Dobra gra na licencji fil-- serialu, olaboga! Recenzja Miss Fisher and the Deathly Maze


Ile punktów na moim estetycznym bingo wbija franczyza poświęcona Pannie Fisher, to wy se nawet nie wyobrażacie. Bo czego tu nie ma: jest charyzmatyczna i niesamowicie sympatyczna główna bohaterka. Jest parada świetnych postaci drugoplanowych, których nie da się nie lubić, a chemia pomiędzy nimi wygrana po mistrzowsku. Jest naprawdę zabawny humor sytuacyjny i dalogowy. Jest feminizm wynikający z czynów, sposobu bycia głównej heroiny i fabuły odcinków, a nie moralitetów wsadzonych siłą w usta bohaterek. Są ładne kiecki. No po prostu żyć, nie umierać i kiedy odkrywam takie serie to z samouwielbieniem przybijam sobie mentalną piątkę, bo oto znowu podjęłam wspaniałą decyzję popkulturalną i odnalazłam kolejną perłę do mojego panteonu ulubionych serii. „Ależ Ciaro, od czego się to zaczęło?” – nie zapytał nikt z was, ale ja i tak wam powiem, ponieważ już zaczęłam i nie zdołacie mnie zatrzymać. Tak więc jakiś czas temu przemierzając tagi z visual novelami na Steamie, których nigdy nie przejdę, ale które i tak z ochotą dołączę do chciejlisty, bo to można za darmo, ujrzałam Miss Fisher and the Deathly Maze. Spodobała mi się otoczka tej gry oraz kryminalna modła, w jakiej została utrzymana, więc w niedalekiej przyszłości (i na przecenie) zasiliła zasoby mego konta. Po jakimś czasie nadeszła na nią pora i ohoho, przepadłam bez wieści. Co prawda tylko na góra trzy wieczory, bo to naprawdę krótki tytuł (z jednego znaczącego względu, o czym potem), ale za to jakież to były quality wieczory! Zapraszam do (obiecywanej) recenzji Miss Fisher and the Deathly Maze
 
