Ciara ogląda: Przeznaczenie. Saga Winx | Odcinek 6 (finał sezonu)

Czy to ten dzień, gdy wreszcie skończę streszczać Sagę Winx? You know it! W ostatnim odcinku Bloom kopnęła z półobrotu wszelkie prawa zdrowego rozsądku i wyruszyła uwalniać ewidentną antagonistkę, koleżanki jej w tym pomogły, a w międzyczasie Alfea poszła napierdzielać się ze Spalonymi. Ogólnie źle się dzieje w państwie duńskim, ale to wielki finał, więc chyba możemy liczyć na jaki happy end? Przekonajmy się.
Przypomnijmy – Bloom zeszła do katakumb, w których uwięziono Rosalind, hardkorową mistrzynię dyrektorki Alfei, co to lubiła rozwiązywać problemy ludobójstwem (Rosalind, nie dyrektorka, ale tutaj odpowiedź się różni w zależności, kogo akurat zapytacie, więc tego no). Jak zapewne pamiętacie, nasza główna bohaterka ma tylko jeden cel w tym serialu, czyli dowiedzieć się prawdy o swoim pochodzeniu za wszelką cenę. Że trzeba wejść do tego w konszachty z miejscowym Cthulhu? Oj tam, oj tam, świat może spłonąć (dosłownie!), ważne, żeby wiedzieć, jakie nazwisko zapisywać na sprawdzianach. Tak więc Rosalind i Bloom ucinają sobie przemiłą pogawędkę (podczas to której widać, że zrobiono jej parę ujęć; na każdym Bloom ma inaczej ułożone włosy) o szukaniu wewnętrznej siły i wyzwalaniu ukrytego potencjału. A tymczasem…

Terra: Długo jej nie ma. O czym można tyle rozmawiać?
Stella: Kiedyś mówiłaś przez dwie godziny o ziemi. O. Ziemi.
Terra: … To była gleba.

Ale czekajcie, jest tego więcej!

Terra: Zostawiłyśmy Beatrix na górze. Co jeśli już się obudziła i ostrzy trzy noże?
Musa: Weź, wystarczy jej jeden i trzy dźgnięcia.

Wszędzie jest automatycznie więcej zabawy, gdy nie ma tam Bloom.
Dziewczyny idą sprawdzić, czy Beatrix jeszcze „odpoczywa” po organoleptycznym szukaniu pułapek wokół wejścia do podziemi.

Terra: O proszę, zniknęła. Oczekuję przeprosin w odręcznym, perfumowanym liściku.

Na przeprosiny się nie szykuje, ale za to jak gradowa chmura nadciąga tęgi opieprz od szwadronu Dowling-tata Terry-Aisha. Po wyproszeniu dziewczyn z gabinetu i posłaniu sobie nienawistnych spojrzeń przez zdradzone koleżanki, dyrektorka wyrusza do podziemi, by skontrolować sytuację. Przybywa za późno – Bloom zdążyła oswobodzić Rosalind i obie czmychnęły z miejsca zdarzenia jednym z ukrytych korytarzy. Na zewnątrz Rosalind uruchamia swojego wewnętrznego Huncwota i popisuje się przed swoją nową podopieczną wiedzą na temat ukrytych przejść, o których – uwaga, uwaga – nie wie Farah, na na na na. Jako że wiemy już, jaki typ bohaterki reprezentuje Bloom, robi to na naszej heroinie takie wrażenie, jak ci dorośli koledzy z klasy wyżej częstujący ją najtańszym jabolem kupionym przez starszego brata jednego z nich („on wygląda tak staro, nigdy nie pytają go o dowód”!). Tymczasem tata Terry robi reszcie Winx wykład o łamaniu zasad, na co Terra wzburzona wytyka mu, że skąd miała wiedzieć, że źle robi, skoro nic jej nie powiedział, a gdy powiedział, to kłamał? I mean, I don’t really get it, ale wynik jest taki, że tacie Terry kończą się argumenty, więc zamyka dziewczyny we wspólnym pokoju i idzie w długą. Ale walki w kisielu dopiero się zaczynają – Stella rzuca się z wymówkami do Aishy, z wiadomych powodów. Musa ewakuuje się do swojego pokoju, w którym czekają na nią objęcia Sama. 


