To jest ten moment, gdy uprzejmie pomijacie milczeniem fakt, że publikuję drugą część OD DAWIEN DAWNA OBIECYWANEJ analizy spoilerowej PGSM po pół roku od części pierwszej i wspólnie cieszymy się, że ta epopeja dobiegła wreszcie końca.
A więc! Z racji pokaźnego materiału do przerobienia, ostatnim razem skupiliśmy się na czterech pierwszych Sailorkach. W tej części przejdziemy do Sailor Venus, ciemnej strony mocy, Mamoru oraz Luny – najpewniej wyjdzie nam tego trochę mniej niż poprzednio, ponieważ odchodzimy od głównych bohaterek, a drugiemu planowi, jak wiadomo, przeważnie nie rozpisuje się scenariusza tak, żebym ja potem mogła się nad nim rozwodzić przez piętnaście stron w Wordzie. Ale to nie znaczy, że nie będzie o czym mówić! Let’s go!
1. Minako Aino/Sailor Venus
A więc! Z racji pokaźnego materiału do przerobienia, ostatnim razem skupiliśmy się na czterech pierwszych Sailorkach. W tej części przejdziemy do Sailor Venus, ciemnej strony mocy, Mamoru oraz Luny – najpewniej wyjdzie nam tego trochę mniej niż poprzednio, ponieważ odchodzimy od głównych bohaterek, a drugiemu planowi, jak wiadomo, przeważnie nie rozpisuje się scenariusza tak, żebym ja potem mogła się nad nim rozwodzić przez piętnaście stron w Wordzie. Ale to nie znaczy, że nie będzie o czym mówić! Let’s go!
1. Minako Aino/Sailor Venus
Jako że traktuję te analizy również jako w pewnym sensie rozliczenie z tkwieniem w tym fandomie od lat, to zdradzę tutaj, że Minako to moja ulubiona Sailorka EVER. Po latach trochę ta miłość została zweryfikowana przez zmieniające się gusta. Mianowicie nie ukrywam, iż za dzieciaka o jej pierwszym miejscu w prywatnym rankingu decydował głównie wygląd, bo za młodu uwielbiałam długowłose blondynki ubrane w jasne kolory (które nie były głównymi bohaterkami, pewne rzeczy nigdy nie umierają i skądś się biorą, prawda) oraz ultra dziewczyńskie moce, a you don’t get more dziewczyńska than potęga miłości, c’nie? Dopiero gdy po latach odkryłam piractwo i strony streamingowe, na których w końcu mogłam obejrzeć Sailor Moon w jej nieocenzurowanej i oryginalnej formie, do głosu doszedł drugi aspekt tej postaci, na którym chciałabym, żeby i manga, i anime skupiały się bardziej, czyli jej powinności jako przywódczyni Innerek oraz dojmującej samotności z tym związanej. Minako to ten smakowity typ dualistycznej postaci, przy którym musisz odrobinę przysiąść i pomyśleć, żeby dojrzeć tę głębię skrytą pod emalią Typowej Shoujo Bohaterki. Nie będę wam tu jednak wypominać, jakiż to wysublimowany gust musicie mieć, by to dostrzec i docenić, bo powiedzmy sobie szczerze – i anime, i manga mogłyby oszczędzić sobie to częste robienie z niej comic reliefa w zamian za rozwinięcie nieco tych naprawdę CIEKAWYCH elementów charakteru. Przedsmak tychże dostarcza Codename wa Sailor V, origin story Minako, i choć chciałabym napisać, że jestem wdzięczna za ten solidny kawał backgroundu, to mając w pamięci, jak ostatecznie te wątki zmierzają donikąd w serii-matce, trudno mi się specjalnie cieszyć z istnienia prequela. Teoretycznie rozumiem, czemu następne odsłony nie chcą skupiać się na Wenus. Pomimo tego, że dziewczyny wystarczająco się od siebie różnią, to po odarciu Usagi i Minako z niuansu można bez większego wahania nazwać je jedną i tą samą postacią. Po drugie rozterki Czarodziejki z Wenus wydają się trochę zbyt poważne jak na klimat takiego anime chociażby, zwłaszcza gdy otaczają je problemy dojrzewania i szukania tożsamości w dorosłym świecie. Minako też jako jedyna romansuje z myślą, że w sumie mogłaby rzucić to wszystko i wrócić do bycia zwykłą nastolatką, a w serii, w której każda inna bohaterka podchodzi do swojej roli z niezawisłą pewnością (dodatkowe punkty, jeżeli jesteś Uranem czy Neptunem), zakrawa to o przynajmniej delikatne faux-pas. Ostatecznie więc praktycznie każda odsłona serii skupia się na tej zabawowej stronie Minako, z czego wychodzi trochę wielkie nic. W anime lwia część odcinków poświęconych Wenus stawia głównie na jej wartość komediową albo – co boli bardziej – wrzuca ją do jednego wora z Makoto, kręcąc im małoznaczące konflikty, podczas których nikt niczego się nie uczy, a już na pewno nie rozwija. Manga po prequelu właściwie zapomina, że dziewczyna ma jakieś traumy, raz na ruski rok czyniąc aluzję do statusu przywódczyni, i to też nawiązuje do tego poprzez kontekst, a nie pochyliwszy się nad tematem należycie. Najlepiej w tej sferze sprawdza się chyba Another Story ze względu na wprowadzenie osobnego etapu dla zainteresowanej, który dla odmiany rzeczywiście podarowuje jej z dawna wyczekiwany prezent introspekcji, chociaż z drugiej strony tu też trochę widać obawę przed pokazaniem za dużo. „Ciaro, czy ty narzekasz, że jest za mało angstu w twojej ulubionej chińskiej bajce?”, może zapytacie. No nie – ja po prostu chcę, aby wreszcie ta postać dostała swoje należyte pięć minut. W najnowszych crystalowych character songach Minako śpiewa o spełnieniu swojego marzenia, czyli byciu idolką. I absolutnie nie mam z tym problemu, bo to też jest ciekawa część tej postaci, nad którym z jakiegoś powodu każde medium również boi się pochylać. Niby wiemy, że bohaterka biega na castingi, ale wiemy to z jakichś dwóch odcinków na krzyż (na dwieście). Jeśli zaś chodzi o sam angst… Każdy pomysł z potencjałem da się koncertowo spieprzyć i o ile dalej jestem zdania, że fabuła PGSM stoi na wysokim poziomie, tak niestety po raz kolejny Wenus musi obejść się smakiem, jeżeli chodzi o godziwe nakreślenie. Co nie oznacza, że scenariusz zmasakrował tę postać, o nie – ponownie serial pokazuje tu klasę w poziomie kreatywności i odwagi. Tylko znów wszystko rozbija się o ten przeklęty czas antenowy i mi mało. Ad rem!
