Ciara ogląda: Przeznaczenie. Saga Winx | Odcinek 1


Winx! To znowy my! Winx! A z nami ty! Ohohohohoho, ależ to było dawno… Spodziewałam się, że ostatecznie sobie nie odmówię i obejrzę serialową wersję Winx, ponieważ nie oszukujmy się, jest to na swój sposób fascynujące pomyśleć, cóż można wymodzić w live-action kreskówki może nie kontrowersyjnej, ale na pewno wyjątkowo… luźnej, jeżeli chodzi o tworzenie fabuły czy przekonywującej psychologii postaci. A potem stwierdziłam, że możemy zrobić to razem w tym nowym formacie na Dygresji, gdzie wracamy do czasów, gdy ludzie blogowali o nowych odcinkach aktualnie emitowanych anime i welp, jakież zatoczyliśmy koło. Pewnie za dziesięć lat, gdy ludzie nie będą pamiętać, co to jest Twitch, zostanę streamerką, tak dobrze idzie mi podążanie za modą. W każdym razie dla nieobytych w temacie: oryginalny Klub Winx to włoska odpowiedź studia Rainbow na świecący triumfy w Kraju Kwitnącej Wiśni gatunek magical girls. Tytuł powstawał w tym samym czasie co komiks (a potem serial) W.I.T.C.H., aczkolwiek obie serie tworzone były przez dwie różne i niezwiązane ze sobą ekipy (W.I.T.C.H. należy do Disneya, Winx Club do Iginiego Straffiego i jego tęczowego studia). Co zresztą dość szybko wychodzi na jaw, gdy przeanalizujemy – nawet pobieżnie – inne zamysły za nimi stojące. Klub Winx od drugiego sezonu przestaje się kryć z tym, że w pierwszej kolejności ma być reklamą dla lalek i wszelkiej maści merchandisingu, a dopiero później opowieścią o przygodach walecznych wróżek. W.I.T.C.H. swój konsumpcyjny zwrot przybierze na długo po odsunięciu od tworzenia fabuły pierwszych sag ojców i matki serii, a wyznaczy go malejąca popularność (oraz pogarszająca się jakość scenariusza), której efektem będzie wypuszczenie nowego formatu W.I.T.C.H. Style, nastawionego na powiązanie rozpoznawalnej marki ze światem jeszcze bardziej rozpoznawalnych celebrytów. Ostatecznie jednak to Klub Winx zwycięży walkę o relewantność i pamięć potencjalnego konsumenta (nowe sezony wychodzą do dziś, jeżeli się nie mylę, podczas gdy W.I.T.C.H. złożyło broń już dobrych parę lat temu), a pokłosie tego starcia widzimy dziś na Netfliksie. Jak więc ma się adaptacja streamowego giganta w obliczu cukierkowego oryginału? Ciekawie, to na pewno. Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, iż Przeznaczenie: Saga Winx, wyceniono na PEGI 16 i spory ciężar klimatu przerzucono na coming of age story z problemami typowymi dla nastolatków w wieku licealnym lub problemami pojawiającymi się w serialach dla nastolatków w wieku licealnym. Bohaterom psychologią bliżej archetypom ze sztandarowych young adult i choć to ciągle serial młodzieżowy, to relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami są daleko więcej skomplikowane niż w oryginale. Z głównego wątku ostała się oczywiście tajemnica pochodzenia Bloom, jednak poza tym jako całkowicie nowych antagonistów wprowadzono Spalonych, potwory uznane za wybite przed laty, ale najwyraźniej nie do końca. Niektóre postacie wycięto całkowicie, niektóre przemodelowano, a parę innych dodano lub zrobiono z nich amalgamat tych istniejących w kreskówce. Słowem – jest tu co porównywać. Pomyślałam, że niektóre z was może interesować, jak prezentuje się ten serial w oparciu o oryginał, więc z moją uczoną wiedzą o jednym z nielicznych zachodnich magical girls zapraszam was do streszczonek odcinków Przeznaczenia: Sagi Winx. … I mam nadzieję, że uda nam się skończyć. Żebyście miały ogląd, co nas czeka – epizodów jest sześć, każdy to kobyła licząca sobie około pięćdziesięciu minut, nie ma żartów z ilością fabuły na sekundę, wow wow. Na tę chwilę obejrzałam całość, ale tonem suspensu postaram się nie wychodzić poza omawiany odcinek, chyba że będzie to absolutnie potrzebne/zapomnę/nie powstrzymam się. A, i jeżeli chodzi o moją przygodę z animacją, to nie widziałam całego pierwszego sezonu, ale obejrzałam drugi, trzeci i czwarty. Czasem więc nie będę znała szczegółów pewnych wątków; powiem wam, kiedy nie będę czegoś do końca kojarzyć. To chyba wszystko z ground rules. No to siup!
 
Ogromnym plusem serialu są zdjęcia i plenery.

Podejrzewam, że ten post będzie najdłuższy, ponieważ Netflix zmienił MASĘ rzeczy w szeroko rozumianym settingu, a pierwszy odcinek jest od tego, by zarysować świat przedstawiony oraz obsadę, dlatego więcej tu rzeczy porównam niż streszczę. Epizod zaczyna się od nakreślenia zagrożenia trawiącego Ziemię i tzw. Innoświat (Otherworld w oryginale – serial dobry dla fanów dosłownego tłumaczenia), na który składają się wszystkie inne uniwersa znane z oryginału (Solaria, Andros, etc.). Po ostatnim wielkim starciu, w którym wybito wszystkich Spalonych (potwory wyglądem wierne nadanemu mianu), zapanował pokój – aż do początku serialu, kiedy okazuje się, że jeden taki okaz zaczął znowu grasować niedaleko Alfei. Musimy jednak poczekać na rozwiązanie tajemnicy złowrogiego prologu, bo oto nadszedł czas na przedstawienie bohaterów. Przenosimy się na dziedziniec Alfei, gdzie rozpoczyna się nowy rok szkolny dla wróżek i Specjalistów – tutaj zachodzi pierwsza znacząca zmiana, ponieważ ani słowo nie pada o Chmurnej Wieży, czyli placówki kształcącej czarownice. Właściwie szkoła jest tylko jedna (w odróżnieniu od trzech w kreskówce): Alfea ma po prostu dwa oddziały, jeden dla wróżek posługujących się magią, a drugi dla Specjalistów trenujących walkę wręcz i militaria (i nie, nie nazywa się Czerwona Fontanna). Poza tym zniesiono tutaj znany z oryginału płciowy podział – w Alfei kształcą się też wróżkowie, a z panami trenują przyszłe Specjalistki. I to jest całkiem fajna zmiana, bo chociaż nie spodziewam się, że serial się niżej nad tym pochyli, to spomiędzy słów takiej Aishy na przykład można wywnioskować, że nie każdy w Innoświecie rodzi się z takim samym magicznym potencjałem i to nie zamyka od razu wszystkich furtek – możesz mieć predyspozycje do skopania komuś tyłka w trzy sekundy i w tym się kształcić, droga wolna. Poza tym wiecie, mamy XXI wiek, podział na księżniczki i rycerzy odchodzi do lamusa, który tym bardziej nie pasuje do nowoczesnej wizji świata hołdowanej przez Sagę Winx (chociaż ten aspekt czasem wychodzi serialowi bokiem, ale o tym później). W błyskawicznym muzycznym montażu poznajemy więc pokrótce naszych aktorów, ale zanim dowiemy się o nich coś więcej ponad to, kto się w nich wciela i jaki mają gimmick, musimy doświadczyć pierwszej interakcji pomiędzy głównym mirakuru romansu tej serii, czyli Bloom i Skyem. W oryginale nasze gołąbeczki poznają się, gdy Stella decyduje się odwiedzić Gardenię i przypadkiem wpada na Bloom, co kończy się odkryciem mocy przez rudzielca oraz wpadnięciem w tarapaty, z których ratują dziewczyny piękni chłopcy z Czerwonej Fontanny. Notabene w tym momencie Sky udaje swojego przyjaciela i giermka Brandona (i nawzajem), aby chronić swoją tożsamość (nie pytajcie po co, tego nie pamiętam). W Sadze Winx nie ma ani Brandona, ani tego wątku, więc Bloom i Sky poznają się pierwszego dnia szkoły w Alfei. Jest to spotkanie tak niezręczne, jak i niezręczna jest prawie cała kreacja Bloom w tym serialu. No więc słyszałam co nieco o tym, jak to Netflix lubi wchodzić w obecne trendy poetyczne i raz mu to wychodzi, a raz nie. Saga Winx pod tym względem wypada nieźle – czasem dialog potrafi się wykoleić niepotrzebnym virtue signaling albo epatowaniem równością, kiedy świat przedstawiony sobie dobrze z tym radzi i nie potrzeba manifestów, ale to się zdarza rzadko i dalej da się podczas seansu nieźle bawić. Za to Bloom wpisującą się w young adultowy archetyp Bohaterki Takiej Jak Ty, który też do tej poetyki należy, już trudniej przełknąć. Bella Swan i Anastasia Steele to takie sztandarowe przypadki tego motywu, przedstawiające heroiny neurotyczne, zamknięte w sobie i niepotrafiące nawiązać kontaktu z drugim człowiekiem. Fabuła dwoi się i troi, aby przekonać nas, że to przez ich introwertyzm i „oryginalność”, ale nope, po prostu jesteś dziwna i kto by pomyślał, że nikt nie chce spędzać z tobą czasu. Bloom to podobny przypadek – na każdą formę pomocy reaguje agresją lub niechęcią, nie nawiązuje kontaktu z innymi ludźmi, bo nie i w późniejszych odcinkach głównie dzięki niej nie będzie się dało uwierzyć w przyjaźń między dziewczynami. Poza tym jestem święcie przekonana, że w jej głowie hula ino wiatr, ale o tym przekonamy się, gdy głębiej wejdziemy w główną intrygę. Jej konwersacja ze Skyem to pierwsza jaskółka jej fantastycznej aparycji. Chłopak widzi zagubioną dziewczynę czekającą na Stellę, która została jej przydzielona na mentorkę (powidok ich relacji z oryginału) i próbuje pomóc jej ogarnąć, co się dzieje, tłumacząc pokrótce świat przedstawiony, na co Bloom strzela focha, że co on w ogóle, ona jest silną niezależną kobietą i ona żadnej pomocy nie potrzebuje, a z jej postawy bije taki BRAK ZAINTERESOWANIA, że Sky naprawdę musi lubić rude, jeżeli chce się w to dalej pakować. 

