Lokalizacyjne limbo, czyli lista gier, w które chciałabym zagrać, ale nie umiem japońskiego, więc Ciężko™

Męczę sobie ostatnio tego The Great Ace Attorney i tak sobie myślę, że trwająca złota era gamingu nieco mnie rozpuściła. Czasem z rozrzewnieniem przypominam sobie wczesne lata dwutysięczne, gdy mnóstwo tytułów zasysałam z internetu i ogrywałam na emulatorze, pozostając na pastwie niskiej dostępności gier nie tylko w mojej pipidówie, ale też Polsce ogólnie. Cóż, ten drugi problem spowodowany był mega eklektycznym gustem – moją karierę wyjątkowego płatka śniegu rozpoczęłam już w latach młodzieńczych, gdy zastanawiałam się, czy kiedykolwiek uda mi się zagrać w oficjalną grę Shoujo Kakumei Utena w zrozumiałym języku (udało się, zcalakowałam, chociaż Koyas—Touga trzy razy dał mi kosza *wink wonk*). I pamiętam moją zazdrość i uznanie wobec ludzi, którzy na forach przyznawali się do grania w któreś Final Fantasy z japońskim słownikiem na kolanach – ja nawet nie wiedziałam wtedy, że da się go kupić w naszym kraju wódką i schabem płynącym, a może dziś znałabym więcej krzaczków niż tylko „ro” (bo to kwadrat, tego nie da się nie zapamiętać). No nic, pewne decyzje nie zostały podjęte, pewne rzeczy nie miały szansy się wydarzyć i dlatego dziś, po przejściu rewelacyjnego 428: Shibuya Scramble i odkryciu, iż RZECZYWIŚCIE NIE MA tłumaczenia jego duchowego prequela nigdzie w internetach, rozmyślam sobie, ile już dostaliśmy od giereczkowa, a ile mi jeszcze mało. I to nie jest tylko kwestia zrozumienia tekstu. Bez ściemniania powiem, że jak kiedyś fanowskie projekty skanlacyjne niszowych perełek bardzo mnie ekscytowały, tak dziś najbardziej jara mnie oficjalna zapowiedź i brak konieczności konfigurowania dziesiątego emulatora po raz n-ty. Słuchajcie, ja należę do tych ludzi, którzy cenią sobie konsole, bo jak wsadzam płytę do napędu albo ściągam grę ze sklepu, to już nie muszę bawić się sterownikami, patchami, pierdołami, ma działać i już, ok?! No chyba że mówimy o Cyberpunku, ale to nie ten temat rozprawki, prawda. I dzisiejsza dostępność oraz wyłuskiwanie cult classics lub fan favourites, które niegdyś z różnych powodów pominęła licencyjna ruletka, mocno hołduje mojemu lenistwu, za co jestem dozgonnie wdzięczna. JEDNAKŻE. Trwające szaleństwo lokalizacyjne zbudziło we mnie wiarę, że teraz da się (prawie) wszystko, dlatego w połowie na zasadzie „daj palec, a wezmą całą rękę”, a w połowie w oparciu o spełnianie moich dziecięcych marzeń tworzę listę kolejnych gier, w których zachodnie wydania rzuciłabym miliony monet, bo wtedy nie musiałabym rzucać ich w długoletni kurs językowy (ale ten też się najprawdopodobniej w końcu wydarzy, kogo ja oszukuję).