Nie wchodząc głębiej w szczegóły, tutejsza interpretacja Minako jest niezwykle ciekawa i śmiała, i początkowo naprawdę fajnie przedstawia się jej reimaginacja na tle tego, do czego przyzwyczaiły nas manga oraz anime. Sailor Venus z live-action to najdojrzalsza i najpoważniejsza odsłona tej postaci. Jeżeli myślałyście, że licentia poetica pojechała przy charakterach Rei i Mako, to poczekajcie tylko, aż zobaczycie, co wymyśliła tutaj! Minako nie chodzi do szkoły z resztą dziewczyn (chociaż materiały promocyjne lubią pokazywać ją w jej ikonicznym mundurku, a nawet w nim nie występuje w serialu), w zamian parając się show-biznesem. W uniwersum PGSM Wenus już jest pop-idolką, chociaż motywacja stojąca za takim a nie innym „hobby” wynika z pobudek czysto pragmatycznych. Może grafik pęka w szwach od kolejnych castingów, reklam i nagrań, jednak i tak pozwala Sailor V na większą swobodę działania niż codzienna szkoła, przyjaźnie oraz prace domowe. Poza tym już w mniej oczywistym zbiegu okoliczności daje wymówkę, by zachowywać dystans względem reszty Czarodziejek, co również należy do jednego z głównych modus operandi tutejszej odsłony Minako. Charakterowo dziewczynie bliżej Uranowi i Neptunowi – obecne życie to tylko przykrywka dla jedynej i prawdziwej misji obrony Serenity przed antagonistami (a raczej przed powtórką tragedii sprzed lat). Kolejnym małym ukłonem w stronę oryginalnych wersji jest także fakt, że Wenus przez dobrą połowę serialu sama udaje Księżniczkę, ot takie mrugnięcie okiem do jednego z odcinków z serii S. W chwilach, gdy wojowniczka nie odciąga uwagi od Usagi, jako Sailor V poszukuje Srebrnego Kryształu, ucierając przy tym nosa Tuxedo, który pozostaje jej głównym konkurentem w wyścigu o klejnot. Naprawdę fajnie przedstawia się ten amalgamat aktywności Minako, reprezentujący klasyczne podejście do komiksowego konceptu superbohaterki. Za dnia ulubienica tłumów z urokiem i profesjonalizmem podchodzi do swych obowiązków, podczas gdy w nocy przeobraża się w wojowniczkę o miłość i sprawiedliwość. Live-action mocno pcha ten romantyczny image Sailor V, podkręcając go dodatkowo wizją idealnej gwiazdy u szczytu popularności. W żadnym momencie jednak Minako nie staje się karykaturą postaci – chociaż wywiązuje się ze swoich ról perfekcyjnie, to w miarę nawiązywania kontaktu z pozostałymi bohaterkami, poznamy bliżej jej bardziej ludzkie oblicze ze swoimi wadami i przywarami. Temu studium towarzyszy świeże spojrzenie na wenusowe relacje z Czarodziejkami i z ludźmi w ogóle, odchodząc przy tym od śmieciowych fabułek eksploatujących wady i komediowy potencjał. W kontaktach z innymi Sailorkami można wyróżnić jeden powtarzający się motyw. Dynamika pomiędzy Wenus, Usagi, Rei i Makoto kręci się wokół konfliktu na linii misja-aktualne wcielenie i choć może nie brzmi to jak najambitniejszy wątek ever, to wygrano go z kilku interesujących i uzupełniających się stron. Dostajemy więc powoli rozwijającą się przyjaźń Minako i Usagi – ta relacja musi swoje przejść, ponieważ o wiele poważniejsza w tej inkarnacji Aino podchodzi dość realistycznie do pozornej bezradności i beztroski wobec zadania, jakie przejawia Czarodziejka z Księżyca. Minako źle znosi dobitny brak profesjonalizmu koleżanki po fachu; z drugiej strony Usagi będzie jedną z dwóch osób, które uświadomią jej wartość zwykłego, codziennego życia i że świat nie kończy się tylko na misji z przeszłości. Więź z Makoto rozwinie się o wiele później i szybko, ale wpadnie jako ta druga strona barykady i nieco w charakterze kropki nad „i”, gdy już konflikty zaczną się zaogniać i trzeba będzie podjąć pewne decyzje. W chwili największego kryzysu tożsamości, gdy Jowisz strach przed zbliżeniem się do Motokiego spróbuje zamaskować koniecznością oddania się misji, Minako uświadomi sobie, czym może skończyć się ślepe podążanie za powinnością. Jednak zanim nastąpi ten konkretny wake-up call, napięcie zbuduje rozwój znajomości z Rei. Jak rozpływałam się w poprzedniej analizie, ten wątek to chyba najdłuższy i najbardziej rozwinięty motyw zaraz obok tytanów pokroju walki z Beryl, odkrywania prawdy z przeszłości oraz romansu Usagi i Mamoru. Przypominając to, co już poruszyłyśmy ostatnio – relacja ta zaczyna się od skomplikowanej zależności podwładnej i przywódczyni, w której to Rei mierzy się z wysokimi wymaganiami Minako. Wraz z upływem czasu pod przykrywką uwolnienia prawdziwego potencjału Marsa, Wenus coraz częściej unosi zasłonę i zaprasza ją do swojego cywilnego życia. Napisałam wcześniej, że jest to w pewnym sensie wołanie o pomoc, aczkolwiek wiele wody będzie musiało w rzece upłynąć, by Minako sama to zrozumiała. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie role się odwrócą i to Czarodziejka z Marsa zacznie zadawać koleżance po fachu niewygodne pytania odnośnie własnej tożsamości. Ostatecznie jednak okaże się, że podejście dziewczyny nie wynika ze źle ulokowanej lojalności czy hardkorowej potrzeby profesjonalizmu. Minako wymaga od siebie i innych jak najwięcej ze względu na ograniczony czas, jaki jej pozostał. Mianowicie w tej wersji Wenus cierpi na bliżej nieokreśloną chorobę, która nieleczona skończy się śmiercią. Jedyną nadzieją na wyzdrowienie jest operacja, ale i tu szanse na przeżycie są niewielkie. Z tą wiedzą Minako woli izolować się od ludzi, aby ci nie odczuli zbytnio jej braku, gdy przyjdzie co do czego. Nie chce też się hospitalizować, ponieważ każda chwila spędzona w łóżku to czas, który mogłaby przeznaczyć na pełnienie czarodziejkowych obowiązków; analogicznie, jeżeli operacja zakończy się porażką, to także przedwcześnie ukróci działalność Sailor Venus. Tutaj ten konflikt tożsamości wygląda nieco inaczej niż u Rei, która próbuje nadać sens swojemu życiu nowoodkrytą rolą, oraz Makoto znajdującej w niej usprawiedliwienie wszystkich spotkanych przez nią dotychczas nieszczęść. W przypadku Minako mamy do czynienia z pragnieniem pozostawienia po sobie pewnej spuścizny, jednak w rzadziej spotykanym altruistycznym wydaniu. Wenus chce rozprawić się z wrogiem, aby pozostawić Serenity i jej obrończyniom świat wyzbyty chociażby tego pradawnego zagrożenia; chce należycie dziewczyny przygotować na przyszłość, aby te miały narzędzia do walki; chce trzymać się na uboczu, aby nie sprawić im przykrości. Każde działanie dziewczyny wynika z chęci stworzenia dawnym przyjaciółkom lepszego jutra. Takiego, którego ona już nie zobaczy, ale da z siebie wszystko, by podarować je osobom dla niej ważnym. I ta motywacja w sumie ładnie zazębia się z wenusowym zajęciem – Minako jest bardzo wdzięczną i lubianą idolką, której woda sodowa nie uderzyła do głowy. Jej piosenki są wesołe i skoczne, a co i rusz oczami Usagi i Naru widzimy jej pozytywny wpływ na fanów. To też jest częścią „dziedzictwa”, które Aino chce po sobie pozostawić i taki sposób nawiązywania do jej przyjacielskiej i otwartej postawy znanej z anime i mangi niezwykle doceniam. Wynika on z fundamentów postaci, ale podaje się go w tle i bez uciekania się do ekstremów. No okej, może nie do końca, ponieważ w byciu emocjonalnym edgelordem Minako przegania chyba tylko Darkury… Z drugiej jednak strony co jakiś czas bohaterka przejawia co zabawniejsze cechy swojego charakteru, np. w relacji z Artemisem. Artemis to w ogóle MVP serialu – dba i martwi się o partnerkę bez ustanku, jednocześnie drocząc się z nią i doceniając chwile, gdy ta zachowuje się jak na swój wiek przystało. Słodziutkie są momenty, gdy Minako podarowuje kociemu kawalerowi prezent na Walentynki (uprzednio robiąc go w konia parę razy) albo gdy wymieniają się żartami. Zawsze ta ich komitywa była urzekająca, gdy tylko miała szansę się pojawić i PGSM nie pozostaje dłużna poprzednim jej interpretacjom. Podobnie przedstawiają się co bardziej zabawowe interakcje z Marsem – Minako lubi czasem zepchnąć kapłankę z jej wysokiego konia i wtedy też widzimy jej figlarną naturę. Ostatecznie jednak scen, w których Czarodziejka z Wenus ma szansę pokazać pełne spektrum swojego charakteru, nie ma zbyt wielu, co doskwiera dotkliwiej, gdy uwzględni się liczne dłużyzny w drugiej części serialu. Ostatecznie Minako umiera – po długich rozmowach z Rei decyduje się pozwolić sobie na luksus posiadania nadziei i rusza na operację. Ta niestety nie udaje się, ale w liście do dziewczyn Aino przyznaje, że nie żałuje, bo to one nauczyły ją patrzeć w przód, a nie cały czas za siebie i próbować niezależnie od przeciwności losu. I choć cały odcinek jest bardzo ładny, to brakowało mi większego czasu na wybrzmienie się charakteru i relacji Minako. Podsumowując wszystkie momenty poświęcone Wenus, można było tutaj pokazać więcej, zwłaszcza że to mega ciekawa postać, tylko ponownie scenariusz jej nie lubi. Przez większość serialu Minako po prostu w nim nie ma – dziewczyny przeżywają swoje miłostki, rozczarowania i walki z potworami, podczas gdy Wenus potrafi przepaść na osiem epizodów i wrócić w jednym, by rzucić one-linerem i znowu zniknąć na pięć kolejnych. Po pierwszej połowie, gdy Sailor Venus teoretycznie dochodzi oficjalnie do grupy, ucieszyłam się, że wreszcie fabuła się na niej skupi. Well, think again, ponieważ dziewczyna stwierdziła, że i tak będzie pracować sama (ku wielkiej udręce Rei), a potem już na pełnej wchodzi motyw choroby i właściwie nie ma na nic czasu. Oczywiście to znowu może być moja żądza ulubionej postaci, z drugiej jednak strony w przypadku Wenus wiele rzeczy pozostaje niedopowiedzianych i zawieszonych w powietrzu, co ponownie mnie wkurza, BO TO JUŻ TRZECIE MEDIUM GDY TAK Z NIĄ ROBIĄ AAAAAA. … Dobra, już mi przeszło. W każdym razie – Minako zmartwychwstaje na koniec sezonu, ponieważ Serenity i Endymion po ponownym zniszczeniu świata używają potęgi miłości i Srebrnego Kryształu, aby zresetować świat. Nie mam złego słowa do powiedzenia na ten zwrot akcji (bo wiem z internetu, że niektórzy mieli). W mandze też dziewczyny umierały na potęgę i wracały, taka natura serii. Poza tym nie anuluje to w żaden sposób drogi, którą przebyła Minako, a w ujęciu fabuły jej powrót jest sensowny (to byłoby cokolwiek wredne, wrócić do statusu quo i pominąć koleżankę, no hej). No i w specjalnym odcinku wreszcie ma okazję powalczyć u boku dziewczyn, how cool is that! Podsumowując – naprawdę ciekawe ujęcie postaci, inne niż zwykle, szkoda tylko, że znowu zabrakło czasu. Mimo wszystko tutejsza interpretacja Wenus to mój kolejny zachwyt nad jajami scenarzystów PGSM, bo ogólnie to wszystko działa… Chciałoby się tego po prostu więcej.
