Z dużej chmury mały deszcz. Recenzja Rituals in the Dark


Wyobraź sobie, że idziesz do sąsiadki, którą odwiedzasz raz na jakiś czas. Codziennie mówicie sobie „dzień dobry”, podczas wspólnych posiedzeń pijecie herbatkę, zajadacie się ciasteczkami i wymieniacie ploteczki. Sąsiadka wychodzi na chwilę do kuchni, bo akurat wafelki się skończyły, a ona akurat upiekła szarlotkę. Czekasz zatem grzecznie, wykorzystując chwilę na ogarnięcie wzrokiem wystroju i co bardziej interesujących szpargałów. I czekasz. Minutę. Pięć. Kwadrans. Sąsiadka nie wraca, a na dodatek nie odpowiada na wołania. Idziesz zatem do kuchni, a tam odkrywasz... ta-dam, zawiązanie fabuły Rituals in the Dark! Z tą różnicą, że nastoletnia Aspen, główna bohaterka tej opowieści, do sąsiadki, wiekowej już staruszeczki, chadza głównie ze względu na „bo wypada” narzucone jej przez rodziców. I pewnie byłoby to dla niej kolejne dłużące się w nieskończoność popołudnie spędzone na przeglądaniu starych zdjęć, gdyby nie to, że podczas odwiedzin pani Leigh umiera na zawał. I to Aspen odkrywa jej zwłoki. Po tym makabrycznym zdarzeniu dziewczyna zostaje lokalną sławą – choć lepiej sytuację oddaje raczej określenie „lokalna sensacja” -  i jest to uwaga wybitnie niechciana dla nieśmiałej istotki, zwłaszcza że a) była tylko nieodpowiednią osobą w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie; b) nikt nie zastanawia się nad komfortem psychicznym samej zainteresowanej. A już na pewno taktem pochwalić nie mogą się koleżanki, które pół roku po felernym odkryciu podczas wspólnego nocowania rzucają Aspen wyzwanie – dziewczyna ma wejść po zmroku do zdezelowanego przez meneli i bezdomnych domu pani Leigh. Nasza bohaterka niechętnie przekracza znajomy próg, by tam spotkać inną zbłąkaną duszę w formie eterycznej blondynki w białej sukience. Kim jest Althea? Czy jest jakoś spokrewniona z panią Leigh? Dlaczego co noc przychodzi do jej domu? I co takiego widzi w Aspen, że chce się z nią zadawać?

Jak u mnie w domu, tylko wymieńcie Lucy na moją babcię.

Rituals in the Dark to kolejne yuri w dorobku ebi-hime i kolejna nowela kinetyczna, a to oznacza, że nie uświadczycie tu żadnych wyborów, a historia jest jedna i niezmienna. Zawsze wolę wspomnieć o tym na początku, co by nikt później nie marudził, że nie znalazł żadnego replay value, a szukał mocno. Ponownie mamy do czynienia z młodymi bohaterkami stojącymi u progu dorosłości, które dopiero zaczynają odczuwać pierwsze motyle w brzuchu i jeżeli ktoś szuka tęgich dyskusji na temat miłości homoseksualnej, to raczej nie tutaj. Rituals in the Dark należy do tego puchowego nurtu girls love skupiającego się na problemach codziennych bohaterek, a kwestia coming outu sprowadzona jest do zaskakujących zauroczeń tą samą płcią i niewinnych pocałunków. Co jak zwykle odróżnia prozę ebihime od tytułów nastawionych na „akcję”, to pietyzm z jakim potraktowane są budowanie charakterów postaci i ich rozwój w historii. Krewetkowa Księżniczka zawsze dokłada starań, byśmy wczuli się w nastrój bohaterki i tu nie jest inaczej – ba, powiedziałabym nawet, że niektóre refleksje Aspen kropka w kropkę przypominają moje myśli z czasów gimnazjum albo liceum. Iiii… to nie jest dobre. Rituals in the Dark nie jest złą historią, ale też nigdy nie będzie moja ulubioną od ebihime, ponieważ ma kilka mankamentów, które dość mocno zaważyły na mojej ocenie. Sam pomysł na fabułę jest okej, troszeczkę gorzej z rozwinięciem – przez większość czasu towarzyszy nam atmosfera tajemnicy i niedopowiedzeń odnośnie tożsamości Althei oraz jej roli w całym tym ambarasie. No więc ja lubię, gdy mój scenariusz daje sobie czas, by się rozwinąć, ponieważ moje drugie imię to slow-burn i kocham się w solidnym budowaniu świata przedstawionego oraz jego aktorów. Niestety Rituals in the Dark cierpi na taki problem, że stara się sprzedać nam więcej niż ma do zaoferowania, dlatego mniej więcej od trzeciej godziny gry (a całość przechodzi się od czterech do sześciu w zależności od prędkości czytania) byłam już nieco zmęczona kreowaniem tajemnicy, którą można było rozwiązać jednym pytaniem, a która wydawała się posiadać w nieskończoność ukrytych szuflad i podwójnych den nieszczególnie potrzebnych w takiej krótkiej opowieści. Nie wchodząc zbytnio w spoilery powiem, że przy takim nagromadzeniu tropów liczyłam na większe „oomph” w finale, ale poza kilkoma spełnionymi foreshadowingami nie czułam zbytniej satysfakcji z dotarcia do końca. Zwłaszcza że bardzo łatwo podsumować historię jako festiwal zbiegów okoliczności, ponieważ ta dwoi się i troi, by z każdą nową rewelacją na temat Althei dorzucić się do puli podejrzeń i red herringów. Ostatecznie najlepiej wychodzi tutaj przemiana Aspen z zahukanej nastolatki w dziewczynę, która przestaje dawać sobie w kaszę dmuchać, choć też jest to transformacja skromna i dopiero raczkująca. Dlatego więc…

