Może inaczej – dialogi są rewelacyjne. Kto tu częściej zagląda, ten wie, że lewitujących przedmiotów nie zauważę, ale to, że scenarzysta nie miał pojęcia co robi, już tak i śpieszę donieść, że taki Cyberpunk 2077 jest napisany wyśmienicie. Nawet w NPC-a wpadającego na pół questa da się uwierzyć i współgra on idealnie z atmosferą roztaczaną przez miasto, notabene wykreowane tak dobrze, iż bez przesady można je nazwać jednym z głównych bohaterów opowiadanej historii. Podwyżka należy się także osobie odpowiedzialnej za casting aktorów do wersji angielskiej – większość aktorów dobrano idealnie i grają przefantastycznie. Zwłaszcza uwielbiam moją V, która cudownie miesza gównażerską bajerę z zahartowaniem dziecka ulicy. I tu zgrzyt (napisałam wszak „większość”) – jednym uchem słucham angielskiego pana V, gdy obok gra mój brat, i to, co do mnie dochodzi, wydaje mi się dość mdłe i bez magii pani V. Typowość można zrobić dobrze (Shepardowie), w przypadku angielskiego V niestety to według mnie nie wychodzi, więc wiecie, V była kobietą i tyle. Różnie wypada także Keanu Reeves jako Johnny Silverhand – może w taki efekt celowano, ale w połowie kwestii słychać, że aktorowi się chciało, a w połowie cedzi beznamiętnie te kwestie, jak gdyby miał zaraz wyzionąć ducha (sic!). W sumie miałoby to sens, biorąc pod uwagę charakter i rolę Johnny’ego, jednak jak dla mnie odstaje on od charakternej gry reszty postaci. Nie zmienia to jednak faktu, iż spokojnie pochłania mnie ten świat na amen i dobrze się w nim bawię. Główny wątek wciąga, zręcznie przeprowadzając nas przez różne miejsca i gangi Night City, pokazując kolejne oblicza najemniczej walki opartej na własnych regułach. Jednak po tych sześćdziesięciu godzinach (może zamknę się w osiemdziesięciu, bo chcę wyczyścić tę mapę przynajmniej z żółtych zadań) mogłabym stwierdzić, że również zostałam oszukana przez materiały promocyjne. Oglądałam dosłownie jedno Night City Wire z moim bratem, gdzie jeden z twórców chwalił się grubym tomiszczem zawierającym rzekomo ten gazylion questów pobocznych rozpisanych na długie godziny i olaboga. No to ja bym chciała wiedzieć, gdzie one się podziały, bo takich długich nitek mamy może ze cztery, głównie zarezerwowane dla opcji romansowych. Reszta to generyczne zadania na pięć minut albo – co gorsza – urwane w połowie niesamowicie obiecujące historie, co do których może w porywach szczęścia otrzymasz później dwuzdaniowego SMS-a od zainteresowanego NPC-a. Cyberpunk 2077 w ciekawy i niebezpośredni sposób nawiązuje w niektórych swoich questach polemikę z przeróżnymi zagadnieniami moralnymi i etycznymi. Zadania z Peralezami albo Lizzie Wizzie są niesamowicie angażujące, fantastycznie wpisują się w zepsucie Night City i społeczeństwa roku 2077, zadając pytanie lub stanowiąc przestrogę co do tego, co może spotkać nas w przyszłości. Jednocześnie są tak skandalicznie niedokończone, że zaczynasz zastanawiać się, czy wpadły tu wyłącznie dla morału albo scenarzysta nie wiedział, jak wybrnąć z założenia, więc stwierdził, że nie wybrnie wcale, domyśl się. Nie mam problemu z tym, że takie zadanie pojawi się raz na jakiś czas – czasami mniej znaczy więcej, te sprawy – w Cyberpunku niestety każdy obiecujący quest chain kończy się jednym wielkim niczym (scenki po napisach się nie liczą, sorry), a to już sprawia, że zaczynam zadawać pytania. Gra stoi dobrymi postaciami i aż boli marnowanie ich potencjału na maciupeńkie epizodziki bez większego wpływu na cokolwiek. To skandal, że żaden z fixerów poza Wakako (a też jest tylko łącznikiem) nie dostaje