Stella: Nawet pięciolatki wiedzą, że nie wolno kablować. Nawet Terra to wie!
Terra: Hej! … Znaczy, tak. Ale hej!

Jak widać, dyskusja nabiera rumieńców. Aisha stwierdza, że może atak zombie na szkołę to nie jest najlepszy moment, by dyskutować z dyrektorką i szukać swojego pochodzenia. Inne zdanie posiada Bloom, która wraz ze swoją nową najlepszą psiapsiółą ukrywa się przed Dowling przy magicznym kręgu. Rosalind zdradza dziewczynie, że Farah powiedziała jej prawdę – rzeczywiście kazała zniszczyć Aster Dell, zanim je ewakuowano. Zastrzega jednak, iż mieszkańcy wioski byli ichnią odmianą Śmierciożerców („Wiedźmami”!) i w sumie to im się należało. Bloom konstatuje, że przecież jej rodzice to wróżki, nie wiedźmy, więc o co się rozchodzi? Okazuje się, że dziewczyna została porwana przez mieszkańców Aster Dell, a po katastrofie Rosalind zdecydowała się podrzucić ją ludzkiej parze dla bezpieczeństwa (bo Bloom jest wybranką z przepotężną mocą, jeżeli nie pamiętacie, ja już trochę nie). I dlatego też Spaleni mają na nią specjalny radar, aby zlikwidować ją, nim ona zrobi to pierwsza z nimi.

Rosalind: Czasem masz przechlapane, gdy jesteś wyjątkowa. Ale teraz ja tu jestem, więc Spaleni będą mieli przechlapane jeszcze bardziej.

Ach, te charyzmatyczne złe wpływy.
Przy Barierze zbierają się Specjaliści, by ruszyć na Spalonych. To króciutka scena, ale dzieje się tu parę ciekawych rzeczy. Sky i Silva ścinają się o to, kto komu mniej powiedział; Riven z kolei głośno kwestionuje durny rozkaz, który zakłada, że paru młokosów pójdzie napieprzać się z grupą krwiożerczych potworów, co daje pewien wgląd w jego charakter (logika ponad honor). Obie te barwne konwersacje przerywa ryk dochodzący ze szkoły i wy już wiecie, gdzie odbędzie się miejscowa bitwa o Hogwart. W Alfei zaczynają nawalać lampy, więc Sam zgłasza gotowość do zbadania sprawy (zresztą tylko on jeden może wyjść z pokoju dzięki swoim umiejętnościom). Na korytarzu czeka go niespodzianka w postaci ataku Spalonego, bo też to ostatni odcinek i trzeba nieco ograniczyć liczbę ludzi mających coś do powiedzenia w scenariuszu. Tymczasem Rosalind zagrzewa Bloom do uwolnienia pełni mocy poprzez poddanie się negatywnym emocjom. Gdzieś w głębi ognistych neuronów zaczynają tlić się wątpliwości, ponieważ nasza dziarska heroina wyczuwa, że metody nowej mentorki zajeżdżają coś pierwszej wody manipulacją. Aczkolwiek…

Bloom: Mam pani zaufać? Dać się prowadzić? Mówić, co mi pani każe?

