Opowieści z Ciarolandu Deluxe: Bayonetta 3 Edition

 

Tylko dla zasady wspominam, że będą tu POTĘŻNE SPOILERY do całej serii, z trójką na czele. Bo pewnie tego się spodziewaliście. Ale wciąż, żeby nikt nie poczuł się oszukany.

Początkowo chciałam napisać Bayonecie 3 hatecenzję i nawet miałam już wysmarowany cały akapit festiwalu głupich tekstów, ale potem stwierdziłam, że a) nie wytrzymam tak przez 4+ strony; b) pod wieloma aspektami to nie jest zła gra, więc niesprawiedliwie byłoby ją tak bezceremonialnie zgnoić; c) po paru dniach rozmyślań new challenger hipotez appeared i wydaje mi się, że problem leży zupełnie gdzie indziej. Co nie znaczy, że nie przejdziemy przez wszystkie moje bolączki związane z tym tytułem, na co, sądzę, również czekacie. Kto tu wchodzi częściej, ten wie, gdzie należy uderzyć, aby mnie DOSZCZĘTNIE WKURWIĆ, no i zgadnijcie co, Bayonetta 3 trafiła crita w tym temacie. Oh, you good boys & girls know what’s coming, dont’cha? Porozmawiajmy więc o fabule Bayonetty 3! I kreacji postaci! I już teraz zanoszę się pustym śmiechem, bo trudno pisać o czymś, czego nie ma! Ahahahahahahaha! Ale serio, to przykre, jak szybko skończyły im się pomysły na Bayonettę. I nie mam tu na myśli  franczyzy – jednym z niewątpliwych plusów trójki jest gameplay z jego mnogością broni oraz demonów, więc to nie tak, że Platinum zapomniało, jak się robi slashery oparte na porąbanych pomysłach. Co prawda moja opinia na ten temat nie jest specjalnie miarodajna, ponieważ zawsze się przyznaję, że ja nie umiem grać w te gry, aczkolwiek wydaje mi się, iż sprowadzając nową Bayo do samego nawalania, to wyjadacze będą mieli tu sporo do ogarniania i rozpieprzania na czynniki pierwsze (chociaż ile pojawi się ku temu ostatecznie możliwości to inna sprawa, do czego dojdziemy). Sama fabuła jednak udowadnia, że development trójki nie trwał żadnych ośmiu lat, ale co najwyżej trzy, po tym gdy Spider-Man zapoczątkował trend multiwersów. I to jest ta miła hipoteza, bo ta przykra zakłada, że dopisali swoją marną historyjkę na kolanie, gdy okazało się, że teraz wszyscy będą się zabijać, aby tylko stworzyć własną wersję tego tropu, więc czemu by z tego nie skorzystać, zwłaszcza iż dzięki temu nie trzeba wywalać żadnej nowej broni z ekwipażu, hurrey! Do samego pomysłu na poziomie trailerów nie miałam właściwie żadnych odczuć – fabuła w pierwszej Bayonecie to wciąż fabuła w slasherze, ja naprawdę nie liczę tu na scenariusz na miarę literackiego Pulitzera, a jeżeli multiwersum ma mi dać więcej KRÓLOWEJ, to wsadźcie tam nawet zamykanie w klatkach, przyjaciółki z dzieciństwa i kocie laski, byleby to było dobre. No i w połowie dostałam, co chciałam, bo historia Bayonetty 3 to JEST huragan klisz i tropów; niestety brakuje tej drugiej połowy, mianowicie nic z tego nie zostało przyzwoicie przedstawione, a o „dobrze” to w ogóle zapomnijcie. Niestety nie jest to też fabuła z cyklu „nie przeszkadza”, ponieważ twórcy chyba bardzo chcą, abyśmy się emocjonalnie zaangażowali w ten… chciałam napisać „konflikt”, ale ja nie jestem do końca pewna, czy takie coś w ogóle występuje w tej grze, więc powiedzmy „tę opowiastkę”, tyle że trudno przejmować się czymś, kiedy scenariusz sam jest zainteresowany wszystkim innym tylko nie opowiadaniem. 


