Ależ prędko minął ten rok, jak z bicza strzelił! Czuję się, jakbym ledwie wczoraj pisała podsumowanie roku poprzedniego. W tym dosięgnęło mnie hobbystyczne wypalenie – giereczki nie jarają tak, jak powinny, ale czegóż się spodziewać po medium, które aktualnie sięgnęło chyba szczytu eksploatacji i po mnie, która sięgnęła szczytu dorosłości, czyt. sen aktualnie jawi się jako opcja atrakcyjniejsza niż wszystko inne. Z nadzieją spoglądam w przyszłość, bo czeka mnie zmiana stanowiska i być może wreszcie nie będę taka ciągle zmęczona (na razie ratuję firmę na dwóch etatach, tak że wiecie, żyć się trochę nie chce), więc zacznę przechodzić te miliony zaległych otomce i pisać im recenzje (co obiecuję co rok). Ale dość prywaty – w tym roku w związku z moim wylogowaniem się z czynnego istnienia ogarniałam raczej tylko premiery małe i duże, co wynika z tegorocznego podsumowania. Właściwie tylko dwie i pół gry to wynik nadrabiania zaległości, cała reszta to festyn trwonienia wypłaty na zachcianki doczesne, więc bez przedłużania – oto lista najlepszych gier, w które zagrałam w 2022 roku. Jak zwykle lista chronologiczna, od momentu zagrania do… no, momentu zagrania, tylko że później. Enjoy!
1. Triangle Strategy (Switch)
Triangle Strategy zasługuje na miejsce na tej liście głównie za rzeczy, na które już nie zwracam uwagi, bo gry teraz maksuję tylko gdy mega mi się spodobają/są łatwe/to visual novelki, ale na szczęście Internet głośno o nich mówi, więc przynajmniej wiem, że istnieją. A mam na myśli mianowicie przemyślany system walki oparty na kombinowaniu, jak tu dobrać party, żeby walnąć combo piętnastu uzupełniających się umiejętności i patrzeć, jak cała arena płonie. Mi samej z kolei spodobała się atmosfera tej gry, dorosła fabuła oraz rozbudowana sieć decyzji i zakończeń, nawet jeżeli niektóre z nich są lolowe na maksa (myśl o Rolandzie zawsze poprawia mi humor, gdy wydaje mi się, że to ja wyjątkowo przegrywam w życie w danym momencie). Niby Triangle Strategy nie wynajduje koła na nowo, ale podbudowuje je nowym materiałem i dodaje trochę ozdób, dzięki czemu to naprawdę solidne tactical RPG, które swoimi mechanikami angażuje zamiast męczyć i wydłużać rozgrywkę na siłę, a bardzo sobie to cenię zwłaszcza po obcowaniu z Tactics Ogre: Reborn (o którym szerzej napiszę zapewne w przyszłych Opowieściach). Lubię też ten 2.5D arc w historii twórczości Square Enix, bo właściwie każda gra, która w nim wychodzi, to jest coś, czym dobrze by się było zainteresować, więc jeżeli brzydka czcionka i głupi tytuł cię nie naprowadzi na dobry trop, to przynajmniej grafika już tak.
2. Lost Judgment: The Kaito Files (PS4)
Pierwsze duże DLC do Yakuzy to cud, miód i orzeszki, a także kwintesencja dobrej zabawy znanej z całej serii. Niezrobione na odwal się, rozwinięte, z przyzwoitą ilością contentu – co prawda już teraz wiemy, że seria pójdzie trochę w innym kierunku w najbliższej przyszłości, ale gdybyśmy mieli dostawać takie paczki dla poszczególnych postaci pomiędzy większymi premierami, to też byłabym zadowolona. Nawet jeśli niespecjalnie interesuje mnie Kaito, to jego historia była wciągająca, nowe postacie wyjątkowo sympatyczne, a szukanie badziewia po Kamurocho osadzone mocno w atmosferze tak lubianych przeze mnie retro action adventure, że dam sobie rękę uciąć, że RGG Studios zrobiło to DLC dla mnie. Dziękuję, panie Sega, do zobaczenia w Ishinie!
