No więc parę lat temu napisałam recenzję pierwszej odsłonie dziś już w sumie zasługującemu na miano pełnoprawnej franczyzy Blue Reflection i w podsumowaniu walnęłam nawet taki oto malkontencki cytat: „planują zrobić drugą część, jeśli im się dobrze sprzeda – o Boże, lepiej nie”. Zupełnie nie miałam nadziei na jakiekolwiek poprawki, biorąc pod uwagę, iż a) gra była bardziej zainteresowana pokazywaniem kostiumów kąpielowych bohaterek w różnych stopniach zamoczenia niż czymkolwiek innym i zakładałam, że jak na japońską produkcję z gatunku tych specyficznych przystało, nic się specjalnie w tym aspekcie nie zmieni; b) w międzyczasie wyszło anime, które było tak dobre, że aż anulowano pre-ordery i dalszą produkcję wydań DVD, co mogło rzutować w jakimś stopniu chociażby na ewentualny bezsens fabularny. Oczywiście jako typowa konsumentka przemysłu gierczanego nie wyniosłam żadnej nauki z poprzednich rozczarowań i ochoczo kupiłam nowe Blue Reflection na premierę, bo magiczne dziewoje, taka jestem łatwa. Dlatego z tym większym pozytywnym zaskoczeniem stwierdzam „the joke’s on me”, ponieważ Second Light jest dla BR tym samym, czym Lost Judgment ostatecznie okazało się dla kontynuacji Yakuzowego spin-offa. Znaczy, to dalej jest specyficzny tytuł, którego raczej nie mam komu polecić. Po pierwsze po nędznych przygodach Shalloty i Shallistery zabrakło mi odwagi, aby sięgnąć po jakąś nową Atelierkę, tak więc tym razem nie potrafię określić, jak dużo BR zapożycza od sztandarowej serii Gust i czy tym samym spodoba się jej fanom. Po drugie lwia część gameplayu dalej opiera się na obserwowaniu uroczych dziewcząt robiących urocze rzeczy (tym razem rzadziej w kostiumach kąpielowych), dlatego w przedbiegach odpada zainteresowanie osób, które liczą w swej rozrywce na więcej akcji niż czytanie setnego dialogu o niczym między grupą nastolatek. Jednakże dla wszystkich innych – w tym mnie – którzy w sercach posiadają specjalne miejsce dla gier idealnie nadających się do wyłożenia się na łóżku i słuchania do nich ASMR, Blue Reflection: Second Light to kawał spoko tytułu odkupującego większość przewin poprzedniczki.
No stroje po transformacji specjalnie szałowe nie są, ale na szczęście prawie cała reszta już jest.
Ao Hoshizaki ma jedno pragnienie – być kimś. Czuje, że jej nastoletnie życie prześlizguje się między palcami, pozostawiając po sobie pustkę i brak perspektyw. Nadzieja na zmianę tego stanu rzeczy pojawia się nagle i w zatrważających okolicznościach. Po odebraniu dziwnego SMS-a o treści „Be Reborn”, Ao budzi się nagle w opuszczonej szkole, a sam budynek znajduje się na skrawku ziemi dryfującym na powierzchni niezmierzonego okiem oceanu. Jasną stroną sytuacji jest fakt, iż ma do towarzystwa jeszcze trzy inne dziewczęta, które zdążyły przyzwyczaić się i okiełznać nową codzienność, dzięki czemu szybko i z wyczuciem wdrażają w nią koleżankę. Niestety nie posiadają one żadnej wiedzy na temat okoliczności swego przybycia – straciły całą pamięć do momentu pojawienia się w szkole. Informacji na temat życia w placówce dostarcza ReSource, bot operujący lokalnym Facebookiem, aczkolwiek i on pozostaje mocno nierozmowny, gdy padają pytania o poważniejsze rzeczy pokroju brakujących wspomnień i prób ich odzyskania. Po kilku perypetiach przed bohaterkami otwiera się Heartscape – wypełniona potworami kraina, która być może zawiera jakieś wskazówki odnośnie powrotu do domu oraz utraconej przeszłości. Chwackie dziewczęta decydują się złapać byka z rogi pod przewodnictwem Ao, podekscytowanej nową rolą, ale także z lekka obawiającej się, do jakich odkryć może doprowadzić fakt, iż jako jedyna pamięta wszystko…
Choć nadal mamy do czynienia z recyklingiem potworów co obszar, to przynajmniej projektów jest więcej i są o wiele bardziej interesujące.