 
Uniwersum Miss Fisher narodziło się na łamach książek autorstwa Kerry Greenwood, ale podejrzewam, że jeżeli ktoś z was o nim słyszał, to prędzej z trzysezonowego serialu kręconego w latach 2013-2015. W 2020 wyszedł także film Miss Fisher and the Crypt of Tears, stanowiący nie tyle domknięcie wątków z telewizyjnej serii, co ukoronowanie fenomenu postaci, której udało się wybić z ojczystego australijskiego podwórka na łono ogólnoświatowego sukcesu. … No, w pewnym sensie, bo właściwie nadal jest to tytuł niszowy, ale biorąc pod uwagę, iż niezły kawałek budżetu filmu pochodzi z kickstarterowej zbiórki, to nie można odmówić marce pewnego sukcesu (poza tym, że jest mega fajna oczywiście). Jednak dlaczego o tym wspominam – dlatego, że kryminalno-visualnovelowa egranizacja w postaci Miss Fisher and the Deathly Maze bazuje na serialu, i to do tego stopnia, że spokojnie można uznać ją za jego dodatkowe odcinki. Jeżeli znacie wyłącznie książkowe przygody Panny Fisher, to zaskoczyć może was obecność nowych postaci (oraz brak innych) i relacje pomiędzy niektórymi z nich. Dla fanów serialu to z kolei fantastyczna wiadomość, ponieważ twórcom gry udało się znakomicie zachować jego klimat, co widać nie tylko po projektach bohaterów wyraźnie wzorowanych na grających ich aktorach, ale także muzyce, stylistyce i przede wszystkim lekkich, charakternych dialogach. Przy czym nie oznacza to, że osoby niezaznajomione z Panną Fisher nie mają tu czego szukać. Mogę zapewnić, że nie potrzeba tu wielkiej wiedzy odnośnie oryginału, by bez problemu podążać za fabułą – scenariusz zręcznie podaje wszystkie potrzebne informacje do rozeznania się kto z kim i dlaczego, w razie czego umieszczając je w notatniku Phryne, do którego wgląd mamy niemalże przez cały czas. Chociaż śmiem się sprzeczać, iż postacie są tu tak dobrze wygrane, że niezwykle łatwo się odnaleźć w fundamentach tej historii. Miss Fisher and the Deathly Maze, podobnie jak jej telewizyjna protoplastka, błyszczy najbardziej w kwestii dialogów (dlatego tym razem nie ma dopisków pod screenami, bo nie muszę ich upiększać) i prezentacji plejady wyrazistych bohaterów. Phryne to przebojowa i wyzwolona awanturniczka, która od rozwiązywania zagadek kryminalnych lubi bardziej chyba tylko towarzystwo przystojnych mężczyzn; Inspektor-Detektyw Jack Robinson pozornie odgrywa rolę głosu rozsądku drużyny, kwitując ekscesy partnerki sarkastycznymi uwagami; Dot, wierna asystentka i pokojówka Phryne, próbuje odnaleźć równowagę pomiędzy byciem grzeczną katoliczką a nowoczesną kobietą i nieraz wyjdzie ze strefy komfortu, aby pomóc swej pracodawczyni w dochodzeniu. Poza nimi ze znanej obsady pojawiają się jeszcze ciotka Prudence, doktor Mac i posterunkowy Collins, również wiernie trzymający się swoich barwnych ról, dzięki czemu trudno się nudzić wydarzeniami na ekranie. Jednocześnie w zalewie znanych i lubianych postaci nie giną nowoprzybyli – niektórzy z nich mogliby z powodzeniem pojawić się w serialu, zwłaszcza że gra lubi robić z nich maksymalny użytek i nie przepadają jak kamfora po jednej sprawie. Tu należy pochwalić także samą fabułę, aczkolwiek nie da się tego zrobić, nie wspominając o największej… hm, może nie wadzie, ale raczej nieszczęściu. Mianowicie Miss Fisher and the Deathly Maze to gra urwana – dostępne są tylko dwie sprawy (epizody) i ze względu na słabą sprzedaż tychże nie doczekamy się niestety kontynuacji. Co to znaczy dla fabuły? Cóż, z jednej strony obie zagadki kryminalne zawierają się w konkretnym odcinku, a więc historie krótkofalowe zostają rozwiązane. Są one też wystarczająco wciągające i rozwinięte (zwłaszcza ta druga), by zaspokoić narracyjne pragnienie. Z drugiej strony pierwszy odcinek zawiązuje akcję pod dłuższy konflikt, a drugi kończy się cliffhangerem, bo oto Phryne nie pociągnie dalej tego śledztwa już nigdy, więc finał musisz dopisać w fanfiku. Sami twórcy przyznali, że spodziewali się, iż nie dane im będzie podzielić się w pełni swoimi pomysłami, dlatego starali się rozpisać poszczególne części tak, by w razie czego służyły za pełne, odrębne opowieści. 
 
 
I to rzeczywiście działa – otrzymujemy dwie zagadki kryminalne do rozwiązania poprzez zbieranie poszlak, rozmowy z zainteresowanymi oraz łączenie faktów. Trzon gameplayu do złudzenia przypomina mechanikę Ace Attorney z przemieszczaniem się w różne lokacje i przeczesywaniu ich w poszukiwaniu dowodów. Wysłuchane zeznania i znalezione informacje możemy potem porównywać w trybie dedukcji, aby wykazać kłamstwa lub dojść do kolejnego punktu na mapie ciągu przyczynowo-skutkowego. Łączenie poszlak nie jest specjalnie skomplikowane (trzeba tylko uważać, czego nie robiłam za pierwszym przejściem, a potem marudziłam w Opowieściach), choć raz czy dwa zdarzy się grze takie ujęcie pewnych informacji, że nie do końca przekonuje ich późniejsza zależność. Nie zmienia to jednak faktu, że intrygi są ciekawe i mocno osadzone w kostiumie historycznym, co dodaje kolorytu motywom oraz relacjom między podejrzanymi. Aby wyłamać się nieco z żelaznych ram kryminalnych visual novelek, twórcy wprowadzili kilka sekwencji „hidden object”, a na zasadzie szukania znajdziek wpada tu kompletowanie strojów Phryne rozrzuconych po całych odcinkach. Tak, można się w tej grze przebierać, czyli to oznacza już jakieś +5 do oceny w moim rankingu. Nie jest to jednak tylko kwestia kosmetyczna – w drugim odcinku dobór ubrania wiąże się ze sposobem, z jakim Phryne podejdzie do badania okoliczności morderstwa. Niestety możemy się tylko domyślać, czy pomysł zostałby pociągnięty w kolejnych odsłonach, aczkolwiek jego obecność napawa optymizmem i uznaniem. Zwłaszcza, że niektóre dialogi prowadzą do ukrytych scenek, które może nie popychają fabuły naprzód, ale dodają rumieńca narracji. 
 