3. Salome’s Kiss (Steam)
Nie ukrywam, że mam sporo twórczości ebi-hime do nadrobienia, ale gdy tylko widzę jakąś jej premierę, która idealnie wbija w moje gusta, kim ja jestem, by chować portfel i powiedzieć „nie”? Zwłaszcza gdy jest to lesbijski romans o przepięknej oprawie graficznej. Guwernantka jedzie w siną dal, żeby uciec przed zakazaną miłością do uczennicy, a tam kolejna zakazana miłość do uczennicy. Duszący klimat wygrywany zręcznie w duecie przez narrację oraz oprawę chwyta i wprawia serce w drżenie nie gorzej niż, tak sądzę, robiły to książki Mary Shelley wieki temu. Salome’s Kiss to kinetyczna nowelka, co oznacza, że najlepiej ustawić tekst na „auto”, schować się pod kołderkę i chłonąć opowieść, zwłaszcza iż ta jest niezwykle klimatyczna jak na gotyckie klimaty przystało. Polecam jeżeli macie ochotę trochę pocierpieć i na chwilę obecną męczą was kolorowe historyjki z happy endem <3
4. Flowers -Le volume sur hiver- (Steam)
Pierwsze duże DLC do Yakuzy to cud, miód i orzeszki, a także kwintesencja dobrej zabawy znanej z całej serii. Niezrobione na odwal się, rozwinięte, z przyzwoitą ilością contentu – co prawda już teraz wiemy, że seria pójdzie trochę w innym kierunku w najbliższej przyszłości, ale gdybyśmy mieli dostawać takie paczki dla poszczególnych postaci pomiędzy większymi premierami, to też byłabym zadowolona. Nawet jeśli niespecjalnie interesuje mnie Kaito, to jego historia była wciągająca, nowe postacie wyjątkowo sympatyczne, a szukanie badziewia po Kamurocho osadzone mocno w atmosferze tak lubianych przeze mnie retro action adventure, że dam sobie rękę uciąć, że RGG Studios zrobiło to DLC dla mnie. Dziękuję, panie Sega, do zobaczenia w Ishinie!
3. Salome’s Kiss (Steam)
Nie ukrywam, że mam sporo twórczości ebi-hime do nadrobienia, ale gdy tylko widzę jakąś jej premierę, która idealnie wbija w moje gusta, kim ja jestem, by chować portfel i powiedzieć „nie”? Zwłaszcza gdy jest to lesbijski romans o przepięknej oprawie graficznej. Guwernantka jedzie w siną dal, żeby uciec przed zakazaną miłością do uczennicy, a tam kolejna zakazana miłość do uczennicy. Duszący klimat wygrywany zręcznie w duecie przez narrację oraz oprawę chwyta i wprawia serce w drżenie nie gorzej niż, tak sądzę, robiły to książki Mary Shelley wieki temu. Salome’s Kiss to kinetyczna nowelka, co oznacza, że najlepiej ustawić tekst na „auto”, schować się pod kołderkę i chłonąć opowieść, zwłaszcza iż ta jest niezwykle klimatyczna jak na gotyckie klimaty przystało. Polecam jeżeli macie ochotę trochę pocierpieć i na chwilę obecną męczą was kolorowe historyjki z happy endem <3
4. Flowers -Le volume sur hiver- (Steam)
No więc szczerze powiedziawszy, nie jest to najlepsze Flowers (ten statek odpłynął z Automne i Éte na pokładzie, prawda), ale to wciąż Flowers, moja ulubiona na wieki seria yuri o dziewczętach dojrzewających wraz z porami roku. Mimo wszystko jestem pozytywnie zaskoczona, z jaką gracją udało się franczyzie rozwiązać wielką intrygę plecioną przez cztery części, bo naczytałam/naoglądałam się tytułów, z których para już zupełnie uszła pod koniec. Z przyjemnością stwierdzam, że Le volume sur hiver z telemarkiem zalicza finał, jednocześnie oferując tyle samo jakości co zwykle. I przede wszystkim stanowi wspaniałe podsumowanie lat character developmentu – czuć tę przyjaźń między bohaterkami, widać drogę, którą przebyły od pierwszej części i ech, Innocent Grey, nie macie tam może jeszcze jakiegoś ukrytego sequela pod pachą?
5. Monster Prom (Steam)
W pewnym sensie spóźniłam się na celebrację tego tytułu, gdy wychodził i zagrywało się nim pół JuTjuba, ale to nic, bo niedawno wyszła trzecia część tego cuda, więc teoretycznie i tak jestem na czas. Tak więc zrobili dating sima do grania w multi, co IMO czyni z tej grę jedyną poza Crash Team Racing, w którą warto zagrać z ludźmi, zwłaszcza jeśli są to ludzie, których znasz. Za rogiem czeka studniówka i to twoja ostatnia szansa, aby zaimponować jednej ze szkolnych gwiazd i zaprosić ją na to najważniejsze w życiu każdego nastolatka wydarzenie. Dostajesz garść statystyk, które możesz podnosić (albo pomniejszać, jeśliś wtopił z niewłaściwym dialogiem), a od tych zależy, czy uda ci się zaimponować swoim pomysłem albo rozwiązaniem sytuacji wybranej flamie. Właściwie Monster Prom bliżej do klimatu umierania ze śmiechu nad planszówkami niż siedzenia w lobby LoL-a z toksycznymi randomami, tym bardziej jeżeli wyznajecie to samo poczucie humoru co ta gra. Co prawda jest to tytuł wybitnie fandomowy i jeśli jesteś basic bitch, która żywi się wyłącznie hamerykańsko-filmowymi fabułkami od Plejstajszon, to nie masz tu czego szukać. Dla wszystkich innych mamy tonę żartów z popkultury, lingwistycznych, popkulturalno-lingistycznych, ogranych tropów i mnóstwa zagadnień podanych w krzywym zwierciadle, a do tego jeszcze możesz komuś podłożyć świnię, aby nie poszedł ze swoją lalą na studniówkę. Tylko nie próbujcie, gdy staram się wyrwać Verę, okej, zobaczyłam ją pierwsza, łapy precz.
