Opowieści z Ciarolandu #1


W pierwszym odcinku nowego formatu (jak to brzmi!) - rude wygnanki w krainie robotów, dobrze trzymające się szkielety mimo dwudziestu lat rozkładu i symulator burd... ekhem, lokalu z hostessami.

Jako że trzymanie się miesięcznego przydziału tekstów na tym słit blogasku zdecydowanie mi nie wychodzi z różnych powodów, a nie chcę się poddawać, to aby pisać cokolwiek, wchodzę z nowym pomysłem na podsumowania moich ostatnich gierczanych zmagań. Najprawdopodobniej będę opisywać tu tytuły, którym nie zamierzam pisać recenzji albo w sumie czegokolwiek, czyli o ile nie jest to DLC do DBH (pamiętam i czekam), to spodziewajcie się wrażeń z gier AAA lub stojących obok AAA. Bez przeciągania więc!

1. Horizon Zero Dawn

 
Horizon dość długo funkcjonowało w mojej świadomości jako „jeden z tych exclusivów Sony, co to dostał dużo nagród, ale ma otwarty świat” i oczywiście ta ostatnia część odgrywała sporą rolę w kwestii, czy w ogóle w to cudo zagram. Aż do momentu, gdy obejrzałam kilka gameplayów: ostatecznie skusił mnie projekt świata i kierunek artystyczny (no dobra, i możliwość grania laską). Chociaż prostym dziewczęciem będąc, wolę, gdy moje mapy mają sekrety poukrywane w tej drugiej odnodze, która nie prowadzi do fabuły, to szukanie kolejnych kwiatków, kubków i figurek w połączeniu z ASMR sączącym się przez słuchawki działa w cholerę odstresowująco. Zwłaszcza że przestałam zgrywać kozaka i przechodzę Horizon na najniższym możliwym poziomie trudności. I to satysfakcjonuje mnie o wiele bardziej niż przepychanie się z chmarą metalowych ptaszorów tylko po to, by zginąć od Blizzagi, która pizgła nie wiadomo skąd. Tak, przeszło mi przez myśl, że jestem cienki bolek w te otwarte światy i craftingi, ponieważ jedyny refleks jaki wyćwiczyły mi visual novele, to szybkość czytania dialogów niedoścignioną przez żadnego aktora głosowego, ale stwierdziłam, że jeżeli już muszę oddać dyplom gamera, bo chcę coś osiągnąć bez respienia się przy ostatnim ognisku oddalonym o trzynaście znaczników, to niech i tak będzie. Git gud? Pf, NIGDY.
No dobrze, ale co Horizon ma (lub nie ma) do zaoferowania poza epifaniami z czterech liter? Jak już wspomniałam, podoba mi się pomysł na świat przedstawiony i sam jego wygląd. W wyniku bliżej nieokreślonej zapaści cywilizacja ludzka zaliczyła regres do poziomu mieszkania w lepiankach i polowań na dziką zwierzynę. Pozostałościami po osiągniętej niegdyś technologii są wszędobylskie maszyny stanowiące zagrożenie dla walczących o przetrwanie społeczności. Fajnie się prezentuje ten mariaż nauki i tradycji zanurzony w ciepłych jesiennych kolorach. Przepiękne są stepy i lasy na terytorium Nory, ba! Nawet pustynie przy Meiridianie mi się podobają, a ja nie znoszę etapów pustynnych. Chylę czoła sekwencji otwierającej grę - Rost przemierzający lokalną florę z małą Aloy na plecach to kawał dobrej disneyowskiej ekspozycji terenowej, chcę tego więcej. Quasi-filmowe przedstawienie tytułu gry (no bo może nie czytasz pudełek albo opisów w PS Store i nie masz pojęcia, w co grasz) jeszcze nigdy nie wyglądało tak dobrze! Pochwalić muszę też kreację bohaterki - Aloy stanowi świetne wyważenie pomiędzy papierowym everymanem (papierową everywomanką?) a zdecydowaną postacią kobiecą, której feministyczne podejście wychodzi naturalnie z kreacji świata przedstawionego oraz jej osobistych doświadczeń. Nasza Merida z jednej strony raczkuje w relacjach międzyludzkich przez dorastanie w izolacji, ale z drugiej dzięki nieposiadaniu jakichkolwiek więzi z czymkolwiek, jest wolna jak strzała i robi co chce, thug 4 lyfe. I guess what, ta fantastyczna psychologia postaci sprawia, że dostaję propozycje matrymonialne z prawa i lewa! No dobra, nie są to najlepsze opcje - jeden facet mnie chce, bo przypominam mu jego zmarłą laskę, drugi mnie już nie chce, bo przypominam mu jego zmarłą siostrę, a trzeci ma dziwne fantazje, w których zabijamy się nawzajem, but daaaaaym, to najbardziej pasjonujący dating sim, w jaki ostatnio grałam! A, i jest podobno jakaś fabuła, w której odkrywamy, co się przydarzyło ludzkości, ale najpierw musiałam zebrać wszystkie kwiatki i kubki, więc chyba jestem w połowie głównego wątku. ... Chyba.

