Opowieści z Ciarolandu #3


Dzisiejszy odcinek Opowieści sponsoruje porażka, płacz, smutek, dekadencja (bydą spoilery do Devil May Cry V).

1. Devil May Cry V (PS4)


DMC5 to był lekkomyślny zakup powodowany śmieszną ceną na wyprzedaży w lokalnym sklepie z grami, za który potem zapłaciłam frustracją i pośpiesznym zmierzaniem na pohybel do końcowego bossa. Ostatnio chyba Uncharted mnie tak zmęczyło swoim gameplayem, że już nawet nie wracałam do zbierania znajdziek, a jakem wychowana na Tum Rajderach, takie rzeczy bardzo lubię. Do Devil May Cry V tak jakby nieśmiało chciałabym jeszcze podejść, ale w sumie nie wiem po co – ssę w tę grę jak stary odkurzacz, bo każda postać ma z milion trybów, trzydzieści oddzielnych movesetów dla poszczególnych broni, dwanaście pasków, które musisz pilnować i ładować… Mniej więcej w połowie gry Dante pojawia się w fabule i można nim w końcu grać: mój brat stwierdził, że teraz będzie łatwiej, bo nim zawsze najlepiej. Po jednej misji, frenetycznym lawirowaniu między Tricksterem a Swordmasterem i wkurzaniu się, że żaden styl nie ma cholernego guzika odpowiedzialnego za jakiś sensowny doskok*, zaczęłam modlić się, żeby V wrócił, bo nim mogę przynajmniej stanąć w kącie jak ostatni noob i podziwiać pokaz laserów (oczywiście granie V też nie jest fajne, ponieważ musisz ogarniać dwa Pokemony w czasie rzeczywistym, a ja jestem za stara/słaba/roztrzepana, by sobie z tym poradzić). Nie powiem, żebym była jakoś szczególnie dobra w Bayonettę, aczkolwiek tysiąc razy wolę jej uproszczoną mechanikę walki od tego, co odpierdziela się w DMC5. I chociaż wiem, że fabuła jest tu czysto pretekstowa, aby nie przeszkadzać w wbijaniu potrójnych S-ek, to o rany, oni chyba bardzo nie chcą opowiedzieć czegoś nowego ponad konflikt braci Spardów, nie? Sam klimat gry jest spoko (o wiele podoba mi się tutaj projekt potworów niż w takiej Bayonecie 2, gdzie tworzono je chyba po paru głębszych), nawet jeżeli raczej wyrosłam z tego cringowego humoru i odzywek rodem z gimbazy, ale za to z Nero zrobił się kawał fajnego chłopaka, Nico jako nowa postać wpasowuje się rewelacyjnie w całość, tak samo zresztą jak i V, który… no fantastyczny jest. Designem jest fantastyczny, zamysłem, atmosferą, sposobem gry też (tak, wiem, wielkie słowa jak na kogoś, kto nie ogarnia tej gry), nawet utwór ma fajny, taki wyjęty z garażu bandu, który nie do końca wiedział, czy idą w metal, czy folk, więc stwierdzili, że pójdą we wszystko (i ten gatunek na pewno ma swoją uczoną nazwę, ale na muzyce znam się tak dobrze, jak na wbijaniu Super Sexy Stylish w DMC, nie bijcie). I dlatego właśnie fabuła z takim gotowym, wyróżniającym się na tle innych i niepodobnym do reszty bohaterów (to jest słowo-klucz, ale nie powiem wam, jaki dokładnie jest zwrot akcji, by jego głupota mogła go jeszcze bardziej powalić, jeżeli kiedykolwiek w to zagracie) jegomościem zrobi taki myk, że nie będzie go już w następnych częściach! Ponieważ potrzebujemy KOLEJNEJ części o tym, że Dante chce napruć Vergilowi! I tyle! Ogólnie to tam jest jeszcze taka fabułka, że w jakimś mieście jakieś piekielne drzewa i one niszczą i ludzi zabijają, ale właściwie to nikogo, ponieważ VERGIL. ZNOWU. No nie wiem, zabiłoby ich tam w Capcomie rozwinąć to trochę? Trochę rozumiem, ponieważ po wyjściu tej gry Twittera zalała mi fala artów z niej (po paru miesiącach się uspokoiło i wróciło do porno z Detroit, nie martwcie się, bez odbioru) i fani celebrowali family reunion, więc pewnie wszyscy wiedzieli, tylko ja się oburzyłam jako teoretyczna świeżynka w fandomie. Sama przewidziałam ten zwrot akcji na poziomie trailera z przedstawieniem nowej postaci, so there you have it. Z innych rzeczy – jako że fabuła jest pretekstowa, to i obecność niektórych postaci też się do takich zalicza. Trish jeszcze czasem błyśnie ekspozycją, Lady za to błyska tylko pupą, a i ta w wersji PS4 jest zakryta łuną światła, więc w sumie „błysnąć” to tutaj bardzo dobre określenie (ogólnie fanserwis jest tu tak wymuszony, że chyba jego jedynym zadaniem było dołożenie się do głupich żartów bohaterów, bo nawet podniecić się nie ma czym). To niesamowite, że na koniec dnia DMC5 właściwie nie ma za dużej obsady, a wciąż wydaje się ona gargantuiczna jak na wymogi scenariusza. Ale okej, to są wszystko rzeczy subiektywne i nie mam prawa twierdzić, że gra jest zła, ponieważ nie zamierzam get good albo nie jestem grupą docelową tego tytułu. Cieszę się szczęściem fanów, bo widzę, że dostali co chcieli, a taki marzenia nieczęsto się w fandomie zdarzają. Ja już przynajmniej wiem, że resztę serii będę śledzić wyłącznie dziennikarsko i nie ma co wchodzić w tę rzekę.