Bayonetta 3 jest teoretycznie o najpotężniejszym wrogu, z którym musi zmierzyć się bohaterka – skąd się wziął, czemu zaczął rozpieprzać wszystko i dlaczego jest taki dopasiony, że przedwieczne wiedźmy padają przed nim jak muchy? Nie pytaj, to nie jest ważne. Od kiedy Bayonetta w uniwersum trójki z nim walczy, skąd o nim cokolwiek wie? Aj tam, nie drąż tematu! Czemu ona i Jeanne dają się rozstawiać po kątach jakiejś randomowej lali, która dosłownie spadła z nieba? A kogo to! Dlaczego Luce odpierdoliło i czemu nagle ma powiązania z Królem Wróżek (notabene Platinum, jeżeli chcecie zrobić sequel do Folklore, to go for it, ja wam pozwalam, to chyba jest już abandonware w tym momencie)? A wiecie, co to jest „in medias res”? My też nie, ale wam pokażemy! Informacji, nawet szczątkowych, nie uświadczycie w tej grze wcale, rzeczy się dzieją i tylko przez wzgląd na fakt, że trop, który widzieliście tysiące razy, tu tropem pogania (kim jest Viola chyba wszyscy odgadli na poziomie trailerów, no nie czarujmy się), jesteście w stanie mniej więcej określić, co się dzieje. Prolog stanowi idealne podsumowanie całej historii – dawno nie oglądałam tak przepełnionego dłużyznami i pozbawionego informacji kawałka cutscenki. Stracimy cenne minuty na Bayonettę stojącą i patrzącą, piąty gag z Enzo, trzecią popisówę Rodina czy milionowe ujęcie rozwalonego miasta, ponieważ scenariusz nie ma na siebie pomysłu, dlatego masz tu zalew ogranych schematów i zapchajdziur, i proszę, nie pytaj o szczegóły. Które, nie ukrywajmy, cokolwiek by się przydały, pomijając już sam główny wątek. No więc nie gramy Bayonettą z pierwszej części (z drugiej też nie, bo jak się okazało, nie jest to jedna i ta sama postać, co za idiotyzm), a jej inną wersją z równoległego uniwersum. Rozczula mnie, jak scenariusz sądzi, że to daje mu wolną rękę do pominięcia rozwoju charakteru. Bo przecież znamy już tę bohaterkę z poprzedniej części, prawda? No niekoniecznie, przy czym też Platinum samo strzela sobie w stopę poprzez wprowadzenie multiwersum i pokazanie nam różnych Bayonet, które choć zbudowane z jednego budulca, ostatecznie różnią się od siebie za sprawą okoliczności, mocy czy czasu, w którym żyją (istnieją). Bayonetta o Smaku Gumy Balonowej roztacza wokół siebie całkowicie inną atmosferę niż Lu Bu Bayonetta, podczas gdy wspólna historia Jeanne i Bayonetty z Arabskiej Nocy opiera się na innej dynamice niż ta, którą znamy z „naszych” czasów. Zresztą też i „naszą” Bayo pokryto inną emalią niż tę oryginalną – bohaterka trójki manierą skręca bardziej w klimaty cheerleaderkowe/mahou shoujo/popidolkowe i te smaczki z przyjemnością się ogląda. Niestety twórcy nie o tym, dlatego główna bohaterka jest gościem we własnej grze, a cały jej wkład w fabułę to ćwierć wątku i festiwal głupich tekstów. Nie będę się kłócić, że po Bayonecie 2 była tu jeszcze jakaś historia do opowiedzenia, bo szczerze powiedziawszy ta skończyła się już w jedynce, taka natura serii. Dlatego też niespecjalnie lubię Bayo 2, ponieważ konstrukcyjnie ta część przypomina wymuszony prequel, który na siłę próbuje odpowiadać na pytania, których nikt nie zadał. Jak bumerang wróciło do mnie moje narzekanie na Devil May Cry 5, w którym znowu Dante napieprza się z Vergilem and what a sweet summer child I was back then, bo teraz już organoleptycznie przekonałam się, czemu nikt nie marudził, bo tego właśnie wszyscy chcieli – jeżdżenia na atomowej ręce, napierdalania się motorem i żadnych