Opowieści z Ciarolandu Deluxe: Lost Judgment Edition


Ostatnio zmagam się z różnymi wyzwaniami dnia codziennego, czyli głównie z odnajdywaniem się w powypadkowej rzeczywistości w pracy (jest dobrze, są regularne sukcesy i tona wsparcia!) oraz wstawaniem na rano i byciem do życia przez resztę dnia, dlatego Dygresja wydaje się jeszcze bardziej wymarła niż zwykle. Z drugiej strony wrzesień i październik zaskoczyły nagłym ożywieniem giereczkowa – a przynajmniej mojej banieczki wyjątkowego płatka śniegu – i trafiło się nawet kilka interesujących premier! Dlatego zamiast siedzieć przy Wordzie, siedzę przy konsoli i tak się kręci to koło zbijania bąków. Ale już jestem iii… z innym planem niż zakładałam. Miały być trzy tytuły jak prawie zawsze w Opowieściach, ale gdy zaczęłam trzecią stronę o Lost Judgment, to stwierdziłam, że Sherlock Holmes and the Devil’s Daughter oraz nowe Life is Strange poczekają już na drugiego The Great Ace Attorney. A więc dziś mam dla was Lost Judgment Deluxe Edition! Unikałam druzgoczących spoilerów, ale piszę też konkretnie o niektórych scenach – nie tylko z tej gry, ale również paru rzeczach z poprzednich Yakuz, więc czujcie się ostrzeżeni. Indżoj! 
 

Dotarłam w końcu do tego mitycznego momentu, gdy kupuję nową Yakuzę na premierę, bo a) nie mam już czego przechodzić, a o status dziwki Segi trzeba dbać; b) bałam się, że mój fandomowy Twitter wszystek mi zaspoileruje i co wtedy. A jest co spoilerować, ponieważ co prawda nie wypuściłam ani razu ze świstem powietrza na widok kolejnego zwrotu akcji, to w odróżnieniu od poprzedniczki fabuła Lost Judgment jest o wiele bardziej wciągająca i przede wszystkim lepiej poprowadzona, dzięki czemu rzeczywiście poważnie zastanawiałam się, czy chcę zwalniać z jej poznawaniem na rzecz contentu pobocznego. Ogólnie rzecz biorąc LJ to klasyczny przykład sequela prawie idealnego. Poprawiono tu właściwie wszystko, co irytowało w poprzedniej części. Walka ma lepszy flow i przestała się opierać na nieszczęsnych technikach, o których udanym wyprowadzeniu decydował rzut monetą; jest wreszcie co w tej grze robić za sprawą miliarda dodatkowych aktywności; główny bohater częściej się uśmiecha; fabuła ma o wiele lepszy pacing, więc choć w finale już trochę męczy szukanie na zmianę dwóch kluczowych osób dramatu po całym Kamurocho/Ijincho, to mimo wszystko czuć, że całość zmierza skrupulatnie do jakiegoś finału zamiast na kanapę w biurze Yagamiego. Tak nawiasem to jestem pod wrażeniem jaj scenarzystów, którzy zdecydowali się na przedstawienie niezwykle dwuznacznego konfliktu, bo wydając tę grę w Japonii, miałabym trochę obawy, że za chwilę jakiś hardkorowiec będzie próbował naśladować głównych bohaterów. Odstawiając jednak na bok te hipotezy (odpukać w niemalowane), muszę przyznać, że trochę trudno rozkminiać moralność naszych herosów, jeżeli jedna strona lepiej sprzedaje swoje zaangażowanie niż druga. W pierwszym Judgment inne rzeczy przysłoniły mi te problemy, ale tutaj przypomniałam sobie, że choć Kimura sprawdza się dla mnie w scenach komediowych, akcji i gdy stawki nie są tak wysokie, to totalnie jego gra aktorska nie działa, gdy trzeba wyłożyć moralitety i punkt widzenia bohatera (przynajmniej w tych spin-offach, nie widziałam z nim żadnego filmu ani serialu). Ja naprawdę nie czuję, żeby Yagami wierzył w te wielkie słowa o sprawiedliwości, zwłaszcza że w tej części sprowadzają się one do przytaczania ad nauseam tego samego argumentu w nadziei, iż to jest wreszcie ten rozdział, w którym „antagoniści” przejrzą na oczy i posypią głowę popiołem. I mam wrażenie, że to jest powód, dla którego czuję się z nim najmniej związana emocjonalnie ze wszystkich protagonistów Yakuzy, pomimo iż obiektywnie jest całkiem solidną postacią, wyróżniającą się na tle innych