 
Pod względem technicznym nie mam grze nic do zarzucenia. Już za pierwszym razem spodobała mi się stylizowana czcionka i interfejs, a także przygrywający w tle jazz. Po zaznajomieniu się z serialem pokochałam je tym bardziej, bo to po prostu dodatkowe cztery godziny tego samego, tak dobrze zostało to przeniesione z telewizyjnych przygód Phryne. Projekty postaci to wypisz-wymaluj aktorzy teleportowani do uniwersum gry (może tylko Jack nie jest tak skandalicznie przystojny jak w oryginale, i tak, już przestaję fangirlować) i prezentują się fantastycznie. To samo można powiedzieć o autorskich bohaterach, którzy nie odstają od „celebrytów” – nie szczędzono im różnych ubrań i wyrazów twarzy. Tła dla poszczególnych lokacji wypadają estetycznie i bogato tam, gdzie tego potrzeba (np. przebieralnia, pokój Phryne – który wygląda identycznie jak ten w serialu – salon jednej z bohaterek drugoplanowych). Uszy z kolei pieści brykający jazz, jednocześnie nadając całości frywolnego i cool charakteru. Trzeba jednak sprawiedliwie rzec, że ścieżka dźwiękowa nie jest specjalnie bogata. Czasem muzyka zgodnie z atmosferą na ekranie zwalnia albo milknie, aczkolwiek raczej będziemy słuchać dwóch skocznych motywów na zmianę. Ale jednym z nich jest temat przewodni Zagadek Kryminalnych Panny Fisher, więc ja jestem zadowolona, bo to kawał świetnego utworu. Pewnie nie zaskoczę nikogo stwierdzeniem, że w grze nie ma dubbingu – co jakiś czas postacie wzdychają tylko zaszokowane, ale to tyle, jeżeli chodzi o aktorstwo. Tradycyjnie w ogóle mi to nie przeszkadza, ale wspominam z recenzenckiego obowiązku.
Czy polecam Miss Fisher and the Deathly Maze? Fanom serialu, którzy mają ochotę na jeszcze – jak najbardziej. Osobom pragnącym spędzić wieczór albo dwa w latach dwudziestych i pobawić się w detektywów również, bo nawet bez znajomości materiału wyjściowego można się tu świetnie bawić. Choć uczulam oczywiście, iż gra jest niedokończona i najprawdopodobniej nigdy się to nie zmieni. Ale to dalej urocza miniaturka z równie uroczą bohaterką oraz settingiem, a do tego solidnie wykonana, więc polecam się zainteresować chociażby podczas wyprzedaży. Ja chyba wrócę do odprawiania czarnej mszy, żeby twórcom udało się kiedyś wrócić do projektu. … Albo żeby zaczęli kręcić następny sezon serialu. Jak rzecze klasyk – both is good. 
 
Fajnie Niefajnie
+ it’s like one of my animeeee—znaczy, serial! - urwany główny wątek fabularny.
+ klimat serialu zachowany;
+ postacie;
+ technicznie bez zarzutu;
+ dobra i krótka rozrywka na parę wieczorów;
+ wciągająca fabuła;
+ potrafi zaskoczyć nieliniowością;
+ odblokowujesz ubrania, +100 do grywalności.


Miss Fisher and the Deathly Maze
Producent/Wydawca: Tin Man Games
Rok wydania: 2018
Platforma: Steam/iOS/Android

Komentarze