1. Machi (Sega Saturn/PS1/PSP) 


Koncert życzeń otwiera Machi – wspomniany przeze mnie wcześniej duchowy prequel 428: Shibuya Scramble. W sumie „duchowy” to nie jest do końca dobre określenie, ponieważ w 428:SS pojawia się sporo bezpośrednich odniesień do części z Saturna, np. brat, o którym w pewnym momencie wspomina detektyw Kajiwara, jest jedną z osób tamtejszego dramatu. Cała rzecz dzieje się też w tym samym miejscu i narracyjnie utrzymana została – o ile wierzyć nielicznym źródłom, które znalazłam na jej temat – w tym samym fantastycznym porąbanym stylu, do którego przyzwyczaiła nas „kontynuacja”. Do tego głównego powodu, dla którego chcę kiedyś zaznajomić się z Machi, dorzuca się także fakt, iż swego czasu gra została wskazana przez czytelników Famitsu jako jedna z najlepszych opowieści wizualnych pod rękę z tytanami pokroju Phoeniksa Wrighta, Steins;Gate czy właśnie swojej młodszej siostry Shibuya Scramble. I to po latach! Bo to cudo wyszło chyba w 1999! Co za rekomendacja! Czy istnieje jakaś szansa, że Machi doczeka się oficjalnej lokalizacji? Według mnie nie jest to takie do końca niemożliwe, ale też nie ma co liczyć na nie wiadomo co – jeżeli Policenauts z PS1 do dziś nie doczekało się oficjalnego tłumaczenia, to nie widzę powodu, dla którego Machi miałoby być pierwsze, a reprezentuje podobny gatunek i też ma za sobą popularne studio/nazwisko. Z drugiej strony ostatnio mocno niszowe visual novele doczekują się odświeżenia, a Shibuya Scramble musiało co prawda swoje wyczekać, aby dostać się na Zachód (dziesięć lat!), ale w końcu jest. Może kiedyś, jeżeli odkopywanie zaginionych klejnotów przybierze na jeszcze większej sile?

2. Yakuza Ishin/Kenzan (PS3/PS4)


Ale was zaskoczyłam, co? Na pewno się nie spodziewaliście pseudo-historycznych spin-offów jednej z moich ulubionych serii.

Brat: Wiesz, ja gram w prawie wszystkie Total Wary
Ja: A ja w Yakuzy.
Brat: Czy to znaczy, że nasz dom to burdel Segi?
Ja: Chyba trzeba to w końcu głośno przyznać, tak.

Oh well, nie będę się kłócić z wyrokami losu. O Boże, jak jeszcze zacznę grać w Sonica, to dopiero się zdziwię. Choć pewnie gdy wejdę w fandom, to mi przejdzie. No ale dobra, Yakuza! Ishin i Kenzan to spin-offy wykorzystujące dość popularny motyw wsadzania znanych postaci w inne klimaty. Japonia, jak to Japonia, bardzo lubi swoje czasy feudalne, a też samurajska otoczka to kolejna możliwość pogadania o honorze, jakże ważnego w opowieściach o mężczyznach umierających za mafię, więc wiecie, pomysł pisze się sam. Szczerze powiedziawszy, poza tym, że te dwie części nie są ze sobą połączone naturalną konsekwencją prequel-sequel (Kiryu gra w każdej z nich innego „przodka”, to nie jest ta sama osoba) i że Ishin traktuje o próbach obaleniu szogunatu przez Shinsegumi (chyba), to niewiele wiem o fabule tych gier i nie chcę. Dlaczego? Bo mam mocne przypuszczenie, iż samurajskie Yakuzy mają największą szansę zdezaktualizować tę listę i najpewniej lokalizacja wisi gdzieś wysoko na planie sprzedażowym Segi, jeżeli już nie jest tworzona. Niezależnie od tego, co najbardziej zaważyło na zamknięciu tych gier za sakurową kurtyną – czy beznadziejna sprzedaż Dead Souls na Zachodzie, czy ich zbytnia „japońskość” – dziś seria święci ogólnoświatowe triumfy, a my, śmierdzący weaboo gaijini, zdążyliśmy już udowodnić naszą miłość do chińskich porno bajek i chińskich porno gier, i będziemy błagać o wrzucenie ich do GamePassa, więc z uśmiechem na ustach powymachujemy kataną i pójdziemy do onsenu, oh yeah. Oczywiście na poparcie mojej tezy mam tylko soczyste „wydaje mi się”, więc nie cytujcie mnie nigdzie, bo równie dobrze mogę się mylić i Ishin/Kenzan jeszcze długo przyjdzie nam przechodzić na emulatorach (zwłaszcza że chyba do jednego z nich niedawno wyszedł angielski patch). Ale jeżeli nie… TO SEGA DORZUĆ TAM JESZCZE REMASTER DEAD SOULS ŻEBYM NIE MUSIAŁA KUPOWAĆ NA ALLEGRO ZA 500 ZŁ KTHXBYE