bohaterów od RGG Studios. But alas, nie potrafię się z nim zżyć i chyba jeszcze długo seria Judgment będzie dla mnie bardziej story-driven game niż character-driven game, o ile Kimura się nie przyłoży do nagrań. Szczerze powiedziawszy, Yagami błyszczy dla mnie w sidequestach, gdy historia traktuje o problemach szarej codzienności i/lub poszukiwania celów życiowych. Pięknie wygląda praca naszego detektywa na rzecz szkoły, która zaczyna się od podyktowanego śledczym przymusem działania incognito, a kończy na dopisaniem sequela do przygód Great Teacher Onizuki. Cieplutkie i przeurocze są mimochodem wtrącane przez Yagamiego komentarze, że poprzez wspieranie uczniów w rozlicznych kółkach zainteresowań nadrabia własne dojrzewanie, którego chłopak nigdy nie miał okazji posmakować ze względu na trudną przeszłość. I chociaż zapewne trzecia część (jeżeli agencja Kimury jej jednak nie przyblokuje) poczęstuje nas innymi realiami i okolicznościami, chciałabym, żeby Takayuki jakoś wrócił do szkoły w Ijincho i do tych dzieciaków, bo naprawdę świetnie się w tym odnajduje. I w TE moralitety, które wykłada raczkującym na drodze ku dorosłości podopiecznym, dla odmiany szczerze wierzę.

 

Rozwijając nieco zachwyty nad innymi elementami gry: do połowy byłam skłonna zgodzić się z recenzjami krytykującymi zbyt wiele mechanik sequela, ale po odpaleniu Premium Adventure i zajęciu się wszystkim po kolei stwierdziłam, że w sumie ich zastosowanie w praktyce jest całkiem nieźle wyważone. Substories przeważnie sprowadzają się do oklepywania glac i pościgów (ech), ale już przy szukaniu wiewiórowych graffiti użyjemy całego wachlarza gadżetów, dzięki czemu rzeczywiście się przydają zamiast tylko zagracać interfejs. Najsztuczniejszą nową mechaniką, którą albo bym poważnie usprawniła, albo totalnie wyrzuciła, jest parkour. Wprowadzony tylko w określonych miejscach i oparty na QTE, które czasem się załączają, a czasem nie (ale to może być kwestia wersji na gołe PS4, która posiada swój zestaw bugów do obdarowania), irytował zwłaszcza w końcowym rozdziale, gdy cała akcja zatrzymywała się w miejscu, bo oto Yagami musi pomyśleć, gdzie tu się wspiąć, a potem parę razy spaść na ziemię, bo prompt do biegania po ścianie się nie załączył. To jest też najnudniejsza aktywność w VR, który w tej części mniej nuży i nawet bawi, za to sam parkour polega wyłącznie na ciągłej wspinaczce z kilkoma niespodziankami, ale to za mało, by mną nie telepało za każdym razem, gdy wpadałam na dedykowane mu pole. Głowy nie urywa też jazda na desce – jako odpowiednik Płotki sprawdza się idealnie, ale sama mini-gra również oparta na QTE i sztywnym modelu jazdy podczas wyścigów prezentuje się nieco prostacko jak na dotychczasowy poziom RGG Studios. Za to do całej reszty nie mam zastrzeżeń; nawet krytykowane walki robotów były dla mnie całkiem okej, chociaż przyznaję się, że znalazłam se build w internetach i szczęśliwie dokończyłam scenariusz. WIELKIM plusem tej części są substories – trudno powiedzieć, czy historyjki w jedynce były po prostu gorzej napisane, czy jeszcze bano się wyluzowanego Yagamiego, ale w LJ wszyscy wyjmują kije z tyłków i tym samym dostajemy poziom wesołego pojebania LAD. Podejrzewam, że pojechano sobie tutaj z humorem ze względu na najcięższy jak do tej pory wątek główny: w takim razie poproszę więcej takich poważnych scenariuszy, bo i jedna, i druga część gry wypada cudnie (no, poza mało przekonującym protagonistą). Do tego dochodzą School Stories, które pokazują, że licealna drama wiecznie żywa, zwłaszcza gdy ładnie i z wyczuciem podchodzi do wyświechtanych schematów. Aż nie czuć, że niektóre z tych opowieści widziałam już milion razy, a zabawa tropami wprowadza tu nostalgiczny i przywołujący banana na twarzy klimat. Skoro o nostalgii mowa, to