Nasza heroina.
 
Tę fantastyczną rozmowę przerywa Riven, który jako jedyny ostał się z oryginalnej obsady posiłkowych Specjalistów. Nie dziwi mnie specjalnie, że wybór padł na niego, ponieważ był bad boyem grupy i wy już się domyślacie, że naturalnie ma największy potencjał na samopiszącą się rolę w serialu mocno młodzieżowym. W tej inkarnacji zastępuje Brandona jako najlepszego psiapsióła Skya i dostają mu się najbardziej cringowe dialogi, ponieważ jest niegrzecznym chłopcem z tej gównażerskiej strony mocy. Spodziewajcie się więc fantastycznych żartów o seksie, paleniu trawy i cwaniakowaniu, ACZKOLWIEK Riven ma też swoje momenty, gdy dobry z niego przyjaciel, nawet gdy akurat kłóci się ze Skyem. W każdym razie Bloom wykorzystuje chwilę nieuwagi swojego „oprawcy” i zmyka szukać Stelli, która to sokolim wzrokiem pożera scenę początku Jedynego Słusznego Romansu. Jaka jest Stella w tej inkarnacji? Ho ho, no więc księżniczka Solarii do swojego królewskiego rodowodu dostaje nowy charakter typowy dla tego archetypu, czyli wyniosłej Little Miss Perfect, która zmienia ciuchy trzydzieści razy na dzień i utrzymuje pozory pełnej kontroli nad wszystkim za wszelką cenę. Stella w tej wersji to połączenie jej oryginalnego backgroundu z Diaspro, pierwszą poważną rywalką Bloom o względy Skya, która też była próżną i przekonaną o swojej wyższości królewną. I i tak dowiemy się tego już w tym odcinku, więc bez przedłużania powiem wam teraz – Stella miała (ma?) romans ze Skyem, co podejrzewam jest wypadkową jej połączenia z rolą Diaspro i pewnym pokłosiem związku z Brandonem, którego książę udawał na początku. Ot, taki easter egg. Dziewczyny wreszcie się znajdują i dostajemy trochę ekspozycji: Ziemię i Innoświat oddziela bariera, żeby tę pierwszą uchronić przed zagrożeniami płynącymi z tego drugiego. Podobnie jak w oryginale ważny jest też pierścień Solarii – za jego pomocą można swobodnie przemieszczać się między światami. Bloom opowiada, że na Ziemi znalazła ją Farah Dowling, tutejsza wersja Faragondy, dyrektorki Alfei, i kazała jej przejść przez barierę na totalnym odludziu, by nie wzbudzać podejrzeń (zakładam świstoklika, ale tego się nie dowiemy). Zaraz zresztą dostajemy kolejną porcję ekspozycji już w biurze wyżej wymienionej. Dowling pyta Bloom o wrażenia związane ze szkołą, z czego dowiadujemy się, czemu serial poszedł w kostiumy jak z czwartej filmowej części Harry’ego Pottera wzwyż. Magia transformacyjna zaginęła w procesie ewolucji, dlatego nikt nie ma skrzydeł, nie ma tez co liczyć na Enchantiksy i inne Believiksy :( Bloom po raz pierwszy udowadnia, że nie ma pojęcia, co się do niej mówi, ewentualnie niespecjalnie ją to interesuje, jeżeli nie pokrywa się to z jej zainteresowaniami. W tej wersji dziewczyna nie potrafi panować nad swoją mocą, a to trochę lipa, jeżeli akurat twoja magia to potęga ognia. Farah mówi jej, że proces nauki będzie wolny i miarowy, zaczną od podstaw i potem przejdą do rzeczy wielkich. Bloom stwierdza, że przybyła tu nauczyć się kontrolować swoją moc i chce tego natychmiast, a nie uczyć się rzeczy wielkich, na co Dowling ją gasi mówiąc, że ze swoimi problemami nie miała wyboru, jak tylko przybyć do placówki, która pomoże jej nad tymi problemami zapanować i przy tym wykorzystać swój potencjał. Niestety Bloom z tego wszystkiego rozumie, że ktoś jej coś nakazał i ech, to będzie nam towarzyszyło właściwie w całym głównym wątku kręcącym się wokół naszej heroiny. Like, nie macie nawet pojęcia, jak łatwo jest tę dziewuchę kontrolować, jeżeli znasz dwa czy trzy słowa-klucze.
 
Farah Dowling, dyrektorka Alfei.
 
No dobra, smęty na bok, bo wreszcie poznajemy resztę Winx! Ale przedtem jeszcze trochę ekspozycji – Bloom okłamała rodziców, wmawiając im, że jedzie na wymianę do szkoły w Szwajcarii. Nie pytajcie, jak to zrobiła, czy widzieli papiery i takie tam, bo serial się nad tym nie pochyla i w sumie słusznie, bo jak mieliby to wyjaśnić. Chociaż można by, ponieważ jedna rzecz, której bardzo brakuje na początku, to jakiegoś normalnego odcinka wprowadzającego. Zawiązanie fabuły jest tutaj totalnie leniwe, oparte na ekspozycjach i jednym flashbacku, więc rozpoczęcie przypomina tu takie słabe in medias res, gdzie gadające głowy tłumaczą nam jaka to szkoda, że nas tam nie było, pozdrowienia z Alfei. Ta zabawa w kotka i myszkę z rodzicami Bloom zostaje wyjaśniona nieco później, natenczas trzeba poznać dziewczyny! Po obejrzeniu całości muszę powiedzieć, że aktorki grające Aishę, Terrę i Musę odwaliły kawał dobrej roboty, a i scenariusz zrobił z nimi fajne rzeczy, zwłaszcza biorąc pod uwagę jakość materiału wyjściowego. Okej, co my tu mamy: Aisha (Layla w wersji np. polskiej kreskówki) będzie potrzebowała trochę czasu, żeby się rozkręcić, ale na wstępie widać, że to otwarta i zdecydowana dziewczyna o dobrym sercu, a dzielenie z nią pokoju trafiło się Bloom jak ślepej kurze ziarno. Podobnie jak rysunkowa protoplastka pochodzi z Andros i włada magią wody. Jej rodowodowy gimmick jest taki, że przynajmniej dwa razy na dzień idzie gdzieś popływać, co nie zostaje bardziej rozwinięte ponad to, że musi, bo inaczej się udusi i nara. Aisha w swym pierwszym wystąpieniu ratuje tyłek Bloom, gdy ta zaczyna się motać w kłamstwach w rozmowie z rodzicami – ognista wróżka tłumaczy, że oboje są ludźmi, a pani Dowling twierdzi, iż jej moce wynikają zapewne z posiadania osoby magicznej na którejś gałęzi drzewa genealogicznego. Bloom urządza sobie podśmiechujki z tego, że jest wróżką i o lololol, jak to absurdalnie brzmi, na co Aisha pyta, czy nigdy nie czytała Harry’ego Pottera (bo wiecie, she’s living the dream), na co ruda stwierdza, że łooo, ileż ona testów zrobiła z przydziałem do Domów, to ona se nawet nie wyobraża. I wtedy następuje wymiana, która tłumaczy tak wiele, a jednocześnie tak mało:

Aisha: Niech zgadnę, Ravenclaw?
Bloom: I czasem Slytherin.
Aisha: To by wyjaśniało kłamstwa.
Bloom: A ty co, Gryffindor?
Aisha: Mhm.
Bloom: To by wyjaśniało osądy.
Aisha: *mina z kategorii „oooo, dziewczynko, are you for real”*

No więc następne odcinki nam dobitnie wybiją z głowy jakikolwiek pomysł, że Bloom dostałaby się do Ravenclawu – no chyba że na zasadzie schadenfreude ze strony Tiary Przydziału albo chęci uwalenia jej na pierwszym roku, by nie wydać tej chodzącej tragedii na magiczne poletko dorosłego społeczeństwa. A poza tym – ahahahaha, dekonstrukcja zachwytu nad Gryffindorem i główna bohaterka Ślizgonką, I see what you did there, drodzy scenarzyści! Ale nie mogę dać szóstki z plusem, bo chyba przespaliście niedawny trend pięciu minut dla Puchonów, tych wiecznych underdogów i w ogóle o nich nie wspomnieliście. Za to dam uśmiechnięte słoneczko za idealne (niezamierzone) podsumowanie, dlaczego relacje Bloom z ludźmi wyglądają, jak wyglądają i pójdę nawet dalej twierdząc, że pewnie ten Slytherin nie wychodził tak zaraz znowu „czasem”. W każdym razie Bloom po tym ostrym pojeździe cała ukontentowana wychodzi z sekcji wspólnej i zahacza o pokój Stelli, a tam przymiarki do kolejnego pokazania się podda… reszcie szkoły. Naszą główną bohaterkę zalewa zimny pot na myśl, że miałaby się odstrzelić na rozpoczęcie roku, więc pyta koleżankę, dlaczego ta szykuje się jak szczur na otwarcie kanałów. Stella miarkuje, że ludzie mają wobec niej oczekiwania, a te oczekiwania to najwyraźniej zbieranie z nią kart do kolekcji na Instagramie, na co wskazywałaby scena otwierająca na dziedzińcu, gdy słoneczna czarodziejka pozuje do selfiaczka z kilkoma uczennicami. Po obejrzeniu reszty odcinków zaryzykuję stwierdzenie, że tak naprawdę to raczej oczekują czegoś innego, ale to na razie nieważne, ważne że Stella zrobiła pstryk i zapaliła świecącą kulkę przy lustrze. Bloom pyta, jak to zrobiła i tu dostajemy główny fundament działania magii w tym świecie. Czary opierają się na emocjach, im one mocniejsze, tym silniejsze uroki. Ta informacja to foreshadowing do rozwoju Bloom I Stelli, a poza tym zwraca uwagę komentarz księżniczki Solarii, że takich podstaw uczą się na pierwszej lekcji, co rozwiniemy już za momencik. 
 