własnych zadań – z rozkoszą pobujałabym się z El Capitanem albo Dakotą, zamiast ciągle tylko kraść dla niej auta. Z opcji romansowych najmniejszy kawałek tortu dostał się Riverowi – jak Judy, Panam czy Kerry mają to szczęście, że w ten czy inny sposób wpisują się w wątek główny i spędzamy z nimi więcej czasu nawet poza ich gościnnymi występami, tak cały arc Rivera to jakieś dwa i pół questa, gdzie musi zawrzeć się cała historia tej postaci. Jednak najbardziej te braki zaczęły doskwierać mi w okolicach trzeciego aktu, kiedy Johnny, którego punktowałam przez całą grę (nie lubię tego typu postaci), nagle zmienił do mnie nastawienie o 180 stopni, co nie zostało poprzedzone właściwie żadnym character arciem (ot, przez cały akt drugi umacniałam się w przekonaniu, że Silverhand jest koszmarnym człowiekiem, czego nie omieszkałam mu wytknąć na każdym kroku), ale o, nagle mnie lubi i to nie tylko z oczywistych kombinatorskich powodów. Nie śledzę prasy wokół CP, więc dochodzi do mnie tyle, ile wspomni mi brat, ale dowiedziałam się, że podobno mnóstwo z tej gry wycięto i w plikach znajduje się krocie niewykorzystanego tekstu. Po pierwsze – Bloodlines mocno, po drugie – jestem skłonna w to uwierzyć, po trzecie – dopiero teraz mam problem z miarodajną oceną Cyberpunka. Ja wiem, że to banał, ale grafika i optymalizacja nie czynią dla mnie gry. Owszem, na dzisiejsze standardy taka premiera to kpina, co w tym CD Projekt RED to ja nawet nie, ale to wszystko (większość) zostanie poprawione tak czy inaczej za parę miesięcy, rok, dwa, kiedyś tam. Dobra fabuła, ciekawe postacie – to już tam jest i tego nikt nie zabierze. JEDNAKŻE. Nie wierzę w dopisanie nowych questów (jeżeli niewykorzystany tekst to tylko fundament pod DLC), a teraz możemy sobie pogdybać, czy ich obecny wymiar to ten właściwy – wszak docelowo wersja na PC to, pomijając bugi, aktualnie optymalna wersja Cyberpunka, zakładam więc, że w zawartości nic jej nie brakuje (przynajmniej zdaniem wydawców). No chyba że tę też ostatecznie wywalą ze Steama i innych platform, i oficjalnie stwierdzą, że gra jest niedokończona, zapraszamy z powrotem za rok albo dwa. Może porównanie do Vampire: The Masquerade - Bloodlines nie jest takie na wyrost i gdy już opadnie pył skandalu, moderzy przywrócą to, co zostało wycięte (co zresztą już zaczęli robić w niektórych aspektach). Z tym że, jeżeli do tego dojdzie, zmiany ja zwykle ograniczą się do wersji komputerowej. Planuję ograć tę grę jeszcze raz za milion lat na PS5 (jeżeli w międzyczasie CDPR nie wycofa się z darmowych ulepszeń) i za milion lat to już będzie ta połatana wersja i może z całym dodatkowym contentem, ale co jeśli w porywie składania optymalizacji do kupy na nic innego łaska developerska nie spłynie? Tak, wiem, najprostsze rozwiązanie to zaopatrzyć się w egzemplarz na komputer, ale nie o to mi chodzi. Nie mam po prostu pojęcia, jak ustosunkować się do swojej oceny teraz. Z jednej strony wsiąkam w Night City i te godziny spędzone z jego neonami nie są stracone. Z drugiej strony jak na grę RPG widzę zmarnowany potencjał zadań, co do których nie mam pewności, czy istnieją w grze w takiej formie, w jakiej je pomyślano. Tu dopiero miałabym problem jako recenzent – słuchajcie, gra dobra, ale niedokończona, są bugi, poczekajcie, naprawią. A co z questami? Słuchajcie, questy są, fajne nawet, ale ucięte. Czy je przywrócą? Czy tak ma być? Czy na kontynuację trzeba czekać do DLC? Nie wiadomo. Czas pokaże, I guess. Zwłaszcza że ciągle pozostajemy dopiero w pierwszej fazie tej katastrofy.
Komentarze
Prześlij komentarz