To jest ta obiecana analiza postaci w Pretty Guardian Sailor Moon. Część 1!




No dobra, nie tłumaczę się, bo przeżyjemy to ponownie, gdy znowu coś obiecam „na wczoraj” i jak zwykle będę pisać to rok, więc przejdźmy do rzeczy. Oto drugi tekst na temat PGSM, tym razem skupiający się na wszystkich zmianach fabularnych i obsadowych w stosunku do oryginału. Jak w poprzednim zaniechałam rzucania spoilerami i jest bezpieczny dla osób, które przygodę z sailorkowym live-action chciałyby dopiero przeżyć na świeżo i ślepo, tak ten to już bardziej subiektywne ujęcie tematu pełne mojego widzimisię oraz wyłożenia (prawie) wszystkiego, co się dzieje w tym serialu. I z tym błogosławieństwem was witam bądź żegnam – tych, którzy zostali, zapraszam do dalszej lektury.
Jako że różnice w PGSM względem reszty wersji wynikają głównie ze zmian niektórych relacji lub części życiorysów, to najłatwiej będzie nam przejść po kolei przez wszystkie postacie i potem ewentualnie zebrać do kupy to, co zostanie z motywów, które nie łączą się z kimś bezpośrednio. W miarę pisania okazało się, że jest tego SPORO, dlatego zdecydowałam się podzielić ten post na dwie części. W pierwszej opiszę odczucia związane z rozwojem charakteru i wątkami poświęconymi Usagi, Ami, Rei i Makoto; na drugą przejdzie Minako, Mamoru, Beryl wraz z Generałami oraz Luna i ewentualna cała reszta niezasługująca na osobny akapit. To tyle wstępu – oto pierwsza część analizy PGSM.

1. Usagi Tsukino/Sailor Moon 
 

Zaczynamy zatem od Usagi, tytułowej bohaterki całego uniwersum. Bez większego zaskoczenia i tutaj gra ona pierwsze skrzypce, do tego stopnia, że główny wątek w całości opiera się w pierwszej połowie serialu na odkryciu tożsamości Księżycowej Księżniczki, a w drugim na jej przebudzeniu oraz związanymi z tym reperkusjami. To motyw, który na rzecz zamknięcia fabuły w jednym sezonie dość mocno przemodelowano, aby kolejne zwroty akcji nadały spójny dramatyczny rytm serialowi. To samo uczyniono z nieśmiertelnym mirakuru romansu pomiędzy Usagi i Mamoru, którego rozwój (romansu, nie Mamoru, chociaż tu też się dzieją czary, o czym później) także wydłużono i wsadzono w niego kilka wątków typowych dla gatunku. Pod względem charakteru Sailor Moon jest niemal identyczna ze swoimi poprzednimi inkarnacjami, chociaż pociągnięcie go emalią serialu i telenoweli kładzie inny nacisk na jej poszczególne cechy i trochę inaczej tę postać odczuwa się całościowo. PGSM skupia się mocno na cywilnym życiu Sailorek, tym samym dostajemy mnóstwo scenek ze szkoły i właściwie taka Usagi-uczennica/nastolatka to główny pryzmat, przez który będziemy bohaterkę rozpatrywać. W moim odczuciu cierpi na tym rewelacyjny character development znany z anime – próżno tu szukać przemiany z niezdarnej beksy w opiekuńczą i oddaną bliskim młodą kobietę. To nie tak, że serialowej Usagi nie da się lubić. To dalej ta sama dziewczyna, która nie widzi powodu, dla którego nie powinna przyjaźnić się z całym światem. Jednak to wszystko pozostaje w takich zwykłych rejestrach i nigdy nie ewoluuje; ot, jest po prostu miłą, wyzbytą zawiści osoba, na dodatek posiadającą właściwie tylko typowe dla jej wieku problemy. W pewnym sensie całą rolę i wątki Sailor Moon w PGSM można sprowadzić do pakietu basic bitch – w porównaniu do reszty bohaterek, fabułki, w których ona bierze udział (o ile nie są związane z głównym wątkiem), są dość prostolinijne, oklepane i mało tu eksperymentowania. Dość powiedzieć, że w większości wypadków, gdy dzieje się coś nowego (w sensie nieznanego w stosunku do mangi/anime), Usagi zostaje zwyczajnie pominięta albo przez scenariusz (bo akurat np. przeżywa kolejny rozdział dramy z Tuxedo i próbuje poradzić sobie ze spadkiem formy na swój sposób), albo przez koleżanki, które wolą jej czegoś nie mówić, żeby się nie przejmowała. W wyniku tego dziewczyna nie ma czasu, by przeżyć jakiś głębszy rozwój charakteru, dlatego jeżeli coś się wokół niej dzieje, to raczej fabularnie niż psychologicznie. Podejrzewam, że stoją za tą decyzją dwa powody. Po pierwsze przy głównej bohaterce pewnie scenarzyści nie chcieli eksperymentować, by zanadto nie zmienić ikony, ale też aby nie zabierać widzom postaci, z którą mogliby się utożsamiać. Usagi jako jedyna z Sailorek żyje życiem normalnej nastolatki w rodzinie nietkniętej widmem rozwodu czy śmierci któregoś (albo obojga) z rodziców, więc de facto nie da się z tego wyciągnąć żadnej traumy. Po drugie wokół Sailor Moon dzieje się bardzo dużo fabularnie i to są dość zajmujące czasowo rzeczy – pierwsza miłość z całym jej zestawem kłód do przeskoczenia dla młodej dziewczyny, widmo zniszczenia świata dla planetarnej wojowniczki. Zwłaszcza misja w tym uniwersum wiąże się z pewnymi nieszczególnie jednoznacznymi implikacjami. W PGSM historia Księżycowego Królestwa przedstawia się następująco: w poprzednim wcieleniu Serenity i Endymion zakochali się w sobie, co w bliżej nieokreślony sposób doprowadziło do wojny między Ziemią a Księżycem, podczas to której ukochany księżniczki zginął. Rozpacz za księciem zbudziła w królewnie moce Srebrnego Kryształu, wskutek działania których życie na obu planetach (księżycu) zostało całkowicie zniszczone. Następnie fabuła wchodzi na znajome tory z mangi i anime, czyli Beryl chce wskrzesić Metalię, Luna szuka odrodzonych Czarodziejek i Serenity, a Tuxedo Srebrnego Kryształu, bo tak każe mu dziewczyna ze snów, aż do środka serialu, gdy już wychodzi szydło z worka i dowiadujemy się, że Serenity = Usagi i wtedy też zaczynamy poznawać okoliczności tragedii sprzed lat. Serial wprowadza tu teoretycznie nową postać Princess Sailor Moon, wspomnienie osobowości Serenity sprzed lat – przepełnione rozpaczą po utraconym ukochanym, gotowe zniszczyć świat ponownie, jeżeli po raz kolejny los go jej odbierze. Jako że serial pełen jest takich oczek puszczanych do zaznajomionego z oryginałem (oryginałami?) widza, tak i w tej kreacji widać inspirację Sailor Saturn – Srebrny Kryształ tkwiący wewnątrz Usagi ma podobną moc do Kosy Ciszy, a desperackie próby Minako i Generałów, by rozdzielić mirakuru gołąbeczki, przypominają modus operandi Neptuna i Urana z serii S, w celu powstrzymania wypełnienia się tragicznej przepowiedni. PGSM wprowadza więc nową interpretację Księżycowej Księżniczki i to taką fest interpretację, bo oto główna bohaterka dotąd kojarzona z dobrem absolutnym ma w CV wpisaną umiejętność niszczenia światów na pstryknięcie palców. Dlatego też w drugiej połowie serialu Usagi większość czasu spędza na prowadzeniu dialogu pomiędzy swoimi dwoma osobowościami i w sumie to najładniej pokazuje jej wszystkie zalety z oryginału, czyli ciepło oraz nieskończony altruizm. Princess Sailor Moon jest całkowitą antytezą Sailor Moon, przynajmniej tej mangowej i „staro-animowej”, bo już z takim Crystalem mogłaby sobie przybić piątkę. Poza życiem i miłością ukochanego Endymiona niewiele ją interesuje i gdy to wcielenie przejmuje kontrolę, trup ścieli się gęsto, bez różnicy czy to wróg, czy przyjaciel. I w sumie to porównanie z niechlubnym rimejkiem nie jest tu do końca na wyrost, ponieważ w moim odczuciu te dwie iteracje dzielą ten sam problem, chociaż w diametralnie różnym stopniu. W PGSM też rozwój Usagi blednie w obliczu tego, co Mamoru dostaje w prezencie od zmienionego scenariusza, zwłaszcza w drugiej połowie, gdy rumieńców nabierają relacje Endymiona z Generałami i dowiadujemy się więcej o jego przeszłym życiu. Sprawiedliwie uczulam, że daleko serialowej Sailor Moon do bezwładnej kukły z Crystal, Boże broń. Trudno jednak w ogólnym rozrachunku nie dojść do wniosku, iż Usagi w tym zestawieniu dostał się krótszy kijek, ponieważ w drugiej połowie fabuły Mamoru zaczyna być niesamowicie aktywną postacią, podczas gdy jego flama po wielu perypetiach, z których została wykluczona przez zatroskane koleżanki, dzieli swój czas antenowy z info dumpami i drugą osobowością. I choć część obyczajowa pomiędzy naszą główną parą została solidnie wygrana (w tych momentach, gdy jeszcze się dociera), to mimo wszystko chciałoby się tych scenek więcej, bo tutaj Usagi ma najwięcej do powiedzenia i gra w nich pierwsze skrzypce. Tym bardziej, że PGSM fajnie przedstawia rodzinę Tsukino w tej wersji – Shingo to Shingo, dalej jest tą rozsądniejszą częścią rodzeństwa, a ojca jak nie było, tak nie ma (znaczy, jest, ale w tle, jak w oryginale), ale za to mama Ikuko, whoo boy! Już wiemy, po kim Usagi odziedziczyła zakręcony charakter. Choć Ikuko dalej zdarza się suszyć córce o słabe oceny, to jednocześnie razem z nią wzdycha do celebrytów i z większą tolerancją podchodzi do jej ekscesów, co odchodzi od tego nieco toksycznego i jednowymiarowego podejścia z mangi. To sympatyczna i barwna postać, której zwariowanie świetnie punktuje cynizm Shingo, aż szkoda, że są tak skandalicznie epizodyczni. 
 