Rosalind jeszcze nie wie, z jakim opornym na dyscyplinę okazem ma do czynienia. Na szczęście dla niej, poznała już Bloom na tyle, by wiedzieć, które sztuczki dają największe efekty, dlatego zaraz obiecuje, że gdy tylko dziewczynie uda się zbudzić swój potencjał, wyruszą szukać jej rodziców. Ognista wróżka dostaje SMS-a od Stelli o ataku Spalonych na Alfeę i nagle przypomina jej się, że ma jakieś koleżanki warte walki. Rosalind odmawia pomocy, bo twierdzi, że Fire Mastery Bloom wystarczy w rozkurwieniu potworów w drobny mak, ale tak naprawdę chodzi o pozbycie się zbędnej kłody z magicznego kręgu. Po drodze party Bloom zasila Sky i oto ruszamy do szkoły. A tam Riven znajduje swoją zgubę: Dane zgarnął nieprzytomną Beatrix z gabinetu Dowling i teraz próbuje ją ocucić w szklarni taty Terry. „Próbuje” to tutaj słowo-klucz, ponieważ trudno komukolwiek pomóc, gdy dostałeś perma bana na wchodzenie do ogrodu za bycie bucem. Riven, wiedziony siłą przetrwania, kładzie na swojej niedoszłej lubej krzyżyk i próbuje się zmyć; Dane jednak puszcza mu parę smutów o tym, że jednak się loffciają, więc jak to tak, swojej dupeczce nie pomoże? Riven wyraźnie wolałby grać teraz w innym serialu, no ale dobra, niech będzie. Tymczasem inna i równie wdzięczna para próbuje terapii małżeńskiej.

Bloom: Powiesz coś?
Sky: A co mam powiedzieć? Pocałowałaś mnie, a potem odurzyłaś.
Bloom: Nie, najpierw odurzyłam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że cię pocałuję.

A to wszystko zmienia, nie było tematu.
Sky marudzi, że otworzył przed laską serce, a ona go tak ze środków usypiających potraktowała, na co Bloom stwierdza, że nieważne, co by zrobiła, on i tak spróbowałby ją powstrzymać, a nie na tym polega ZaUfAnIe. Sky celnie zauważa, iż najpierw uwolniła morderczynię, a potem wróżkową odmianę Hitlera, więc no tak jakby ma trochę powody, by jej nie wierzyć. I mean…

Bloom: Bo ja myślę, że ty byś od razu wkroczył i potraktował jak pannę, którą trzeba ratować przed samą sobą.

Oraz…

Bloom: Może Rosalind kłamała, bo miała powód? Ogólnie to zaczynam wierzyć, że wszyscy po prostu robią to, co uważają za słuszne.
Sky: Co nie znaczy, że jeżeli tak uważają, to automatycznie tak jest.
Bloom: O.O

Znaczy, wiecie, ja nie lubię w tej adaptacji ani Skya, ani Bloom, bo ten pierwszy jest ultra nudny, a ta druga… no sami wiecie jaka, ale oglądając tę wymianę zdań po raz kolejny, szczerze zastanawiam się, czy autorzy scenariusza, pisząc te jej górnolotne argumenty nie związane z niczym, naprawdę wierzyli w rację (intelekt?) głównej bohaterki. Gdy Bloom dyskutuje z kimkolwiek w tym serialu, to zawsze się wydaje, jakby jednocześnie były prowadzone dwie różne rozmowy, ewentualnie akurat toczyły się zawody w odwracaniu kota ogonem. Nasza heroina to taki totalnie nie do przeżycia mariaż głupoty z postawą roszczeniową podkręconą do maksimum. Aż dziw, że jeszcze nie poprosiła o rozmowę z menadżerką tej szkoły. Wait, przecież non stop kłóci się z dyrektorką. No dobra, now everything makes perfect sense. 
 

Sky i Bloom wydostają resztę Winx i Sama z zamkniętego pokoju. Cała szkoła zbiera się na dziedzińcu, aby odeprzeć atak Spalonych. Farah puszcza przemowę zagrzewającą dzieciaki do walki, jednocześnie informuje również, że królowa Luna wysłała już posiłki z solaryjskiej gwardii. Sky i Stella wyjaśniają sobie parę rzeczy, kończąc na amen swój dziwny związek, a Bloom idzie się tłumaczyć/znowu marudzić dyrektorce. Tej już nie bardzo chce się gadać z tą porażką wychowawczą, zwłaszcza, gdy młoda przyznaje, że zaprowadziła Rosalind do magicznego kręgu.

Farah: Kamienny Krąg bezpośrednio łączy się z magią ziemi i napędza w Alfei wszystko. W tym elektryczność i Barierę.
Bloom: …
Farah: …
Bloom: … To znaczy… Że to wina Rosalind, że Spaleni tu idą i nie mamy jak się bronić?
Farah: WOW YOU THINK?