5. Monster Prom (Steam)
W pewnym sensie spóźniłam się na celebrację tego tytułu, gdy wychodził i zagrywało się nim pół JuTjuba, ale to nic, bo niedawno wyszła trzecia część tego cuda, więc teoretycznie i tak jestem na czas. Tak więc zrobili dating sima do grania w multi, co IMO czyni z tej grę jedyną poza Crash Team Racing, w którą warto zagrać z ludźmi, zwłaszcza jeśli są to ludzie, których znasz. Za rogiem czeka studniówka i to twoja ostatnia szansa, aby zaimponować jednej ze szkolnych gwiazd i zaprosić ją na to najważniejsze w życiu każdego nastolatka wydarzenie. Dostajesz garść statystyk, które możesz podnosić (albo pomniejszać, jeśliś wtopił z niewłaściwym dialogiem), a od tych zależy, czy uda ci się zaimponować swoim pomysłem albo rozwiązaniem sytuacji wybranej flamie. Właściwie Monster Prom bliżej do klimatu umierania ze śmiechu nad planszówkami niż siedzenia w lobby LoL-a z toksycznymi randomami, tym bardziej jeżeli wyznajecie to samo poczucie humoru co ta gra. Co prawda jest to tytuł wybitnie fandomowy i jeśli jesteś basic bitch, która żywi się wyłącznie hamerykańsko-filmowymi fabułkami od Plejstajszon, to nie masz tu czego szukać. Dla wszystkich innych mamy tonę żartów z popkultury, lingwistycznych, popkulturalno-lingistycznych, ogranych tropów i mnóstwa zagadnień podanych w krzywym zwierciadle, a do tego jeszcze możesz komuś podłożyć świnię, aby nie poszedł ze swoją lalą na studniówkę. Tylko nie próbujcie, gdy staram się wyrwać Verę, okej, zobaczyłam ją pierwsza, łapy precz.
6. Streets of Rage 4 (PS5)
Wcześniej na liście miałam jeszcze tegoroczne Żółwie, aczkolwiek potem doszłam do wniosku, że pomimo swego uroku nie zatrzymały mnie ani mojego brata przy sobie dłużej niż na kampanię, więc gdybym miała je ostatecznie zostawić, to wyszłoby na to, że nie ma sensu tego zestawienia tworzyć, bo mogłoby się na niej pojawić dosłownie wszystko. No, może poza Horizon Forbidden West oraz Bayonettą 3, because fuck those games, spoilery do moich Najgorszych Gier 2022. ALE ZA TO STREETS OF RAGE PANIE! Mam nadzieję, że dali podwyżkę osobie, która wymyśliła X Lab czy jakkolwiek się ten dodatkowy tryb nazywa, bo ileż ja tam godzin przegrałam, to o jeny. I to po dość długiej kampanii! I z tyloma postaciami! Które mają więcej niż jeden moveset! Ci szaleńcy wsadzili tyle contentu w tego beat’em upa, że chyba ich pogięło, 10/10, poskakałabym Blaze jeszcze raz. Assassin’s Creed to by zapomniał gry dorzucić do tych wspaniałości, a Streets of Rage 4 dało mi nawet breloczek! Niesamowite!
