Dzisiejszy odcinek Opowieści sponsoruje porażka, płacz,
smutek, dekadencja (bydą spoilery do Devil
May Cry V).
1. Devil May Cry V (PS4)
DMC5 to był lekkomyślny zakup powodowany śmieszną ceną na
wyprzedaży w lokalnym sklepie z grami, za który potem zapłaciłam frustracją i
pośpiesznym zmierzaniem na pohybel do końcowego bossa. Ostatnio chyba Uncharted mnie tak zmęczyło swoim
gameplayem, że już nawet nie wracałam do zbierania znajdziek, a jakem wychowana
na Tum Rajderach, takie rzeczy bardzo lubię. Do Devil May Cry V tak jakby nieśmiało chciałabym jeszcze podejść, ale
w sumie nie wiem po co – ssę w tę grę jak stary odkurzacz, bo każda postać ma z
milion trybów, trzydzieści oddzielnych movesetów dla poszczególnych broni,
dwanaście pasków, które musisz pilnować i ładować… Mniej więcej w połowie gry
Dante pojawia się w fabule i można nim w końcu grać: mój brat stwierdził, że
teraz będzie łatwiej, bo nim zawsze najlepiej. Po jednej misji, frenetycznym
lawirowaniu między Tricksterem a Swordmasterem i wkurzaniu się, że żaden styl
nie ma cholernego guzika odpowiedzialnego za jakiś sensowny doskok*, zaczęłam modlić
się, żeby V wrócił, bo nim mogę przynajmniej stanąć w kącie jak ostatni noob i
podziwiać pokaz laserów (oczywiście granie V też nie jest fajne, ponieważ
musisz ogarniać dwa Pokemony w czasie rzeczywistym, a ja jestem za
stara/słaba/roztrzepana, by sobie z tym poradzić). Nie powiem, żebym była jakoś
szczególnie dobra w Bayonettę,
aczkolwiek tysiąc razy wolę jej uproszczoną mechanikę walki od tego, co
odpierdziela się w DMC5. I chociaż wiem, że fabuła jest tu czysto pretekstowa,
aby nie przeszkadzać w wbijaniu potrójnych S-ek, to o rany, oni chyba bardzo
nie chcą opowiedzieć czegoś nowego ponad konflikt braci Spardów, nie? Sam
klimat gry jest spoko (o wiele podoba mi się tutaj projekt potworów niż w
takiej Bayonecie 2, gdzie tworzono je
chyba po paru głębszych), nawet jeżeli raczej wyrosłam z tego cringowego humoru
i odzywek rodem z gimbazy, ale za to z Nero zrobił się kawał fajnego chłopaka,
Nico jako nowa postać wpasowuje się rewelacyjnie w całość, tak samo zresztą jak i V,
który… no fantastyczny jest. Designem jest fantastyczny, zamysłem, atmosferą,
sposobem gry też (tak, wiem, wielkie słowa jak na kogoś, kto nie ogarnia tej
gry), nawet utwór ma fajny, taki wyjęty z garażu bandu, który nie do końca
wiedział, czy idą w metal, czy folk, więc stwierdzili, że pójdą we wszystko (i
ten gatunek na pewno ma swoją uczoną nazwę, ale na muzyce znam się tak dobrze,
jak na wbijaniu Super Sexy Stylish w DMC, nie bijcie). I dlatego właśnie fabuła
z takim gotowym, wyróżniającym się na tle innych i niepodobnym do reszty
bohaterów (to jest słowo-klucz, ale nie powiem wam, jaki dokładnie jest zwrot
akcji, by jego głupota mogła go jeszcze bardziej powalić, jeżeli kiedykolwiek w
to zagracie) jegomościem zrobi taki myk, że nie będzie go już w następnych częściach!
Ponieważ potrzebujemy KOLEJNEJ części o tym, że Dante chce napruć Vergilowi! I
tyle! Ogólnie to tam jest jeszcze taka fabułka, że w jakimś mieście jakieś
piekielne drzewa i one niszczą i ludzi zabijają, ale właściwie to nikogo,
ponieważ VERGIL. ZNOWU. No nie wiem, zabiłoby ich tam w Capcomie rozwinąć to trochę?
Trochę rozumiem, ponieważ po wyjściu tej gry Twittera zalała mi fala artów z
niej (po paru miesiącach się uspokoiło i wróciło do porno z Detroit, nie martwcie się, bez odbioru)
i fani celebrowali family reunion, więc pewnie wszyscy wiedzieli, tylko ja
się oburzyłam jako teoretyczna świeżynka w fandomie. Sama przewidziałam ten
zwrot akcji na poziomie trailera z przedstawieniem nowej postaci, so there you
have it. Z innych rzeczy – jako że fabuła jest pretekstowa, to i obecność
niektórych postaci też się do takich zalicza. Trish jeszcze czasem błyśnie ekspozycją,
Lady za to błyska tylko pupą, a i ta w wersji PS4 jest zakryta łuną światła,
więc w sumie „błysnąć” to tutaj bardzo dobre określenie (ogólnie fanserwis
jest tu tak wymuszony, że chyba jego jedynym zadaniem było dołożenie się do
głupich żartów bohaterów, bo nawet podniecić się nie ma czym). To niesamowite,
że na koniec dnia DMC5 właściwie nie ma za dużej obsady, a wciąż wydaje się ona
gargantuiczna jak na wymogi scenariusza. Ale okej, to są wszystko rzeczy
subiektywne i nie mam prawa twierdzić, że gra jest zła, ponieważ nie zamierzam
get good albo nie jestem grupą docelową tego tytułu. Cieszę się szczęściem
fanów, bo widzę, że dostali co chcieli, a taki marzenia nieczęsto się w
fandomie zdarzają. Ja już przynajmniej wiem, że resztę serii będę śledzić
wyłącznie dziennikarsko i nie ma co wchodzić w tę rzekę.
