, że jego pyskówki mamy odbierać może nie za urocze, lecz na pewno nie agresywnie. Arata to naprawdę monumentalny dupek, a mimo to gra stara nam się wmówić na kilka sposobów, że mamy się nim przejmować i jeszcze dbać o jego sukcesy w miłości. Zanim przejdę do opisywania tychże (sposobów, nie sukcesów. ... Chociaż właściwie ściśle się te dwa zagadnienia ze sobą łączą), wspomnę jeszcze o Chiyoko - prawej ręce Raidena, która prowadzi instytut badawczy pod jego wymuszoną kwarantanną nieobecność. W sumie wymieniam ją tylko z powinności, ponieważ z tego samego powodu ona sama pojawia się w tej grze: jej rola istnieje wyłącznie w celach ekspozycyjnych, zawiązując parę wątków i tyle ją widzieli. To o tyle smutne, że kobieta pomimo swego okrojonego czasu antenowego prezentuje się o niebo ciekawiej niż reszta bohaterów, but alas - interesujące postacie? Nie w mojej grze z papierowymi romansami!
... A gdyby tak rzucić to wszystko i zagrać jeszcze raz w Detroit? Seksów co prawda nie ma, ale są bohaterowie, których nie mam gdzieś.
No dobrze, przejdźmy zatem do mojej największej bolączki związanej z tym tytułem, a właściwie dwóch. I ostrzegam, że tutaj będę musiała wejść w trochę w spoilerowe terytorium. Zamierzam szerzej opisać okoliczności wokół wątku Raidena i Araty - jeżeli macie pragnienie odkrywać fabułę samodzielnie, to pomińcie, proszę, ten akapit. Nie ukrywam, że cieszy mnie, gdy gry coraz częściej mówią o chorobach psychicznych, ruchu LGBT i ogólnie o problemach społecznych. Bo to ciekawe, to problemy/tematy naszych czasów, o których wciąż da się mnóstwo powiedzieć. Nie cieszy mnie jednak, gdy robią to tak nachalnie jak To Trust an Incubus. Bardzo szybko staje się jasne, po co tak naprawdę ta gra powstała; ewentualnie nikt tu w pierwszej kolejności nie był zainteresowany rozwijaniem fabuły, a co dopiero postaci. Ważnym (jeśli nie najważniejszym, bo doprawdy...) wątkiem okazuje się mianowicie kwestia aseksualności Araty, która stoi na drodze do jego szczęśliwego pożycia z profesorem. Nie potrafię zdecydować, czy bardziej irytuje mnie pietyzm, jakiego dokładają twórcy do każdego wykładu o tym, czym jest aseksualność, gdzie leży na spektrum LGBT i jakie prawa mają osoby znajdujące się w nim, czy to, jaki rozpiździej moralny, etyczny i w sumie każdy inny dzieje się w tej „ścieżce”. Podejrzewam, iż powtarzające się formułki o tolerancji i równouprawnieniu dałoby się jeszcze przegryźć pomimo swej drewnianej struktury (naprawdę, mają w sobie tyle polotu co „friendly reminders” na Twitterze, tylko tam nikt nie udaje, że to scenariusz do gry za siedemdziesiąt zyla), gdyby nie fakt, że w ujęciu wszystkiego, co się w grze dzieje, ten wątek jest strasznie... głupi? I to eufemizm w tym przypadku, bo z miłą chęcią sięgnęłabym po stare dobre Problematic™. No więc Arata identyfikuje się jako osobą aseksualna (nie aromantyczna) i pomimo swego rosnącego zainteresowania profesorem Raidenem, decyduje się nie wyjawiać mu swych uczuć ze względu na własne obawy odnośnie tego, czy jego przełożony będzie zainteresowany związkiem wyłącznie platonicznym. So far so good, makes perfect sense. Bezsens atakuje, gdy na Aratę zaczynają oddziaływać moce inkubusów, które na siłę wyzwalają w nim pociąg seksualny. No i teraz mamy taki impas - mnóstwo postaci tłumaczy nam, na czym polega aseksualność, że tacy ludzie istnieją, że nie odczuwają chęci do kopulowania, w paru