Tymczasem w szklarni Dane i Riven próbują zbudzić Śpiącą Królewnę.

Riven: Chcesz różowy tłuczek? Miażdżysz te kwiatki jak dziewczyna.
Dane: Nawet nie zamierzam próbować rozmieniać na czynniki pierwsze genderowego uprzedzenia stojącego za tym komentarzem.

Znaczy, wiecie. To ostatnia okazja, no nie? I nie wykorzystamy jej na rozwiązanie głównej tajemnicy serialu:

Riven: No to jesteś gejem czy nie? Wiem, kiedy ktoś na mnie leci.
Dane: Podobasz mi się. Beatrix też, ale w inny sposób.
Riven: To do kogo sobie czochrasz Sherlocka?
Dane: Pierdol się.

… No to jest czy nie jest?! ARRRRGH
W każdym razie Beatrix nawet nieprzytomna nie może znieść tej idiotycznej wymiany zdań, więc wstaje z łoża i stwierdza, że chłopcy dobrze wybrali. Bo wygląda na to, że teraz są po stronie Rosalind, może to ich oduczy pomagania dziwacznym mrocznym laskom. W międzyczasie tata Terry próbuje opatrzeć syna, ale trudne to, gdy chłopak się wije z bólu jak piskorz i nie ma światła. Musa zaczyna panikować; tata Terry prosi ją, by zabrała od niego trochę negatywnych emocji. Dziewczyna nie potrafi się jednak otworzyć na cierpienie lubego i ucieka przerażona. Sierżant Terra przejmuje stery i zagrzewa ojca do walki z niesfornymi obcymi ciałami utkwionymi w bracie. Te smutne sceny ogląda Bloom, której już kisi się pod kopułą, by zrobić coś spontanicznego i hipsterskiego, bo kto to widział być użyteczną i pomagać innym przetrwać. Jak widać nauka nie poszła w las – ruda idzie do Skya, przeprasza go za ostatnie wybryki, a potem całuje, co zapewnia jej z jego strony pełną komitywę. Sorry, ta scena naprawdę tak wygląda, że Bloom idzie do niego i mówi mu i robi z nim to, czego on chce, aby tylko zapewnić jego współudział. Aisha i Stella wracają do walki w kisielu, temat: kablowanie, ale Bloom jest skłonna zapomnieć o wszystkich animozjach tak długo, jak dziewczyny zgodzą się na robienie z nią głupot. Winx w liczbie trzech wymykają się innym tajemnym przejściem (które ognista wróżka zna od Rosalind), a Sky w tym czasie w charakterze zasłony dymnej idzie pogadać z oj… Silvą. Dowiadujemy się nowych faktów: prawdziwy tata Skya, owszem, zginął w walce, ale po Aster Dell i ojej, ojej, zgadnijcie, kto mu wbił nóż w trzewia. Silva, oczywiście, ze względu na to, że król Andreas wiedział o cywilach w wiosce, ale nie chciał sprzeciwiać się rozkazom. Po tej retrospekcji następuje dość… głupi dialog, so here you go.

Sky: Powiedział mi pan, że ojciec był bohaterem.
Silva: Bo był. Zabił więcej Spalonych niż my wszyscy razem wzięci. Ale miał wady. Jak my wszyscy.
Sky: Zabił setki ludzi. A pan zabił jego. Co ja mam, kurwa, z tym zrobić?!

Rozumiem, że ten serial jest bardzo YA i próbuje scenariuszem oddawać to, że bohaterami są nastolatki, dlatego mamy tu istny huragan dziwacznych odzywek i zaburzony ciąg przyczynowo-skutkowy, jeżeli chodzi o logikę wypowiedzi, ale już pierwsze Life is Strange próbowało nam pokazać, co się dzieje, gdy próbujesz imitować rzeczywistość za bardzo. Fikcja, stety czy niestety, powinna cechować się większym przemyśleniem, plus po to mamy liczne chwyty literackie oraz środki stylistyczne, by tekst a) był sensowny; b) dobrze się czytało (o ile nie celujemy w gatunek literacki, który przeczy tym założeniom). Inaczej powstają takie potworki jak ten powyżej. Albo „wattpadowe odkrycia”, którym tylko marketing i ludzka ciekawość zapewniły wysoką sprzedaż. 
 