Nikt nie zasługuje na Pippę w swoim życiu.

… Chociaż postacie żyją i są wyraźnie nakreślone, to rany, ta gra ma nieprzyjemność posiadać najbardziej polaryzujący zestaw bohaterów od czasu ostatniego tytułu, który wkurzył mnie aktorami swojej sceny (wygląda na to, że wyrzuciłam go z pamięci, więc nie wiem, który był ostatni – nie, w Life is Strange lubiłam Victorię, więc ktoś się tam uchował). Skoro już o LiS mowa, to Aspen niebezpiecznie przypomina Max w tym, jak bardzo daje sobą pomiatać i nie ma prawie nic do powiedzenia w temacie własnego życia. Jej relacje z kimkolwiek poza Altheą bolały mnie fizycznie, zwłaszcza że właściwie żadnej postaci nie da się polubić. Matka Aspen jest nadopiekuńcza i święcie przekonana o własnej racji; ojciec to typowy ha-ha tata, który wszystko zbywa żartami i nie zauważyłby problemu, gdyby ten mu się przedstawił; „koleżanki” w formie Pippy (adekwatne imię) i Lakhi nie wygrałyby castingu na najlepsze przyjaciółki u nikogo, kto ma choć trochę szacunku do siebie. W miarę upływu czasu niektórzy bohaterowie próbują odkupić swoje grzechy, ale szczerze powiedziawszy właściwie u nikogo nie wypada to przekonująco. Rozumiem, że scenariusz stara się sprzedać nastolatki jako nastolatki, które popełniają głupie błędy i dla których szczere przeprosiny i wzięcie odpowiedzialności za durne pomysły to największe wyzwanie, ale poziom kary jest mocno nieadekwatny do popełnionych czynów. Podejrzewam, że o ile mocno nie zżyjecie się z bohaterką, to będziecie szukać po internecie kodów na nieskończoną amunicję do tej gry albo coś. Ja ograniczyłam się do przekleństw na widok Pippy i jej rudych kudłów. Najlepiej w tym wszystkim wypada Althea, która ma tę przewagę nad innymi, że towarzyszy jej Tajemnica™, ale ogólnie rzeczywiście jest najbarwniejszą i najciekawszą postacią opowieści. Niestety też jakąś częścią siebie wpisuje się w festiwal agresji (czy to pasywnej, czy to aktywnej) wobec bohaterki, więc o ile większość jej interakcji z Aspen (zwłaszcza tych romantycznych) czyta się dobrze, tak pozostaje gdzieś pod skórą poczucie, że nie jest to do końca „równa” relacja. Zwłaszcza w nawiązaniu do finału, ale o tym sza.

Panie i panowie: Pi(p)pa w pełnej okazałości.