Ja: No więc kolejny quest fabularny powinnam robić na dwunastym poziomie.
Brat: A który masz?
Ja: Czterdziesty trzeci.
Brat: No to może idź do tego Meridia--
Ja: NOPE TRZY KILOMETRY DALEJ JEST KWIATEK IDĘ PO NIEGO

A co jest do bani w Horizon? No więc nie mam pojęcia, kto projektował wspinaczkę w tej grze, ale lulz, chyba robił to po paru piwach i tak jakoś przeszło betę. Zdobywanie gór jest tu iście płotkowe, tj. żeby wejść na szczyt po kwiatka, musisz tak długo ją okrążać, aż znajdziesz najmniej stromą wyżynę i z uporem łowcy glitchów skakać wzwyż w nadziei, że Aloy zaczepi kostką o teksturę. I to jest chyba celowy zabieg, ponieważ nikt mnie nie przekona, że rzeczywiście każda góra ma w odpowiednim miejscu półki albo żółtą taśmę do wspinaczki, BO NIE MA. Czy możliwym jest, że ich po prostu nie widzę, bo wtapiają się w otoczenie? No jest. Ale czy zatrzymało mnie to przed zdobyciem kwiatka na szczycie metodą na kozicę górską? NIE, tak że rozejść się, nie ma tu nic do zobaczenia, ja mam rację. Inne rzeczy, które mnie irytują, wynikają z osobistych pobudek. Moje przemierzanie mapy wygląda tak, że biegam od znacznika do znacznika, zapalając po drodze jak najwięcej ognisk, coby czochrać ten fast travel, aż furczy. Czuję w kościach, że bardziej pcha mnie do przodu chęć wbicia platyny i chorobliwa potrzeba zbieractwa, w czym diablo mało satysfakcji. Ot, zdobędę wszystkie kwiatki i po robocie. Chociaż sam świat jest ciekawy, to totalnie nie kręcą mnie questy, z których większość opiera się na podążaniu za śladami przez pół mapy. Trochę na zasadzie „ej, zrobiliśmy kawał niezłego stepu, przebiegnij się po nim przez kolejne trzy minuty, żeby to docenić” - nnnnno nie sądzę. Oddycham z ulgą, gdy mogę kogoś zastrzelić, bo przynajmniej na chwilę przestałam pędzić przez krzaki i lasy w dzikim szale. Mój brat, który grał w Wiedźmina 3, twierdzi, że konstrukcja questów jest bardzo wiedźminowa. Dla dobra Wiedźmina mam nadzieję, że są one ciekawsze niż te w Horizon, ponieważ najbardziej zajmującym aspektem zadań w Horizon są subtelnie wychylające się z dialogów zawiłości zasad funkcjonowania tutejszych społeczeństw. To taki dziwny rozstrzał, gdy nudzi mnie sama fabuła (i gameplay) narosła wokół questów, ale przejmują mnie sami aktorzy biorący w nich udział. Naprawdę lubię, jak są oni rozpisani i Horizon reprezentuje taki sposób prowadzenia scenariusza, z którym jeszcze się nie spotkałam w grach, aczkolwiek wynika to bardziej z obrania konkretnego założenia fabularnego niż zastosowania nowych mechanik w story-tellingu. Mianowicie wszystkie postacie są „ostrożnie otwarte” - wdzięczne, że ktoś chce im pomóc z ich kłopotami, hojnie rzucają podziękowaniami i dobrym słowem, ale jednocześnie czuć tę rezerwę i nigdy nie dowiadujemy się czegokolwiek do końca. I to wspaniale wprowadza to poczucie, że poza rolą w tym konkretnym queście dany bohater ma jeszcze jakieś życie i relacje z otoczeniem. Lubię, gdy zasada „mniej znaczy więcej” zdaje egzamin, a Horizon robi z niej fantastyczny użytek. O głównym wątku fabularnym się nie wypowiadam - jestem gdzieś w połowie, jak już wspomniałam, nie ciągnie mnie do niego na tyle, by zostawić kwiatki i kubki samopas. Ta ocena jeszcze przede mną.