Terra wyrusza na poszukiwania Musy. Przyjaciółka tłumaczy, że boi się ingerować w uczucia Sama, bo jeżeli umrze, to po raz drugi będzie musiała odczuć (dosłownie) śmierć ukochanej osoby. Rok wcześniej odeszła mama empatki, przez co Musa nie potrafi teraz o niej mówić bez przywołania tamtych emocji. Terra przytula przyjaciółkę i obiecuje, że nie pozwoli umrzeć Samowi; a robi to w jedyny skuteczny sposób, czyli rusza ściągać barykadę. Specjaliści próbują ją zatrzymać, na co Pani Sierżant stwierdza, że wygrają, jeżeli wymordują wszystkich Spalonych - wtedy nie będzie się już czego bać. I mean, nie jest to najjaśniejszy moment Terry, ponieważ o ile jak zwykle szanuję jej jaja ze stali, o tyle otwarcie wrót na bandę niedoświadczonych uczniów to nie jest jakiś szczególny przejaw humanitaryzmu. Jeden z potworów przedostaje się do środka, ale zaraz ucieka – notabene tym samym przejściem, przez które wcześniej zwiały Bloom, Aisha i Stella. Dowling łączy kropki – potwory szukają rudej, co oznacza, że zguba znowu gdzieś się zapodziała. Terra chce dołączyć do koleżanek, ale ojciec prosi ją o pomoc z Samem. Okazuje się, że chłopak niedługo wyciągnie kopyta, bo nie ma już sił walczyć z rozchodzącą się infekcją. Z odsieczą przybywa Musa, tym razem pomyślnie pochłaniając negatywne emocje. Na zewnątrz Stella przypomina, że o poranku przybędą solaryjskie jednostki; Bloom jednak już zdecydowała się odgrywać bohaterkę, więc sorry Winnetou, ona będzie się poświęcać. Co zaraz następuje to climax serii, czyli ruda przemienia się we wróżkę. In a way. No nie zapiera to jakoś specjalnie zapierający tchu w piersiach. W sumie to same zobaczcie.




Kiedy Pretty Guardian Sailor Moon ma lepsze efekty specjalne, a nie dość, że mówimy o plastikowym tokusatsu, to jeszcze powstało z dwadzieścia lat temu… W każdym razie po tej super scenie, w której nie dostajemy ani błyszczącej piżamy, ani fajnych technik, ani ładnych skrzydeł, ani tego finałowego pierdolnięcia, inwazja na Alfeę tak po prostu się kończy. Bloom wystrzelała z pięciu Spalonych, którzy okazują się jakimiś przeklętymi ludźmi w potwornej skórze, ale zanim dowiemy się, co zacz, ruda zostaje odholowana przez przyjaciółki do pokoju, by odpoczęła. Wiele rzeczy dzieje się jednocześnie: powraca elektryczność, infekcje zarażonych ustępują (w tym Sama, ku wielkiej uciesze Terry i Musy), a Rosalind zgarnia ze szklarni Beatrix i jej dwóch rycerzy. Silva ze Specjalistami przybywają na dziedziniec, na którym Bloom dokonała swojego morderczego combo. Wita go tam Dowling, cała zawiedziona, że Rosalind nie przyszła obejrzeć rozpierduchy swojej pupilki. Tymczasem Sky wreszcie znajduje czas na nastoletni angst związany z odkryciem prawdy o ojcu, dlatego całą noc siedzi na trawniku przed szkołą i bije się myślami. Na ratunek (olaboga) przybywa Bloom, która zdążyła odespać swoje nocne ekscesy. Pomoc jednak to niewielka (oczywiście), bo choć nasza heroina widzi, że coś trapi jej księcia, to jeszcze dużo wody w rzece upłynie, nim te dwie porażki społeczne nauczą się ze sobą rozmawiać o swoich problemach. Ruda zmywa się, aby pogadać z Dowling. Następuje scena, która byłaby nawet słodka, gdyby ten serial nie upierał się wmawiać nam jedynie dobrych cech Bloom, zamiast ich nam aktywnie pokazywać. Ognista wróżka przyznaje się, że zachowywała się jak smarkula, a przecież dyrektorka była dla niej taka dobra i ojojoj. Dowling nie może uwierzyć w te słowa i ja też nie, czy ktoś we śnie zamienił tę porażkę społeczną na jakiś empatyczny okaz? Z drugiej strony dyrektorka też przeprasza za swoje zachowanie, tłumacząc, że jako postać z autorytetem chciała stać się dla swoich uczniów symbolem siły, ale teraz wszyscy pytają, czy mogą się do niej przytulić (jak przed chwilą Bloom), a ona wolałaby, żeby nie pytali, tylko się tulili. Wiem, dlaczego ta scena tutaj wpadła, chociaż jest totalnie niezasłużona w obliczu całego serialu, ale o tym za chwilę. Dostajemy wcale ładny montaż, w którym Bloom wraca do domu rodzinnego wraz z Winx i przyznaje się do bycia wróżką. Chociaż całość trwa może z trzy minuty, to zahacza o szok rodziców, ich próbę pogodzenia się z faktem, że ich ludzka córka umarła oraz szczęście związane z tym, ze Bloom wreszcie otworzyła się na innych i ma jakieś koleżanki (ale Chryste, jak do tego doszliśmy…). 
 