miejscach nawet pada klasyczny oburz z cyklu „o rany, ale z ciebie gruboskórna suka, nie poznałabyś tolerancji, gdyby kopnęła cię w tyłek”. Kenta, jak na nice guya przystało, oczywiście rozumie wszystko, czasem nawet doda coś od siebie, abyśmy tylko nie przeoczyły morału (a uwierzcie mi, nie da się). A za chwilę cały ten dyskurs zostaje wyrzucony przez okno, ponieważ aseksualność można „wyleczyć” magicznymi mocami. Zanim zapytacie - owszem, rozumiem, że dopatruję się sensu w porno, w którym fabuła to tylko wymówka prowadząca do GORĄCYCH SCEN SEKSU!!!!!1!1oneoneone. Tylko PO CO wsadzać taki wątek, po co opierać go na tak drażliwej konstrukcji, którą - jak widać - można z łatwością zniszczyć machnięciem ręką? Bo tak to się przedstawia: jak każda część fabularna tonie tutaj pod tsunami niepotrzebnej ekspozycji, tak aseksualność Araty chyba nawet w tym przoduje, po czym cały problem zostaje zamieciony pod dywan, ponieważ inkubusy i hej, teraz możemy odblokowywać erotyczne CGI z naszym „ulubionym” asystentem! Ten wątek kojarzy mi się z tymi plot pointami z komedii romantycznych, w których puste kobiety biznesu szukają sobie przyjaciela-geja na zasadzie dodatku dodającego im punktów fajności, przy czym mogą poudawać przed całym światem, jakie to one nie są progresywne i tolerancyjne (gówno prawda). Gdyby gra nie spędzała mnóstwa czasu na wbijaniu nam łopatą do głowy, że aseksualność Araty jest normalna i choć stanowi ona problem w jego życiu uczuciowym, to niestety, ale natury nie oszukasz i musisz uszanować taki stan rzeczy, to mogłabym przymknąć oko na tę kulawą fabułkę - w końcu to porno. Jednak nie pozwala nam się zapomnieć ani na chwilę, że twórcy wpadli tu z misją, więc sorry, moi drodzy, ale jeżeli chcecie, bym potraktowała ten temat poważnie - proszę bardzo. Potraktuję go ze stuprocentową powagą. I właśnie dlatego wystawię wam pałę za wypięcie się na własne przekonania. Notabene to nie jedyny wątek, który jest diablo niepokojący. Romans Kenty z dowolnym inkubusem to również scenariuszowy clusterfuck, w której jedna strona manipuluje, kłamie i wyzyskuje emocjonalnie, podczas gdy druga przyjmuje to prawie z uśmiechem na ustach. Inna sprawa, że nasz protagonista wybitnie myśli swoim dolnym mózgiem i wizja seksów przyćmiewa mu wszystko inne, aczkolwiek to tylko mocniej każe mi się zastanawiać, co brali twórcy, no bo w takim razie taka niekontrolująca się jednostka to młyn na wodę kombinującego inkuba. Romantyczne! W sumie to nawet dobrze, że ten wątek jest potraktowany dość marginalnie w porównaniu z np. Wielką Epopeją Aseksualną, bo jeszcze zdążyliby tam wsadzić więcej głupotek. A tak to ograniczono się tylko do prania mózgu, postawy roszczeniowej, mówienia nieprawdy i miłostek skleconych na takich fantastycznych fundamentach. Do tego gra próbuje nam wmówić, że to, TO jest para, która jest tutaj najrozsądniejsza i pomaga rozwiązać problemy innych. I nie, nie dostajemy żadnych wykładów na temat równych praw w związku - ten „problem” nie mieści się w spektrum skali LGBT+, tak więc nie ma z czego ukręcić przekonującego ideolo. Arata jest aseksualny - uszanuj to, śmieciu. Kenta tkwi w chorym związku - ale o co ci chodzi, przecież łączy ich unia dusz, ona wszystko załatwi! Tak nawiasem to autentyczna kwestia pojawiająca się w tej grze, nic nie zmyślam. Magia naprawdę rozwiązuje wszystkie problemy.
Mam podobne uczucia względem tej gry, Kenta.