Supremację Second Light widać już na poziomie scenariusza, który w jedynce skupiał się głównie na niezbyt odkrywczych problemach emocjonalnych bohaterki i otwieraniu się na ludzi, po macoszemu traktując wątek nadnaturalny. Sequel również mnóstwo czasu poświęca budowaniu relacji z koleżankami i rozwiązywaniu życiowych bolączek, jednak idzie to ramię w ramię z całkiem angażującą i stopniowo odkrywaną intrygą, nawiązującą klimatem do zwrotu w tropach, który gatunek magical girls zaliczył przy premierze Puella Magi Madoka Magica. Od razu lojalnie uprzedzam, że nie ma co się spodziewać tutaj mroku czy zwichrowania a’la Urobuchi Gen (już możecie przestać czytać tę recenzję, zrozumiem) i całość nie ukrywa swojego rodowodu „cute girls doing cute things”, ale mimo wszystko więcej tu ciekawych zwrotów fabularnych, skomplikowanych relacji i rozwiniętych charakterów. Zwłaszcza to ostatnie robi wrażenie, ponieważ z biegiem czasu nasze party pokaźnie się rozrośnie, lecz za sprawą miliarda eventów i dzięki nieźle pomyślanym rozdziałom poświęconym poszczególnym bohaterkom nie czuć, iż komukolwiek ostał się mniejszy kawałek psychologicznego tortu. Wszystkie dziewczyny są mega sympatyczne, wybieranie ulubienicy (dating elements, folks!) jest trudne i naznaczone wieloma wyrzeczeniami, bo trzeba odrzucić inne równie atrakcyjne kandydatki, no ni ma łatwo. Second Light nie zmienia specjalnie formuły, którą sobie wyrobiło, i dobra połowa gry (jeżeli nie jej większość) to iście visual-novelowe wbijanie punktów sympatii z członkiniami naszego wesołego party. Dlatego dobre bohaterki są tu na wagę złota i z przyjemnością stwierdzam, że twórcy odwalili kawał dobrej roboty w tworzeniu im przekonujących kreacji. Co należy pochwalić (a przynajmniej moje hermetyczne poczucie humoru o to prosi), to pozostałość po poprzedniej części, tutaj rozwiniętą do gargantuicznego poziomu – nie co inne, jak absolutnie tripowe dialogi. Ktoś dobrze się bawił, wsadzając w usta (ramki) Ao powalone teksty i nie wiem, kto to tłumaczy z japońskiego, ale mam nadzieję, że dostał podwyżkę. Natrzaskałam ze sto dwadzieścia screenów z tej gry z samymi dialogami, dziękuję, panie Gust. Na osobną wzmiankę zasługuje fakt, iż mocno stonowano fanserwis. Eventy liczą się tu w setkach, ale jak pierwsza część namiętnie karmiła nas interakcjami bohaterek w kostiumach kąpielowych czy pod prysznicem, tak w Second Light ta „atrakcja” spotka nas nieporównywalnie mniej razy. Jasne, możemy paradować Ao w bikini przez całą grę – i paradowałam, bo to ładne bikini było, bo niestety gra poza szkolnymi kąpielkami nie oferuje żadnych darmowych strojów, a nawet płatne nie powalają, jak żyć, panie premierze – ale to tyle możliwości poczochrania Sherlocka do pikselowych dzierlatek. Dla mnie to zmiana na zdecydowany plus – przerzucenie środka ciężkości na jakość scenariusza zamiast wypełnianie go leciwymi chwytami na atencję udowadnia, że Blue Reflection chce być czymś więcej niż fiskalną zapchajdziurą i szanuję to w opór. Poza tym chociaż jak to przeważnie bywa w tego typu grach, większość naszych relacji zakrawa raczej na pierdoły Class S, to JEST tu zadeklarowany związek między dwoma dziewczynami, który gra klasyfikuje jako prawdziwe uczucie, a nie fazę i „błędy młodości". Chapeau bas, panie Gust. Chapeau bas.
Jest tu na czym oko zawiesić, aż sama strzeliłam parę fotek w photo mode.