2. Beryl i Generałowie
Myślę, że tutaj skupimy się raczej na Generałach niż Beryl, ponieważ nasza ulubiona królowa ciemności pozostaje właściwie niezmieniona względem swoich poprzednich wcieleń. Dalej zbiera energię, aby wskrzesić Metalię, choć tutaj zachodzi taka ciekawostka, że w decydującej chwili Beryl zamierza ją zdradzić i zawłaszczyć potęgę dla siebie. Serial jednak nieszczególnie pochyla się nad tym wątkiem, bo i tak wesołe party królowej zostaje rozbite, nim cokolwiek z tego wychodzi (poza tym Metalia robi trochę inne rzeczy w tym serialu), tak więc nie ma nad czym się dłużej rozwodzić. W sumie chyba jedyną nową rzeczą, którą serwuje serial, jest wpadająca w drugiej połowie Mio Kuroki. Jako że w którymś momencie Generałowie zaczynają być bardziej zainteresowani swoją przeszłością i niewykonywaniem rozkazów, to ktoś musi przejąć schedę męczenia Czarodziejek (głównie Usagi). Mio Kuroki to nastolatka zrodzona z mroku żądz Beryl, a przynajmniej tak twierdzi scenariusz, ponieważ jedyną żądzą, jaką Beryl posiada i pokrywa się z niektórymi motywacjami jej doppelgangera, jest nieodwzajemniona miłość do Endymiona. Poza tym Mio wydaje się trochę wypadkową typowych antagonistek shoujo, które za cel obierają sobie niszczenie reputacji i poukładanego życia bohaterek, będąc przy tym dwulicową i creepy aż świszczy. Co tam potwory, kiedy możesz wprowadzić przeciwniczki w depresję i pokonać psychologicznie! Mio przybywa więc do szkoły Usagi, gdzie od razu antagonizuje klasę przeciwko niej. Okazuje się też, że to raczkująca gwiazda przemysłu idolkowego, co oznacza, że Minako dostaje się nowa kłoda pod nogi w jej i tak już skomplikowanym grafiku. Jednakże o ile Usagi jest zbyt miła, aby podejrzewać koleżankę z klasy o złe zamiary (właściwie dla tej postaci), o tyle Aino nie ma żadnych skrupułów, by prowadzić walkę podjazdową z rywalką (już niewłaściwie, ale diablo satysfakcjonująco!). Bo też Mio nie jest specjalnie subtelna w swoich intrygach, co trochę gryzie się z wyważonym tonem serialu. Znacie pewnie ten typ szalonej lub dziwacznej postaci z brakiem filtru na rzeczy, które wychodzą z jej ust. Cóż, komuś przy kręceniu PGSM zamarzyło się, żeby coś takiego dorzucić i tutaj, no i teraz musimy z tym jakoś żyć. To nie tak, że Mio to totalnie beznadzieja – jednakże okłamałabym was, mówiąc, że wcale nie zastanawiałam się co scenę z nią, czy serial naprawdę jej potrzebuje. Chyba ostatecznie ta postać się sprzedała, ponieważ jest główną antagonistką odcinka specjalnego i dostaje nawet quasi-fanserwiśny motyw z byciem królową kjutaśno-mrocznego królestwa and people like this shit, so… There you have it. Poza tym odstępstwem niewiele więcej można powiedzieć o Beryl – no, prócz tego, że ją jako jedyną gra kompetentna aktorka i sceny z nią to zawsze przyjemność dla zmysłów. Czary dzieją się za to przy Generałach i choć nie są to jakieś mega rozległe wątki, to PGSM równocześnie unika uderzania w linię najmniejszego oporu, czyniąc z panów finałowych bossów na strzała, gdy kończy się ich użyteczność. Zanim przejdę do opisywania tychże, wspomnę tylko o jednej bolączce z tym związanej. Mianowicie przez przedłużanie na potęgę fabuły w drugiej połowie serialu, także zdecydowanie Beryl w działaniach maleje astronomicznie. Co to oznacza dla Generałów? Ano to, że w którymś momencie, pomimo aktywnego zrzeszenia pod banderą Mrocznego Królestwa, biegają sobie samopas po Tokio, zajęci własnymi problemami. W każdym odcinku Beryl zarzeka się, że powinna ich odstrzelić, ale w sumie po co, przynajmniej wypełniają scenariusz. I chociaż ich fabułki SĄ angażujące, to jeżeli macie uczulenie na niekończące się ostatnie szanse lub antagonistów, którzy nic nie robią, no to oglądanie finały PGSM będzie chowało w zanadrzu tę dodatkową katorgę. Ale to tyle, jeżeli chodzi o wady, przejdźmy do mięska!