Stella w całej okazałości.
 
Aha, tu następuje kolejna mocarna konwersacja z Bloom w roli głównej:

Bloom: No to co teraz czujesz?
Stella: *WTF*
Bloom: No bo wiesz, włączyłaś sobie światło, to nienawidzisz mnie? Boisz się mnie?
Stella: *WTF intensifies*
Bloom: Bo zakładam, że raczej mnie nie kochasz.
Stella: I coś czuję, że długo nie będę.

Okej, to ostatnie zdanie dorzucone ode mnie, ale da się to wyczytać z reakcji Stelli i jej prawdziwej odpowiedzi (Och, dajmy sobie wystarczająco DUŻO czasu i pewnie… coś… znajdę), za nic nie przepraszam i niczego nie żałuję. Stella wychodzi na salony, ale zanim to nastąpi, to musi opierdzielić Terrę, która zawala cały pokój doniczkami. Jeżeli oglądałyście oryginał i pamiętacie dokładnie obsadę, to wiecie, że tam występowała Flora, wróżka roślin (i moja ulubienica razem z Tecną, tak btw). Serial z jakiegoś powodu zamienią ją na Terrę, a jednocześnie czyni z Flory i Rose (Miele, młodsza siostra Flory w amerykańskiej wersji) odpowiednio jej ciotkę i matkę. Dodatkowo Terra jest córką jednego z nauczycieli Alfei i całe swoje życie mieszkała niedaleko szkoły, tak więc w następnych odcinkach będzie służyć za jedno z głównych źródeł wiadomości odnośnie placówki, pedagogów i niektórych dram. Tutejsza wersja wróżki natury to takie największe hurra, jeżeli chodzi o zmiany i teoretycznie nawet można nazwać ją autorską postacią, ponieważ jak widać serial mocno zaznacza, że Terra i Flora to nie są te same bohaterki i podobno nawet showrunnerzy zagaili, iż w przyszłych sezonach Flora być może wystąpi w jakiejś roli. Co serialowa wersja wnosi od siebie? Początkowo Terra nie robi jakiegoś specjalnie dobrego wrażenia – dużo i nerwowo gada, charakterem stoi gdzieś pomiędzy przepraszaniem za życie i staraniem się za bardzo i ogólnie wbija nieprzyjemnie wysoko punkty awkward, aż zęby zgrzytają przy oglądaniu jej pierwszych interakcji z dziewczynami. W odróżnieniu od Bloom jednak szybko z tego „wyrośnie” i serio, jak Flora była moją ulubioną postacią w oryginale, tak Terra w serialu pięknie dziedziczy ten tytuł. Fantastycznie prezentuje się też live-actionowa Musa – tutaj zmieniono jej moc z magii muzyki na magię emocji w całkiem zręczny sposób. Dziewczyna cały czas nosi słuchawki, ponieważ jest empatką i nie potrafi jeszcze wytłumić uczuć ludzi wokół niej, w czym pomaga jej muzyka. W wątku pozostającym raczej w tle będzie widać, że to w sporej mierze dzięki niej Terra wyzbędzie się swojego udawania radości na każdym kroku, bo Musa będzie jej za każdym razem wyrzucać, że i tak czuje jej frustracje i woli, żeby była wobec niej szczera. Na razie jednak roślinna koleżanka nie zna umiejętności współlokatorki i w atmosferze obopólnego niezrozumienia rozmowa schodzi na inne tory. Mianowicie Terze ulewa się trochę informacji odnośnie Stelli, która w odróżnieniu od reszty dziewczyn powinna być w internacie z drugoklasistkami. Okazuje się, że w wyniku CZEGOŚ (o czym lepiej nie wspominać, jak sugeruje Terra), Stella zaliczyła kibel i powtarza rok. I to jest wątek zgodny z oryginałem, aczkolwiek okoliczności tej wpadki będą o wiele poważniejsze. W kreskówce Stella albo coś wysadziła, albo po prostu zapomniała się uczyć wśród wielu wypadów na zakupy, niestety nie wiem tego do końca. Tutaj scenariusz to młodzieżowa drama w oparach fantastycznych, tak więc powód musi być odpowiednio wydumany, prawda. Więcej się niestety nie dowiemy (nie dowiadujemy się też wprost, że Stella powtarza rok), ponieważ oto Aisha wyrusza na poszukiwania wdzięczniejszych towarzyszek rozmowy i pyta Terrę znającą okolicę, gdzie tu można popływać, do jasnej cholery, bo raz już się kąpała, a musi drugi, bo quota. Koleżanka dziwi się na tę niespotykaną tendencję, a ja z kolei wspominam o tym dlatego, że to jest jedna z rzeczy, która mnie dość uwiera w serialu. No bo wiecie, Bloom jest z Ziemi (i awatarem widza) i to normalne, że jej należy tłumaczyć wszystkie nowalijki Innoświata. Jednak to, że TERRA mieszkająca w magicznej krainie nie wie, że Musa jest empatką albo Aisha jako mieszkanka wodnej planety kąpie się dwa razy na dzień, to taki błąd logiczny, że rany boskie. Może inaczej – okej, dziewczyny się poznają i żadna nie mówi, skąd pochodzi. Ale gdy do głosu dochodzą właśnie takie zwyczaje albo coś w tym guście, to jest wielkie zdziwko i wielkie oczy, bo wygląda na to, że nikt tu nie wyściubia nosa zza swojego geograficznego kąta i totalnie nie poznaje się na różnicach kulturowych. Zwłaszcza Terra, która „od zawsze mieszkała w Alfei i zna wszystkich drugoklasistów” i szczerze wątpię, że ani razu nie rozmawiała z nimi (albo z ojcem, który ich uczy) o tym, skąd pochodzą. To trochę tak, jak gdyby nie wiedzieć, że poza Europą są jeszcze inne kontynenty z różnymi kulturami i rany, na dnie jakiej studni się wychowywałaś? Na dodatek – to drugi duży minus świata przedstawionego według mnie – wszyscy mają tutaj internet i jest jasno zatelegrafowane, że to ten sam internet, tj. każda Ziemianka może wejść na Insta Solarianki i to tyle, jeżeli chodzi o plany dyrektorki. Z drugiej strony być może szkoła posiada jakiś własny program do komunikacji, ale wtedy a) nikt nas o tym nie powiadamia; b) pewnie ktoś by to regulował, a później wysyła się Różne Rzeczy™ w SMS-ach w tym serialu, więc wiecie, NIE SĄDZĘ; c) ogólnie później będzie więcej takich momentów, gdzie widać, że scenarzystom nie bardzo się chciało wymyślać niektórych rzeczy albo szli bardziej w urban fantasy, albo po prostu tak bardzo skupili się umiejscowieniu akcji w młodzieżowych realiach, że aspekt magiczny poszedł się trochę kochać w Sadze Winx. Wracając jednak do fabuły – Terra mówi, że jedyny akwen wodny w pobliżu (poza rzeką) to staw przy hali Specjalistów, w którym raczej nikt się nie kąpie dobrowolnie i szuuuum, zmiana sceny!

Terra.
 
Idziemy popatrzeć, jak Riven i Sky aktywnie zaczynają naukę na szkolnym ringu. Festiwal cringu rozwija się na dobre, gdy Riven zaczyna dopytywać, po co kolega zaczepia nieznośne główne bohaterki (najpierw napisałam z rozpędu „głupie” zamiast „główne”, to chyba znak do Boga).

Sky: Skąd wiesz, że jest szalona?
Riven: Bo wszystkie rude są szalone. I dobrze się bzykają.
Sky: Przemawia przez ciebie doświadczenie? Nie wiedziałem, że twoja prawa ręka jest ruda.

Przysięgam, że ten serial jest okej, naprawdę.

Riven: *na ziemię przez kolegę powalon*
Sky: Leniłeś się latem.
Riven: Nie – ćpałem latem! *mina człowieka spełnionego*

… Naprawdę.
Po spektakularnej porażce Riven stwierdza, że on już swoje na dziś wyćwiczył i idzie zakończyć dzień paleniem skręta. W międzyczasie Sky rusza do swojego mentora/przybranego ojca/nauczyciela Specjalistów, Saula Silvy, a tam kolejne złoto dialogowe w formie przemowy do uczniów.

Silva: Po lekcjach należycie do mnie. Lubię, jak moje własności dobrze działają, więc będziecie codziennie trenować.