Tak poza konkursem wspomnę jeszcze o jednej bolączce, na którą mam tylko takie rozwiązanie, że wolę o niej za długo nie myśleć. Mianowicie przy okazji premiery Crystala na nowo rozgorzała dyskusja odnośnie różnicy wieku w związku Usagi/Mamoru i w których rejestrach „creepy” się on mieści. Jak to się przedstawia w PGSM, zapytacie? No więc fabularnie, jak już wiele razy podkreślałam, ten wątek się broni, tj. jeżeli chodzi o pokonywanie rywalek, zakochiwanie się w osobie, w której się nie powinno, mirakuru romansu – to wszystko gra, zajmuje tyle czasu, ile trzeba i da się w to uwierzyć. Za to w co się absolutnie nie da, to to, że Mamoru jest tutaj studentem, więc ma przynajmniej te 18 lat i wzwyż, podczas gdy Usagi to czternastka, może piętnastka, i on z jakiegoś powodu jest nią zainteresowany. Widzicie, oglądając anime lub przechodząc gry rodem z Japonii, o ile nie odgrywa to w fabule jakieś znaczącej roli, podświadomie „usuwam” wiek postaci. To są jakieś bezletnie byty definiowane przez przeżycia i historię, w której grają, dzięki czemu nie przewracam oczami na widok 19-letniego Luffy’ego wykładającego piratom trzy razy od niego starszym jak się powinno prowadzić. Albo Zidane’a z FFIX, który ma taką wiedzę życiową w wieku szesnastu lat, jakiej nierzadko ludzie nie osiągają przed sześćdziesiątymi urodzinami. Tutaj problem wynika ze skupienia się w kreacji Usagi na jej szkolnej, nastoletniej personie, która mieści się w przeglądzie typowych dla młodych dziewcząt zachowań i chociaż serial oczywiście mocno podciąga tutaj atmosferę romantycznymi ujęciami, to nie działa to aż tak dobrze, jak w przypadku anime. Mi na przykład o wiele łatwiej zapomnieć o wieku postaci, gdy ta jest narysowana; jeżeli mam do czynienia z aktorem w telewizyjnym formacie, która mocno osadza się w realizmie, to już niektóre rzeczy stają się trudniejsze do przeskoczenia. Co prawda PGSM nigdy nie przedstawia tego związku w niesmaczny sposób – ba, całusy w całej serii są chyba tylko dwa, z czego jeden w odcinku specjalnym, którego akcja rozgrywa się ok. pięć lat po pokonaniu Beryl, a drugi między Serenity a Endymionem we flashbacku. Po prostu biorąc pod uwagę problemy Mamoru i jego charakter, który tutaj dalece bardziej wykracza poza bycie wieszakiem na ramię, to naprawdę trudno uwierzyć, że taki facet chciałby bimbać się z w sumie mocno typową nastolatką.