3. Sakura Wars (Sega Saturn/PC/PS2)


Dwa lata temu wyszło wskrzeszające serię Shin Sakura Wars, a był to powrót udany i całkiem ciepło przyjęty. Po tym sukcesie Sega zarejestrowała parę marek związanych z franczyzą, po czym wydała mobilkę, która padła po roku albo połowie, a ja z rosnącym przerażeniem w oczach patrzyłam na moje malejące szanse ogrania ewentualnych remasterów z oficjalnym tłumaczeniem. No więc nie, dalej nie ogarnęłam jak zmieniać płyty na emu… moim Saturnie, więc do dziś nie skończyłam fanowsko przełożonego Sakura Wars. Trzymałam zatem wszystkie kciuczki, jakie się tylko dało, w nadziei, że Sega będzie kuła żelazo póki gorące i zapowie chociaż kontynuację SSW. Wiem, że dwa lata to w sumie mało dla game-devu, dlatego może trzeba poczekać aż szalejąca produkcja Yakuz zwolni i da wytchnienie kalendarzowi wydawniczemu, by zmieścić w nim kolejne odsłony szlachetnych dziewcząt walczących za stolicę w swoich mechach na parę. Z drugiej strony I make a lot of educated guesses here i nie mam pojęcia, czy tak to rzeczywiście działa, a moje obawy są może całkiem uzasadnione i cóż, czas siadać do książek, ponieważ wrócę do punktu wyjścia, czyt. kiedyś w końcu kupię Project x Zone, by móc w końcu należycie poobcować z Sakurą i Ogamim. Tak, to była moja pierwsza motywacja, by zagrać w ten crossover te x lat temu. A potem byli nią Phoenix i Maya. A potem Leanne i Vashyron. A potem Majima. Jak tak dalej pójdzie, to przejdę wszystkie gry, które się tam pojawiły, zanim dojdę do tego fanserwisu zamkniętego na jednym (dwóch) kartridżu. Ale nie Sakura Wars, ponieważ Sega woli mnie straszyć, że nigdy nie będzie mi dane wyrwać Sumire i zrobić z nią hiper-super-duper ataku w duecie.

4. Tokimeki Memorial Girl’s Side (PSP/Nintendo DS/Switch)


Dziewczęce TokiMemo pojawia się tu trochę na wyrost, bo może pamiętacie, że pisałam nawet jednej części Retrospekcję. Ogólnie więc spokojnie da się przejść wszystkie trzy odsłony damskiej serii dzięki dzielnym wojownikom z internetu. Jednocześnie nie znając japońskiego widzę, że dali z siebie wszystko jak na amatorów, więc choć całość spokojnie da się przejść i tekst jest jak najbardziej zrozumiały, to kalki językowe i dziwne konstrukcje nieco szczypią oko. Poza tym bardzo chciałabym wesprzeć tę franczyzę, chociażby po to, by udowodnić Konami, iż warto robić gry ambitniejsze niż kolejne odsłony pachinko. Oni chyba zdają sobie z tego sprawę (albo pomni przeszłości wstyd im przedstawiać co roku wyniki sprzedażowe samych mobilek, choć mają z tego grubą kasę), dlatego w tym roku wychodzi czwarte Tokimeki Memorial dla pań. Mam cichą nadzieję, że zagraniczni wydawcy zainteresują się tym tytułem, aczkolwiek wiem, że taka szansa istnieje tylko wtedy, jeżeli ktoś ogarnie, że to trochę legacy title i fanki pokażą, że o niej pamiętają. O ile cieszy, że wreszcie coś rusza się w ekspansji japońskich otome na Zachód, o tyle w krótkim czasie rynek zdołał sobie wyrobić klucz, podług którego dobiera tytuły do przekładu i nigdzie nie ma w nim miejsca dla nowego TokiMemo. Z tego co widzę, tłumaczone są głównie serie nastawione na fabułę i nieco mroczniejsze, więc propozycja od Konami ze swoim wbijaniem statystyk i unikającym cięższych scenariuszy szkolnym życiem ginie w przedbiegach. Cóż, może gdzieś tam w Aksysie ostał się ktoś, kto namiętnie napieprzał w te gry na emulatorach i siedzi w zarządzie?