Fajny nauczyciel, taki niezbyt obyty w prawach człowieka.
Nie pamiętam, czy Silva odziedziczył imię po którymś z trenerów Czerwonej Fontanny (kojarzę tylko Saladina), za to za chwilę dowiadujemy się, że nie mieszano za bardzo w backgroundzie Skya. Jego ojcem był Andreas z Eraklionu (tutaj chyba tylko bohater wojenny, nie król, dowiemy się później) i dlatego Sky automatycznie dostał się do Alfei – w późniejszych odcinkach Aisha wspomni, że szkoła preferuje podejście wyszukiwania uczniów z potencjałem, dlatego ta informacja ma znaczenie. Sam Silva podczas swojego przemówienia oznajmia, iż niezależnie od tego, czy osobiście wybrał kogoś do nauki, czy wysłał go tu jego szanowany ród, każdy ma dawać z siebie wszystko. Poza tym w iście militarnym stylu zapowiada trening z koszmaru, a potem przedstawia nam krótką historię z dzieciństwa, kiedy to zabił Spalonego, co poza tym że daje nam kawałek ekspozycji odnośnie możliwości wrogów, to przedstawia jeszcze nową postać – Dane’a. Dane to bohater, który właściwie nie wpisuje się w żadną część obsady z oryginału i jego wątek będzie jednocześnie mocno typowy dla gatunku i całkowicie nowy w stosunku do kreskówki. Na razie dowiadujemy się, że Spaleni potrafią nakładać negatywne statusy, od których da się umrzeć, a w międzyczasie Rivenowi w paleniu skręta przeszkadzają świeże zwłoki. Nie napisałam tego wcześniej, ale ogólnie odcinek zaczyna się od pasterza, który szuka zaginionej owcy, po czym dzieli jej tragiczny los. Widzimy, że to jakiś potwór go zaciukał (Spalony) i właśnie z tym panem Riven już nie podzieli się fajkiem. Oh well! Na miejsce przybywają Farah Dowling, Silva i tata Terry (chciałabym pamiętać, jak ma na imię), aby obejrzeć zwłoki. Dyrektorka zapewnia, że to na pewno nie robota Spalonego, w końcu szesnaście lat temu tajemnicza Rosalind zadbała, by wymordować wszystkie potwory (o tej postaci dowiemy się więcej później). Silva wyrokuje, że powinni jednak wziąć pod uwagę możliwość, że może coś się uchowało z czystki sprzed lat, na co Farah kategorycznie ucina dyskusję, twierdząc że Bariera działa i to niemożliwe. Nakazuje uprzątnięcie bałaganu, aby powstrzymać plotki iiiii przenosimy się do Terry, która rozsiewa plotki na temat zwłok :D Co prawda tylko w rozmowie z Musą i Aishą, ale well, doceniam ten subtelny żart. Ogólnie rozpieprza mnie to, że ukrywanie prawdy będzie wychodziło ciału pedagogicznemu BARDZO źle, aż do zwątpienia, czy w ogóle próbują i właściwie równolegle z nauczycielami Winx poprowadzą własne śledztwo. Terra mydli sobie oczy, że ej, ludzie umierają, co w tym dziwnego, na co Musa i Aisha urządzają sobie podśmiechujki, że no, dekapitacja jak katar, każdemu się zdarza. W tym momencie dostajemy pierwszą subtelną jaskółkę wątku z tuszą Terry w tle, gdy Aisha i Musa wymieniają się historią aktywności fizycznej, na co ich mniej zwinna koleżanka z lekka wykrzywia usta. To jeszcze wróci w tym odcinku i wtedy pochylimy się nad tym niżej, a na razie Terra zauważa, że Musa słyszała Aishę, gdy ta wspominała o pływaniu, choć miała już na uszach słuchawki i JEJ jakoś nie słyszała, gdy proponowała jej kolejną roślinkę. Empatka na to, że nieeeee, a Terra na to, że nooo, raczej taaaak i niestety na razie nie ma już szans niczego ratować, ponieważ wróżka natury dezertuje w celu nawiązywania cieplejszych relacji z kimś innym. 

Sky (po lewej) i Riven (następnym razem spróbuje zrobić coś lepszego, przysięgam).
 
Akcja przenosi się pod gabinet Dowling, a tam dwie nowe postacie: pomocnik pani dyrektor (chyba Cullen?) oraz uczennica, która wpada na pełnej, żeby się spotkać ze swoją idolką. Uczennica ma na imię BeaTRIX. I mean, to nawet nie jest spoiler, bo już po pierwszej scenie dokładnie wiadomo, jaka będzie jej rola, come on. No więc BeaTRIX włada mocą elektryczności jak Stormy, wygląda trochę jak Darcy (i jest taką samą niezłą manipulantką), a sposobem nawiązywania kontaktów międzyludzkich przypomina Icy, więc wiecie, po co pisać trzy postacie, skoro można jedną. Zresztą to i tak dobra decyzja biorąc pod uwagę, iż przy obsadzie oryginalnego Winx zdecydowanie szło się w ilość, nie jakość. A jak wypada BeaTRIX w swojej własnego roli? Z jednej strony w odróżnieniu od narwanej i tępej Bloom zachwyca zdecydowaniem oraz ogarnięciem, z drugiej…

BeaTRIX: Pewnie zabrzmię jak totalna cipa, ale jestem pani największą fanką, pani dyrektor. Oj, chyba nie powinnam mówić „cipa” przy dyrektorce. Kurde. … Cholera! SHIT FUCK GODDAMIT
Dowling: Ktoś tu ma dobrą passę.

Jeżeli jest jakaś postać w tym serialu, która w jednej chwili potrafi być źródłem wielkiej radości, by zaraz zalać ekran tsunami cringu, to jest nią zdecydowanie BeaTRIX. Po tym jak Dowling gasi swoją domniemaną fankę i zamyka jej drzwi przed nosem, wracamy do Bloom (ech) zatopionej w prywatnych zajęciach pozalekcyjnych. Teraz będę się czepiać, ale skoro i tak już zaczęłam festiwal nielubienia głównej bohaterki (szybko poszło), to pośmieję się trochę nad notatkami Bloom, które to, podejrzewam, miały sugerować jaka to z niej pilna i dociekliwa osóbka. Niestety kamera zawsze nam pokazuje, co nasza przemyślna heroina tam zapisała i well, tym razem wielkimi słowami wygrawerowała formułkę „magia = emocje”. Takich scen jest więcej, w których fabuła zdradza nam, co Bloom smaruje w swoim notatniku i to zawsze są banały, które nic nie znaczą, o których dowiedziała się pół sceny wcześniej i co do których w ogóle nie stara się, aby je zrozumieć. Czy myślicie, że nasza heroina pójdzie do biblioteki, nauczyciela albo obeznanej koleżanki, by poprosić o objaśnienie? No nie. Bo Bloom chce efektów na pstryknięcie palca, nie wiedzy. I dlatego wiem, że oszukiwałaś w tych potterowych testach. 
 
Nadchodząca katastrofa.
 
Ale, ale, przyczynkiem do pokazania nam tych (nie)rozkmin jest flashback sprzed przybycia Bloom do Alfei. Dostajemy kolejny dowód na to, że nasza domorosła władczyni ognia to pokłosie wszystkich Bell i Anastasii – matka wpada jej do pokoju i nakazuje, by dziewczyna wyszła z domu. Bloom mówi, że wyszła z domu, na co matka mówi, że wychodzenie na kiermasz staroci albo wystawę antyków się nie liczy i ma iść jak normalnie napisana fikcyjna bohaterka do kina lub imprezę (bo tam może pojawią się jakieś opcje romantyczne i eventy).

Bloom: Czyli nie wystarczy, że wychodzę?! Mam być prostaczką tak jak ty?!
Mama: Lepiej prostaczką niż dziwaczką.

To chyba ten konflikt z cyklu „kiedy niewzruszony obiekt spotyka niepokonany oręż”, Grażyna vs. Bella Swan Edition.

Bloom: Czy ty właśnie nazwałaś mnie dziwaczką? Naucz się być rodzicem!
Mama: Martwię się o ciebie, Bloom.
Bloom: Może martw się lepiej o swoje puste, żałosne życia, zanim zaczniesz wściubiać nos w szczegóły mojego!

Matka Bloom ma już niezłą konkurencję w kategorii „Matki Roku”, ale za to jej latorośl może wygrać „Córkę Roku”!
Ten pełen ciepłych uczuć flashback przerywa narastający wkurw Bloom, który to dziewczyna decyduje rozładować poprzez wyjście z bezpiecznej przystani pokoju. W głównej sali pełnej (le gasp!) ludzi natyka się na Skya i kolejną rozmowę, która usilnie stara się nas przekonać o chemii między tymi postaciami. Chłopak ponownie się stara, nakreślając Bloom niebezpieczeństwo łażenia samej po lesie, w którym grasuje nie wiadomo co. Jaśnie pani jest w trochę lepszym humorze, więc Sky próbuje wykonać telemark i zaproponować wspólny spacer po błoniach, but alas, Bloom musi jeszcze poudawać „nie pierwszą lepszą”, a poza tym to Stella stoi w tle i domaga się audiencji u swojego „przyjaciela”. Nasza heroina wymyka się znów potencjalnemu romansowi, a Skyowi pozostaje rozładować napięcie. W pozornie niezobowiązującej rozmowie Stella wyznaje Skyowi, że Bloom jest teraz jest współlokatorką, na co chłopak pyta, czy w takim razie dostał właśnie bana na rozmawianie z nią. Księżniczka twierdzi, że A GDZIEŻBY SKĄD, czego Sky nie kupuje i stwierdza, że wolałby wiedzieć, czy wkurza czymś Stellę, bo JAK OBOJE PAMIĘTAJĄ, wkurzanie Stelli nie wróży nic dobrego, po czym się ulatnia z tej rozmowy prowadzącej donikąd, a wraz z nim kamera. Przenosimy się do Bloom, która decyduje się kontynuować swoje zajęcia pozalekcyjne i wypróbować tym razem w praktyce złożoną teorię magii z jej notatniczka. Korzystając z porad Skya, dziewczyna rusza do lasu za Barierę, gdzie teoretycznie powinna być sama (teoretycznie, bo w rzece obok pływa Aisha – i dzięki Bogu). Bloom przegląda zdjęcia w telefonie, by wzbudzić w sobie emocje i udaje jej się oczywiście wzbudzić te negatywne. „Trening” kończy się tak, że owszem, ogień płonie i jest fajnie, do momentu, gdy na to wszystko przychodzi zaniepokojona Aisha. Bloom zaczyna panikować i traci kontrolę nad swoją mocą, a próbuje ją odzyskać, posyłając płomienie w stronę koleżanki, która zniszczyła jej mizerną koncentrację (mówiłam, ten Slytherin naprawdę nie wypadał tylko „czasem”). Aisha używa swojej magii, by zgasić ogień, na co w ramach podziękowania otrzymuje siarczyste „dlaczego przyszłaś, dobrze sobie radziłam, pod kontrolą miałam wszystko, no wiesz, wszystko zepsułaś!”. Wróżka wody reaguje na to miną z kategorii „guuuurl”, na co Bloom zaczyna się użalać nad sobą, że ona nie pochodzi z magicznej rodziny i dotąd użyła magii tylko raz i było tragicznie. Aisha w zamian dzieli się historią o zalaniu szkoły po oblanym teście z matmy (co znowu każe mi unieść brew na myśl o tym, jak funkcjonuje tu Innoświat i jak dalece magiczny on jest, skoro mają zwykłe, „ludzkie” przedmioty), co ma stanowić morał z cyklu „nie od razu Rzym zbudowano” i weź wyluzuj, mój ty wyjątkowy płatku śniegu. Na ten pokaz empatii nasza heroina otwiera swoje serduszko i dowiadujemy się nareszcie, co stało się katalizatorem do zbudzenia mocy Bloom. Mianowicie Matka Roku zarządziła wymontowanie drzwi do pokoju córki za każde odpyskowanie rodzicielce, co miało także w jakiś sposób sprawić, że dziecko otworzy się na ludzi. 
 