Skoro już poznęcałam się nad częścią merytoryczną tego dzieła, to przejdźmy do technikaliów. Jeżeli chodzi o grafikę, to tutaj jest poprawnie. Sprajty prezentują się apetycznie i schludnie, a każda postać może pochwalić się szerokim wachlarzem reakcji. Tła są dość sterylne i ogólnie po prostu SĄ (materiału na nową tapetę nie stwierdzono), aczkolwiek spełniają swoje zadanie i zawsze wiemy, gdzie się akurat znajdujemy. Za to na pewno w tym miejscu zganić trzeba nagłą i nachalną zmianę gameplayu - w całej grze pojawiają się bodajże trzy momenty, gdy Kenta musi coś znaleźć i tak, ktoś wpadł na genialny pomysł, by wsadzić do VN-ki hidden object i nie, nie jest to przyjemne. Widać, że silnik To Trust An Incubus nie nadaje się do tego typu przedsięwzięć, ponieważ przedmioty są strasznie małe i zlewają się z resztą tła. Mini-gierkę można pominąć, ale jeżeli ambitnie zechcecie się z nią zmierzyć, to najlepiej jeździć kursorem na oślep i klikać, gdy coś się podświetli. I tak nie dojrzycie, czy to menzurka, czy pasek. Z osobistych bolączek stwierdzam, że brzydko wygląda menu - uch, widać, że razem z koncepcją na fabułę równie szybko wyparował pomysł i na nie. Za to HUD jest całkiem fajowski i czytelny w swym minimalizmie, szczególnie ten kołowy panel w prawym dolnym rogu. No ale przejdźmy do dania głównego, czyli obrazków. To Trust an Incubus posiada chyba największą galerię CGI do odblokowania, jaką dane było mi spotkać w dating simie i mam co do niej mieszane uczucia. Z jednej strony większość erotycznych obrazków stanowi świetny materiał do grzania jajników, z drugiej jednak mało angażująca fabuła nie tworzy pod nie należytego klimatu, więc gdy już zaczęłam frenetycznie przeklikiwać te dialogi, to nawet już te trójkąty nie cieszyły. Czasami anatomia się rozjeżdża i męskie genitalia czynią cuda na ekranie, ale zdarza się to rzadko i nie kole w oczy. Jeżeli potraktujecie fabułę wyłącznie za nieprzeszkadzający dodatek, to odkryjecie tu sporo dobra, choć ze swojej strony poleciłabym raczej poszukania jakiegoś pokazu slajdów w internetach niż wydawanie siedemdziesięciu złotych na kilometrowe dialogi przetykane seksem.
Muzyka... jest. Każda z postaci posiada własny temat, który sili się na nadanie im jakiejś głębi, ale trudno scharakteryzować kogoś, kto nie ma charakteru. Osobiście kojarzę tylko melodyjkę towarzyszącą Harsiemu, bo miała całkiem przyjemny beat, choć podejrzewam, że na dłuższą metę ta szarpiąca elektronika drażniłaby mi uszy. Utwory Sajiego i Deviego są wyraźnie delikatniejsze, podczas gdy u Valda słychać ten królewski ton, więc pomimo mojego wymądrzania się nie można powiedzieć, że ktoś wziął pierwsze lepsze sample, jakie mu się nawinęły, tylko nawet przemyślał swoją decyzję. W momentach, gdy nie konwersujemy z naszymi lubymi, muzyka plumka sobie niezobowiązująco w tle i tyle. Za to na pewno istnieje tu jedna rzecz, o której nie potrafię napisać dobrego słowa i jest to voice acting. ... O Boże, voice acting. No więc na początek dobra informacja - gra jest w całości zdubbingowana poza monologami wewnętrznymi Kenty. Zła informacja? Dubbing jest absolutnie tragiczny. Właściwie wspomniałam przy wymienianiu postaci o Chiyoko tylko po to, by teraz podać ją jako jeden z przykładów, który zmusił mnie do wyciszenia tej gry. Może to w tym przypadku pokaz ich niezwykłego kunsztu, ponieważ po przeczytaniu scenariusza uświadomili sobie, w czym grają, aczkolwiek nie ma w tym cudzie aktora, który włożyłby w swoje kwestie choć krztynę życia. Postacie cedzą te dialogi bez przekonania, jakby myślami były na przerwie obiadowej. Ja ogólnie nie doceniam za bardzo dubbingu w visual novelach, ponieważ za szybko czytam i nie chce mi się czekać za dźwiękiem, aczkolwiek tutaj muszę po prostu powiedzieć, że podłożone głosy są absurdalnie słabe. Najgorzej prezentują się chyba Chiyoko i Kenta, z czego o tyle dobrze, ponieważ Chiyoko ma bardzo marginalną rolę i nie będziecie długo znosić tych dramatycznych pauz i wypluwania kwestii na akord, ale o tyle niedobrze, bo nieprzekonujące piski Kenty niestety potowarzyszą wam aż nie zdecydujecie się rzucić tego wszystkiego w diabły. Reszta postaci posiada co prawda całkiem miłe dla ucha barwy, aczkolwiek ich aktorzy też poprzyjmowali czeki i odbębnili swoje, tak więc naprawdę polecam grę z wyciszonym dźwiękiem. Puśćcie sobie może jakiś podcast, lepiej na tym wyjdziecie.