7. The House in Fata Morgana (Steam)
Stało się – przeszłam tę mityczną visual novelkę, która osiągnęła niemożliwe i uniknęła malkontentów, strawmanów oraz trolle na tyle długo, by mieć to 100% na Metacriticu i sprawić, by wszyscy to zauważyli (i dlatego teraz już nie ma). No więc wiem, że teraz czekacie, aż wam powiem, czy to jest dobra gra. Tonem spoilera z tytułu już zdajecie sobie sprawę, że tak, ale let’s make it official – Chata Mrugana to naprawdę jest kawał zajebistej czytanki. Popełniłam błąd, że nie zapisałam żadnych notatek z mojego pierwszego posiedzenia z HiFM, ponieważ zrobiłam sobie jakieś trzy miesiące przerwy, nim ją skończyłam, a teraz się okazało, że ZOSTAŁO MI JAKIEŚ PÓŁ GODZINY DO KOŃCA i kto grał, ten wie, że w finale to już raczej nic interesującego pod kątem zmian narracyjnych się nie dzieje, musztarda po obiedzie. Ale obiecuję dać z siebie z wszystko i sięgnąć pamięcią do moich odczuć, ponieważ zaprawdę powiadam wam, to jest gra-orgazm dla studentów polonistyki i już ja bym się postarała, aby napisać o niej jakąś pracę zaliczeniową. JEDNAKŻE. Zrobimy to w osobnym tekście, ponieważ już kiedyś kleciłam w tych podsumowaniach i opowieściach eseje o poszczególnych grach, prawda, aczkolwiek coś czuję, że tym razem będzie on dłuższy niż pół ściany tekstu, a Fata Morgana zasługuje na przynajmniej dwie. Więc nie marudźcie i nie jęczcie, zrobię, przysięgam. A na razie zostawiam was z zapewnieniem, że mieliście rację, to jedna z najlepszych visual novelek, w które miałam przyjemność zagrać i która jest genialnym reprezentantem tego, ile można wyciągnąć z umiejętnego żonglowania gatunkiem. Pokażcie ją Yoko Taro, to może następnego NieRa nie wsadzi w leciwy otwarty świat bez polotu.
I to już cała tegoroczna lista moich ulubionych gier, które ograłam tego roku. Krótko, bo w sumie o większości z nich pisałam już w recenzjach albo Opowieściach (przepraszam), a także z cop-outem, bo nie chcę, by Fata Morgana przepadła w odmętach innego tekstu (przepraszam x2). Czy życzę sobie czegoś na giereczkową przyszłość? Głównie tego, by rzeczywiście popracować nad backlogiem, co może być trudne, bo już w styczniu i lutym będzie co robić – dla mnie One Piece Odyssey, Ishin oraz Forspoken, gdyby to kogoś interesowało. A, i jeszcze w międzyczasie przecież wyszła Syberia 4 na PS5, podobno nie wypala oczu jak część poprzednia, tak że no, przez cały rok nie było (prawie) nic, a teraz jest wszystko, oh my! No nic, przed nami jeszcze jeden tekst podsumowujący, ten bardziej kontrowersyjny, i wy już wiecie, co się w nim znajdzie, tak więc do zobaczenia niebawem!
A gdzie Bajo 3?! Ok, już wiem, zostawiłaś sobie ją na deser w INNYM zestawieniu.
OdpowiedzUsuńCałkiem interesująca topka, taka różnorodna. Zastawiałem się czy dać Triangle Strategy do mojego TOP 2022, ale LIVE A LIVE trafiło bardziej w żabie serce. Szacun za Streets Of Rage 4 - to jedna z moich ulubionych serii chodzonych bijatyk, chociaż według mnie najlepszą częścią jest "dwójka", być może to przez sentyment do mojej pierwszej konsoli. Od czasu do czasu do niej wracam i tak - ja też uwielbiam podziwiać akrobacje Blaze. Od siebie polecam nadrobić Signalis, bo jest w niej dobrze zaakcentowany motyw yuri, a poza tym to naprawdę kawał świetnej gry z niesamowitym klimatem.
Bajo 3 niech spierdala, serio. Dalej mnie nosi na samo wspomnienie, co owszem jest pewnym wyczynem, ale chyba nie takim, jaki ta gra chciała osiągnąć.
UsuńPrzyznam się, że nie skończyłam dema LIVE A LIVE, bo o ile część w kosmosie mocno mnie zaciekawiła i z wielką chęcią poznałabym dalszy ciąg, tak nauki chińskiego mistrza mnie trochę znużyły. Ninja skradanki nawet nie skończyłam, jak dla mnie trochę złym pomysłem było wsadzenie w to samo demo dwóch dość podobnych w "smakach" (bo turbo azjatyckich) scenariuszy. Ale i tak planuję kiedyś dać tej grze drugą szansę, bo muszę się dowiedzieć, co też tak fantastycznego i ryjącego banię dzieje się w finale. I czemu Dziki Zachód jest najlepszy.
Nie grałam w poprzednie Streets of Rage, ale strasznie lubię chodzone bijatyki i mam serio nadzieję, że dzięki nowym Żółwiom, SOR4 i River City Girls (2) ten gatunek powróci. Jakby jeszcze Toei zdecydowało się zaryzykować i zrobić nowe growe Sailorki, które w większości były beat'em upami, to już w ogóle oszalałabym ze szczęścia. A Signalis raczej nie nadrobię - ufam waszym pochwalnym peanom i westchnięciom pełnym zachwytu, tylko z tego co wiem, to jest horror, a ja nie gram w horrory z tych oczywistych względów.