Musa i Aisha.
 
Bloom: Zaczynacie więc od zabrania mi prywatności, możliwości stanowienia o sobie i sprawczości?
Matka: Nie zgrywaj mi tu feministki, bo ta prostaczka zetrze cię w tym temacie na miazgę.

Nie znam się co prawda na wychowaniu dzieci, ale jakby mnie ktoś pytał, to niespecjalnie dziwi mnie aspołeczność Bloom i jej nieistniejąca umiejętność w nawiązywaniu zdrowych kontaktów międzyludzkich. I mean, uczyła się od najlepszych, przynajmniej w niektórych z tych dziedzin.
Po tym popisie rodzicielstwa w Bloom emocje zaczynają buzować tak mocno, że aż pali całą chałupę, w wyniku czego jej matka trafia do szpitala z poparzeniami trzeciego stopnia (ale żyje). Więc ogólnie poszło o drzwi. Rodzice oczywiście nie znają prawdy, a sama Bloom ze strachu przez jakiś czas ukrywała się w niedalekiej fabryce, gdzie znalazła ją dyrektorka i umieściła w Alfei. Aisha stwierdza, że zalanie szkoły to pikuś w porównaniu z ofiarami całopalnymi i tak zawiązuje się nić przyjaźni pomiędzy dziewczynami. Jednocześnie wodna wróżka zaczyna czuć pismo nosem, bo jak to tak, że laska, która MOŻE gdzieś w rodzinie ma kogoś magicznego, potrafi ot tak spalić całą chałupę? Czy Bloom jest adoptowana? Nope, Bloom nie jest adoptowana – będąc w łonie matki miała wadę serca, która tajemniczo zniknęła po narodzinach. Aisha dodaje dwa do dwóch i stwierdza, że w takim razie tamto dziecko rzeczywiście zmarło, a na jej miejsce podrzucono Bloom, co czyniłoby z rudej Odmieńca (oryg. changeling), czyli magiczne niemowlę podmienione pod ludzkie. Nasza heroina obrusza się na tę rewelację i w sumie nie dziwota, bo widać, że ta scena wpada głównie po to, by wprowadzić fabułę na właściwy tor, sensu za wiele nie ma. W każdym razie jak nić sympatii się zawiązała, tak pęka nagle w absolutnym zniesmaczeniu i Bloom zmyka się wkurzać gdzieś w pojedynkę. Przenosimy się do Dowling, która przerywa sobie picie herbaty na zejście do tajemniczych katakumb, ale to na razie tyle tego wątku. Idziemy więc przekonać się, jak inne postacie radzą sobie z zapoznawaniem się w pierwszym tygodniu szkoły i tym razem pada na Dane’a oraz… ech, Rivena. Wzorem każdego szanującego się bad boya, Riven zaczyna demoralizować biednego pierwszoklasistę poprzez wlanie mu zawartości piersiówki do kubeczka i typową gadką „no, jak jesteś fajny, to wypijesz, a jak nie, to jesteś frajer”. Na to wszystko wpada Terra, dla której obcowanie z Rivenem to nie jest pierwsze rodeo i zaczyna opierdzielać „kolegę” za znęcanie się nad dzieciakami.

Terra: Nie słuchaj go. Wydaje mu się, że taki z niego przekozak, a tak naprawdę jest tragicznym nerdem w przebraniu.
Riven: A ty jesteś trzema osobami w przebraniu.
Dane: Dude, not cool. 
 
Riven i Dane.
 
Well, that escalated quickly! Po tym wystąpieniu Terra puszcza przemowę o tym, jak to wszyscy myślą, że mogą najeżdżać na grube laski, bo przecież są takie urocze i cieszą się z każdego przejawu zainteresowania, aż do momentu, gdy grubym laskom puszczają nerwy i wtedy każą pnączom dusić takich cwaniaczków jak Riven. W związku z tą sceną mam dwa spostrzeżenia: po pierwsze nawet będąc córką nauczyciela, nie wierzę, że Terry nie spotkałaby jakaś reprymenda za użycie mocy na uczniu z premedytacją, ale serial oczywiście nie zajmuje się takimi głupotami. Po drugie – po ponownym obejrzeniu sceny, w którym Terra mówi wszystkim widzom, że dodatkowe centymetry w talii są okej, już mnie ona tak nie razi. Głównie dlatego, że mam za sobą cały serial i wiem, że ten wątek w jakimś tam stopniu powróci jeszcze tylko raz, i już zrobi to o wiele subtelniej i lepiej, a dodatkowo nie będzie stanowił całego character developmentu Terry, więc da się przymknąć oko na jego „manifestowość”. W każdym razie konflikt kończy się uwolnieniem nieznośnego chuligana i ucieczką po uprzedniej pyskówce na wielki finał, a potem Terra przeprasza Dane’a za złe pierwsze wrażenie, ona wcale nie morduje piesków ani nie kradnie pierworodnych. Dane na to, że ha ha, ale on może ją jeszcze przebije, bo chyba będzie rzygał po jednym drinku, hilarity ensues. Przenosimy się z powrotem do Bloom, która TOTALNIE JAK BELLA SWAN W PIERWSZYM ZMIERZCHU PRZESZUKUJE INTERNET POD HASŁEM ODMIENIEC NO NIE KŁAMIĘ WAS NAPRAWDĘ ILE DOWODÓW JESZCZE POTRZEBUJECIE, po czym spogląda na zdjęcie rodziców w ramach „szlachetna tożsamości, ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił”. Na ten oryginalny zwrot fabularny wchodzi Stella i w ramach niecnej zemsty na czelności rozmawiania z jej (nie)chłopakiem podpuszcza koleżankę, że to nic złego tęsknić za domem i przypomina o swoim magicznym MacGuffinie, czyli pierścieniu Solarii umożliwiającym przejście pomiędzy wymiarami. Wy już wiecie co się dzieje i zaraz dowiaduje się też reszta Winx: Aisha szuka Bloom, by zrobić damage control po ich ostatniej rozmowie, ale w pokoju wspólnym zastaje każdego, tylko nie źródło swojego poczucia winy. Za to Musa za sprawą swoich mocy znajduje inne, czyli rozwaloną na wersalce Stella i jej yandere zapędy. Aisha reflektuje, że Musa jest czarodziejką umysłu, na co wpada Terra wiecznie chętna do wykolejenia konwersacji, aczkolwiek powaga sytuacji i grupowe „nie teraz” od koleżanek skutecznie zatrzymują tę katastrofę. Wspominam o tym wszystkim tak dokładnie, ponieważ w tej krótkie wymianie zdań dochodzi do kilku odkryć pomiędzy dziewczynami, a kulminacją tego wszystkiego jest wyznanie Terry, że ona tu była rok temu i dobrze wie, do czego jest zdolna Stella względem swoich „koleżanek”, więc wiecie, żarty się skończyły. Nasza gwiazda w końcu pęka i wyznaje, jak to pomogła Bloom wrócić do domu… wysyłając ją bezbronną za Barierę, w środek lasu, z zerową ochroną, ot, takie tam, na pewno sobie poradzi. Przenosimy się więc do głównej bohaterki, która bezpiecznie przenosi się do Gardenii (kanonicznego miejsca zamieszkania Bloom z oryginału) i kryjąc się za drzewem, dzwoni do rodziców (bo wiecie, widzi ich przez okno, tralalala). Tak nawiasem to z kontekstu rozmowy wynika, że to jest ciągle ten sam pierwszy dzień, bo matka komentuje, iż córka dzwoni do nich już drugi raz. Wspominam o tym dlatego, że serial niespecjalnie przejmuje się jasnym określaniem czasu i ta scena to pierwsza jaskółka tych problemów. W każdym razie Bloom na wskutek poznania prawdy o swoim rodowodzie podświadomie stwierdza, że jednak kocha swoją trudną matkę i pozostającego w tle ojca – tu następuje rozmowa, w której wychodzi, że kiedy córki nie ma w domu, to jej mama jest cud kobietą i karmi ją złotymi myślami o potencjale, spełnianiu marzeń, byciem kim tylko chcesz być, czasami jest trudniej, żeby było lepiej, koko jumbo i do przodu. Ogólnie sama konwersacja jest bardzo ładna, niestety ze względu na problemy z pacingiem przy niektórych wątkach, tutaj telepiemy się ze skrajności w skrajność, czyli Bloom i mamę prawie okładającymi się maczetami po jednej stronie oraz łzawe rozmowy i ciepłe podnoszenie na duchu po drugiej. Po skończonej rozmowie nasza bohaterka zahacza o swoją bazę w fabryce, gdzie też gromadziła pieczołowicie sporządzane notatki okraszone uczonym tytułem „co się ze mną do cholery dzieje”. A następnie:

Pirokineza?
Mutacje?
Supermoce?
Odporność na moce?

6 lipca – nie poparzyły mnie świeczki
7 lipca – nie poparzyła mnie kuchenka, itd. 
 
Riven i BeaTRIX.
 