2. Ami Mizuno/Sailor Mercury 
 

Serialowa Ami to chyba moja ulubiona wersja tej postaci, ale nie jest to wielkie osiągnięcie, bo choć Sailor Mercury wbija większość punktów na moim idolowym bingo, to ginie na tle bardziej zajmujących i zniuansowanych Sailorek jak Jowisz, Mars i Wenus. Mało się dzieje w życiorysie tej dziewczyny, tak mangowym, jak i tym animowanym, a jak się dzieje, to niezbyt interesująco – ot, uczy się i jest miła. W PGSM Ami również uczy się i jest miła, ale character development wędruje tu w dość zaskakujące rejony i to wypada nie tylko fajnie, ale również niezwykle odświeżająco, bo oto dziewczyna ma jakby więcej do powiedzenia i zaczyna wyróżniać się w grupie, która przeważnie w anime i mandze zostaje sprowadzona do we wszystkim zgadzającej się hydry o różnych głowach. Poza tym że PGSM nie boi się wprowadzać konfliktów wśród Sailorek, to jeszcze wypełnia scenariusz mnóstwem momentów introspektywnych, dzięki czemu mamy więcej szans na zapoznanie się czyimś uczuciami, punktem widzenia albo życiem prywatnym. I tutaj właśnie niesamowicie zyskuje Ami, której arc wygląda bardzo podobnie do oryginału – pierwsza Sailorka, która wraz z powołaniem zdobywa także pierwszą w życiu przyjaciółkę – ale z licznymi ulepszeniami. Merkury to praktycznie serce drużyny, które niestety nie potrafi spoić grupy tak dobrze jak Usagi (a raczej wieczna potrzeba pilnowania jej) przez swój głęboki introwertyzm. Później, gdy już dziewczyny się docierają przynajmniej na tyle, by nie biegać po całym Tokio w celu samotnego rozwiązywania swoich problemów, Ami wykazuje się największą lojalnością i oddaniem wobec przyjaciółek, nierzadko pomagając dziewczynom z kłopotami, z których nie chcą zwierzać się wszystkim po kolei. Najlepsze jest to, jak ta postać została wygrana. Co jakiś czas wracają bolączki Ami związane z jej brakiem doświadczenia, jeżeli chodzi o posiadanie przyjaciół, ale serial rzadko kiedy nakręca z tego wielką dramę, ograniczając się może do trzech większych eventów, a cała reszta rozwoju dziewczyny dzieje się w tle, jednocześnie w nim nie przepadając. Serio, sporo zawiera się tutaj w małych scenkach, niezobowiązujących dialogach i czynach, które wydają się pozornie normalne, ale w jej przypadku świadczą o ewolucji charakteru. Samo to, że np. to Ami zauważa strapienie Rei i wyciąga do niej rękę, pięknie pokazuje drogę, jaką przechodzi od początku serii, ale także udowadnia, iż w głębi serca podobnie jak Usagi jest ona niezwykle otwarta na ludzi, po prostu nie dane jej było oswoić się z obecnością drugiego człowieka. To zgrabnie tłumaczy pragnienie pójścia w ślady matki i zostanie lekarzem – motywacja znana z innych mediów, ale nie tak mocno zaznaczona jak tutaj – z czego też nie jest to ślepe podążanie wytyczonym szlakiem przez rodzica, a świadoma decyzja dziewczyny. Wątek rodzinny pojawia się tu zresztą w drugiej połowie serii, gdy Merkury ma za sobą już dobry kawał character developmentu. Mianowicie policja spisuje Rei i Ami po niefortunnym finale pojedynku z demonem, który kończy się dobrze w nocy (reality ensues!), o czym dowiadują się rzecz jasna rodzice dziewczyn. Mama wodnej czarodziejki obawia się o to, iż ostatnie ekscesy córki to wynik przebywania w złym środowisku szkoły publicznej i chce przenieść ją do prywatnej placówki. To jest pierwszy moment, kiedy widzimy mamę Ami na ekranie – wcześniej jesteśmy świadkami ich codziennych „interakcji” w formie przekazywania sobie zapisków na tablicy co wieczór i poranek. Co ładnie pokazano w tej relacji, to jak całkowicie wyzbyta jest ona negatywnych emocji. Córka nie ma matce za złe, że ta nie może przeznaczyć jej zbyt wiele czasu – w końcu ciężko pracuje, żeby obie je utrzymać, jednocześnie wykonując odpowiedzialny i szanowany zawód. Dla matki z kolei szczęście Ami jest priorytetem, nawet jeżeli czasem nie wie, dlaczego. Nie wynika to jednak z przeświadczenia o własnej racji, do czego obie panie dochodzą podczas szczerej rozmowy o pragnieniach młodszej Mizuno. Dobrze ten wątek wygląda w porównaniu z podobnym, w którym uczestniczy Rei, ponieważ tam wzajemne niezrozumienie wynika nie tylko z braku komunikacji, ale także niechęci do wyjścia sobie naprzeciw. Tu w zamian mamy strach przed wyłamaniem się z raz obranej ścieżki i pozwoleniem pociesze podejmować swoje własne wybory, choćby dla samego spalenia się. Chociaż konflikt z mamą Ami zaczyna się i kończy w jednym odcinku, to przez swoje umieszczenie w drugiej połowie serii, gdy już dużo rzeczy się wydarzyło, stanowi podsumowanie rozwoju naszej wodnej czarodziejki. Drugą częścią tej konkluzji może być też pączkujący romans z Nephrite’em – ten w pewnym momencie zostaje pozbawiony swoich mocy przez Beryl i z głęboką niechęcią rozpoczyna życie jako zwykły człowiek. O tym wątku z perspektywy antagonisty porozmawiamy nieco szerzej w sekcji Generałów; z punktu widzenia Ami podkreśla jej naturalną życzliwość, tylko tym razem nie wstydzi się jej okazywać. To dzięki Sailor Mercury Nephrite przestaje trochę marudzić na los i sam odkrywa w sobie jakieś dobre cechy, jednak cała relacja pozostaje w powijakach i wpada na zasadzie „co by było, gdyby”. Ogólnie cieszy mnie, że PGSM nie trzyma się niewolniczo kanonu mangowego i nie forsuje np. związków Czarodziejek z Generałami, bo ta nowość, którą zaserwowali nam twórcy, wypada wcale solidnie. I choć można tu psioczyć, że nic z tego związku nie wyszło (nie jest on kontynuowany w Special Act dziejącym się kilka lat po wydarzeniach z serialu), to mnie odpowiada jego urwany charakter. Z kilku powodów: zaczyna się bardzo późno, więc naprawdę nie ma czasu, by go przekonująco rozwinąć; Nephrite to przemocowiec i jeszcze wiele wody w rzece upłynie, nim wyjdzie na ludzi (ho ho!); zdaje egzamin w ukazaniu przemiany emocjonalnej Ami. Sailor Mercury z pierwszych odcinków szansę na małżeństwo (że o miłości nie wspomnę) miałaby tylko z aranżu. Z ostatnich? Sama o tę znajomość zawalczy i przebojem zwycięży.
 

Skupiając się na tzw. endgame rozwoju panny Mizuno, pominęłam jeden znaczący wątek z jej udziałem. Mianowicie w zaskakującym zwrocie akcji Sailor Mercury przechodzi na stronę wroga i tak oto naradza się Dark Sailor Mercury, pieszczotliwie nazywana przez fandom „Darkury”. Następuje taki moment w serialu, gdzie każda Czarodziejka na własną rękę stara się rozwiązać problem drużyny, a Ami bezsilnie czeka na ponowne zebranie się grupy i powrót do współpracy. Ten podział wykorzystuje Kunzite i wyczuwając zwątpienie naszej rusałki, wyzwala ciemność w jej sercu i zmienia w poddaną Beryl. … No, może nie do końca – Darkury okazuje się niezwykle niezależną podwładną i pracuje sama. Zwłaszcza że za swój cel ekskluzywnie uznaje Sailor Moon, ignorując inne rozkazy. Wspominam o Darkury na końcu chyba dlatego, bo wydaje mi się ten wątek dość przehajpowany. Ami nie ma żadnej roli w swojej przemianie – ciężko jej z tym, że koleżanki wolą ganiać za swoimi celami, ale właściwie dla tej postaci, nie wiąże się to ze złością ani żalem. Nie można więc powiedzieć, że wyszły na wierzch jakieś animozje dziewczyny lub jej ukryte wady (choć ponownie – właściwie dla tej postaci – będzie się o nie obwiniać). Ot, fabuła potrzebowała jakiegoś killera na koniec sezonu i odczarowanie Darkury schodzi się z odkryciem prawdziwej tożsamości Serenity oraz dołączeniem Venus do drużyny (w pewnym sensie). Chwilowe wystąpienie Ami z zespołu Sailorek służy raczej wszystkim dziewczynom ogólnie i powrotowi historii na właściwe tory niż samej zainteresowanej – jak wspomniałam, wewnętrzny konflikt jest tu mocno zachowawczy i typowo przeprowadzony. Za to reszta bohaterek dostrzega, że podążanie wąskim tunelem determinacji to nie jest sposób, w jaki powinny załatwiać sprawy i odbicie Merkurego zmienia na dobre dynamikę zespołu na bardziej zgrany. I to trochę widać w czasie, który poświęcono na ten motyw – chociaż Darkury pozostaje w obsadzie przez dobrych parę odcinków, potrafi przepadać bez wieści na dwa czy trzy, a dziewczyny więcej mówią o tym, że trzeba odzyskać Ami, niż rzeczywiście coś w tym kierunku robią. Tu oczywiście znowu przemawia status telenoweli całości (i w międzyczasie dzieją się inne ciekawe rzeczy, więc nie jest nudno), aczkolwiek jeżeli miałabym wskazać wątek, który wpada bardziej po to, żeby się działo, aniżeli dla jakiegoś fajnego remiksu oryginału, to byłby to chyba ten. Na koniec wspomnę, że Darkury ma kilka interakcji z Nephrite’em podczas swojego romansu z ciemną stroną mocy, które wyznaczają początek tej kontynuowanej (powiedzmy) potem relacji, tylko już w odwróconych rolach. Fajny patent.