* żeby nie było – Trickster doskok ma. Ale nie posiadam ósmego dana w rozumieniu mechaniki Devil May Cry, więc ten manewr funkcjonował w moim gameplayu jako ułatwienie przeciwnikom zbicia mi A do D.

2. Sakura Wars (Sega Saturn)


Hm? Że skąd mam Segę Saturn? Nie interesujcie się, mam i tyle. Aczkolwiek żarty żartami, a ludzie naprawdę grają w Sakura Wars na swoich starych Saturnach (jak ja, oczywiście) po tym, jak wyszła łatka tłumacząca pierwszą część legendy na angielski. Oj, odkąd obejrzałam anime tych dobrych parę lat temu, miałam nadzieję kiedyś to przejść. No i wreszcie się udało. Znaczy, uda się, gdy już ogarnę zmienianie płyt na RetroooooOOO—MOIM SATURNIE. Bo to trudne jest, nie można tak po prostu wyjąć płyty i wsadzić nową. Do tego Saturna. Tak. No. To opowiem wam trochę o tej grze, co? Za niecałe dwa miesiące będziemy mogli wszyscy posmakować magii serii, która trzęsła kiedyś Japonią, ponieważ wyjdzie międzynarodowa wersja Shin Sakura Taisen (na Zachodzie znane po prostu jako Sakura Wars). Nowe podejście do marki opiewa na połączenie elementów dating simowych z musou/hack n’ slashem, podczas gdy oryginał czerpał ze strategii turowych a’la Fire Emblem. Podoba mi się styl pierwszego Sakura Wars i rozumiem, czemu gra zdobyła taki rozgłos. Postacie są urzekające, a klimat uroczy i bardzo w stylu anime tamtych czasów, tj. dużo tu humoru, standardowych przemów o obronie ojczyzny oraz grzecznego flirtu. Elementy dating simowe przeważają w rozgrywce, ponieważ co i rusz wyskakują nam opcje dialogowe, które mają na celu podbicie punktów sympatii, ale co miłe, nie dominują całości i gra nagle nie zapomina, że chciała opowiedzieć nam jakąś historię. Smuci trochę mało rozwinięta walka – panie należące do naszej drużyny posiadają tylko jeden atak normalny i jeden specjalny, a poza tym ta z nich, którą obierzemy sobie na naszą flamę, może przeprowadzić z nami niszczycielskie uderzenie w parze (combo wombo!). Poza tym każda z nich posiada utarty schemat statystyk, które możemy tymczasowo podnieść wyłącznie poprzez utrzymywanie dobrych kontaktów (nie ma tutaj rozwoju postaci ani nawet głupiego levelowania), więc teoretycznie musisz flirtować ze wszystkimi, by dziewczyny chochrały na placu boju. Z drugiej strony ta część gry nie jest specjalnie skomplikowana – powtarzać na razie musiałam tylko jedną misję i to tylko dlatego, że pośpiech nie popłaca. Czytałam, że podobno w następnych odsłonach serii walkę rozwinięto, co przywitałabym z otwartymi ramionami, bo w tej chwili wygląda trochę jak przeszkadzajka przy wyrywaniu laseczek. Z takich różności i innych śmiesznostek – w każdym Sakura Wars przegląd dostępnych panien na wydanie zawiera lolitkę, więc i tu szykujcie się na agresywnie podrywającą was dziesięciolatkę. Raz nawet Sumire jest o nią zazdrosna, and I am like, Sumire, weź – tylko pod twoje kimono chcę się dostać. Ta gra nazywa się Sakura Wars i główną bohaterką jest tu – nie uwierzycie – Sakura, a więc gra – w to też nie uwierzycie – pcha nam ja też jako główną opcję romansową, więc Sakura ma najwięcej akcji, w których pyta, czemu to się zalecasz do X, kiedy mógłbyś zalecać się do niej. W takich wypadkach robimy to, co każdy człowiek z gustem, tj. ignorujemy główną opcję romansową i podrywamy każdą inną, zostawiając Sakurę na koniec. Znaczy, Iris zostawiamy na koniec, bo to lolitka, a wolimy nie trafić na listę FBI. Bardzo ładny w tej grze jest voice acting – można wyrywać Sailor Mars, Różaną Oblubienicę i Luffy’ego, a to ostatnie jest o tyle zabawne, ponieważ Mayumi Tanaka ma tak specyficzny głos, że za każdym razem, gdy Kanna się odzywa, to czekam aż krzyknie Gomu Gomu no Pisutoru albo insze Gear Second. Baj de łej – czy ktoś już znalazł gdzieś informację, czy Sumire ma chociaż pół ścieżki w nowym Sakura Wars? Moje Google Fu jest za słabe, a już kiedyś się takie ukryte rołty w SW pojawiały, więc trzymam kciuki.

Komentarze