Nope, ciągle nie wierzę w ten Ravenclaw. Chociaż na drugiej stronie widzimy, że Bloom szukała wytłumaczenia pojęcia ognia np. w greckiej filozofii, co w jej sytuacji tyle pomaga, że ojej. … Nie, dalej myślę, że wychodził jej Slytherin. Ale dość o tym, bo teraz będzie akcja! Bloom atakuje zom… Spalony. Znaczy, próbuje, ale dziewczyna ucieka, gubiąc przy tym pierścień Solarii, który potwór zżera czy coś. Na miejscu pojawia się Dowling powiadomiona przez Winx o niecnych zabawach Stelli (a raczej ich wyniku) i każe uczennicy uciekać, podczas gdy sama rozprawia się z niemilcem. Po drugiej stronie lustra na Bloom czekają już Aisha, Terra i Musa i po uświadomieniu sobie, że czeka nas quest z odzyskiwaniem świecidełka królewny, wyruszamy zobaczyć, cóż ona teraz porabia. No więc Stella nie ma czasu na odpowiedzialność, bo trzeba iść zastosować na Skyu taktykę zranionej łani. Dostajemy trochę więcej informacji na temat tego (nie)związku: Stella zerwała ze Skyem przed wakacjami i całe lato się do niego nie odzywała, za co chłopak ma jej nieco za złe. Ale jeszcze bardziej ma jej za złe, że zagaduje do niego dopiero w momencie, gdy ten zaczyna rozmawiać z pierwszoklasistkami i weź opanuj swoje jajniki, gurl. Stella na to, że już za późno i jej szalejące libido doprowadziło do wysłania laski na pewną śmierć, czy ona mogłaby przenocować u Skya, bo koleżanki będą złe, a ona wolałaby uniknąć ich karcących spojrzeń? Sky trochę burczy pod nosem, że Stella nie jest taka potworna, jak jej się wydaje, dobra, okej, możesz zostać. W międzyczasie Winx wracają do pokoju i Aisha uspokaja Bloom, że Dowling załatwi sprawę Spalonego na amen, więc jej rodzice będą bezpieczni. Widać oczywiście po wodnej wróżce, że czuje się poniekąd winna zaistniałej sytuacji, ale nie ma czasu na przeprosiny, bo musimy zawiązać jeszcze jeden związek przed końcem odcinka. BeaTRIX w totalnie niezaskakującym zwrocie akcji po nocnej posiadówie w bibliotece mija palącego w ciemnym zaułku Rivena i daje mu szybką lekcję na temat badboyowania, zaciągając się jego dymem. Romantyczne. Następnie przenosimy się do Terry i Musy, gdzie wreszcie wychodzi na jaw, że ta druga to empatka i poza tym to bardzo ładna scena. Relacje Terry i Musy to taki kontrast dla Aishy i Bloom, ponieważ te dwie pierwsze próbują spotkać się w połowie i obie wyciągają do siebie dłoń albo wycofują się, by zrobić sobie miejsce. Ogień i woda z kolei… cóż, może nie będą darły ze sobą kotów, ale powiedzmy, że będzie to związek cokolwiek nierówny. Dowling i Silva omawiają zaistniałą sytuację ze Spalonym. Dyrektorka złapała bestię i zamknęła w stodole przy Barierze, aby przetrzepać jej potem umysł w poszukiwaniu informacji na temat ewentualnych pobratymców. Silva uważa to za stratę czasu, ale Farah przyznaje, że Bloom jest odmieńcem, którego pozostawiono w świecie ludzi szesnaście lat temu, kiedy widziano ostatniego Spalonego i teoretycznie pozbyto się problemu. Znowu pada imię tajemniczej Rosalind, która nie dzieliła się z kolegami swoimi pomysłami, ale na ten wątek musimy jeszcze poczekać. Dzień kończy się przeglądaniem telefonów: Terra wymienia SMS-iki z Dane’em, ten udowadnia swój shit taste, dając serduszko zdjęciu Rivena, Stella tuli się do piersi śpiącego Skya (nie wiadomo, czy było cymcyrymcym, mój brat twierdzi, że nie, ale ja tam nie wiem), a Riven, katalizator wszystkich wątków młodzieżowych, szykuje się na gay arc. W międzyczasie do stodoły zagląda zakapturzona postać i pieści Spalonego prądem, by go rozjuszyć. Wstawaj śpiochu, mama BeaTRIX przybyła, by zacząć swój misterny plan!
Ufff, przebrnęliśmy przez ten pierwszy odcinek, było ciężko. A że było ciężko, to nawet nie piszę podsumowania, to sobie zrobimy może w finale, jeżeli jeszcze będzie trzeba coś dodać. Do zobaczenia w następnym odcinku!

Komentarze

  1. Ze wszystkich rysunkowych dziewcząt obdarzonych magiczną mocą załapałam się tylko na Sailor Moon - o istnieniu WITCH i Winx wiedziałam, ale jakoś nigdy nie zostałam targetem. Ponieważ jednak w latach mojego wczesnego nastolęctwa internet dopiero pełzał, więc chcąc nie chcąc wiedziało się o wszystkich takich fenomenach, bo i kanały odbioru kultury były mocno
    ograniczone w stosunku do tego, co mają dziś dziś dzieciaki (kupowałeś "13" albo insze "Bravo" = miałeś rozeznanie, co się dzieje w popkulturze). Z tym, że o ile w WITCH mniej więcej się orientowałam (tzn. wiedziałam, ile jest dziewczyn, jak się nazywają i jakie mają moce), to o Winx nie wiedziałam nic, poza tym, że są tam wróżki - i szczerze mówiąc, wyglądało to dla mnie trochę jak biedny kuzyn WITCH.

    Tym przydługim wstępem pragnę wyjaśnić, że nie znam oryginału i nie mam pojęcia, jakie dokładnie są rozjazdy - ale ponieważ internet ogarnęła masowa gównoburza, to z ciekawości obejrzałam kilka filmików omawiających nową adaptację i, no cóż, konsensus był taki, że jest raczej źle niż dobrze.

    BTW, jestem ostatnią osobą, którą można by uznać za fashionistkę, a nawet ja jęknęłam, kiedy zobaczyłam, jak te dziewczyny są ubrane w trailerze - sama nie wiem, kto tu wypadł najgorzej, Bloom czerwona jak marchewka w piekle od stóp do głów (bO oGiEń), całkowicie niebieska Aisha (bO wOdA), Terra, której styliści na planie rzucili chyba pierwsze lepsze odpady po pociotkach,
    jakie wpadły im w ręce, czy Stella, która najwyraźniej lubi stylizować się na ryczącą czterdziestkę. Jest to o tyle śmieszne, że ponoć w oryginalnych Winx moda była na tyle ważna, że studio zatrudniło rzeczywistych projektantów, żeby rysowali dziewczynom ciuchy. ModernGurlz, której filmy bardzo lubię, a która zajmuje się przede wszystkim modą w filmach, nakręciła
    odcinek w którym opowiada, jak próbowałaby uratować garderobę dziewczyn, serdecznie polecam:
    https://www.youtube.com/watch?v=Q4aDRtnk4Yo

    "Fabuła dwoi się i troi, aby przekonać nas, że to przez ich introwertyzm i „oryginalność”, ale nope, po prostu jesteś dziwna i kto by pomyślał, że nikt nie chce spędzać z tobą czasu." - dlaczego, dlaczego ten trope nie może w końcu umrzeć śmiercią naturalną. Zwłaszcza, że umówmy się - jakkolwiek usilnie nie wmawiałyby tego nastolatkom współczesne media, przystojny kolega z klasy
    równoległej nie zainteresuje się tobą dlatego, że jesteś "taka inna". Tzn. może się zainteresuje, ale pod warunkiem, że jednocześnie będziesz wpisywać się w hollywoodzkie standardy piękna, bo większość ludzi bucera jednak odrzuca i nic w tym dziwnego.

    " Niestety Bloom z tego wszystkiego rozumie, że ktoś jej coś nakazał i ech, to będzie nam towarzyszyło właściwie w całym głównym wątku kręcącym się wokół naszej heroiny." - ja nie wiem, może jestem dziwna, ale jakbym nagle odkryła, że mogę spopielić wszystko wokół i nijak tego nie kontroluję, to byłabym gotowa przejść obóz treningowy z "Mulan", byle mieć pewność, że
    kogoś nie przysmażę. I tak, wiem, że jestem starym próchnem wypełniającym PITy, ale sądzę, że moja reakcja w czasach nastoletnich byłaby identyczna. Dlaczego wszystkie bohaterki YA muszą być wolnymi duchami za cenę rozsądku?

    Zachwyt Slytherinem jest obecnie równe passe jak zachwyt Gryffindorem (jak mówisz - Puchoni górą, I BARDZO DOBRZE), tak więc, drodzy scenarzyści, mem z fellow kids dla was.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Stella zrobiła pstryk i zapaliła świecącą kulkę przy lustrze. Bloom pyta, jak to zrobiła i tu dostajemy główny fundament działania magii w tym świecie. Czary opierają się na emocjach, im one mocniejsze, tym silniejsze uroki" - ...chyba nie rozumiem korelacji. Jakież to emocje przeżywała Stella podczas trzaskania selfika? Znaczy, wypowiedź Bloom była WTF-na, ale w pełni rozumiem jej konfuzję w tym aspekcie.

      W internetach rzucano się, że Terra to whitewashing który przytłumić ma fakt, że zatrudnili aktorkę plus size, więc punkt różnorodności zaliczony (a Musie obrywa się jeszcze gorzej w tej kwestii). Ja nie znam oryginału, ale jeśli Flora faktycznie była oparta na latynoamerykańskiej aktorce (bodaj J.LO), to nie do końca rozumiem, dlaczego nie mogli zatrudnić dziewczyny z danej grupy etnicznej (która jednocześnie byłaby plus size, bo czemu nie). To samo w kwestii azjatyckiej aktorki w roli Musy. Mnie to rybka, ja nie oglądam tak czy inaczej, ale rozumiem, dlaczego (obecnie dorosłe) dziewczynki, które identyfikowały się z daną wróżką z racji jej korzeni mogą być zawiedzione taką decyzją.

      No właśnie, o co chodzi z tym Internetem? Catus Geekus zrobił ostatnio wywiad z aktorkami dla Netfliksa i tam któraś się chyba wypowiadała (nie oglądałam całości), że to to jest ich własne, magiczne Insta, ale chyba też przekonana nie była. Jak by to w ogóle miało działać? I dlaczego kopiować ziemską technologię 1:1?