W charakteryzacji Generałów można wydzielić dwa tryby: przed poznaniem prawdy o ich roli w upadku Księżycowego Królestwa i po. W tym pierwszym panowie mają już co prawda nakreślone jasno osobowości, jednak nim w grę zaczną wchodzić głębsze uczucia, to ich głównym zmartwieniem pozostaje pozyskiwanie energii dla Beryl z większą lub mniejszą werwą. I tutaj podejścia też są dwa: Nephrite i Jadeite z oddaniem nasyłają na biednych tokijczyków kolejne potwory, podczas gdy Kunzite i Zoisite mają na to wyjebongo, ewentualnie do kawy mogą. W odróżnieniu od anime i mangi, gdzie w sumie nie było zbyt dużych różnic między panami (no, Zoisite się wyróżniał z wiadomych względów), tutaj rzeczywiście widać, że są to cztery indywidua o jasno nakreślonych animozjach i pragnieniach. Każdy z nich podchodzi też inaczej do katastroficznej w skutkach miłości Endymiona i Serenity – nie potrafię wam oddać w słowach, jak bardzo podoba mi się wieloznaczność ich reakcji oraz unikanie przez serial wchodzenia tu w biało-czarne scenariusze. Po kolei jednak: Jadeite jest najmłodszym z Generałów i to metaforyczne mleko pod nosem przejawi się tu na parę sposobów. Przede wszystkim widać, że z racji małego doświadczenia przez chłopaka przemawia wielka potrzeba sprawdzenia się i akceptacji. Jednocześnie Jadeite przeżywa swoją małą tragedię – jako jedyny nie potrafi sobie przypomnieć poprzedniego życia, więc opowieści o uwielbieniu i wspólnych treningach z Księciem tylko robią mu mętlik w głowie. Zwłaszcza że on już odnalazł swojego złotego cielca – w finale okazuje się, że pragnienie akceptacji ze strony Beryl zmieniło się w uczucie i na sam koniec Jadeite wybierze wspólną śmierć, by tak przypieczętować niezachwianą lojalność. Fajnie jest ten wątek wygrany, bo chłopak nigdy do tego momentu jasno nie mówi, że kocha swoją królową mocniej niż ustawa przewiduje (to działka Nephrite’a, prawda), ale wynika to z jego ślepego wręcz oddania i widać, że wiedza o przeszłości bardziej go męczy niż cokolwiek innego. Nephrite jest chyba największym archetypem z Generałów – nerwowy, porywczy, chce wszystko na już i wścieka się, gdy reszta osiąga więcej bardziej finezyjnymi sposobami. Szybko staje się chłopcem do bicia dla kolegów i nawet Darkury nie przepuszcza, by parę razy kopnąć tego szczeniaczka (aczkolwiek potem zmienia to w tango niechętnych komplementów). W sumie nie pamiętam, jak on reaguje na rewelacje Zoisite’a odnośnie przeszłości – albo niewiele go obchodzą, bo ważniejsza jest tragedia wypadnięcia z łask Beryl, albo w ogóle to już ten moment, gdy zostaje wykopany z drużyny. Mianowicie w pewnym momencie mroczna królowa zabija Nephrite’a, by zmusić przebudzonego Endymiona do oddania się w niewolę. Nie idzie jej to jednak zbyt dobrze, ponieważ sam zainteresowany przeżywa – aczkolwiek zostaje odarty ze swej mocy i staje się zwykłym człowiekiem. Do mężczyzny dłoń wyciąga Motoki, który co prawda ma go za dziwaka, no ale potrzebującym się pomaga, więc czemu nie. W aspekcie wątków osobistych Nephrite jest Generałem najbardziej wyzbytym niuansu i chyba serial miał takie samo wrażenie, ponieważ po kilku scenkach z Ami, które sugerują, że może coś tam kiedyś za milion lat, fabuła o nim zapomina i to koniec jego arcu. Nie, żeby pozostali Generałowie mieli dłuższe, ale na pewno są one ciekawsze i jakby takie bardziej złożone. Następny w kolejce jest Zoisite i whoo boy, to praktycznie jedna z najważniejszych postaci w PGSM, I kid you not. No więc początkowo Zoisite nawet ochoczo podchodzi do misji zbierania energii, ale spotkanie z Tuxedo i poczęstunek blaskiem Srebrnego Kryształu przywraca mu pamięć o byciu podwładnym Księcia Endymiona. Resztę czasu facet spędza na próbie przywołania tych wspomnień w pozostałych Generałach w nadziei, że razem wyzwolą się spod panowania Beryl i wrócą służyć prawowitemu władcy. Twist w tym taki, że Zoisite na koniec dnia ma inną wizję „służenia” – podobnie jak Sailor Venus, i on uważa, że lepiej byłoby trzymać Mamoru i Usagi w izolacji niż pozwolić na powtórkę z rozrywki. Nawet później razem przez chwilę współpracują, by tego uniknąć! Oczywiście nie udaje się, bo morał i potęga miłości. Ogólnie w przypadku Zoisite’a najbardziej dziwi pasywność Beryl. Co i rusz reszta Generałów skarży na niego królowej, że co to takie, w ogóle nie zbiera energii, tylko gra na tym fortepianie i boli ich od tego głowa, a mimo to ona dalej mu pozwala na tę jawną niesubordynację i podjudzanie pomagierów do buntu. Ostatecznie Zoisite decyduje, że zabicie Sailor Moon, aby udaremnić powtórkę z przeszłości, to jednak trochę przesada i poświęca swoje życie, chroniąc ją przed mocami Metalii. No i został nam Kunzite i ho ho, ja zawsze lubiłam Kunzite’a (te piękne białe włosy, wink wink, nudge nudge), ale w PGSM to już przegięli. W odróżnieniu od reszty Shitennou, którzy pojawiają się od razu, tutaj mamy cały origin odcinek! Wspomnienia pana Generała zostały zamknięte w człowieku o imieniu Shin. Mieszka sobie spokojniutko w wyrąbanej posiadłości i hoduje kwiaty, czym próbuje wypełnić luki w rodowodzie. Pewnego dnia odwiedzają go Mamoru i Usagi – ten pierwszy jest jego znajomym, ta druga na doczepkę, bo akurat tkwimy w arcu, gdy nasza para się dociera – i panna Tsukino głęboko przejęta melancholijną naturą nowego kolegi, decyduje się pomóc mu odzyskać pamięć. Niestety Beryl ją ubiega, ponieważ po paśmie niepowodzeń reszty podwładnych królowa stwierdza, że może jednak zaryzykuje i zaprosi Kunzite’a do współpracy. Bo ogólnie mroczna pani nie ma najmniejszej ochoty z powrotem go angażować – facet to wild card w najprawdziwszym znaczeniu tych słów. Jest kompetentny i potężny, jednak robi wszystko po swojemu, a też ze względu na jego przeszłość i niezależność, trudno powiedzieć, którą stronę przyjmie. Ostatecznie Kunzite wydaje się pracować głównie dla siebie i sam. Chociaż zbiera tę energię dla Beryl, to częściej jednak wymyśla takie zabawy jak pranie mózgu Sailor Mercury lub ZEMSTA NA ENDYMIONIE KTÓRY ZAKOCHAŁ SIĘ W LASCE I ZNISZCZYŁ ŚWIAT CO ZA DUREŃ. Co prawda ostało się tu wciąż sporo szacunku dla księcia, to jednak Kunzite jest przede wszystkim mocno wkurwiony o rozbicie mu oddziału i teoretyczne wypięcie się na wszystkich. Dlatego też pasuje mu nawet przejęcie władzy przez Metalię i rozpieprzenie świata w drobny mak, bo taki facet ma pomysł na wieczny (i święty) spokój. Nie pamiętam do końca jak Kunzite umiera – wiem, że ostatecznie próbuje przeprowadzić pewien rytuał i mu się nie udaje, aczkolwiek nie dam sobie ręki uciąć, co miał zdziałać. W każdym razie w odcinku specjalnym powracają duchy Shitennou, by pomóc swojemu księciu w walce z ostatecznym złem i wtedy już jest pomiędzy nimi cacy. Ogólnie siła Kunzite’a tkwi w jego olbrzymiej charyzmie i sposobie bycia. Z przyjemnością patrzy się, jak gość knuje i macha peleryną, i polecam chociażby dla niego obejrzeć specjalny pokaz na żywo, który hula sobie po JuTjubie. Wszyscy Generałowie zgodnie z sailorkową tradycją fajnych antagonistów są super, ale Kunzite to złoto, 10/10, would fangirl again.