Tymczasem do Alfei dojeżdża kolumnada królowej Luny, co dziwi patrolujących teren Silvę i Skya, bo Solaria wie, że atak Spalonych został odparty. Zaskoczenie staje się tym większe, ponieważ monarchini ogłasza zdziwionemu nauczycielowi, że oto zostaje aresztowany za usiłowanie zabójstwa. Na te słowa z jednego z samochodów wychodzi Andreas, cały i zdrów. W tym samym czasie na cmentarzu nieopodal Dowling duma nad grobami odczarowanych Spalonych. Niezaskakująco dołącza do niej Rosalind, bo skoro ostateczna walka nie była pierdolnięciem, to niech jej info dump nim będzie. Tysiąc lat temu (tyle, ile liczą sobie Spaleni) istniała wielka armia, która została zmieciona przez starożytną magię, a dokładnie to Smoczy Płomień (patrzcie państwo!). Ta sama moc tkwi w Bloom, a Rosalind wprowadziła Spalonych do szkoły, by przetestować jej panowanie nad nią. Tutaj zaczynamy widzieć różnice pomiędzy mentorką a podopieczną – Rosalind to szalona ekstremistka, która ucieknie się do wszelkich środków, by przygotować się na rzekomą wojnę majaczącą na horyzoncie. Farah z kolei ma na celu dobro całej szkoły i ochronę jak największej liczby istnień. Niestety dla tej drugiej, jej była nauczycielka pociągnęła za wszystkie odpowiednie sznurki, nim dopięła swego. Królowa Luna z chęcią wprowadziła wojska do szkoły, by spacyfikować ustrój Dowling ze względu na ich ostatnie kłótnie; tacie Terry pogrożono palcem, inaczej coś niemiłego może spotkać jego dzieci; Saul mógłby być problemem, ale teraz ma trochę inne zmartwienia na głowie – mianowicie swój proces. Okazuje się też, że Rosalind potrzebowała Andreasa, aby wychowywał pod jej nieobecność Beatrix, by ta zinfiltrowała szkołę w odpowiednim czasie. Na zakończenie kobieta proponuje Farze wakacje, a ona sama już zadba o jej ulubioną placówkę. Jako że odpowiedź Dowling jest przewidywalna, Rosalind decyduje się wygrać tę dyskusję na własnych warunkach: telekinetycznie skręca kobiecie kark i zakopuje do towarzystwa ze Spalonymi. W ostatniej scenie roześmiane Winx wracają do Alfei, gdzie czekają na nie Rosalind, Luna i Andreas, a wraz z nimi nowe porządki. Koniec!
Po ponownym obejrzeniu tego serialu dalej stwierdzam, że nie jest taki zły, chociaż fantastyczny też nie. Dobre oglądadło 6/10 i ma swoje momenty, ale jeżeli ktoś mi powie, że to szalony netfliksowy woke edgy twór, to nie będę nie specjalnie kłócić, bo trudno kwestionować prawdę. Z drugiej strony zastosowane zmiany nie są dla mnie jakieś strasznie nachalne; oryginalny Klub Winx jest w mojej opinii co najwyżej przeciętny, dlatego nie rozpatruję potknięć live action w kategoriach „they ruined it forever!!!!11oneone!”, bo tu za bardzo nie było czego rujnować (Rainbow już samo to zrobiło). Myślę, że nie będę tu klecić dłuższej rozprawki na temat finałowych odczuć. Pokrywają się one w dużej mierze z tym, o czym wspominałam właściwie w każdym odcinku tych streszczeń (Bloom jest koszmarna, Aisha dostała za mało czasu antenowego, Terra i Musa powinny dostać własny spin-off, etc.), więc jeżeli chcecie jeszcze usłyszeć o czymś konkretnym, to zapraszam do komentarzy. Może kogoś ciekawi, co po tym? Nie wiem – na pewno streszczę drugi sezon, gdy już wyjdzie, ale nie mam pojęcia, kiedy to nastąpi. Na razie nie planuję, by czymś zastąpić ten format – niedługo nadejdzie dość intensywny czas w moim życiu zawodowym, a i bez tego miałam ostatnio mało czasu, by skupić się na tych streszczeniach (jak widać zresztą po odstępach między kolejnymi odcinkami). A potem? A potem zobaczymy, bo mam jeszcze jedną rzecz na oku, ale jak wspomniałam, musi trafić na właściwy moment. Tak więc to tyle z mojej strony, trzymajcie się!