2. Medievil
 
 
Zgadnijcie, co wyszło! Sir Fortesque powrócił na fali rimejków z dzieciństwa. Muszę się przyznać, że ta wersja z 2019 roku to moje pierwsze „prawilne” przejście Medievila. Dzieciakami będąc, razem z bratem mieliśmy niepisany podział na gry, które przechodziłam ja i te, które przechodził on, a drugie oglądało. Medievil przypadł w udziale bratu, tak więc ja siedziałam obok i pomagałam w rozwiązywaniu zagadek. Ale byliśmy z siebie zadowoleni, gdy rozwikłaliśmy motyw z krzyżem w miasteczku! Ho ho, te małe sukcesy. No więc połknęłam Medievila w jakieś dwa dni, w trzy wbiłam platynę i teraz nieśmiało dłubię w oryginał, który z jednej strony pragnę odstawić na chwilę, żeby się nie wypalić, ale z drugiej strony mam ochotę go zjechać, ponieważ w sumie to krótka gra jest. Mniej więcej po Enchanted Earth etapy robią się jeszcze mniej rozpasane jak dotychczas, a trudność windują raczej ciężkie ręce przeciwników, którzy potrafią zeżreć pół paska jednym kłapnięciem. Czy jestem zadowolona z rimejku, zapytacie. Odpowiem - tak, jestem, z czego nie do końca rozumiem zarzuty malkontentów o rzekomej przestarzałości mechanik. Spotykamy się przy Medievilu w 2019 roku, aby zagrać w grę z 1998 i robimy to głównie w celach nostalgicznych - gdyby wprowadzono diametralne zmiany, to nie byłby to remake, tylko wariacja innego studia na temat. Oczywiście rozumiem, że Crashowi i Spyro ten powrót po latach mógł udać się lepiej, z drugiej jednak strony obie te serie mają trochę inne założenia i prostsze mechaniki (Crash bardziej niż Spyro), i w pewnym sensie im było łatwiej. Rzecz jasna nie dyskutuję tu z występowaniem bugów - ja miałam to szczęście, że żadne mnie nie spotkały, aczkolwiek nie zamierzam twierdzić, że nie istnieją, a sam day-one-patch swoje sugeruje. No nic, ja tam jestem usatysfakcjonowana rimejkiem, przy którym świetnie się bawiłam, a dodanie oryginału za free to dla mnie strzał w dziesiątkę. No okej, trzeba zasłużyć, ale wciąż. Nawet jeżeli wkurzyły mnie strachy na wróble potrzebne do wbicia setki do kieliszka (:D) i teraz muszę powtarzać poziom. ALE EYYY TA MUZYKA. Boże, jaki Medievil ma dobry soundtrack. I w rimejku od strony dźwiękowej nie zmienili prawie nic, tylko poprawili, i o rany, Hilltop Mausoleum w HD. Nawet voice acting zostawili ten sam, nie wiem, jak to zrobili, ale te pyrkoszowe gargulce dalej takie dobre (Zarok już nie do końca, ale tylko dlatego, że lip-syncing jest bardzo, bardzo zły). Mam nadzieję (choć dość płonną, bo jednak recenzje są jakie są), że dwójka też doczeka się odświeżenia, bo tej części już nawet nie oglądałam, siedząc obok brata.