strasznie podoba mi się nawiązywanie do wydarzeń i postaci z poprzedniej części. Wraca mój mistrz Tashiro-kun, jest Ryan i nawet Mr. Try-And-Hit-Me, ten gloryfikowany NPC. Seria Judgment wydaje się celować w nieco bardziej intymny klimat niż Yakuzy, w których nierzadko tłuczemy się z wielkimi klanami i nie tylko, nazwiska potentatów, polityków i królów kryminalnego półświatka latają gęsto i nisko, w odróżnieniu do ekipy Yagamiego, gdzie też czasem pojawiają się wysoko postawione głowy, ale jest ich nieporównywalnie mniej i to wychodzi (Lost) Judgment na dobre. Zresztą to pewnie też natura samego gatunku – trudno podążać za intrygą, gdy jest bez sensu zakręcona jak baranie rogi poprzez natłok informacji, więc tutejsi scenarzyści próbują tego unikać. A skoro już o tym mowa, warto wspomnieć, że ta część tylko na początku ma problem, który irytował mnie w jedynce. Mianowicie co i rusz bohaterowie przerzucali się w rozmowie procentami, wykresami i stanami społeczeństwa japońskiego, co może i było potrzebne dla nakreślenia tła fabularnego, ale wypełniało scenariusz taką odwracającą uwagę statystyczną watą, że w pewnym momencie mogliby zacząć streszczać zwroty akcji prezentacjami w PowerPoincie, wyszłoby podobnie angażująco. Tutaj dłużyzny wkradają się, gdy po raz kolejny Yagami przeprowadza tę samą konwersację z tymi samymi postaciami, ale na szczęście nie miałam poczucia, iż gra trwa te parę rozdziałów za długo. Ta ostatecznie szybko się kończy, gdy już nie ma nic do powiedzenia and that’s nice. 
 

No dobrze, ale napisałam, że to sequel „prawie” idealny, więc co mi się nie podobało w tej odsłonie? Zapomniałam wspomnieć o tym przy okazji znęcania się nad pierwszym Judgment, bo tam było tyle do skrytykowania, że ojojoj, i tutaj przez chwilę miałam nadzieję, że problem zniknął, no ale im dalej w fabułę, tym więcej przebrzmiałych zabiegów scenopisarskich i oto zatoczyliśmy koło w moim niesmaku. Mianowicie chciałabym wiedzieć, kto jest odpowiedzialny za kreację Saori w tej serii i czemu mentalnie siedzi w anime tropach, które uchodziły w latach 90-tych, a nie w obecnych czasach. W Judgment zachodziłam w głowę, czemu Genda i Yagami prześcigają się w chamskich i niegrzecznych komentarzach względem koleżanki, bo chociaż wiadomo, ta się nie patyczkuje i potrafi nieźle odparować nawet bez prowokacji, to dialogi nigdy nie robiły z niej turbo wrednej hetery, która zasługiwałaby na takie traktowanie. Ba, Saori w epizodzie, gdy możemy nią sterować (i chwilę przedtem, gdy decyduje się wstać zza biurka i wkroczyć do akcji) pokazuje, że jest bohaterką niesamowicie aktywną i z oddaniem nie tylko sprawie, ale przede wszystkim kolegom z kancelarii, ochoczo wkroczy do paszczy lwa, byleby tylko pomóc w śledztwie. I to przebija nie tylko z jej wewnętrznego monologu (chociaż tu najbardziej), ale także w rozmowach z Yagamim podczas całej gry, więc to nie jest przykład hardkorowej królowej śniegu, która topnieje na tę jedną chwilę. Dlatego nie obchodzi mnie, czy fandom jedzie po Hoshino-kunie za odgrywanie rycerza w złotej zbroi – akurat w pierwszej części on jedyny zachowuje się kulturalnie i też nie tylko po to, bo chce zaruchać. Oczywiście potem nadszedł sequel i chciałabym wierzyć, iż lepsze traktowanie Saori wynika z jej niespodziewanej popularności (ona chyba nawet dostała jakiś dodatkowy tryb a’la „Haruka’s Whims” w Judgment, ale może zmyślam), ale że otrzymujemy w zamian jakiś dziwny amalgamat tego, jak autorzy postrzegają kobiety warte starania się, co podoba się fanom i jak powinna zachowywać się bohaterka (bohater?) główny, to zaczynam mieć ochotę zagrać w coś innego. Now, nigdy nie komentowałam kreacji postaci kobiecych w Yakuzie, bo na koniec dnia jest to seria męska, o męskich namiętnościach i dla męskiego odbiorcy, więc