3. Rei Hino/Sailor Mars 
 

Przyznam wam się, że nie trawiłam Rei za dzieciaka, co naprawiło dopiero pożarcie mangi i anime po latach. Dziś podejrzewam, że gdybym po raz pierwszy z franczyzą nawiązała kontakt mając tych wiosen dwadzieścia parę, to Mars miałaby duże szanse zostać moją ulubioną Sailorką. Tak jak Mercury święci triumfy wśród męskiej części fandomu, tak Rei wydaje się wpasowywać w gusta fanek, i to chyba nawet głównie japońskich. Nie mam żadnych danych ani wyników sondaży popularnościowych, a swoje wrażenia opieram na atmosferze wokół tej postaci i przebłysków reakcji jakie widzę chociażby w wywiadach z Naoko Takeuchi, więc są to wynurzenia z moich czterech liter, ale hear me out, plz. Rei łączy wszystko co najlepsze z wielu światów: z jednej strony wpasowuje się zauważalnie w projapońskie klimaty ze swoją kapłańską fuchą i klasycznym typem urody, a z drugiej cechuje ją iście feministyczna determinacja i niezależność. To postać, która idealnie obrazuje trop „ostrza skrytego w jedwabiu” i chociaż teoretycznie wydźwięk pomiędzy Rei mangową, animowaną i serialową różni się mniej lub bardziej, zawsze wychodzi on z tych samych fundamentów, pozostając w zgodzie z oryginalną postawą bohaterki. Po latach zaczęłam doceniać każdą odsłonę Sailor Mars, ale to chyba ta z PGSM jest moją ulubioną. Na pierwszy rzut oka wydaje się wierniejsza mangowemu pierwowzorowi: serialowa Rei jest chłodniejsza od swojego animowanego odpowiednika, nie lubi mężczyzn i rolę obrończyni Księżycowego Królestwa uważa za ważniejszą od życia na Ziemi. W miarę upływu czasu zaczynamy jednak dostrzegać, że PGSM na swój sposób zaczyna interpretować ogień palący się w tej dziewczynie i robi to na kilku płaszczyznach. Przy opisywaniu Ami wspomniałam analogiczny wątek rodzinny występujący u ognistej Czarodziejki, jednak o ile w przypadku Merkurego konflikt wychodził z dobrych pobudek, tak u Mars mamy istny huragan negatywnych emocji. Ojca w życiu dziewczyny właściwie nigdy nie było – w pogoni za karierą polityczną pozostawił wychowanie córki schorowanej żonie, by ostatecznie nawet nie odwiedzić kobiety w szpitalu na łożu śmierci. Na wpół osieroconą Rei oddano do świątyni, aby nie przeszkadzała i została „właściwie” wychowana, dzięki czemu nie wkręci się w jakiś wymagający tuszowania skandal. W momencie rozpoczęcia akcji serialu dowiadujemy się, że ojciec co jakiś czas stara się wyciągnąć rękę do córki, jednak głównie aby pokazać się przed kamerami ze swoją wzorową latoroślą. Do tego dochodzi rozwinięty szósty zmysł i znany z oryginału wątek świątynnej wiedźmy, i przestaje dziwić, jak wiele w niej żalu i gniewu właściwie do wszystkiego. W jej początkowych interakcjach z resztą Sailorek widać destrukcyjny wpływ samotności, którą zafundowało jej środowisko: jakiś czas zajmuje Usagi i Ami przekonanie Mars do współpracy, bo sama (nie)zainteresowana najszybciej obróciłaby w perzynę ewentualną relację, na własnych warunkach, doszczętnie i bez powrotu, byle nie zbliżyć się zanadto i nie dać zranić przez drugą osobę. W przypadku Rei problemy rodzinne mają najbardziej druzgocące skutki długofalowe w psychice i chociaż trzeba na chwilę przystanąć, aby uświadomić sobie, że to wciąż tylko nastolatka – przez chodzenie do innej szkoły niż reszta bohaterek, rzadko kiedy widzimy ją w mundurku, a jej sceny z życia codziennego to przeważnie praca w chramie, często opierająca się na opiece nad młodszymi dziećmi – to paradoksalnie jest to najbardziej dziecinna postać w serialu. Nie mam tu rzecz jasna na myśli infantylności. W momentach, kiedy z Marsa wychodzi jej wiek, widać w niej dziecięcy wręcz upór i brak zgody na niesprawiedliwość dorosłych (ale nie tylko), a jednocześnie gorącą chęć przynależenia do czegoś, nawet jeżeli sama się do tego nie przyzna. Jej zachowania i mechanizmy obronne są najbardziej typowe dla kogoś w tym samym wieku i po podobnych doświadczeniach, co wypada naturalnie i przekonująco. Metaforycznie można zasugerować, że ogień w Rei PGSM intepretuje dwojako: pierwszy to destrukcyjny pożar rozczarowań, żalu i frustracji, który pochłania ją w pełni aż do pojawienia się w jej życiu Usagi i spółki. Drugi to ciepły płomień samoakceptacji i po prostu pójścia naprzód. Wątek rodzinny w tym przypadku nie doczekuje się pozytywnej konkluzji, przynajmniej nie w klasycznym tego ujęciu. Rei i pan Hino spotykają się na grobie matki dziewczyny, aby tam właściwie nie wyjaśnić sobie niczego – ojciec ma dla córki wyłącznie prośbę o zrozumienie jego postawy. Chociaż żałuje straconego czasu, nie przeprasza za skupienie się na karierze. Taką wybrał drogę i nie zamierza z niej zejść. Jednocześnie nie chce też bezpowrotnie stracić córki. Rei nie udaje, że rozumie, ale w tym momencie fabuły jesteśmy już głęboko w wątku Sailor Venus, który ma duży wpływ na rozwój Marsa oraz jej podejście do sailorkowej misji, więc prosi ojca o czas. To też zazębia się w pewien sposób z nastoletnio-buntowniczą postawą tej postaci – za dużo w niej teraz emocji, wśród których nie ma miejsca (ani chęci) na zrozumienie, ale zdanie nie kamień, potrafi się zmienić, więc może ona kiedyś też wyciągnie rękę do zgody? Na razie wie, że nie nastąpi to teraz, dlatego spotyka się z ojcem w połowie drogi i nie pali mostów – czyli nie robi czegoś, co Rei z początkowych odcinków zrobiłaby bez zastanowienia. 
 