Druga połowa gry to walka w systemie turowym i ten aspekt również fajnie rozwinięto w stosunku do pierwszej części. Ponownie całość opiera się na gromadzeniu Eteru – zdobywanego w czasie „surowca”, którego ilość determinuje, jakie ataki możemy wykonać. Każda komenda kosztuje swoje, więc decyzja należy do gracza, czy chce zaatakować natychmiast, czy lepiej poczekać i odłożyć walutę na lepszą lub przydatniejszą technikę. Żeby było zabawniej, wprowadzono Tryby (oryg. Gears). Na samym początku gry nasze wojowniczki zaczynają docelowo w pierwszym Trybie, który rośnie w miarę wykonywania akcji podczas walki. Ten determinuje, jakimi zaklęciami akurat dysponuje dana postać – oczywiście mocniejsze czary odblokowują się na wyższym poziomie, ale też nierzadko zdarza się sytuacja, iż coś wypada z listy, by zrobić miejsce na nowy zestaw komend. Do tego mechanizmu dochodzi licznik combo, który im wyższy, tym bardziej podbija zadawane obrażenia, a także powracający system mniejszych i wzmożonych odporności na poszczególne elementy. Ten drugi aspekt zachęca do częstej rotacji w party, bo naturalnie nie każda wojowniczka posiada dostęp do tego samego zestawu atrybutów. Agresywna szarża może doprowadzić do ogłuszenia przeciwnika (tak jak i nasze dziewczęta, jeśli nie uważamy) lub – jeżeli ten jest mocniejszy – rozpoczęcia walki „jeden na jeden”. Jak sama nazwa wskazuje, turowe starcie zostaje przerwane na rzecz naparzanki samotnej bohaterki z wrogiem i nie licząc małych cooldownów, pojedynek ten toczy się prawie w czasie rzeczywistym. Do dyspozycji mamy wtedy cztery komendy – atak, unik, kontrę i zaklęcie wspomagające, różniące się w zależności od osoby wywołanej do tablicy. Jeżeli idzie nam dobrze, a przeciwnik ma dosyć, starcie kończy efektowny finisher. Warto wspomnieć, że walka zatrzymuje się dopiero w momencie wybierania komendy; ogólnie pojedynki są niesamowicie dynamiczne i może trudno tu cokolwiek podziwiać podczas kolejnych rozbłysków światła i rozbryzgu cząsteczek, ale za to całość cechuje świetny flow bez miejsca na dłużyzny. Uczulić muszę jednak, iż choć wymienione przeze mnie mechaniki rewelacyjnie ze sobą współgrają, zachęcając do eksperymentów i kombinowania, to na normalnym poziomie trudności wyzwanie kończy się gdzieś w połowie gry, gdy nasze dziewoje są już nieźle wylevelowane. Ostatnich piętnastu bossów pokonywałam w góra trzy minuty i musiałam przedłużać walki jak się da, by mieć szansę zobaczyć wszystkie najlepsze ciosy dziewczyn. Rozczarowuje też nieco fakt, iż chociaż gra nie wymusza posiadania Ao (głównej bohaterki) cały czas w party, to siłą rzeczy na najsilniejszych złoli obowiązkowo trzeba ją wystawić. Jako jedyna posiada technikę chroniącą przed resetowaniem licznika combo, a bez niego dziewczyny zadają śmieszne obrażenia.
SHE SURE FRIGGIN' IS
Co jeszcze możemy robić w tej grze poza rozwalaniem potworów i romansowaniem z koleżankami? Daniem głównym, które może nie każdemu przypaść do gustu, to tzw. Extreme School Makeover. Na tej mechanice opiera się właściwie wszystko w grze – progresja historii, odblokowywanie eventów, levelowanie dziewczyn i podwyższanie statystyk. Aby dać sobie coś do roboty i upiększyć szkołę na swoje własne widzimisię, dziewczyny zaczną wpadać na pomysły wybudowania… czegoś. I to może być wszystko – lampa, strzelnica albo rakieta kosmiczna (!). Jeżeli byliście ciekawi, gdzie się kryje crafting w tej grze, no to już macie swoją odpowiedź. Śmieć, który zbierzemy podczas wypraw, pomoże nam skonstruować nową zachciankę bohaterek, co z kolei pozwoli odegrać scenkę rodzajową z ich udziałem i wbić poziom sympatii. Każda budowla oferuje bonus do statystyk, a czasem jakąś specjalną właściwość, np. automat z zabawkami po użyciu na nim monety podwyższy liczbę zdobytego doświadczenia o 10%. Wykonane projekty można ulepszać, choć niespecjalnie to polecam – na poziomie normalnym naprawdę nie potrzebujecie więcej pomocy, a samo zbieranie dodatkowych materiałów jest wyjątkowo żmudne. Lepiej wybudować coś nowego, co da szansę kilku osobom do zaproszenia Ao na randkę (tak to jest nazwane, naprawdę!). Słodkie tête-à-tête sprawia, że dziewczyny stają się sobie bliższe, co podbija im punkty Talentu. Te służą do odblokowywania skilli, umiejętności i ulepszonych statystyk. Jeżeli nie podchodzicie do Second Light z zamiarem zrobienia z niego master runa na dzień dobry, to siłą rzeczy musicie spędzić długie godziny przy Extreme School Makeover. Istnieje w tej grze zwykłe doświadczenie zdobywane przez walki, ale nie zastępuje ono bonusów dostępnych w drzewkach Talentu. Prawie po każdym rozdziale poświęcicie jakąś godzinę na budowanie wszystkiego i czytanie dialogów między dziewczynami, co może okazać się nieco żmudne dla osób, które liczą na konkretny typ jRPG-a.