3. Yakuza Kiwami 2
 
 
Miałam jeszcze poczekać z Kiwami 2, bo granie w pierwszą Yakuzę i 0 praktycznie zaraz po sobie nie było najlepszym pomysłem z mojej strony, ale po pierwsze udało mi się ją dorwać za połowę ceny, a po drugie... pękłam. Włożyłam więc mokasyny-skurwysyny po raz kolejny i dotarłam do piątego rozdziału. W którym pojawia się Majima, bo oczywiście, że tak. KIRYU-CHAN INTENSIFIES. Chyba czytałam gdzieś, że Kiwami 2 już takie dobre jak jedynka nie jest i jak na razie muszę się zgodzić. Historyjkom pobocznym brakuje polotu, główna fabuła z ratowaniem Tojo Clanu brzmi jak excuse plot i nawet zarządzanie burdele... eee, lokalem nie bawi tak bardzo, bo próbowali poprawić coś, co nie wymagało poprawy. Ale za to o wiele fajniejszy jest system levelowania Kiryu i Kamurocho to mój ulubiony nie-otwarty świat w grach. Kilkanaście ulic na krzyż, tylko parę jointów, można oszukiwać system i expić poprzez jedzenie, ale fajnie. Ale mam nadzieję, że fabularnie gra ruszy z kopyta, ponieważ Yakuza to moja ulubiona opera mydlana i wolałabym przy niej nie przysypiać. Od tego mam zbieranie kwiatków w Horizon Zero Dawn.

Screen z Medievila zerżnięty z Playstation.com, a screeny z Horizon i Yakuzy moje. Tak, są z Yakuzy Kiwami 1, a nie 2, thank you very much.

Komentarze

  1. Pytanie off-topic: Czy zamierzasz grać w 'Moonlight Lovers'? Ja powiem szczerze, że czekam - nie, żeby fabuła zapowiadała się jakoś wybitnie pasjonująco, ale pogodziłam się już z tym, że przy obecnym systemie PA nie mam co inwestować czasu w MCLU, bo pierwsze pięć odcinków przechodziłabym w jakieś pięć lat, więc liczę na to, że przynajmniej tym razem Beemoov wprowadzi nieco normalniejszy system.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę mnie kusi, bo Diabolik Lovers robione przez Beemoov to match made in heaven i po raz pierwszy wejdą w swoją katastroficzną niszę tak na poważnie, ale szczerze? Już w Uniwersytet gram bardziej z przyzwyczajenia niż czegokolwiek innego, a od Eldaryi odbiłam się jak piłeczka ping-pongowa na letnich koloniach. Jakbym miała potwierdzenie, że to joint project i scenariusz pisze autorka Henri's Secret, to przynajmniej byłoby wiadomo, że jest na co czekać. Ale pewnie okaże się, że to znowu kalekie dziecko kreatywnego ducha ChiNoMiko, więc w najlepszym razie będą flaki z olejem, a w najgorszym to już wiadomo co, bo widzimy to codziennie w Słodkim Flircie. No nie mam nadziei co do tego Moonlight Lovers, więc może przejdę pierwszy odcinek i tyle albo tylko przeczytam opinie na forum.

      Usuń
    2. Och, ja nawet się nie łudzę, że to będzie porządne scenariuszowo - spodziewam się schematów, które robiły furorę wśród nastolatek 10 lat temu (a dziś, bardzo słusznie, uznawane są za creepy i czerwoną flagę dla potencjalnego związku), dużej ilości angstu i znikomej inteligencji ze strony głównej bohaterki. I kusi mnie to jak nie wiem co, na tej samej zasadzie, na której kuszą mnie analizy złych książek YA; mam nadzieję, że ML będzie miało swoje własne forum.
      Mam jedynie obawy co do systemu PA, bo jeżeli będzie on wyglądał tak jak w Uniwerku, bo niestety obawiam się, że nie starczy mi cierpliwości, by przez trzy miesiące zbierać punkciki na trzy dialogi - nadal żałuję, że nie dane mi było przejść ścieżki Nathaniela "miłość ci wszystko wybaczy, nawet czyny karalne", a także Ryana "to chyba o to im chodziło, gdy mówiły, że chciałaby móc poderwać Faraza, co nie?".

      Usuń

Prześlij komentarz