      "To chyba ten konflikt z cyklu 'kiedy niewzruszony obiekt spotyka niepokonany oręż', Grażyna vs. Bella Swan Edition" - <3

      "Bloom zaczyna panikować i traci kontrolę nad swoją mocą, a próbuje ją odzyskać, posyłając płomienie w stronę koleżanki, która zniszczyła jej mizerną koncentrację" - ...no dooobra, zakładam, że to była panika, ale Bloom w ogóle odczuwa po fakcie jakiekolwiek przerażenie w związku z tym, że od spopielenia drugiego człowieka uratował ją zwykły fart w postaci mocy Aishy?

      " Przenosimy się więc do głównej bohaterki, która bezpiecznie przenosi się do Gardenii (kanonicznego miejsca zamieszkania Bloom z oryginału)" - to Bloom nie jest z Ameryki?

      Streszczonko przepiękne, proszę o więcej!

      Usuń
    2. ... To uczucie, gdy jesteś chyba jedyną osobą na świecie, której stroje w w serialu się podobały. Ale może to wypadkowa tego, że moja szafa składa się jednocześnie z badżiliona t-shirtów/dresowych spodni i gotyckich sukienek. Z drugiej strony... też słyszałam o angażowaniu projektantów do kreskówki, aczkolwiek tylko w połowie przyjmuję to za dobrą monetę. W miarę kolejnych sezonów Winx miały coraz mniej charakteru, a coraz więcej strojów i to najczęściej tematycznych, czyt. nie tyle pokazywały one osobowość bohaterek i w co by się rzeczywiście ubrały, co miały wpisywać się w kolejną linię lalek. Np. jedziemy konno, wszystkie przebieramy się za kowbojki. Stroje transformacyjne albo są nijakie jak nie wiem, by nie męczyć animatorów przy starcie serii (odpaliłam na próbę kilka pierwszych odcinków pierwszego sezonu i animacja zestarzała się paskudnie głównie dlatego, że wygląda jakby była robiona w Paincie lub inną garażową metodą), albo przesadzone i niepraktyczne do granic możliwości. Oczywiście te stroje mogą się podobać i w tych wszystkich odcinkach potrafię wyliczyć mnóstwo stylizacji, które lubię, aczkolwiek zawsze z tyłu głowy telepie mi się, że tak naprawdę nie było to robione dla mody, tylko po to, by nakręcić sprzedaż merchandisingu. ... Zresztą jak większość rzeczy w tym serialu.

      Bloom niestety to taka kwintesencja podejścia "wszystkiego na już" i to w każdym aspekcie - od razu musi wszystko wiedzieć, od razu musi przejść do akcji (po trzech słowach wyjaśnień), od razu wszystko umieć. I jest przy tym cała bieda, bo poza wielką tajemną mocą (której nie umie kontrolować), nie posiada ani inteligencji, ani sprytu, by jakoś udźwignąć tę wkurzającą cechę charakteru.

      Jest jeden powód fabularny, dla którego Stella w pierwszej kolejności przywołuje emocje, a nie próbuje wytłumaczyć Bloom natury magii jak komuś, kto z takową nie miał nigdy do czynienia. W sumie masz rację, że to pytanie Bloom nie było takie nie na miejscu, bo my jako widzowie obeznani z regułami fantasy z innych mediów domyślamy się, że trzeba spełnić jeszcze jakieś warunki. Z drugiej strony Dowling powiedziała wcześniej rudej, że nie posiada kontroli, która pewnie dla ludzi z Innoświata jest naturalna i dlatego Stella nie rozumie pytania. Ale to moje gdybanie i w sumie można to jedno odjąć od góry potknięć Bloom.

      Ja mam tu teraz pewien problem, ponieważ o ile podczas pierwszego seansu narzekałam bratu na whitewashing bohaterek, o tyle potem nabrałam sympatii do grających Terrę i Musę aktorek, bo dziewczyny naprawdę super poradziły sobie z tymi rolami. Oczywiście to nie znaczy, że gdyby na ich miejsce dać kogoś o hiszpańskich i azjatyckich korzeniach, to zagrałyby gorzej, bo tego nie wiemy. Do czego zmierzam - mam nadzieję, że aktorki po prostu nie zbierają hejtu za decyzję ludzi odpowiedzialnych za casting, bo to oni są odpowiedzialni za wytyczne przy zgłoszeniach.

      Nic ci tu nie mogę powiedzieć odnośnie internetu, ponieważ jak wspomniałam, serial w ogóle tego nie wyjaśnia. Uczniowie używają Insta i ma do niego dostęp tak Bloom, jak i reszta szkoły, tyle.

      Nope, opieprza ją tylko za to, że Aisha pojawiła się w złym miejscu o złym czasie. Jak mówiłam, Bloom to fantastyczna osoba, taka niesocjopatyczna <3

      Nie pamiętam, jak to dokładnie tłumaczy kreskówka topograficznie, ale w serialu to Ameryka > Kalifornia > Gardenia.

      Próbujemy dojechać do końca!

      Usuń
    3. A ja mam jeszcze takie pytanko, bo dla mnie w historyjkach o magicznych dziewczynach najważniejsze były moce (zawsze chciałam być tą, która rządzi wodą :D) - jak to właściwie wygląda w Winx? Okej, mamy ogień, wodę, ziemię, światło, empatię - jest też powietrze? Są jakieś inne moce? Jak one w zasadzie działają? I najważniejsze - co one właściwie robią z tą magią, do czego ona im służy? Mają się szkolić na wojowniczki, ratować Ziemię/Otherworld/inne światy przed potworami? Wykorzystują ją jakoś do nauki/rozwoju Wszechświata? Ta szkoła uczy wyłącznie kontroli nad magią, czy czegoś jeszcze?

      Usuń
    4. W serialu Dowling tłumaczy, że skończenie Alfei to pewny klej na zostanie głównodowodzącą armii, wysoką posadkę na królewskim dworze albo uzyskanie wiedzy potrzebnej do prowadzenia badań na temat magii. Niestety tutaj kończy się kreowanie świata przedstawionego, może rozwiną ten aspekt w następnym sezonie.
      Powietrze teoretycznie ma Beatrix, w połączeniu z elektrycznością. Musa jest wróżką umysłu i Terra pyta ją, jaką dokładnie - pamięci? Więc w tej dziedzinie muszą być odmiany. Jako empatkę Dowling trenuje ją do szpiegowania, poza tym na zaawansowanym poziomie może wchłaniać część emocji innych i przekazywać im swoje. Magia natury też ma odmiany, bo Terra potrafi kontrolować rośliny i ich wzrost, a już ktoś inny przechodzić przez ściany, czego Terra nie umie, a to ta sama magia. Dużo też może wymasterowana magia światła, ale o tym dowiemy się później i Stella jeszcze nie jest na tym poziomie. Na jednej z lekcji Dowling mówi, że uczniowie w pierwszej kolejności muszą opanować swój żywioł, a potem mogą próbować zgłębiać inne. Ogólnie jest też podział na pierwszą linię, którą są Specjaliści (tak określa ich główne zadanie Silva, ponadto mówi, że ich zadaniem jest chronić świat przed potworami lub innymi zagrożeniami, JEŻELI takie wystąpią - basically, mają być gotowi) oraz wspomagające wróżki i wróżkowie.
      Niestety więcej nie mogę napisać i nie dlatego, że nie chcę (wyżej już napisałam sporo spoilerów odnośnie tego, co dziewczyny będą robić ze swoimi mocami), ale w pierwszym sezonie nie możemy mówić o rozbuchaniu świata a'la Ministerstwo Magii i tyle informacji na wstęp dostajemy.

      Usuń
  2. Tak, też śmiechłam przy Bloom i Ravenclaw. Nie wiem, kogo chcieli oszukać, jak i w oryginale, i tutaj była Gryfonką z ciągotami do Slytherinu. Jeszcze przed pięcioma minutami Puchonów deklarowałam się jako Krukonka, inne wyniki niż Ravenclaw faktycznie wychodziły mi „czasem” i… nie, wybacz, Bloom, nadajemy na innych falach.
    Stella w kreskówce wysadziła laboratorium, a Silva chyba jest oryginalną postacią, bo z Saladinem i Codatortą (jedyni nauczyciele Czerwonej Fontanny w oryginale) ma niewiele wspólnego.
    Zaczęłam trochę od środka, więc wróćmy na początek – zaliczam się do grupy starych fanów, którzy nadal śledzili i śledzą, co nowego we franczyzie (jakieś 12-13 lat z kreskówką, od przedszkola, kiedy to zleciało?). Widziane całe 6 sezonów, 13-14 pierwszych oraz 2 ostatnie odcinki siódmego, z ósmego pierwszy odcinek i urywki, wszystkie trzy filmy, jeden z dwóch sezonów spin-offu „World of Winx” (też dla Netflixa, skasowany). No, sporo tego. Na serial czekałam sporo czasu. Gdy ja już w miarę pogodziłam się z castingiem, pojawił się zwiastun i informacja o tym, że „Fate” w ogóle ma powstać, dotarła do ludzi spoza fandomu. Widziałam twoją nadzieję na to, że aktorkom się nie obrywa – cóż, niech przemówi fakt, że Elliot (Terra) usunęła Instagrama z powodu hejtu. Całkiem sporo czasu przed wypuszczeniem zwiastuna, gdy o produkcji nie wiedziało jeszcze szersze grono potencjalnych widzów. Wolałabym, by podjęto inne decyzje, ale nie podoba mi się to, że za casting obrywa się aktorkom. A, ciekawostka – na wczesnym etapie postać raz była Terrą, raz Florą, jej imię się zmieniało, więc na kuzynce Flory stanęło pewnie z powodu krytyki.
    Sam serial obejrzałam za jednym zamachem. Chciałam czegoś w porządku – nieszczególnie dobrego, ale jednak dającego mi dość frajdy. Dostałam to, więc jestem raczej zadowolona, 6/10, dajcie kontynuację. Ogólnie bawiłam się nieźle i widzę pozytywy, ale gdy przychodzi do rozkładania tego na czynniki pierwsze, to jest tu całkiem sporo rzeczy do skrytykowania – schematy, nikłe powiązanie z materiałem źródłowym (ale za pierścień Stelli mają mój szacunek, bo już dawno odszedł w niebyt, a to fajny element był), leniwe budowanie świata, Twój Typowy Mhroczny Nastoletni Serial ™.
    Szkoda mi ubrań – przyznaję, że jako dziecko nigdy nie zwracałam na nie tak wielkiej uwagi, a ich mnogość zrobiła się dla mnie irytująca w późniejszych sezonach (jeśli ubrania pod serię lalek wkurzały cię w tych, które widziałaś, to w późniejszych jest zdecydowanie gorzej, wierz mi), nie potrzebuję także mody z lat dwutysięcznych (większość filmików youtuberów wybierających własne stroje dla serialu się do tego odwołują), ale… szkoda. Każdej z dziewczyn można by zafundować własny styl, co zaserwowałoby ucztę dla oka, wyrażenie ich charakteru i ukłon w stronę widowni.
    Być może przemawia przeze mnie zbytni sentyment, ale postrzegam fabułę pierwszych kilku sezonów kreskówki jako dobrą – nieidealną, ale przemawiającą tak do młodszych, jak i starszych dzieci, można tam też znaleźć mroczniejsze motywy. Worldbuilding im dalej w las, tym bardziej dziurawy (nadpisywanie historii Daphne w sezonie piątym to złoto, wierz mi), ale jednak interesujący, bogactwo światów, science fantasy… No, potencjał spory. Nie oczekuję od serialu, że w jednym krótkim sezonie stworzy bogate uniwersum, ale boli mnie to, że mamy tu parę lokalizacji, świat łudząco podobny do naszego… no, takie nudne i bez werwy to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Część postaci była sympatyczna, część nie. Mój największy zarzut to to, że wszystkie to schematy – moim zdaniem oryginał nie wpadał w nie tak, jak serial. Mało tu Stelli w Stelli, za to mamy taki typowy wątek (nie)idealnej księżniczki, którego początek pozwala zgadnąć jego rozwinięcie. Boli mnie też Aisha – lubię ją, uważam za najbardziej zdroworozsądkową… ale jest po prostu tą miłą, pomocną przyjaciółką trzymającą się zasad. Layla była postacią o innym charakterze, a ponadto całkiem ciekawie zbudowaną, z wadami, zaletami, można też dostrzec u niej pewien rozwój. Aisha serialowa czasami wydawała mi się głównie narzędziem fabularnym, bo naliczyłam dosłownie jedną scenę, którą można nazwać „jej” wątkiem.
      Okej, rozpisałam się. Podsumowując: serial był w porządku, ale nie dobry, a na twoje kolejne notki czekam ze zniecierpliwieniem.