3. Mamoru Chiba/Tuxedo Kamen
Najmilszym zaskoczeniem w PGSM-owej interpretacji Mamoru jest to, jak części składowe tej postaci z poprzednich mediów tłumaczą się ładnie na język serialu. Nie ma właściwie większej różnicy między Tuxedo z pierwszych odcinków anime/rozdziałów mangi a jego tutejszą inkarnacją, lecz ze względu na czas, który live-action poświęca na nakreślenie bohatera, tutaj rzeczywiście działa to lepiej. Ba! sama się dziwię tym, że jestem w stanie nazwać serialowego Mamoru jedną z moich ulubionych postaci. Troszkę tej sympatii wynika jednak z faktu, że w obliczu mocno nastolatkowej wersji Usagi Chiba bardzo zyskuje jako łatwiejszy do utożsamienia się straight-guy. Ładnie prezentuje się tu rozwój charakteru. Początkowo Mamoru to mrukliwy buc, z których nie wiedzieć czemu shoujo najczęściej robią główny obiekt westchnień, ale w odróżnieniu od większości takich przypadków, kolejne cegiełki w jego psychologii wpadają szybko i różnorodnie, dzięki czemu wkrótce do głosu dochodzi ciepło tego człowieka oraz troska o bliskich. W PGSM chyba najbardziej widać, czemu Mamoru to „Obrońca”, ponieważ jego najczęstszym pomysłem na rozwiązanie problemów innych, to usunięcie się w cień lub przemilczenie własnego bólu, aby nie sugerowali się nim przy podejmowaniu decyzji, nawet kosztem jego szczęścia. Z nowych wątków, których próżno szukać w innych odsłonach, dostajemy tu narzeczeństwo z Hiną, postacią stworzoną na potrzeby serialu. W tej wersji Mamoru jest sierotą, który został adoptowany przez właściciela prężnie rozwijającej się firmy farmaceutycznej… Lub ordynatora szpitala – nie pamiętam dokładnie, ale na pewno coś związanego z medycyną, co tłumaczy, czemu chłopak kształci się w tym kierunku. W każdym razie od najmłodszego wychowywał się z córką przybranego ojca i jak to zwykle bywa w japońskich piaskownicach, zawarte zostały pewne przysięgi, potem podkoloryzowały je długi wdzięczności oraz wygoda i tym samym Mamoru i Hina planują ślub. Nie od razu, co prawda, ponieważ oboje są młodzi, a Chiba dostaje stypendium i na parę odcinków wyjeżdża do Anglii na wymianę (nie na długo jednak, bo nie ma takich sesji, kiedy fabuła wzywa), jednak dziewczyna naprawdę ma do niego ciągoty i z utęsknieniem czeka, aż jej przyniosą suknię z welonem. Oczywiście kończy się to chandrą Usagi, która spotyka rywalkę, ale w rozkosznym i pure momencie ta stwierdzi, że nie potrafi wykrzesać z siebie jakiejkolwiek zazdrości, ponieważ Hina jest dobrym człowiekiem i zasługuje na szczęście, więc jakie prawo ma ona, by wbijać się klinem między nią i Mamoru? Ostatecznie to Tuxedo zdecyduje, że everybody gangsta i gotowi żenić się z powinności, dopóki nie poczują smaku prawdziwej miłości. Chociaż to może nie do końca prawda – tak naprawdę problem rozwiązuje sama Hina, która dostrzega, że Mamoru zaczyna się męczyć w ich układzie, a że to dobra kobieta, to decyduje się usunąć w cień i nie zmuszać go do niczego, zrywając tym samym zaręczyny. Jak zwykle w PGSM, i ten arc potraktowano dojrzale i nie siląc się na czarno-białe podziały o rywalkach wojujących o faceta. Dziewczyny nie marnują energii na dopiekanie sobie, tylko skupiają się na własnych uczuciach, ale w taki pozytywny i postępowy sposób. Hina docenia to, co ma i ogólnie naprawdę dobra z niej osoba, która po prostu nieszczęśliwie się zakochała w nadziei, iż jej oddanie w końcu sprawi, że i on tę miłość odwzajemni. Usagi to z kolei taka cynamonowa bułeczka, że nie tylko nie potrafi myśleć o „rywalce” źle, to jeszcze w ogóle nie myśli o tym, by jakkolwiek wybić jej Mamoru z głowy. Dobrze się to ogląda, bo kibicujesz każdemu, kto przykrym zbiegiem okoliczności uczestniczy w tej karuzeli uczuć, chociaż nie zasłużył. Wracając jednak do naszego adonisa – niewiele można powiedzieć o Tuxedo. Spełnia tu tę samą rolę tajemniczego nieznajomego do wzdychania, co w innych odsłonach. Ciekawie zaczyna się robić, gdy Mamoru odzyskuje wspomnienia i łączy się ze swoim poprzednim wcieleniem. Jako że nie ma już dużo do powiedzenia w temacie mirakuru romansu z Serenity (zwłaszcza że nadszedł czas panowania Princess Moon), to fabuła przechodzi do jego związku z Generałami. Ten motyw szerzej opisuje chyba tylko Another Story (i może musicale, ale tych nie oglądałam, więc nie mam do czego się odnieść) i cieszę się, że i w serialu pojawia się w takiej rozszerzonej formie. Shitennou różnie podchodzą do swojego poprzedniego pracodawcy – Zoisite jest absolutnie oddany władcy, Kunzite najchętniej by go zabił, Jadeite i Nephrite nie do końca wiedzą, co mają myśleć. Te rozterki stają się tłem dla kilku arcyciekawych dyskusji na temat służby i biorąc pod uwagę to, ile się mówi o panowaniu Serenity na przełomie tysiącleci, a milczy o Ziemi, to zawsze miło się patrzy na ten dodatkowy, wcześniej nieeksponowany materiał. Sam Endymion też niezwykle dobrze odnajduje się w swojej starej roli. Widać, że te dwie persony Mamoru i władcy Ziemi połączyły się w szlachetnego i dojrzałego wojownika, który wielkim szacunkiem darzył swoich podwładnych. Te relacje sprzed rozłamu możemy obejrzeć w odcinku specjalnym, gdy duchy Generałów powracają zza grobu, aby pomóc księciu w ochronie Sailor Moon. Szczerze powiedziawszy to im bliżej finału, tym jaśniejszą gwiazdką świecą te interakcje między panami, ponieważ zgrabnie i ciekawie wypełniają liczne dłużyzny spędzone na nicnierobieniu i przedłużaniu jak tylko się da. … I w sumie to wszystko, co mogę wam napisać o Mamoru! Nie ma tu zaraz znowu tak dużo do przeanalizowania, ale atmosferą i rozpisaniem jest to najlepsza inkarnacja tej postaci. Doczepić można by się tego, o czym wspominałam przy opisie Usagi, a mianowicie tym, że w serialu z dorosłymi aktorami trudniej przymknąć oko na różnice wieku. Serio, po tych filmach Eternal to w ogóle mi mrozi krew w żyłach, brrr.