Drugim ważnym wątkiem w rozwoju Sailor Mars i chyba nawet w całym PGSM jest relacja z Sailor Venus. O Minako porozmawiamy sobie szerzej w drugiej części analizy, ale parę rzeczy z jej arcu pobieżnie opiszę już teraz, bo nie da się bez nich mówić o drodze, jaką przechodzi Rei przez cały serial. No więc PGSM najpoważniej ze wszystkich uniwersów Sailor Moon podchodzi do zagadnienia tzw. „chain of command” wśród Innerek. Po odkryciu prawdy o Sailor V(enus) wychodzi na jaw, że jest ona przywódczynią wśród wojowniczek z wewnętrznego układu planetarnego, czym usprawiedliwia oferowanie wsparcia grupie na własnych warunkach, czyt. z daleka i w pojedynkę. Niestety z przyczyn niezależnych od Minako, na tym polu musi nastąpić sukcesja, a na prawowitą następczynię wybiera Rei, głównie ze względu na jej rozwinięty szósty zmysł oraz silne zorientowanie na obronę Księżycowego Królestwa. Ogólnie bardzo podoba mi się to, jak do wątku przeszłego życia podchodzi PGSM. W przypadku Usagi działa on tylko na zasadzie przeznaczenia – co prawda w jednym momencie nachodzi ją refleksja, że jej tokijska rodzina to tylko zastępstwo dla tej prawdziwej z Księżyca (i nie, poza krótkim epizodem królowej Selenity ze Special Actu nie pojawia się ona ani na chwilę, so there you have it), ale chwila zwątpienia to kwestia paru minut i ostatecznie nie ma żadnego znaczenia. Ami skupia się na problemach obecnego życia i jest tak osadzona w pragnieniach oraz celach na przyszłość, że przyjmuje swoją rolę Sailor Mercury bez mrugnięcia okiem i nie wiąże się to z głębszym konfliktem wewnętrznym. Schody zaczynają się przy pozostałej trójce, a w przypadku Rei powiązane są trwale z ewolucją jej postaci przez cały serial. W mandze wieści o przeszłym życiu sprawiają, że Mars wreszcie zaczyna rozumieć sens posiadania swoich mocy i rolę planetarnej wojowniczki przyjmuje prawie z westchnieniem ulgi. Oto w końcu widzi uzasadnienie dla lat niezrozumienia i frustracji, a status dziwadła wymienia na odpowiedzialne zadanie chronienia księżniczki. Nie ma w tym pychy, tylko katharsis, odnalezienie własnej drogi, na której ujście znajduje ogień determinacji Rei. W PGSM z kolei, mając na uwadze większy wpływ trudnego dzieciństwa i obecności ojca (w tle, bo w tle, ale zawsze gdzieś), widać, iż Mars odbiera tę szansę od losu nie tylko jako wyjaśnienie niektórych jej problemów, ale także swego rodzaju ucieczkę. Jak już wspomniałam wcześniej, serial w większym stopniu skupia się na nastoletnim ujęciu Rei, więc tutaj tego nagłego awansu na wojowniczkę dziewczyna będzie kurczowo się trzymać jak brzytwy i przez długi czas tokijskie życie pójdzie w odstawkę, ponieważ ostatecznie i tak nie ma znaczenia. Nie trzeba tu dużo myśleć nad tym, że to oczywiście mechanizm obronny przed doznanymi krzywdami i kolejne wydarzenia będą powoli zmieniać podejście bohaterki do swoich powinności. Tutaj na pełnej wpada relacja z Minako, która jest… no wow. Naprawdę nie dziwię się, że PGSM zrobiło z tego wątku właściwie drugi najważniejszy arc fabularny przez długi, długi czas, bo tak świetnie go rozpisało, że ojej. Ta relacja ma milion płaszczyzn: Venus początkowo mocno ciśnie Rei, by jak najlepiej przygotować ją na przejęcie przywództwa i zapewnienie bezpieczeństwa Serenity. Minako goni czas, więc jest bezlitosna w swojej ocenie koleżanki i tutaj najmocniej wychodzą sentymenty odnośnie przeszłego życia, które początkowo będą pozostawały w zgodzie z przeświadczeniem Rei, iż nic innego nie jest warte jej uwagi. I w takim low-key momencie Mars zostanie również posądzona o niewywiązywanie się ze swojej roli, która w tej chwili jest dla niej wszystkim – sensem istnienia, ucieczką przed rozczarowaniami, strefą komfortu. Respekt do starszej stażem koleżanki kłóci się z frustracją, aż w końcu Rei po licznych interakcjach z Usagi, Ami i Makoto, podczas których poczuje się pewniej ze swoimi emocjami, zacznie kwestionować nie tylko zarzuty Minako, ale też jej sposób na walkę z wrogiem oraz obronę Serenity. To kolejny wyznacznik wychodzenia Marsa ze swojego kokonu żalu, a rozwinięcie tego dostaniemy w momencie, gdy Rei jako pierwsza pozna tożsamość cywilną Venus. Załamią się role mistrzyni i uczennicy, a dziewczyny spotkają się na bardziej neutralnym gruncie i przestaną patrzeć na siebie tylko przez pryzmat wspólnego zadania. Na początku myślałam, ze to bardziej punkt zwrotny w rozwoju Minako, ale w sumie dzięki temu, że Rei widzi, iż koleżanka po fachu robi w życiu trochę więcej poza bieganiem za demonami po nocach, zaczyna dostrzegać sens nowego wcielenia. Minako ma karierę muzyczną, miliony fanów, jeździ po świecie i widać, że praca w show-biznesie sprawia jej przyjemność, w odróżnieniu od Rei, która poza narzuconym zajęciem w świątyni nie posiada nic. Dla Marsa to żadna tajemnica, dlaczego ona chce się skupić na przeszłym życiu, w którym się liczyła; w kwestii Venus z kolei nie ma to żadnego sensu. Zwłaszcza że dziewczyna jest o wiele bardziej hardkorowa w swoim olewczym stosunku do obowiązków życia doczesnego i różnymi sposobami potrafi wywinąć się np. z nagrywania nowej płyty, aby zbadać następną poszlakę odnośnie Beryl. Do tych refleksji Rei dochodzi po spędzeniu więcej czasu z Minako w życiu codziennym, gdzie też pani generał zacznie pokazywać ludzkie oblicze. Do tego dojdziemy w drugiej części analizy, ale opisywanie charakteru Sailor Venus jest trochę tricky – chociaż jest to postać przez większość czasu niesamowicie poważna, to zdarzają jej się przebłyski humoru i przewrotności, a te pojawiają się głównie w jej relacji z Artemisem i Rei właśnie. I to jest ciekawe, ponieważ gdy Minako ściąga maskę Czarodziejki i wchodzi w interakcję z Marsem w cywilu, to częściej pcha ją w kierunku akceptacji swojego tokijskiego życia, chociaż jest tunelowo wręcz zdeterminowana, by nie pozostawić po sobie niedokończonych spraw. Np. jest taki moment, gdy Minako wprowadza Rei do show-biznesu jako Reiko Mars, rzekomo aby pomóc jej zbudzić w sobie nowe moce poprzez wyjście ze swojej strefy komfortu. Naprawdę jednak wygląda to na wołanie o pomoc albo próbę ochronienia koleżanki przed powtórzeniem tych samych błędów, a trzeba zaznaczyć, iż rozwój charakteru Venus nie ma tyle czasu antenowego, co innych dziewczyn, i w tej chwili nie wsadzono w to nie wiadomo ilu odcinków. Ostatecznie we wspaniałej zamianie ról to Rei zacznie uświadamiać Minako, że istnieje coś więcej niż ślepe oddanie misji, ale nie zanim ta druga nie zasadzi w koleżance tego ziarna zwątpienia poprzez próby wyciągnięcia jej do ludzi.
… Jako że chcę wprowadzić trochę suspensu w te analizy, to resztę opiszę w sekcji Venus w drugiej części. Podsumowując jednak: PGSM-owa interpretacja Rei jest wyborna. Po latach potrafię docenić wielowymiarowość Sailor Mars, a serial dodaje jej charakterowi jeszcze parę płaszczyzn, które świetnie tłumaczą się na język telenoweli. Czego nie wspomniałam powyżej, a co może wyszło z mojego skupienia się na przeszłości Rei, to fakt, iż im dalej w las, tym bardziej udziela jej się nastrój grupy i cudownie patrzy się, gdy dziewczyna wyluzowuje i razem z nimi bierze udział w głupotach na ekranie. To świetnie napisana nastolatka, młoda kobieta i wojowniczka; naprawdę nie dziwię się, ile wsadzono w nią czasu antenowego (chyba najwięcej zaraz za wątkami związanymi z Usagi i Księżycowym Królestwem), bo wyszło rewelacyjnie. I wiecie, to nie tak, że to wszystko, o czym wcześniej pisałam jest łopatologiczne maglowane w każdej scenie. Scenariusz PGSM subtelnie podrzuca większość przemian charakterów, które wynikają ładnie z wątków oraz przeżyć bohaterów. Rei pokazuje absolutne mistrzostwo w tej dziedzinie i dlatego z przyjemnością podaję ją jako moją ulubioną wersję tej postaci. Good stuff. Ale to jeszcze nie koniec, bo teraz przechodzimy do drugiej bohaterki, która w moim mniemaniu stoi zaraz za Rei w rankingu najlepszych reimaginacji Sailorek.