      Usuń
    2. Jak zgodzę się, że Bloom oryginalna to Gryfonka z ciągotami do Slytherinu, tak u serialowej Bloom podbito punkty bucery na tyle, że dla mnie proporcje się odwróciły. Z drugiej strony nie ukrywam swojego uprzedzenia, bo nie lubię żadnej inkarnacji tej postaci - w kreskówce za bardzo kradła czas antenowy reszcie bohaterek, a fabułki związane z nią to był typowy przekrój bolączek typowej protagonistki, w serialu z kolei emuluje większość najgorszych cech bohaterek obecnie pisanych młodzieżówek, więc dzięki, ale nie, dzięki.

      CODATORTA, tak się nazywał ten z wąsem. Cieszę się, że mamy na pokładzie osobę, która może zweryfikować moją dziurawą pamięć i niewiedzę, dziękuję :D

      "Widziałam twoją nadzieję na to, że aktorkom się nie obrywa – cóż, niech przemówi fakt, że Elliot (Terra) usunęła Instagrama z powodu hejtu." - nawet nie mam słów, żeby to skomentować. Jak napisała wcześniej Maryboo - fajnie, że dziewczynki/nastolatki miały naprawdę zróżnicowaną ekipę wróżek do utożsamiania się, ale chciałabym, żeby ludzie się wreszcie nauczyli, że aktorzy mimo wszystko są tu Bogu ducha winni i proponuję czytać listy płac, by wiadomo było, do kogo kierować pretensje (i to też bez wysyłania pogróżek lub innych "miłych" wiadomości).

      Ogólnie mamy bardzo podobną opinię na temat Fate - też uważam, że to okej oglądadło, przy którym miło da się spędzić czas, jednak lepiej przy nim za dużo nie myśleć. Z drugiej strony mój brat, który częściej sięga po produkcje Netfliksa, mówił mi, że przeważnie te pierwsze sezony nowych tytułów mają okrojony budżet, a na następne już pieniędzy znajduje się więcej, gdy marka się przyjmuje. Tak więc ja mam nadzieję, że te aspekty magiczne rozwiną w kolejnych seriach i ten świat przedstawiony to już nie będzie takie bardzo leniwe urban fantasy. Zgodzę się też co do tego, iż pomimo swych wad scenariuszowych (mnie w Winx bolały głównie wątki pisane na kolanie i ich praktycznie zerowa budowa) sam świat był naprawdę ciekawy z podziałem na magię i technologię, więc tak jak większość rzeczy serial nawet fajnie zmieniał (oczywiście w mojej opinii), to tutaj wyciągnął kopyta.

      Bloom i Stella to dla mnie dwie najbardziej nieciekawe postacie w serialu. Okej, Stella potem dostaje coś angażującego, ale o wiele za krótko i za mało, by zrekompensować pół serii nudy. Aishę lubię, choć teraz jak o tym wspomniałaś, to rzeczywiście - nie miałabym argumentów, żeby zbić twoją opinię o jej roli narzędzia fabularnego, masz rację. Moim pobożnym życzeniem (poza dodatkowymi wątkami dla np. Aishy właśnie) byłoby magiczne pojawienie się Tecny jako Specjalistki (do końca miałam nadzieję, że może się wydarzy), bo skoro już zmieniamy, to czemu nie. I pasowałoby to do tej postaci w pewien sposób. Czas pokaże.

      Prosimy o rozpisywanie się, my ty tak lubimy :D Nie wiem, jak często będą pojawiać się streszczonka Winksów, bo zajmuje mi to trochę czasu przebić się przez taki odcinek, ale obiecałam dotrzeć do końca, to dotrę ;)

      Usuń
  3. Masz rację, faktycznie proporcje u Bloom się odwróciły. Swoją szosą - to na swój sposób fascynujące, że ta postać jest albo kochana (głównie przez dzieci), albo nienawidzona (głównie przez starszych). Przyznaję, że denerwować mnie zaczęła później, gdy pozostawała na pierwszym planie, mimo że jej wątek się skończył i nieraz wbrew rozsądkowi (ekhem, śpiewanie w zespole, gdy nigdy nie wykazywała ku temu predyspozycji ani ciągot, a obok była Musa).

    Nie ma za co, cieszę się, że moja relacja love-hate z tą franczyzą zaowocowała użyteczną wiedzą :D.

    Sama zbytnio netflixowych serii nie oglądam, więc trzymam kciuki za to, by faktycznie mogło się to rozwinąć, bo ten brak pieniędzy momentami czuć (to nienajlepsze urban fantasy czy trzech nauczycieli na krzyż).

    Jestem za! Tecna pasuje mi na specjalistkę i wcale by mi się to nie gryzło. Jedyną sensowną zamianą dla magii technologii, jaka mi przychodzi do głowy, byłaby już zajęta elektryczność, nie jestem też pewna, czy potrzebna jest kolejna czarodziejka. Widzę Tecnę jako mózg jakichś operacji. Czekam także na Florę i wycieczkę na Linpheę (mam przeczucie graniczące z pewnością, że się pojawią). Z innych postaci to w sumie Brandon ma idealny moment na pojawienie się - Stella jest gotowa na nowy love interest, a matka pewnie będzie chciała ją kontrolować. Jak już idziemy kliszami, to tu aż się prosi o romans księżniczki i jej ochroniarza xD. Ogólnie chyba to, że mogą zrobić tak dużo i nie mam zupełnej pewności, co zrobią, sprawia, że chcę poznać ciąg dalszy.

    Nieważne, kiedy będą - przeczytam c:.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "(ekhem, śpiewanie w zespole, gdy nigdy nie wykazywała ku temu predyspozycji ani ciągot, a obok była Musa)" - o rany, pamiętam. Mój facepalm był wtedy niewyobrażalnie głośny.

      O, nawet nie byłam zła na tę kliszę z Brandonem - i ładny ukłon w stronie oryginału, i jakiś wątek dla Stelli. I tak tonem spoilera (Maryboo, nie czytaj) - mam nadzieję, że Sam to się ostanie do końca tej serii jako oficjalny kawaler. Wątek romantyczny sama wiesz kogo już mnie męczył w oryginale, tutaj z oczywistych względów robiłby to po tysiąckroć.

      Usuń
    2. Rozumiem cię, już w oryginale wiało toksycznością (w pewnym momencie panicz wybył na cały sezon, by się zmienić, więc chyba nawet do twórców to dotarło). Do Sama mam takie zastrzeżenie, że to wszystko pojawiło się bez większych podstaw i potoczyło się moim zdaniem za szybko (ale no, ja nawet główny pairing serialu odbieram jako za szybki, więc może to ja), ale nie widzę powodu, dla którego coś by się miało popsuć, zaś pewne wydarzenie powinno ich jeszcze zbliżyć. Jedna scena zwiastuje odstawienie Sama i sygnalizuje, jakim tropem chcą pójść, ale... nie, nie przekonuje mnie to na razie.

      Usuń
    3. "(ale no, ja nawet główny pairing serialu odbieram jako za szybki, więc może to ja)" - nie sądzę. Znaczy, ja tak po trzecim czy czwartym odcinku przyzwyczaiłam się do pacingu zapieprzającego na łeb, na szyję, ale kolejną z wielu rzeczy, jaką bym poprawiła w Sadze Winx, to właśnie dałabym więcej czasu na wybrzmienie się wątków. Dalej będę utrzymywać, że pierwszy odcinek powinien być drugim, ewentualnie wypadało dorobić jakiś normalny wstęp zamiast wsadzać wszystko w pokaz gadających głów, but alas. Przynajmniej nie jest to najgorszy pacing ever, z jakim miałam w życiu do czynienia i mam nadzieję, że poprawią to w następnym sezonie.

      Usuń

Prześlij komentarz