4. Luna
Ponownie króciutko, ponieważ też nie ma za bardzo co opisywać, ale zachodzi tu jedna z największych zmian wśród postaci, więc głupio byłoby chociaż o tym nie wspomnieć. So! Jako że PGSM to retelling pierwszego sezonu Sailor Moon i dalej nie wychodzimy, to żeby zaspokoić potrzeby cyklicznych rotacji w dłuższej narracji, wprowadza Sailor Lunę. Tak, w pewnym momencie Luna stwierdza, że lepiej przysłuży się Czarodziejkom, jeżeli będzie zmieniać się w człowieka. To też w jakiś sposób ma sprawić, iż szkolenie dziewczyn przejdzie szybciej i skuteczniej. Prawdziwa odpowiedź jednak brzmi „ten serial oglądają głównie dzieci, a wy już wiecie, czemu Chibiusa dostała cały sezon z Pegazem”, dlatego aby wydoić target, rola wdzięczniejszego awatara najmłodszych przypadła Lunie. I tego naprawdę nie da się nie zauważyć: jak sama zainteresowana stwierdza w swej przemowie, jest obrończynią wszystkiego co „małe i słodkie”, a motywem przewodnim jej ataków są cukierki. Czyli bardzo dziecięco, demograficznie bardzo konkretnie. Czy ta zmiana była potrzebna? No niekoniecznie – poza kilkoma momentami humorystycznymi wkład Sailor Luny w jakikolwiek znaczący wątek jest znikomy. Ma co prawda własną transformację i zaklęcia, aczkolwiek jest tak skuteczna, co Sailor Chibi Moon. Jednakże ta mała inwazyjność sprawia, iż nie przeszkadza jakoś bardzo, choć z drugiej strony trochę szkoda, iż podobnego zabiegu nie doczekał się Artemis, because Artemis is a goddamn MVP. Chociaż z drugiej strony może trudno by się oglądało jego przekomarzanki z Minako. W każdym razie wspominam o Lunie, bo jeżeli nie widziałyście PGSM, a mignęła wam gdzieś nowa postać w marynarskim mundurku, to może ciekawi was, o wuj chodzi. Chociaż cały ten motyw wydaje mi się zbędny, niczym niepodyktowany i de facto niewarty wspomnienia poza tym, że występuje, to nie mierzi mnie on zbytnio. This one is for the kids, z tym się nie dyskutuje.
I tym samym dotarłyśmy do końca tej fantastycznej podróży. Jest jeszcze parę rzeczy, o których może warto byłoby wspomnieć – np. zmianach w settingu – ale nie chcę pisać tego kolejny miesiąc. No i głęboko zachęcam, aby na własnej skórze poznać PGSM, bo naprawdę warto. To solidna odsłona naszej ulubionej serii, ze świetnymi zmianami i podejściem do tematu. Jeżeli z kolei oglądałyście, to mam nadzieję, iż spędziłyście miło czas nad moimi wypocinami i może uroniłyście łezkę nostalgii nad tym ukrytym klejnotem fandomu. Oczywiście nie będzie żadnego podsumowania – i ta analiza to zbiór moich luźnych przemyśleń i refleksji związanych z tym kawałem dobrego studium postaci zaklętego w solidnym serialu na podstawie jednej z moich ulubionych historii. W sumie na pożegnanie życzę sobie i wam więcej takich rozwiniętych uniwersów, by można było do czego wracać i odkrywać na nowo. Do zobaczenia w następnym tekście!
Wycinek z Luną zajumałam z sailormoon.fandom.com
"Mianowicie nie ukrywam, iż za dzieciaka o jej pierwszym miejscu w prywatnym rankingu decydował głównie wygląd, bo za młodu uwielbiałam długowłose blondynki ubrane w jasne kolory (które nie były głównymi bohaterkami, pewne rzeczy nigdy nie umierają i skądś się biorą, prawda) oraz ultra dziewczyńskie moce, a you don’t get more dziewczyńska than potęga miłości, c’nie?" - czy uwierzysz, że miałam tak samo? :D
OdpowiedzUsuń" uniwersum PGSM Wenus już jest pop-idolką, chociaż motywacja stojąca za takim a nie innym „hobby” wynika z pobudek czysto pragmatycznych. Może grafik pęka w szwach od kolejnych castingów, reklam i nagrań, jednak i tak pozwala Sailor V na większą swobodę działania niż codzienna szkoła, przyjaźnie oraz prace domowe." - ja wiem, że to jest serial, pewne rzeczy są umowne, ale to akurat ciężko mi jest kupić - bycie gwiazdą to nie jest zajęcie 9 to 5, IMO przy celebryckich zobowiązaniach Minako miałaby naprawdę małe pole manewru do wykonywania swoich misji.