Kiedy pierwszy raz usłyszałam jęki tutejszych aktorów, rycina poglądowa.
Last but not least, irytuje mnie mocno tutejszy system wyborów. Opcje pojawiają się prawie co chwila (o ile nie tkwimy akurat w przedłużającym się dialogu, that is) i szczerze powiedziawszy, większość jest zwyczajnie pretekstowa. Mnóstwo decyzji sprowadza się do wyboru pomiędzy „tak” i „chyba tak”, często też w iście feniksorajtowym stylu poprawna odpowiedź jest tylko jedna, i Kenta i tak zrobi to, co uważa za stosowne. Pewnie gra posiada jakiś system naliczający wszystkie zmienne, ale z punktu widzenia narracji wygląda to tak, że kierujemy myśli bohatera na mnóstwo nic nieznaczących torów, ot tak, żeby można było wpisać w pamflety marketingowe, że SĄ WYBORY! Gra posiada multum zakończeń, jednak życzę powodzenia wszystkim, którzy będą próbowali na własną rękę rozkminić mechanikę kryjącą się za opcjami dialogowymi. Jeżeli marzą wam się wymaksowane statystyki na Sztimie, to twórcy wyciągają pomocną dłoń w formie ściągi - wystarczy uiścić drobną opłatę. Tak, Y Press Games oferuje walkthrough w formie DLC. Tak, ja wiem, że ludzie robią solucje za darmo w internetach, bo lubią. ... Nie wiem, czy potrafię jeszcze bardziej się zniesmaczyć tą grą.
Trudno mi stwierdzić, co jest tutaj gorsze: ten papierowy przegląd archetypów bez krztyny życia w sobie czy mało angażująca historia stanowiąca jedynie tło dla kolejnych i równie nieporywających scen seksu. W pewnym sensie jedno drugie uzupełnia - pretekstowa fabuła nie pozwala rozwinąć się bohaterom, maglujemy więc przez cztery ścieżki jedno i to samo, obcując z tymi samymi czystymi tablicami, o których dowiadujemy się wymagane minimum. Na pewno niebotycznie wkurza „misyjność” To Trust an Incubus, która nie tylko ciągnie rewelacyjny pomysł na dno, to jeszcze zgrabnie umieszcza twórców w kategorii bojowników, którzy bardziej szkodzą niż pomagają. Serio, sporo potrzeba, by mnie złamać, ale dziełu Y Press Games udało się to po królewsku. Na domiar złego mam jeszcze jedną ich grę na radarze (nie, nie tę o farmerach - istnieją jakieś limity dla mego masochizmu) i po negatywnych recenzjach widzę, że problemy są te same, ale... co tam, zrobię to z recenzenckiego obowiązku. No i może nie będzie tak źle? Samego To Trust an Incubus nie polecam nikomu - lepszego scenariusza szukajcie w Coming Out on Top i Dream Daddy, a w tym pierwszym macie nawet seksy, i to o niebo lepsze od tego marnego pokazu slajdów.
Fajnie | Niefajnie |
---|---|
+ fantastyczny premise; | - fabuła to jakiś żart; |
+ umięśnieni faceci; | - kartonowe manekiny zamiast postaci; |
+ graficznie spoko seksy... | - nieprzekonujące romanse; |
+ ... i jest ich w wuj dużo; | - Problematic™ w cholerę; |
+ technicznie może być. | - niestety poznamy ideolo twórców, choćbyśmy bardzo nie chciały; |
| - pretekstowy system wyboru opcji dialogowych; |
- wyłączcie dubbing wszyscy ci, którzy tu wchodzicie; | |
| - przegadana do granic możliwości; |
| - ten, kto wsadził tu hidden object, pewnie był odpowiedzialny za mini-gry w FFVII; |
| - nudna! |
To Trust an Incubus
Rok wydania: 2018
Producent: Yamila Abraham i przyjaciele
Wydawca: Y Press Games
Platforma: Steam/itch.io
Thank you for taking one for the team. Usuwam z listy życzeń.
OdpowiedzUsuńDziwię się, że nikt inny nie zrobił im rabanu o ten wątek z aseksualizmem. Bo z przedstawionego tutaj opisu brzmi to bardzo, ale to bardzo "problematic", nie tylko "problematic™". A widziałam wieszanie psów na innych grach za mniejsze uchybienia.