filozoficznych pytań pomiędzy (no dobra, jeszcze grywalnego Vergila, ale to była tylko kwestia czasu). I na to wchodzi Bayonetta 3 cała na biało, która jakby próbuje chwycić nitkę rozplecioną przez osoby, którym fabuła dwójki podobała się bardziej niż jedynki, ale traci zainteresowanie własną historią już praktycznie na początku, w zamian zaliczając każdą narracyjną skuchę, jaką tylko się da. Tytułowa bohaterka to tylko awatar gracza – przechodzi przez kolejne uniwersa, nie oferując właściwie żadnego treściwego komentarza do zachodzących nań wydarzeń, ba! te ochłapy o nowych wcieleniach mają więcej mięsa niż jej osobisty wątek czy wkład w całą opowieść. Ona nawet nie pomaga w walce, dla tanich zabiegów dramatycznych obserwujemy wraz z nią porażki innych Bayonet, a można by tu wsadzić więcej odjechanych akcji, no ale w tej części dobra zabawa jest zakazana, tough luck. Luka wpada tu z całkowicie nową rolą w odróżnieniu od poprzednich gier – dla mnie niestety pozostanie tylko wyjątkowo wkurwiającym bossem i sidequestem Violi, dla której trzeba było naprędce wymyślić jakieś zajęcie, co by usprawiedliwić jej obecność w tej historii. Narracja nie robi z tym gościem zupełnie nic, używając go jako żywego plot twista; shock value działa tylko raz, ale tutaj nawet tego nie ma, bo trudno brać na poważnie wymówkę. Skoro już przy Violi jesteśmy, to nie odbierałabym tej postaci tak negatywnie, gdyby została dobrze napisana. Ale jak na wszystko w Bayonecie 3, i na to nie było czasu, dlatego Viola jest wyłącznie plot pointem (nie postacią), na dodatek z jakiegoś powodu zbudowanym z najgorszych i przebrzmiałych gagów z anime, bo chyba wywalili z Platinum kolesia pilnującego, aby Porąbany Japoński Humor™ nie skręcał w ewidentny krindż, ale cóż, to jest teraz uniwersum, w którym żyjemy, enjoy your fucking multiverse trend.


Viola to też ewidentny cop-out i tutaj wkracza pierwsza część mojej opinii, że Bayonetta 3 jest grą dla nikogo. Wspomniałam na początku, że walka to najlepszy aspekt tej produkcji, ale jednocześnie kolejne starcia giną w zalewie męczącej eksploracji, szukania badziewia i ganiania za zwierzątkami. Gdy dotarłam do Arabskiej Nocy (no oczywiście, że znalazło się miejsce na etap pustynny), źródełko radosnego odkrywania nowości zdążyło już całkowicie wyschnąć i zaczęłam ignorować cały „dodatkowy content” (ten cudzysłów jest sarkastyczny). Jeśli miałabym zadać Platinum jedno pytanie – już pal licho fabułę, bo jeden mail by tego nie pomieścił – to brzmiałoby ono „czemu tak się upieracie, żeby zrobić z tej serii platformówkę?”. Bieganie po całej mapie w poszukiwaniu szczątków chesta było dla mnie nużące i niepotrzebne już w poprzedniej części. Nie wiem, kto w Internecie lobbował opinię, że to najwspanialsza nowość w tej grze, ale mam nadzieję, że gołąb narobił mu na samochód, bo dowalili tego tyle w tym SLASHERZE, że zaczynało mną telepać za każdym razem, gdy ze skrzynki wylatywały platformy zamiast lizaków. Ja nie żartuję, ¾ Bayonetty 3 to szukanie badziewia, dodanego chyba na otarcie łez każdego, komu nie udało się wygrać pre-orderowej ruletki, bo możesz sobie te same arty obejrzeć teraz w grze, ho ho! I gdyby to było jeszcze przynajmniej fajne, ale nie jest, Bayonettą kieruje się tutaj jak czołgiem, więc wymierzenie demonem w ten cholerny odłamek przestaje bawić po trzecim podejściu. Poza tym znajdźki są w sumie beznadziejne? Znaczy, dobra, modele, muzyka i arty to standard, ale nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że po szukaniu odłamków winylów z poprzednich części to straszne obniżenie poprzeczki. Po którymś opakowaniu kart naprawdę skończyła mi się ochota na ich zbieranie, bo kilka obrazków to żadna satysfakcja w porównaniu z nową giwerą. Zwłaszcza że o ile dobrze pamiętam, tych „kilka obrazków” dostawało się w jedynce i dwójce za skończenie gry, co wydaje mi się lepszym rozwiązaniem niż dewaluowanie ich poprzez rozmieszczenie w każdym kącie. Zmierzam ku temu, że trudno powiedzieć, do kogo ta gra jest skierowana – chociaż walka jest super, to żeby się do niej dostać, trzeba się przedrzeć przez wątpliwej jakości elementy zręcznościowe, które nie uszczęśliwią żadnego amatora platformówek. Gimmickowe starcia robią wrażenie – pierwszy raz, bo potem to tylko zapychacze niszczące cały rytm etapu (szczerze nie sądzę, by wsadzili tu nagrodę za przejście gry w osiem godzin, więc kolejne wyzwanie wylatuje przez okno). Chyba nikt nie lubi fabuły tej części, toteż fani narracji z Bayonetty 2 nie mają tu czego szukać; sama Bayonetta jest najzwyczajniej nudna w tej części, dlatego jeśli ktoś przyszedł dla atmosfery wysyłania bogów na słońce, no to sorry, nie ten adres. I tym samym wracam do postaci Violi i drugiej części mojej opinii – mam takie dziwne poczucie, że Platinum napisało tę grę wybitnie pod siebie. Niestety poza Mari Shimazaki, która jako jedyna trzyma pieczę nad pięknem Bayonetty, nikt nie ma już pomysłu na tę postać. Dlatego Bayonetta w trójce to cień samej siebie; dlatego na jej miejsce wchodzi bohaterka, która nie stanowi żadnego narracyjnego ani tym bardziej designerskiego wyzwania, ponieważ moveset dla miecza pisze się sam, odpalcie pierwszą lepszą grę i powiedzcie, że nie mam racji, I dare you, I double dare you. Jeśli zaś chodzi o potencjał fabularny, to Viola jest żółtodziobem, który musi wszystkiego się nauczyć, nie ma przegiętych mocy, każde zwycięstwo to budujące osiągnięcie, etc., itd., widzieliście to milion razy, nie muszę wam tego mówić. „Ale Ciaro”, zapytacie, „powiedziałaś przecież, że fabuła pierwszej Bayonetty była prosta jak konstrukcja cepa, co w tym złego, że Platinum pójdzie znowu w klisze”? No w sumie nic, ale wy wiecie i ja wiem, że nie tej kliszy chcieliśmy. Przegapiłam okazję, by napisać pierwszej Bayonecie retrospekcję, więc napomknę o tym tutaj – NIE MA drugiej takiej bohaterki jak Bayonetta w popkulturze. Takiej seksualnie wyzwolonej, cool, dzierżącej kicz jak broń, pewnej siebie, a jednocześnie mającej uczucia kobiety. Ta fabuła może być o niczym, nie obchodzi mnie to, nie po to tu przyszłam. To jest moje wymarzone power/feminist fantasy, ale niestety ponownie stworzyło je studio, którym pary starczyło tylko na jedną część i ponownie muszę patrzeć jak pomnik mojej ulubionej serii obraca się w perzynę. Wiem, że brzmię tu w chuj dramatycznie, bo w sumie to tylko moja teoria, która może/pewnie w ogóle nie ma pokrycia w rzeczywistości. Jeżeli spin-off z Jeanne rzeczywiście się pojawi, to z przyjemnością w niego zagram, zwłaszcza że Jeanne to chyba jedyna rzecz, która nie rozczarowuje w tej części. Z Violą mogą iść w każdym kierunku, więc jest tu potencjał, nawet jeśli napisali jej najgorsze origin story w dziejach (chociaż "napisali" to wielkie słowo, przecież tu nic nie ma). Może Bayonetta wróci? Piękna i olśniewająca jak kiedyś? Zobaczymy. Na razie tyle można rzec, że to było wyjątkowo zmarnowane osiem lat.

Komentarze