Pamiętam, że wspominałaś, że cenisz wątek Wenus w tej odsłonie i faktycznie, po opisie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego - on ma chyba jeden z większych potencjałów w tej serii. Minako w anime została relegowana do roli comic reliefu i chociaż nadal ją lubiłam, to cieszyłam się, kiedy wpadały jej nieco bardziej poważne epizody (chociaż ten o przeszłości w UK zawsze zostawiał mnie z lekkim WTF, bo jak się zaczyna liczyć, ile dziewczyny miały tam lat, to wychodzi delikatnie mówiąc dziwacznie), więc fajnie, że live action wykorzystało szansę w tym aspekcie.
"podczas gdy Kunzite i Zoisite mają na to wyjebongo, ewentualnie do kawy mogą." - już ich lubię.
O, to Nephrite nie dostał tu scen z Naru? Jestem nieco rozdarta, bo z jednej strony mam pewien sentyment do tego wątku, a z drugiej...Czternaście. Lat. Więc, no, może jednak nie.
" Co i rusz reszta Generałów skarży na niego królowej, że co to takie, w ogóle nie zbiera energii, tylko gra na tym fortepianie i boli ich od tego głowa, a mimo to ona dalej mu pozwala na tę jawną niesubordynację i podjudzanie pomagierów do buntu. " - może naprawdę ładnie gra.
"ZEMSTA NA ENDYMIONIE KTÓRY ZAKOCHAŁ SIĘ W LASCE I ZNISZCZYŁ ŚWIAT CO ZA DUREŃ. Co prawda ostało się tu wciąż sporo szacunku dla księcia, to jednak Kunzite jest przede wszystkim mocno wkurwiony o rozbicie mu oddziału i teoretyczne wypięcie się na wszystkich." - Kunzite w PGSM to mój spirit animal.
"Jak zwykle w PGSM, i ten arc potraktowano dojrzale i nie siląc się na czarno-białe podziały o rywalkach wojujących o faceta. Dziewczyny nie marnują energii na dopiekanie sobie, tylko skupiają się na własnych uczuciach, ale w taki pozytywny i postępowy sposób." - w sumie to aż trochę smutne, że takie rzeczy muszą być odnotowane jako wyjątki od reguły w popkulturze.
Dziękuję za te długie i ciekawe wpisy! Wprawdzie nie sądzę, abym ostatecznie obejrzała PGSM - dla mnie Sailor Moon to jest jeden z fundamentów dzieciństwa, których się nie rusza i chyba przez to nigdy nie obejrzę/przeczytam niczego z tego uniwersum, co nie jest związane z oryginalnym anime - ale zawsze fajnie przeczytać, w jaki sposób rozwinięto pewne wątki i na czym polegają różnice. Ale scenę transformacji Mamoru obejrzałam na YouTube, jest...urocza :D
Uwierzę ;)
UsuńMogłabym próbować wybronić trochę motyw zazębiających się działalności, ale na koniec dnia to też opiera się na tym samym zawieszeniu niewiary, co Makoto bez opieki społecznej nad głową. Trzeba przyjąć na klatę, że tak pasowało fabule, omnipotentne nastolatki, samorząd uczniowski silniejszy od premiera, tego typu rzeczy. Myślę, że głównym zabiegiem było tutaj jak najlepsze odizolowanie Minako od reszty Czarodziejek i pokazanie, że żyje ona w innym i dojrzalszym świecie, dlatego tak odstaje światopoglądem od swojego zespołu. Fabularnie, wiadomo, farmazony, ale spełnia swoje zadanie, więc przymykam oko. Nic innego mi nie pozostało.
No i właśnie dlatego boli, że Minako ostatecznie też zostaje odstawiona na boczny tor, tak jak w każdej innej inkarnacji. Ten wątek JEST mega dobry. Tylko ponownie nie ma szansy się wybrzmieć. I tak wykonanie jest tu najlepsze, jeżeli rozpatrywać to pod kątem eksploracji postaci, bo tu były i jaja, i pomysł, i do pewnego momentu skrupulatne wywiązywanie się z niego. Tylko no, do pewnego momentu. A później przyszły dwa pierwsze sezony Crystal i przepisały połowę scen supremacji Minako na Usagi. Ktoś tam w Japonii chyba nienawidzi tej dziewczyny.
Nie ma wątku z Naru. Sama Naru się pojawia i jest naprawdę fajną postacią, ale nie umieściłam jej w analizie, bo w sumie nic godnego przeglądu się nie dzieje w jej obozie. Ale pojawia się częściej i lepiej niż w anime/mandze, kolejna zaleta serialowego scenariusza.
Zoisite gra największe hiciory muzyki klasycznej, owszem, może o to chodzić!
KUNZITE IS SUCH A MOOD
A ja będę dalej zachęcać. Ale trzeba z otwartym umysłem i nie nastawiać się, że będzie do bani, tylko doceniać najlepsze. W sumie to dzięki Crystalowi sięgnęłam z powrotem do PGSM, bo mając w pamięci tę porażkę pierwszych dwóch sezonów, stwierdziłam, że dla odmiany chcę obejrzeć coś przynajmniej śmiałego, jeśli nie dobrego. I PGSM dostarczyło - ma swoje bolączki, jasne, ale jest równocześnie na tyle dobre, że spokojnie obejrzałabym następne sezony. Cieszę się, że się podobało, Mamoru wciągający spodnie galowe na bokserki to też <3 <3 <3
Dlaczemu nie ma cię na tumblerze? D: No nic. Z okazji wielkiego powrotu do SF, nadrobiłam streszczenia odcinków, bardzo, bardzo przyjemne pół dnia, za które dziękuję!
OdpowiedzUsuńBo jest trochę przytłaczający! ^^' Mam nawet konto, które kiedyś służyło tylko do lurkowania. Aktualnie jednak Twitter mi starcza jako narzędzie do obcowania z ludźmi, nawet aż nadto. Bardzo proszę, w imieniu moim i Armari <3 Jakby co, to polecam śledzić dyskusje na forum, gdyż - jak wiemy - czeka nas jeszcze wielki finał, a ja nie zawsze wrzucam zapisy od razu po premierze streszczenia. Tam najprędzej można poobcować z nowym dobrem!
Usuń