4. Makoto Kino/Sailor Jupiter 
 

Lubienie Makoto w moim odczuciu to acquired taste, ponieważ także dopiero po latach i miliardzie innych tekstów kultury zaczęłam ją szczerze fangirlować, choć tutaj trzeba się troszeczkę przebić przez polaryzującą interpretację anime. Sailor Jupiter to taka postać, u której najlepiej działa klimat wokół niej i szczegóły, na których wersja animowana nieszczęśliwie nie lubi się skupiać. Co prawda nie uważam running gagu z zakochiwaniem się w każdym facecie podobnym do senpaia (ta, jasne) za specjalnie ujmujący punktom feminizmu, bo to też pewna siła tej bohaterki, że gra skrajnościami i ten motyw się ładnie w to wpisuje, aczkolwiek poświęca mu się za dużo czasu, co przesłania fajniejsze i zdecydowanie ciekawsze cechy Mako. Dlatego nie uwierzycie w głośność mojego kociokwiku, gdy zobaczyłam, co PGSM wysmażyło w tej kwestii. No więc Makoto to jest druga postać w całym serialu, która dostaje wątek romantyczny! I on jest fajny! I normalny! Makoto i Motoki to takie beta couple w stosunku do mirakuru romansu Usagi i Mamoru, z super rozwojem i chociaż główna para SerenityxEndymion nie jest specjalnie sztywna w odbiorze, to jednak MakotoxMotoki dynamiką kupują mnie na amen. „Ale Ciaro, Motoki? TEN Motoki?” – zapytacie, a ja poniewczasie ogarnę się, że nie wspomniałam, iż w przetasowaniu ról Motoki z mangi został nieco zmieniony w stosunku do oryginału. Dalej jest przyjacielem Mamoru, ale nie prowadzi już salonu gier, tylko bar karaoke, jest pocieszną pierdołą i ma żółwia. Którego bardzo lubi. I gadżety związane z żółwiami też. Trochę z niego taki żółwiowy otaku, ale NIE NA TYLE BY PRZEGAPIĆ STWORZENIE Z MAKOTO SUPER PARY. Mako w tej odsłonie nie jest specjalnie kochliwa (choć nadal zdarza jej się rzucać powłóczyste spojrzenia w stronę chłopców, ale pozostaje to w takich… hm, „nastolatkowych” rejestrach i przeważnie pod rękę z Usagi), ponieważ PGSM wprowadza u niej nowy wątek samotności i większy nacisk kładzie na jej opinię chłopczycy. … No, w pewnym sensie. Myślę, że jej „męskość” ma więcej sensu dla japońskich odbiorców, ponieważ np. w moim odczuciu, jest z niej po prostu fajna, konkretna laska, która częściej ubiera się na sportowo. A, i nawet remont zrobi, taka jest zaradna. Jednocześnie dalej gotuje i nie wstydzi się lubić dziewczyńskie rzeczy, co przeważnie serial wykorzystuje do zabawnych scenek w tle, gdy Mako z kwikiem rzuca się po autograf Minako albo rusza kupić bilety na koncert. Podejrzewam, że chodzi tu pewnie o styl mówienia i fakt, że Makoto nie powstrzymuje się przed powiedzeniem komuś, że ssie i się z nim nie zgadza, robiąc rzeczy po swojemu. Z drugiej strony ma większą inteligencję emocjonalną od Rei, więc szybciej dostrzega i rozumie np. problemy Usagi w związku z jej zakazaną miłością do Tuxedo. Ten dualizm kobiecości i cech uznawanych raczej za męskie jest tu całkiem fajnie wygrany, ale też podoba mi się to, że PGSM nie sili się na wykładanie tu morałów albo robienie z tego problemów. Usunięcie wątku senpaia i skupienie się na innych konfliktach moralnych wychodzi Jowiszowi na dobre, zwłaszcza że alternatywy są naprawdę sympatyczne. Związek z Motokim ma świetne fundamenty – to on zabiega o względy Mako, co zaczyna się najpierw od wspólnego wypadu na podwójną randkę (bo Usagi myśli, że Motoki to Tuxedo i chce spędzić z nim więcej czasu, Makoto wspiera miłość koleżanki, bo takie są prawa dziewczęcej przyjaźni, na doczepkę idzie Mamoru, później dochodzi przetasowanie par, które kończy się uratowaniem Motokiego od ataku klaustrofobii przez Makoto, no mówię wam, czemu jeszcze tego nie oglądacie), a potem przechodzi do miłych (ale nic ponadto) gestów dziewczyny jak podarowanie mu rękawiczek czy resztek curry (no bo co się będzie marnować). No i Motoki nie jest w ciemię bity – jest sympatyczna i troskliwa dziewczyna? No jest! No to kogo obchodzi, że częściej nosi spodnie niż spódnicę, takich szans się nie przepuszcza! Minusem tego związku jest fakt, że scenarzystom skończyła się para na koniec i pomiędzy tymi scenkami, które rozwijają relację naszych gołąbeczków a finałem długo, długo nic nie ma, więc końcowy konflikt próbuje na szybcika dorzucić się do reszty problemów Sailor Jupiter, przez co jej przejście z niechęci do wejścia w głębszą relację do hurra-optymistycznego „tak” jest ekspresowe. I jak już kilka razy wspominałam, PGSM ma tendencję – zwłaszcza w ostatnich odcinkach – do wypełniania odcinków fabularną watą, więc to nie tak, że nie było czasu, by to z telemarkiem skończyć. Ale to co jest prezentuje się super i niesamowicie doceniam, że serial poszedł z Makoto w tę stronę, bo to też najlepsza postać do takiego wątku, zwłaszcza w jej konkretno-normalnej odsłonie. Ami i Rei mają osobiste problemy do przetrawienia, nim wciągną się w randkowanie, Minako to już w ogóle inna para kaloszy, a Usagi to my wiemy co. I jest to też na swój sposób odświeżające, iż reszta Sailorek przynajmniej w jednym uniwersum nie ma nałożonego fabularnego celibatu. Porównując też ten związek do nieco kontrowersyjnego UsagixMamoru, tutaj obie strony nie odstają od siebie dojrzałością, choć różnica wiekowa jest podobna (o ile nie taka sama), więc zdecydowanie łatwiej uwierzyć w ich obopólne zauroczenie. Oczywiście tu też można czepiać się, że student interesuje się czternastką i nie absolutnie nie mam czym tego wybronić, ale na pewno Motoki i Makoto temperamentami pasują do siebie lepiej niż mirakuru gołąbeczki i rzeczywiście Jowisz nie tylko wykazuje wyraźnie cechy czyniące z niej dobry materiał na żonę, ale jest też miłą, fajną dziewczyną, z którą można konie kraść. Motoki ma swoje momenty pierdołowatości, ale spod nich często wyłania się jego prawdziwe oblicze życzliwego i dojrzałego emocjonalnie człowieka, więc no. I ship it hard, jestem gotowa na dyskusje, a zwłaszcza walkę na pięści. 
 