nie oczekuję tu jakichś głębokich feministycznych rozkmin. Nie mam też większych zastrzeżeń, jak kobiety są ogólnie w tej serii prowadzone, co wynika trochę z poprzedniego – owszem, są one w głównej mierze tropowe, ale na dłuższą metę to starcza i też nie uważam, by na koniec dnia były postaciami złymi. Okej, jasne, może nie wszystkie – Kaoru w drugiej połowie Yakuzy 2 zmienia swój charakter o 180 stopni, tylko po to, by zostać lachonem Kiryu; możemy się kłócić przez trzy godziny, czy Lily to wygodny plot device dla każdego wątku w grze i czy w ogóle da się nazwać ją (wiarygodną) bohaterką; rozdział Haruki w piątce dobitnie pokazuje, że nikt nie miał pomysłu, jak rozwinąć tę postać ponad moralne tło dla Kiryu, więc dostała cholernie typowy i totalnie niewspółgrający z jej dotychczasową charakteryzacją scenariusz. I w sumie nie mam tutaj dobrego argumentu, by ten stan rzeczy wybronić poza może dość letnim „kiedyś tak się pisało” oraz „kiedy mówię, że Yakuza to moja ulubiona telenowela, to mówię to tylko w połowie żartem”. Bo też chociaż ja bardzo lubię te gry i żadne gumowe kule czy finałowi bossowie z czterech liter mi niestraszni, dalej będę grać, to wiem, że pod względem Yakuzowych fabułek dałoby się co nieco poprawić i postacie kobiece to po prostu kolejny punkt na tej liście. ACZKOLWIEK. Będę jednak trochę pchać argument, że to kwestia czasów, ponieważ już Yakuza 6 (wątek Kiyomi) i przede wszystkim Like a Dragon z naprawdę świetną i niewpisującą się w znane w serii uproszczenia Saeko pokazują, że i tu RGG Studios idzie naprzód. A POTEM WRACAMY DO LOST JUDGMENT I SAORI I O BOŻE DLACZEGO. No więc Saori po raz kolejny przebiera się za ultra lachona, bo wszystkim się to (chyba) podobało w poprzedniej części i nie mamy pomysłu na co innego (notabene te kiecki hostess są paskudne już od czasów trójki, kto im to projektuje?), a przy tym dorobimy jej sugoi kawaii omoshiroi desu ne dylemat z cyklu „och, nie mam pewności siebie, by robić rano makijaż, przecież i tak jestem brzydka!”. RGG, wy tak na serio? Co następne, porównywanie sobie biustów i depresja, bo się ma za małą miseczkę? No bo to jest „chwyt literacki” utrzymany w podobnych rejestrach. W poprzedniej części cała postawa Saori dobitnie wskazywała na to, że ona nie chce się robić na bóstwo, bo to nie jest dla niej ważne i ma wyjebane. Ale rozumiem, że to było za mało moe, więc po wystawieniu jej ołtarzyka przez fandom, należało szybko „poprawić” to i owo, aby na pewno produkcja doujinów się zgadzała. Przerysowane w stosunku do poprzedniej części są też wewnętrzne komentarze prawniczki – jedzie po wszystkich najczęściej bez powodu, nagle robi się strasznie butna i ogólnie jej monologi czyta się jak kwestie bohatera shounena, a nie Shirosaki, którą znam z poprzedniej części. Saori jest silna i zdecydowana, ale nie w taki komiczny wręcz sposób. Jej starą kreację przywołują sceny, gdy wyrusza z Yagamim spotkać się z osobami zaplątanymi w prowadzoną weń sprawę. Profesjonalna i potrafiąca postawić na swoim, kiedy trzeba, bez uderzania w przesadę, moja ci ona! Aby sprzedać nową Saori fanom, pozmieniano również inne postacie. Hoshino-kun dostaje więcej momentów, które mają podkreślić jego brak doświadczenia, nieistniejący cool factor oraz ogólne bycie pokraką, bo teraz główna flama gry należy do fanów, więc sorry, Hoshino-kun, twoja księżniczka czeka w innym zamku (czekam, aż oficjalnie zerwą w następnej części, bo pewnie tak to się skończy). Z drugiej strony Higashi wyluzowuje nieco ze swoim uczu… oddaniem Kaito (ale nie, że wcale, bo to wciąż Yakuza, am I right or am I right), a częściej otwarcie wspiera i komplementuje naszego kobiecego awatara, ponieważ podobno okazało się, że to on przoduje w rankingach popularności wśród pań zamiast wyjętego z