Swoją drogą zastanawiam się czy to nie jest kwesta, że dożyłyśmy czasów, w których ilość gier poruszających wątki LGBTQ+ przestaje przekładać się na ich jakość.
Nie sprawdzałam komentarzy na itch.io, ale na Steamie chyba aż jedna z negatywnych recenzji wspomina o tym nieszczęsnym aseksualizmie. Z drugiej strony jest tam ich chyba całych cztery i przeważnie jadą po scenariuszu, więc może po prostu podciągają to pod całość fabularną, who knows. Z tego co pamiętam więcej recenzji skupiających się na "problematic content" pojawia się w tym drugim tytule, który zamierzam ograć, "My Magical Demonic Lover" czy coś tam. Rany, już sam tytuł wywołuje we mnie dreszcze.
UsuńSzczerze powiedziawszy to dziwi mnie, że dopiero teraz zaczęłam trafiać na beznadziejne erotyczne gry, bo biorąc od uwagę popularność yaoi i w ogóle porno gdziekolwiek, to growe odpowiedniki Greya powinny mieć się fantastycznie. Ale może to po prostu kwestia tego, że kiedyś erotyka w grach ogólnie była niszowa z oczywistych powodów, a teraz everything goes i te tendencje znane z innych podwórek dopiero się zakorzeniają.
Tak, komentuję po roku, taki wspaniały mam zapłon. Ho, ho, toż to brzmi jak prawdziwa gratka, wszystkie złe tropy w jednym kociołku! Z ciekawości - na czym polega manipulacja kosmitów? Kenta ma im pomóc zwiać z laboratorium, podbić Ziemię czy jeszcze coś innego?
OdpowiedzUsuńTeraz będą spoilery, jak ktoś chce grać, to nie czytać!
UsuńNo więc tam każdy ma jakiś gambit wynikający z jego przeszłości i roli w inkubusowym społeczeństwie, i ogólnie to wszyscy się ze sobą znają i mają do siebie beefa, albo współpracowali, albo ło Jezu. Tak więc jak już Kenta zaczyna rozumieć język kosmitów (którą to umiejętność nabywa metodą seksualną, bo to porno, prawda), to nawet orgazm nie zdąża dobrze przeminąć, a już wybrany TróLoff zaczyna nawijać, że ej, bo ja tu przybyłem przypadkiem i nie wiem o co cho, i chciałbym się wydostać, a w ogóle to nie wiesz, czy czasem nie wpadł tu też mój oprawca/generał/nałożnica, bo chciałbym go odstrzelić/podbić z nim wasz świat/wrócić do siebie, a samemu to przykro? Że też chciałbyś iść, bo wielka miłość? Ja tak powiedziałem? A-a, nie no, tak, pewnie, kocham cię, jakoś to załatwimy, tylko otwórz mi wrota międzywymiarowe, żeby moja armia mogła tu przejść. I nic nie zmyślam, to naprawdę tak brzmi. Że tu jest romans, to musisz uwierzyć na słowo honoru, chociaż oczywiście to nie przeszkadza grze pizgnąć na koniec puchatego dobrego zakończenia "i żyli długo i szczęśliwie" (jeżeli zasłużysz, rzecz jasna), nieważne jak imperatywo-narracyjne by nie było.
Wow. Kento, nawet Bella Swan strzeliłaby facepalma, a to już jednak pewne dokonanie.
Usuń"chociaż oczywiście to nie przeszkadza grze pizgnąć na koniec puchatego dobrego zakończenia "i żyli długo i szczęśliwie"" - po tym, jak już otworzyli wrota armii/zaciukali kogoś?...Chociaż nie, protagonist-centered morality, nawet by mnie to specjalnie nie zdziwiło.
Oj nie, dobre zakończenie jest wtedy, gdy rozwiążesz problemy wszystkich (dlatego nie ma różnicy między ścieżkami poza taką, kto ci akurat nakręca makaron na uszy) i wytłumaczysz im jak małym dzieciom, że źle się bawią i powinni pożyczać sobie łopatki zamiast się nimi okładać. Fabuła tej gry może nie jest głupia w założeniach, ale od scenariusza będącego wypadkową ficka o niezrozumianych cool Ślizgonach i streszczeniem ostatniego odcinka Troskliwych Misiów punktów jej zdecydowanie nie przybywa.
Usuń