5. Kamigami no Asobi, Dance with Devils i inne otome, które przegrały wojny wydawnicze (PSP/Vita)


TokiMemo dostało osobny wpis, ponieważ okoliczności wokół jego (nie)tłumaczenia narosły innym bluszczem. Tego samego nie można niestety powiedzieć o miliardzie „czystych” (czyli stricte czytankowych) otome, które wyszły zanim zachodni wydawcy zauważyli, że od cholery fanowskich romansówek na Steamie i jest tu szansa na jakiś biznes. Był taki moment – zwłaszcza dla polskich fanek – gdy ten nurt poznawałyśmy głównie za sprawą często leciwych adaptacji anime. Niektóre z nich oferowały jednak wystarczająco dużo potencjału, by wzbudzić pragnienie poznania oryginału. Niestety i tu kłody wpadały pod nogi szybciej niż zdołałaś zakrzyknąć „mój ci on”, ponieważ poprawne skonfigurowanie emulatora to jedno – trzeba było jeszcze mieć nadzieję, że program tłumaczący wyłapie tekst i przełoży go na w miarę zrozumiałe „Kali jeść, Kali pić”. Mi już wtedy nie bardzo chciało się w to bawić, więc z bolącym sercem pogodziłam się, że nigdy nie dowiem się, jaką fajną ścieżkę ma np. Mage z DwD. I tu już nie łudzę się, że istnieje jakakolwiek szansa na zagraniczne wydanie. Nie wszystkie otome ery Vity i PSP doczekują się konwersji na Switcha, a tłumaczenia otrzymują raczej tytuły świeże sprzed maksymalnie dwóch-trzech lat (albo mega popularne – na przykład Code:Realize), więc ten statek dawno odpłynął i nie zawinie już do portu. Sam gatunek ma wciąż bardzo ciężko, czy to ze względu na brak wiary w jego sprzedaż i dobieranie tytułów pod jak najszerszego odbiorcę, czy na leciwe podejście do jakości przekładu, czy na inne aspekty, o których nawet nie mam pojęcia, bo też sama od niedawna wspieram go na Switchu. Tak więc o ile giereczkowo samo w sobie zaszło już całkiem daleko, o tyle otome jeszcze walczy, by wyzwolić się z okowów dojmującej niszowości. And that’s why we can’t have nice things jak gry z dla odmiany niebeznadziejnymi bohaterkami głównymi. Och, ileż bym dała, by zagrać taka Rysią z Dance with Devils albo Yui z Kamigami no Asobi

Wydawało mi się, że było tego więcej, ale pewnie znowu zapomniałam – chwycę się za głowę, gdy już opublikuję. Może niektórzy spodziewali się na liście przygód Edgewortha lub Kurohyou, więc śpieszę donieść, iż Investigations po prostu nie lubię i starczy mi patch, a Kurohyou umieściłabym raczej na liście rimejków niźli samych lokalizacji. … Jak mam podsumować ten tekst? Może tak, że mam nadzieję, iż na większość tych tytułów w końcu przyjdzie czas. Yakuza to raczej kwestia czasu, Sakura Wars CHYBA też, a TokiMemo 4 jeszcze nas wszystkich zaskoczy i okaże się takim sukcesem, że aż Konami zrobi nie tylko następnego Silent Hilla, ale też przybije piątkę z Kojimą i wywalą MGS6. I to w tym samym roku! I tego się trzymajmy. A jak wszystko zawiedzie, to kursy językowe zawsze czekają. 

Następujące screenshoty ukradłam z:
Gamefaqs (Machi)
NeoSeekera (Yakuza)
Kamigami no Asobi Wiki (i tak, to jest screen z anime. Czemu? Bo przypomina mi stare dobre czasy, gdy zjeżdżałyśmy to na forum, nostalgia lvl max)

Komentarze