rozkładówki Bravo Sugiury JAK ZAKŁADALI TWÓRCY i jeżeli to prawda, to by wiele wyjaśniało. Panie RGG, co część dajesz nam pan nowy przegląd srebrnych lisów i romant… braterskich więzi między nimi do ślinienia się, a później dziwisz się, że nie rzucamy się na ładnego chłopca?! YOU ARE SO WEAK YOU DISGUST ME. Oczywiście to wszystko moje ideolo i daleko idące teorie spiskowe, jednakże o ile cieszy mnie np. większa rola kancelarii Gendy w tej części, ponieważ to bardzo ładne i sensowne wykorzystanie już istniejących postaci, o tyle nie lubię, gdy wyraźnie widzę, kiedy te przestają przypominać siebie, bo Coś Tam™. A to Coś Tam™ to przeważnie naciski lub chęć przypodobania się fanom. Żeby nie było – Saori i jej wyjęte z poprzedniej epoki rozterki to niechlubny wyjątek wśród postaci kobiecych tej części, i wcale nie próbuję was tu ugłaskać po mojej fandomowej tyradzie. Pani minister Kusumoto skradła moje serce pomimo swej zachowawczej i zrozumiale oszczędnej roli. Wszystkie uczennice Seiryo z przewodniczącą Kółka Fotograficznego i Itokurą na czele są naprawdę wyraziste i nierzadko inspirujące. Ba! Pannom na wydanie, które Lost Judgment nam oferuje w ramach podrywu, dostają się tak urokliwe subquesty, że aż nie wiadomo, kogo wybrać na swoją flamę (poza Emily, ona jest najpierw beznadziejna, a potem nudna). I romanse są serio świetnie napisane – kobiety mają swoje problemy, motywacje i tonę zaparcia, aby rozwiązać te pierwsze i walczyć o te drugie. W tych subquestach Yagami wyjmuje też swoją A-game: jest mega szarmancki, dżentelmen i w ogóle, nawet zanim wskakuje możliwość, że może coś więcej z tego wyjdzie. Piszę to w kontekście tego, że RGG, kiedy chce, potrafi stworzyć naprawdę fajne postacie kobiece i ciekawe związki z nimi. Dlatego nie mam pojęcia, co odjaniepawla się w przy Saori, którą ja naprawdę bardzo lubię zwłaszcza za nieszablonowość, tylko chyba gra do końca nie podziela mojego entuzjazmu. Ale tu już przechodzę do następnej rzeczy, która mnie nieco zmierziła w LJ, a o którą już zahaczyłam. Mianowicie za te super romanse trzeba zapłacić (bo tak to masz tylko beznadziejną Emily, więc nie ma o co walczyć) i to jest przykre. Nie mam problemu z tym, że DLC z Kaito będzie za paywallem, bo to jest dodatkowy rozdział, większa historia, szmery-bajery. Nie mam też problemu z tym, żeby płacić za dodatkowe ciuszki (choć oczywiście wolałabym je odblokować w grze), bo nie potrzebuję tego do niczego – jak nie chcę, to prychnę i zamknę PS Store. Ale kiedy dochodzisz do końca gry, otwiera ci się ekran podsumowujący i tam jak byk stoi opcja „Girlfriends: 0/1”, to usta automatycznie wykrzywiają ci się w niesmaku. Pewnie niektórym zrobi się przykro, gdy to przeczytają (i się nie dziwię), ale jako że kupuję dość mało gier AAA na premierę i większość z nich to kolejne części serii, z którymi jestem na dobre i na złe, to nie boli mnie dopłacanie do edycji deluxe z ekstra ajtemami. No i doszłam do momentu jak powyższy, że za dodatkowy content fabularny mogę wyskoczyć z kasy. Aczkolwiek w chwili, gdy internet wytknął mi, iż poza Emily podstawka Lost Judgment nie oferuje więcej opcji romansowych, które SĄ DOSTĘPNE NA PREMIERĘ, ALE ZOSTAŁY WYCIĘTE I DODANE DO PŁATNEGO DLC, GDZIE MASZ KARTĘ KREDYTOWĄ, TY DZBANIE, zniesmaczyłam się z oczywistych powodów. Szczęściem w nieszczęściu to i dodatkowy styl walki (który też powinien odblokowywać się normalnie po ukończeniu Klubu Boksu, a nie za prawdziwe jeny) to chyba jedyne wartościowe elementy, za które RGG zażyczyło sobie dodatkowych monet, bo tak to dostałam jeszcze cheatowego drona i deskę, żeby przechodzić questy na pełnej, oraz kilka kolorów sierści dla psiaka. I nowy kostium do Kółka Tanecznego. Bez piosenki i układu. W tym momencie poczułam się najbardziej oszukana.

Komentarze