Czasami żałuję, że niektóre gry są tak niszowe, bo nigdy nie zostaną kopalnią reaction pictures, jak zostało im przeznaczone.
Poza questami związanymi z Extreme School Makeover, czasami dziewczyny poproszą nas o zebranie określonej liczby materiałów lub pokonanie paru wrogów konkretnego rodzaju. To standard fare jRPG-ów i nie jest specjalnie inwazyjne (jak wspomniałam, w tego typu grze to dość relaksujące), za to cała bieda zaczyna się przy nowym wynalazku Blue Reflection, czyli misjach skradankowych. No więc Second Light wprowadza mechanikę stealth, która normalnie pozwala zajść przeciwnika od tyłu i dać nam przewagę na początku walki. Niestety ktoś wpadł na genialny pomysł, by zrobić z niej cały rodzaj zadań pobocznych i cóż, wychodzi to tak sobie. Musimy przejść od miejsca A do miejsca B, chowając się za strategicznie umieszczonymi pudłami czy beczkami i nie dać się zobaczyć choćby raz przez spacerujące sobie tu i ówdzie potwory. Plusem konstrukcji tych questów jest fakt, że dłuższa odległość poprzecinana jest checkpointami, więc nie musimy zaczynać całej drogi od początku. Niestety całą przyjemność i możliwość odbębnienia zadania jak najszybciej zabija totalna losowość ruchów potworów, co w ciasnych alejkach sprawia, że o sukcesie decyduje łut szczęścia. Przynajmniej w większości miejscówek da się spokojnie wymanewrować niemilców na kilometr, ale istnieją też jakieś trzy odmiany tego questa, w których nie jest to możliwe, więc zaparzcie sobie melisę – it’s gonna take a while.
Pod względem grafiki sequel idzie w tym samym kierunku co część poprzednia, aczkolwiek wszystko wygląda na o wiele bardziej dopieszczone. To nadal uproszczony styl anime, jednak dziewczęta mogą pochwalić się zgrabniejszymi ruchami oraz lepszą mimiką twarzy. O wiele ładniej prezentują się też lokacje – generyczne miejscówki zastąpiono miejscami odzwierciedlającymi charaktery i okoliczności bohaterek. Każda z nich wygląda inaczej i różnorodnie, pozostając w zgodzie z założonym tematem, dlatego już nie musicie wierzyć na słowo, że lawa reprezentuje gniew, a woda smutek. Poprawiono także optymalizację – ekrany ładowania nie trwają już za długo jak na ten budżet, choć trzeba równocześnie przyznać, że przy nagromadzeniu ataków i efektów Second Light lubi się na sekundę ściąć (wersja z gołego PS4). Jeżeli jest jakiś techniczny aspekt, w którym sequel ustępuje poprzedniczce, to jest to muzyka. Choć to znowu znane z Atelierek skrzypeczki, brakuje tu hiciorów pokroju Overdose z pierwszej części i soundtrack raczej nie zapada w pamięć. Kawał dobrej roboty odwalają aktorki głosowe. Kilka z nich zahacza o terytorium pisków, ale nigdy nie wchodzi tam całkowicie i ogólnie dobrze się ich słucha. Przy takiej mnogości eventów oczywiście nie cała gra jest udźwiękowiona, jednak w chwilach, gdy trzeba z siebie coś aktorsko wykrzesać, panie spokojnie dają radę i z nieco bardziej wymagającymi scenami.