Komentarze

  1. "Riven: Chcesz różowy tłuczek? Miażdżysz te kwiatki jak dziewczyna.
    Dane: Nawet nie zamierzam próbować rozmieniać na czynniki pierwsze genderowego uprzedzenia stojącego za tym komentarzem. " - nie jest dobrze, kiedy zastanawiam się, czy te teksty to Twoja radosna twórczość, czy robota scenarzystów.

    Te efekty dźwiękowo-specjalne to tak na serio? Bo...wyglądają trochę jak live action Sailor Moon, ale tam przynajmniej wiadomo, skąd to się bierze, a tu sprawia wrażenie, jakby Zbyszkowi spieszyło się na imieniny szwagra, więc montował wszystko, stojąc już jedną nogą za biurem.

    "Kiedy Pretty Guardian Sailor Moon ma lepsze efekty specjalne, a nie dość, że mówimy o plastikowym tokusatsu, to jeszcze powstało z dwadzieścia lat temu… " - ha, słowo daję, że nie przeczytałam tego przed dodaniem komentarza wyżej!

    Dziękuję za wspaniałe streszczenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysięgam, że parafrazy ci tam tylko odrobina. Równouprawnienia w tym dialogu tyle, że i jedna, i druga strona brzmi idiotycznie.

      :D Nie widać tego na screenach, ale ogólnie jak na typowo pierwszosezonowy okrojony budżet Netfliksa (jak utrzymuje mój brat), to efekty specjalne w tym serialu nie są takie złe. Biedę widać głównie w zachowawczo normalnym świecie przedstawionym, gdzie wszyscy mają smartfony, królowa podróżuje SUV-em, etc. Dlatego nie wiem, czemu ta scena transformacji jest taka biedna - chyba cała kasa poszła na wynajem zamku, bo trudno mi uwierzyć, że nikt nie wyczuł klimatu i nie wywalił grosza na homage do serii-matki oraz scenę, na którą wszyscy w sumie czekali od czasu, gdy Farah zgasiła Bloom w pierwszym odcinku odnośnie braku skrzydeł u wróżek. Nie spodziewam się nowych kostiumów, bo to poważny serial live-action, tu nie ma czasu na stock footage i charakteryzację aktorek, ale to biedne CGI to już bezczelność.

      Proszę bardzo, widzimy się w drugim sezonie! ... Kiedyś tam!