No dobra, wojny pairingowe na bok – co jeszcze scenariusz ma do zaoferowania Makoto, zapytacie? Jak już zaczęłam w akapicie poświęconym Rei, u Jowisza także głębiej sięgamy w temat przeszłego życia. Ta część kanonu, która przybywa z nami z mangi, to śmierć rodziców Mako za jej młodości. Dziewczyna mieszka sama i ze względu na swoje zdecydowane podejście do życia, trudno nawiązuje jej się nowe znajomości (zabijcie mnie, ale nie pamiętam, czy tu też pojawiają się pogłoski o rozbojach w poprzedniej szkole i czy w ogóle Makoto przeniosła się z innej placówki). W momencie, gdy dowiaduje się o swoim przeszłym życiu, następuje z jej strony spokojna akceptacja. Skoro jest wojowniczką i przeznaczone jej bronić księżniczkę, to w takim razie los tak chciał, by była wiecznie sama i tak musi być. Jak u Rei przyjęcie nowej roli to w pewnym sensie leczenie kompleksów i sposób na zapomnienie, tak u Makoto to wyjaśnienie stanu rzeczy. I to nie działa na zasadzie wymówki – odmawiając Motokiemu, dziewczyna naprawdę wierzy, że niektórym przeznaczone jest kroczyć przez życie w pojedynkę i radzić sobie bez pomocy innych ludzi. Tak stwierdzony fakt najprawdopodobniej dokłada się do wątpliwości Minako, bo stanowczość, z jaką Jowisz wykłada swoje racje uświadamia jej, że taka postawa może prowadzić do nieodwracalnych akcji, a nie o to jej przecież chodzi. Dopiero potencjalna śmierć Motokiego przekonuje Mako, że posiada uczucia, których nie musi się wstydzić, a pragnienie bliskości długiego człowieka to nie grzech. W sumie teraz jak o tym myślę, to jest to dość przerażający wątek, ponieważ OWSZEM, Sailor Jupiter przeprowadza atak samobójczy, który na szczęście cudem nie kończy się jej śmiercią, a w swym chłodnym i definitywnym podejściu do tematu byłaby w stanie zrobić to ponownie. I teraz już nie mam wątpliwości, jak duże znaczenie miała ta interakcja dla Minako, która może być też pewnym ukłonem w relację pomiędzy tą dwójką z anime, gdzie w stosunku do pierwszej trójcy spychano je na boczny tor i dawano odcinki razem, bo chyba nie były tak popularne jak pozostałe opcje, nie wiem. W każdym razie gdy Rei zaczyna otwarcie buntować się przeciwko naukom Venus, do religii wychwalającej poprzednie życie dochodzi Makoto i to jest ten moment, kiedy rewaluacji poddane zostają światopoglądy połowy obsady. Poświęcenie Jowisza to przyczynek do zakończenia dysputy na temat wyższości jednego wcielenia nad drugim, a potem… A potem to już telemark Minako i wy już wiecie, gdzie się nad tym pochylimy.
Chociaż Makoto jest moją drugą ulubioną postacią w PGSM, to paradoksalnie nie mam nic więcej do dodania w kwestii jej osobistych wątków. To jest jednak bohaterka, która najwięcej gra w scenach z życia i interakcjach między resztą obsady. Nie wydaje się przy tym potraktowana po macoszemu – po prostu tutaj więcej ukryto w tym, jak się zachowuje i jakim filarem potrafi być dla np. takiej Usagi. Zresztą jej relacje z nią są fantastyczne, bo tu widać, że dziewczyny nadają na tych samych falach. Tutaj ten flower power i „otome no policy” wybrzmiewa się najszerszym echem, a odcinki, w których razem kombinują albo wyruszają na dzikie misje, to jedne z najfajniejszych momentów w PGSM. Momenty z Rei i Minako wpadają dla dramy, Makoto i w sumie ktokolwiek – dla jajców i to są dobre jajca. I to koniec pierwszej części analizy! Do zobaczenia w następnej!
 
A screeny pochodzą z Miss Dream, hopsa!

Komentarze

  1. Ja, jak wiesz, PGSM nigdy nie oglądałam, ale analizę przeczytałam z przyjemnością.

    Podoba mi się, że w tej wersji położono nacisk na rozdźwięk pomiędzy zwykłym życiem a misją, bo to jest ten aspekt, którego zawsze mi trochę brakowało w anime. Jako dziecko specjalnie się nad tym nie zastanawiałam, dla mnie czarodziejki były wtedy bardzo duże i dorosłe ;) ale oglądając serię ponownie już po latach zachodziłam w głowę, dlaczego a) rodzice i opiekunowie nigdy nie kwestionują faktu, że dziewczyny szlajają się na misjach całymi nocami i b) dlaczego właściwie twórcy nie odnoszą się do tego, że bycie czarodziejką coś daje, ale też wiele zabiera i w niezwykle dojrzałym wieku 14 lat musisz się pogodzić z tym, że nie możesz teraz iść na randkę albo na koncert, bo musisz walczyć z potworami (to jest zresztą powód, dla którego uważam, że sailorki we wszystkich wcieleniach są jednak trochę za młode jak na niektóre ze swoich reakcji - c'mon, to są nadal dzieci, a pomijając gagowe zachowania Usagi czarodziejki w anime właściwie nigdy nie buntują się przeciwko swojemu przeznaczeniu).

    Podoba mi się sposób, w jaki przedstawiono Rei i Ami, chociaż przyznam, że najbardziej ciekawi mnie, co napiszesz o Minako (Aino jako gwiazda pop to jest ciekawy kierunek, chętnie przeczytam, czy udało im się to wybronić w praktyce). U Mako trochę mnie rozczarowało, że w tej wersji też jest całkiem sama, bo już za dzieciaka uważałam to za głupie - to jest czternastolatka, nie ma znaczenia, że zna karate i umie piec, nadal prawnie musi znajdować się pod CZYJĄŚ opieką, zwłaszcza, że została sierotą jako dziecko.

    A - podoba mi się jeszcze koncept 'Princess Sailor Moon', zwłaszcza ten fragment - "Poza życiem i miłością ukochanego Endymiona niewiele ją interesuje i gdy to wcielenie przejmuje kontrolę, trup ścieli się gęsto, bez różnicy czy to wróg, czy przyjaciel". Czy to oznacza, że w tym wcieleniu Usagi przechodzi na ciemną stronę mocy?