Po leciwej jedynce nie spodziewałam się, że Second Light tak pozytywnie mnie zaskoczy. Jasne, u podstaw to wciąż reskin Atelierek, jednak ta część ma na siebie zdecydowanie lepszy pomysł i to praktycznie w każdym aspekcie. Może powinnam częściej narzekać na pierwowzory, bo czwarta Syberia też wygląda całkiem nieźle, a my już pamiętamy, jakim koszmarkiem okazała się trójka. Blue Reflection: Second Light to sequel done right i choć raczej nie odciśnie się piętnem na mainstreamie ze względu na swój hermetyczny charakter i bardzo konkretną grupę docelową, to stanowi perłę w koronie gatunku, który lubię nazywać „comfy jRPG”. Jednocześnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby zacząć przygodę od tej lepszej części. Pojawia się tu kilka znajomych twarzy tak z poprzedniczki, jak i anime, aczkolwiek nieznajomość ani jednego, ani drugiego nie utrudnia odbioru Second Light. Ja ze swojej strony mam nadzieję, że Gust pociągnie tę serię, ponieważ stanęła na nogi i teraz naprawdę się cieszę, że wreszcie dostałam swoją grę z magicznymi dziewojami, której nie muszę się wstydzić.
Po leciwej jedynce nie spodziewałam się, że Second Light tak pozytywnie mnie zaskoczy. Jasne, u podstaw to wciąż reskin Atelierek, jednak ta część ma na siebie zdecydowanie lepszy pomysł i to praktycznie w każdym aspekcie. Może powinnam częściej narzekać na pierwowzory, bo czwarta Syberia też wygląda całkiem nieźle, a my już pamiętamy, jakim koszmarkiem okazała się trójka. Blue Reflection: Second Light to sequel done right i choć raczej nie odciśnie się piętnem na mainstreamie ze względu na swój hermetyczny charakter i bardzo konkretną grupę docelową, to stanowi perłę w koronie gatunku, który lubię nazywać „comfy jRPG”. Jednocześnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby zacząć przygodę od tej lepszej części. Pojawia się tu kilka znajomych twarzy tak z poprzedniczki, jak i anime, aczkolwiek nieznajomość ani jednego, ani drugiego nie utrudnia odbioru Second Light. Ja ze swojej strony mam nadzieję, że Gust pociągnie tę serię, ponieważ stanęła na nogi i teraz naprawdę się cieszę, że wreszcie dostałam swoją grę z magicznymi dziewojami, której nie muszę się wstydzić.
Fajnie | Niefajnie |
---|---|
+ więcej i lepiej; | - ścina przy większym fiu-bździu na ekranie; |
+ wciągająca fabuła; | - słuchajcie, to jest comfy RPG z mechanikami powtarzalnymi ad nauseam, nie spodziewajcie się tu żadnych aren czy super bossów, tu non stop craftujecie i gadacie z koleżankami, okej? I fucking like it, ale jak najbardziej lubicie mordować w Assassin’s Creedzie, a wasz bohater musi jeść testosteron na śniadanie, to nie macie tu czego szukać; |
+ sympatyczne bohaterki; | - mam nadzieję, że osobie, która zdecydowała się wrzucić tu swoją interpretację Splinter Cella, gołąb narobił na samochód; |
+ świetnie pomyślany system walki; | - muzyka już tak nie bangla jak w poprzedniej części; |
+ ciekawy kierunek artystyczny; | - z dziesięć bohaterek w obsadzie, żadnego ładnego ciucha dla którejkolwiek z nich. ŻE. NA. DA. |
+ porąbany humor; | - w pewnym momencie robi się za prosta na normalu. |
+ prawdziwy wątek LGBT+ w mojej grze o uroczych dziewczętach robiących urocze rzeczy, może tak, może nie? I to w zamian za słaby fanserwis?! OMG; | |
+ daje radę jako samodzielny tytuł; | |
+ relaksuje jak jasny skurwysyn. |
Blue Reflection: Second Light
Rok wydania: 2021
Producent: Gust
Wydawca: Koei Tecmo
Platforma: PS4/PS5/Steam/Switch
Komentarze
Prześlij komentarz