* żeby nie było – Trickster doskok ma. Ale nie posiadam
ósmego dana w rozumieniu mechaniki Devil
May Cry, więc ten manewr funkcjonował w moim gameplayu jako ułatwienie
przeciwnikom zbicia mi A do D.
2. Sakura Wars
(Sega Saturn)
Hm? Że skąd mam Segę Saturn? Nie interesujcie się, mam i
tyle. Aczkolwiek żarty żartami, a ludzie naprawdę grają w Sakura Wars na swoich starych Saturnach (jak ja, oczywiście) po
tym, jak wyszła łatka tłumacząca pierwszą część legendy na angielski. Oj, odkąd
obejrzałam anime tych dobrych parę lat temu, miałam nadzieję kiedyś to przejść.
No i wreszcie się udało. Znaczy, uda się, gdy już ogarnę zmienianie płyt na
RetroooooOOO—MOIM SATURNIE. Bo to trudne jest, nie można tak po prostu wyjąć
płyty i wsadzić nową. Do tego Saturna. Tak. No. To opowiem wam trochę o tej
grze, co? Za niecałe dwa miesiące będziemy mogli wszyscy posmakować magii
serii, która trzęsła kiedyś Japonią, ponieważ wyjdzie międzynarodowa wersja Shin Sakura Taisen (na Zachodzie znane po
prostu jako Sakura Wars). Nowe
podejście do marki opiewa na połączenie elementów dating simowych z musou/hack
n’ slashem, podczas gdy oryginał czerpał ze strategii turowych a’la Fire Emblem. Podoba mi się styl
pierwszego Sakura Wars i rozumiem,
czemu gra zdobyła taki rozgłos. Postacie są urzekające, a klimat uroczy i
bardzo w stylu anime tamtych czasów, tj. dużo tu humoru, standardowych przemów
o obronie ojczyzny oraz grzecznego flirtu. Elementy dating simowe przeważają w
rozgrywce, ponieważ co i rusz wyskakują nam opcje dialogowe, które mają na celu
podbicie punktów sympatii, ale co miłe, nie dominują całości i gra nagle nie
zapomina, że chciała opowiedzieć nam jakąś historię. Smuci trochę mało
rozwinięta walka – panie należące do naszej drużyny posiadają tylko jeden atak
normalny i jeden specjalny, a poza tym ta z nich, którą obierzemy sobie na
naszą flamę, może przeprowadzić z nami niszczycielskie uderzenie w parze (combo
wombo!). Poza tym każda z nich posiada utarty schemat statystyk, które możemy
tymczasowo podnieść wyłącznie poprzez utrzymywanie dobrych kontaktów (nie ma
tutaj rozwoju postaci ani nawet głupiego levelowania), więc teoretycznie musisz
flirtować ze wszystkimi, by dziewczyny chochrały na placu boju. Z drugiej
strony ta część gry nie jest specjalnie skomplikowana – powtarzać na razie
musiałam tylko jedną misję i to tylko dlatego, że pośpiech nie popłaca. Czytałam,
że podobno w następnych odsłonach serii walkę rozwinięto, co przywitałabym z
otwartymi ramionami, bo w tej chwili wygląda trochę jak przeszkadzajka przy
wyrywaniu laseczek. Z takich różności i innych śmiesznostek – w każdym Sakura Wars przegląd dostępnych panien
na wydanie zawiera lolitkę, więc i tu szykujcie się na agresywnie podrywającą
was dziesięciolatkę. Raz nawet Sumire jest o nią zazdrosna, and I am like,
Sumire, weź – tylko pod twoje kimono chcę się dostać. Ta gra nazywa się Sakura Wars i główną bohaterką jest tu –
nie uwierzycie – Sakura, a więc gra – w to też nie uwierzycie – pcha nam ja też
jako główną opcję romansową, więc Sakura ma najwięcej akcji, w których pyta,
czemu to się zalecasz do X, kiedy mógłbyś zalecać się do niej. W takich
wypadkach robimy to, co każdy człowiek z gustem, tj. ignorujemy główną opcję
romansową i podrywamy każdą inną, zostawiając Sakurę na koniec. Znaczy, Iris
zostawiamy na koniec, bo to lolitka, a wolimy nie trafić na listę FBI. Bardzo
ładny w tej grze jest voice acting – można wyrywać Sailor Mars, Różaną
Oblubienicę i Luffy’ego, a to ostatnie jest o tyle zabawne, ponieważ Mayumi
Tanaka ma tak specyficzny głos, że za każdym razem, gdy Kanna się odzywa, to
czekam aż krzyknie Gomu Gomu no Pisutoru albo insze Gear Second. Baj de łej –
czy ktoś już znalazł gdzieś informację, czy Sumire ma chociaż pół ścieżki
w nowym Sakura Wars? Moje Google Fu
jest za słabe, a już kiedyś się takie ukryte rołty w SW pojawiały, więc trzymam
kciuki.
Komentarze
Prześlij komentarz