      Usuń
  2. "Riven: No to jesteś gejem czy nie? Wiem, kiedy ktoś na mnie leci.
    Dane: Podobasz mi się. Beatrix też, ale w inny sposób.
    Riven: To do kogo sobie czochrasz Sherlocka?
    Dane: Pierdol się."
    Cały wątek orientacji Dane'a to powód, dlaczego ze zgrozą przeczytałam, że love interest Aishy w drugim sezonie ma być trans. Jeśli ktoś nie umie w przedstawianie geja/bi/no-właśnie-nie-wiadomo, to tu będzie jeszcze gorzej... I oh man, chcę to zobaczyć.

    "Po ponownym obejrzeniu tego serialu dalej stwierdzam, że nie jest taki zły, chociaż fantastyczny też nie. Dobre oglądadło 6/10 i ma swoje momenty, ale jeżeli ktoś mi powie, że to szalony netfliksowy woke edgy twór, to nie będę nie specjalnie kłócić, bo trudno kwestionować prawdę."
    Wise words right here. Osobiście darzę oryginalnego Winxa wielką sympatią i sentymentem, więc mogę nie być obiektywna, acz ta seria na pewno była w momencie swojego wyjścia pewnym powiewem świeżości, dlatego trochę przykro patrzy się na serial o tak typowej fabule i niewiele zostawiający z oryginału - i żeby chociaż te zmiany były na lepsze... Co nie zmieni tego, że drugi sezon na pewno obejrzę, na bank będę narzekać, ale jednocześnie stosunkowo dobrze się bawić - bo jako guilty pleasure Fate jak najbardziej się sprawdza.

    Dziękuję i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po tych sześciu odcinkach i wielkim niczym, którym ostatecznie okazał się wątek Dane'a, nie mam specjalnie wątpliwości, że cała postać wpadła jedynie jako zanęta pod kilka wyżebranych punktów na Progresywnym Bingo. Dam sobie rękę uciąć, że na zebraniu zarządu ktoś stwierdził, że hej, ci źli mają trochę za mało pomagierów, dorzućcie jeszcze kogoś, okej, dobra, to niech przy okazji będzie jeszcze gejem, opinia publiczna nas ukocha, 'kay? I o ile przy lepiej napisanej i naturalniej podanej fabule byłabym jak najbardziej za, aby pozostało to w sferze "przy okazji" (jako "cecha" bohatera razem z wieloma innymi, a nie tylko jego jedyny powód istnienia w danej historii), o tyle w przypadku Dane'a nawet trudno o tym mówić, bo scenarzyści nie zdecydowali się tutaj na nic. To już chyba chciałabym jakiś moralitet, bo wtedy można by się przynajmniej wzburzyć, a tu... trzy zdania, może tak, może nie, ani właściwie nie ma konfliktu, gdyż sam serial nie wie, o co walczyć, ani tym bardziej rozwiązania. Mam nadzieję, że ten wielki budżet przyniesie też może więcej czasu na opisanie tego wątku trans love interesta Aishy - inaczej znów będę załamywać ręce nad Wordem.

      Też nie jestem do końca obiektywna wobec tego serialu, z tym że ja wychodzę z drugiej strony barykady - Winx dla mnie prawie że od początku zginął w cieniu lepiej radzącego sobie z tematem W.I.T.C.H. (przynajmniej w pierwszych dwóch arcach komiksu) i czołowych japońskich mahou shoujo, do których nie miał startu zupełnie. Pewnie gdyby trzymała się mnie jakaś nostalgia czy sympatia do tej serii, to klęłabym tu przez pół streszczenia na zmiany, but alas, to nie dwa pierwsze sezony Sailor Moon Crystal odwalone na kolanie przy budżecie miski ryżu. Mimo wszystko ja też obejrzę drugi sezon, też będę narzekać (jak dadzą Dane'a 2.0 to na pewno!), ale pewnie też będę się dobrze bawić, zwłaszcza jeżeli wrzucą dużo Sierżant Terry i Musy.

      Proszę bardzo, do przeczytania!

      Usuń

Prześlij komentarz