Gra zdecydowanie błyszczy pod kątem wykonania. Menu straszy prostactwem, co dziwi, biorąc pod uwagę, że cała reszta oprawy graficznej prezentuje się fantastycznie. Podobały mi się szczególnie postacie – kreska jest prześliczna i choć rude kudły Pippy doprowadzają moją krew do wrzenia, to są to piękne kudły z towarzyszącymi im pięknymi piegami. CGI to cukierki dla oczu oraz potencjalny wallpaper material, a też trzeba dodać, że jak na tylko czterogodzinną przygodę, dostajemy ich sporą liczbę. Tylko jeden obrazek z Aspen przypomina trochę uciekiniera z podrzędnego animca, poza tym kreska nie rozjeżdża się z modelami i każdego da się poznać. Jak zwykle jestem pod wrażeniem projektu interfejsu. Ebi-hime zdaje się przykuwać do niego ogromną uwagę, dzięki czemu za każdym razem jest inny i pasuje idealnie do tytułu, w którym został użyty. To taka mała rzecz, a cieszy, kiedy wszystko dobrze widać, a jeszcze prezentuje się estetycznie i zgodnie tematycznie. Tła są dopracowane i nastrojowe. Większość czasu spędzimy w środku nocy albo w ciemnych pomieszczeniach opuszczonego domu pani Leigh, czasem rozświetlonych wyważonym blaskiem świec; z bardziej prozaicznych miejsc zwiedzimy pokój i dom Aspen. Bez względu na ilość światła rysownik nie pominął tu i ówdzie leżących bibelotów czy przewróconych mebli – tła dokładają się do opowiadania historii tych miejsc i trudno nie docenić staranności ich wykonania. Muzyka jest poprawna. Nie potrafię przypomnieć sobie żadnego utworu z soundtracku, ale pamiętam, że podobał mi się utwór towarzyszący chwilom zadumy Aspen. Za to zastrzeżenia mam do tematu, który przygrywał podczas „dużych” momentów i rewelacji fabularnych. Całość ścieżki dźwiękowej jest wyważona i mało dynamiczna, co pasuje do ogólnego wydźwięku nowelki toczącej się głównie w nocy. Podejrzewam, że kompozytor chciał podkreślić chwilę, ale jak dla mnie głośna orkiestra dudniąca pośród nastrojowych kawałków to chybiony pomysł w tym wypadku.
Rituals in the Dark to opowieść zamknięta w ramach świetnego pióra ebi-hime i fantastycznych assetów, ale fabularnie obiecująca więcej niż w istocie jest w stanie dać. Nie mogę nawet powiedzieć, że jej krótkość to zaleta, ponieważ do połowy naprawdę angażuje (choćby Pippą). Niestety im dalej w las, tym więcej nawiązań i plot pointów, i cztery godziny to może byłaby dobra długość na ich wyłożenie, gdyby tylko scenariusz konsekwentnie jest ze są łączył, a nie wrzucał dla samej pożywki dedukcyjnej. Pod tym względem gra rozczarowuje, a i niesympatyczne postacie nie wyświadczają jej żadnych przysług. Ma swoje zalety typowe dla twórczości ebi-hime, aczkolwiek jeżeli zapytalibyście mnie, czy jest to pozycja obowiązkowa dla fanów autorki, to powiedziałabym, że możecie spokojnie zaoszczędzić tę paręnaście złotych i dopłacić do np. Blackberry Honey. Jeśli bardzo macie ochotę na coś w tych klimatach, to polecam The Sad Story of Emmeline Burns z lepszym rytmem i milszymi bohaterkami. Ja jestem fanką i i tak czekam na więcej, aczkolwiek nowym czytelnikom radzę zacząć od czegoś innego.
 
Fajnie Niefajnie
+ kawał dobrej krewetkowej prozy; - fabularnie obiecuje więcej niż jest w stanie zaoferować;
+ prześliczna w wykonaniu; - główna intryga jest trochę naiwna;
+ nastrojowa po pachy. - bohaterka to kolejna zahukana nastolatka;

- cały świat składa się z buców, a prawdziwa przyjaźń nie istnieje;

- niesatysfakcjonujący finał.

Rituals in the Dark
Producent/Wydawca: ebi-hime
Rok wydania: 2019
Platformy: Steam/Itch.io

Komentarze