    W ogóle, już kiedyś o tym pisałam, ale podoba mi się, jak (z przyczyn czysto technicznych zapewne, ale jednak) rozwiązano kwestię włosów, bo jako sześciolatka cynicznie zastanawiałam się, co te potwory (oraz krewni i znajomi królika) takie głupie, że nie widzą, że pięć sailorek ma równie unikalne fryzy, co pięć przyjaciółek :P A tak, proszę, część kamuflażu i gra gitara.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do braku rodziców w oryginałach, to nie mam tu niczego do dodania, bo jest tak, jak mówisz - nastolatki ganiają po nocach, co nikogo nic. Właściwie jedyną próbę ujęcia tego tematu widzimy raz na ruski rok przy Minako, która już zaznaczona doświadczeniami z czasów Sailor V w sumie bardzo chętnie rzuciłaby to wszystko w pierony i zajęła graniem w siatkówkę i chodzeniem na koncerty. To jest główny powód, dla którego ją lubię, bo nadaje tej postaci unikalnej głębi, której właśnie reszta nie ma, szkoda tylko, że nie idzie to w jakimś bardziej angażującym kierunku w anime i mandze.

      Nie wiem, kiedy wpadnie część druga analizy, więc tonem spoilera powiem, iż sama kariera Minako sprawdza się świetnie w scenariuszu PGSM, tutaj problemy pojawiają się gdzieś indziej. Bo po raz kolejny Minako to jest postać potraktowana po macoszemu w niektórych aspektach. No nie ma laska szczęścia do czasu antenowego. U Makoto to chyba głównie chodzi o to, żeby zanadto nie zmieniać postaci, bo tak jak piszesz - to jest niemożliwe, żeby czternastka nie miała chociażby opieki społecznej na głowie, a nawet takie osadzone w rzeczywistości PGSM nie porusza tego wątku. Co prawda pasuje im do przyjętego konfliktu moralnego, ale skoro nawet ojciec Rei się pojawia...

      Teoretycznie, ale nie do końca. Znaczy, jest zagrożeniem dla wszystkich, ale nigdy nie dołącza do wesołego party Beryl. Ogólnie działa to tak, że jeżeli istnieją wyraźne przesłanki, że Mamoru jest w niebezpieczeństwie, to Princess Sailor Moon przejmuje świadomość Usagi i ma tylko jedną misję - odnaleźć ukochanego. Dlatego kiedy okazuje się, czym może skończyć się pozwalanie jej biegać samopas, Usagi zaczyna z nią rozmawiać i trenować, by być w stanie utrzymać ją na wodzy. Finał PGSM jest wyraźnie słabszy od reszty serialu też dlatego, że tu nikt nie ma jaj, by wziąć się do jakieś konkretnej akcji, więc ostatnie dziesięć odcinków praktycznie wszystkie postacie obchodzą się z Princess Sailor Moon jak z jajkiem (Usagi nie jest w stanie jej powstrzymać za każdym razem), bo nikt nie jest w stanie jej podskoczyć, a jednocześnie nie chcą jej zrobić krzywdy, bo to Usagi. Taka mała bomba atomowa, z którą nie wiadomo, co zrobić, ino mieć nadzieję, że problem rozwiąże się sam. No i rozwiązuje się - tak, że rzeczywiście ponownie następuje tragedia z przeszłości, ale tym razem Serenity i Endymion używają mocy swojej miłości i Srebrnego Kryształu, by wskrzesić świat, ale już bez nawiązań do poprzedniego życia (czyt. Czarodziejki nie mają mocy).

      Mnie to też cieszy pod kątem technicznym, bo biorąc pod uwagę, jak te peruki wyglądają, to pewnie aktorce grającej Usagi byłoby w cholerę ciężko cokolwiek zrobić, chociaż akurat w PGSM to nie ma żadnego znaczenia, bo dziewczyny na potęgę przemieniają się przed Generałami, a nawet jak nie, to oni i tak wiedzą. Aura-szmaura, Beryl je szpieguje, takie tam.

      Usuń
    2. ...Princess Sailor Moon brzmi bardzo creepy. To jest ciekawe creepy, ale jednak creepy, bo w sumie misją w oryginale było chronić księżniczkę, a po tym opisie to zastanawiam się, dlaczego ktoś w ogóle miałby ochotę jej pilnować, zamiast, czy ja wiem, udusić Usagi we śnie pro publico bono - bo PSM brzmi raczej jak finałowy boss i antagonista, a nie ktoś, komu widz miałby chęć i powody kibicować.

      Usuń
  2. Co do popularności Rei, to było ostatnio wielki plebiscyt popularności anime Sailor Moon i w kadegori postaci Rei uplasowała się na piątym miejscu a Sailor Mars na szesnastym (nie wiem dlaczego rozdzielili czarodziejki od ich cywilnych tożsamości, ale tak zrobili). Przed Rei są tylko 1. Sailor Uranus 2. Sailor Moon 3. Haruka i 4. Minako. Więc coś w Mistrza spekulacjach jest IMHO.
    Link do wyników: https://www.nhk.or.jp/anime/sailormoon-all/ranking/?cat=chara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według Google Translate wychodzi mi, że na piątym jest Seiya, a Rei dopiero daleko, daleko na miejscu 21. Może wyświetla mi stare wyniki sprzed tygodni? Albo Google Translate ma zapaść, to nie byłoby nic dziwnego. W każdym razie niesłychana jest dla mnie popularność Sailor Uranus i z czym to się wiąże. Takarazuka mocno się trzyma? Jakieś przemiany społeczne? Japonia dalej kocha androgyniczne postacie i nic w tym niebywałego? Twitter wysyłał namiętnie pocztówki? Obstawiałabym, że wygra Sailor Moon albo któraś z Innerek, a tu takie zaskoczenie.

      Usuń
    2. Omg. Człowiek tyle lat się języka uczy, a jak przyjdzie co do czego to i tak myli krzaczki. Tak. Seiya na 6. Mogę się tylko usprawiedliwić conformation biasem, bo przypomniałam sobie o tym plebiscycie po przeczytaniu tej notki.
      Też byłam zaskoczona. Sama głosowałam na Sailor Moon/Usagi (już nie pamiętam) i spodziewałam się, że ona wygra.
      W Takarazuce jeszcze nie byłam. Przed koroną podróżowałam raczej na północ Japonii, najdalej jak zajechałam za zachód/południe to Osaka, a Takarazuka dopiero za nią. Trudno mi więc stwierdzić jak się trzymają.
      Jeśli miałabym spekulować to właśnie brak przemian społecznych wpływa na popularność Haruki. Jak się kliknie spojrzy na demografię to widać, że 89% głosów to kobiety, najwięcej z grupy wiekowej 30-39 lat, więc pokolenie oryginalnego anime i mangi. Te panie mogą się czuć rozczarowane szklanym sufitem i innymi niefajnymi rzeczami. Haruka może być dla nich takim nieosiągalnym wzorcem samodzielności i wyzwolenia z okowów płci. Lub też idealnym partnerem, co moim zdaniem ładnie koresponduje z popularnością Michiru (vide jej 6. miejsce) oraz gromem gadżetów (w tym hi-endowych, czyli dla dorosłych kobiet, które mogą sobie na nie pozwolić), które używają ich obu.
      Jeśli koledzy z literaturoznawstwa mnie czegoś nauczyli o japońskiej literaturze to tego, że najlepszą ucieczką od patriarchatu jest lesbijstwo. #StanNobukoYoshiya

      Usuń

Prześlij komentarz