Rok 1937. W Vaghen, jednym z co bardziej prominentnych europejskich miast, niepokoje związane z prześladowaniami na tle rasowym przybierają na sile. Pronazistowski Brązowy Cień coraz częściej dopuszcza się ataków na miejscową społeczność, która mimo wszystko stara się nie tracić rezonu i podtrzymywać nadzieje na lepsze jutro. Wszak mimo wszystko życie toczy się dalej, a to zapowiada się cudnie dla Dany Roze. Dziewczyna ma niedługo zacząć wymarzone studia w Akademii Muzycznej, a nim to nastąpi, trafia jej się fucha w pobliskim sanatorium, w którym zawsze można poznać kogoś nowego i podreperować własne wątłe zdrowie. Danie wiedzie się więc całkiem nieźle i pełna nastoletniej werwy czeka na to, co przyniesie los… czego nie można powiedzieć o naszej starej znajomej, Kate Walker. Mamy rok 2004 – po pogoni za marzeniami Hansa Voralberga oraz udzieleniu pomocy Jukolom na zdradliwym trakcie, szczęście w końcu opuszcza prawniczkę. W ramach ”nagrody” za mieszanie szyków prześladowcom z poprzedniej części, kobieta trafia do kopalni soli, gdzie ciężką pracę umila wyłącznie obecność oddanej współwięźniarki Katiuszy. Pewnego dnia Kate otrzymuje przesyłkę zawierającą list od byłej przyjaciółki Olivii, a także dołączoną do niego znajomą pozytywkę. Okazuje się, że matka kobiety zmarła i to jedyne, co pozostawiła marnotrawnej córce szwendającej się w poszukiwaniu bóg wie czego. Trapiona bliżej nieokreślonymi uczuciami Kate zaczyna zastanawiać się, czy rzeczywiście to nie cały świat miał rację, że marzenia są dla głupców. Jednak nim dojdzie do tej refleksji, przypadkiem wpada na obraz kobiety, która wygląda zupełnie jak ona. I tak, wiedziona być może kolejną mrzonką, Kate rusza w nową podróż…
Parę lat temu napisałam recenzję Syberii 3, w której wyraziłam nadzieję, że Microids przestanie męczyć tę serię i odpuści robienie następnych części. Cóż, po przegraniu Syberii: The World Before muszę sprawiedliwie stwierdzić, że tak zmuszana do odwoływania mych zawistnych prognoz chciałabym być o wiele częściej (jeśli nie zawsze, może wtedy przestałabym być taka cyniczna). Kontynuacja przygód prawniczki Kate Walker to jeden z najpiękniejszych come-backów, jaki było mi zaszczyt podziwiać w świecie gier wideo. Nie obędzie się tu co prawda bez zgrzytów, aczkolwiek w porównaniu z trójką, która poległa prawie na każdym polu, TWB robi większość rzeczy lepiej niż gorzej, a obcowanie z nią nie przypomina drogi przez mękę. Twórcy ruszyli nieco z duchem czasu i zamiast proponować tytuł, który nie do końca potrafi odnaleźć się na obecnym rynku, tym razem zdecydowali się sięgnąć do stylu gier Telltale oraz DONTNOD. Zapewne nie będzie to specjalnie ekscytująca wiadomość dla przygodówkowych wyjadaczy, jednak w obliczu tego, co TWB udało się dzięki temu osiągnąć, osobiście nie zamierzam narzekać. Lojalnie ostrzegam jednak, że przez tę decyzję niektóre elementy gameplayu ustąpiły miejsca innym lub zanikły zupełnie – mało tu na przykład zagadek, jakże licznych w zwyczajowych point’n’clickach, więcej za to zwiedzania i zaglądania do każdej dziury. Jeżeli przyjdzie nam pogłówkować, to niedługo i bez większego wysiłku, a premiowana jest głównie spostrzegawczość, nie umiejętność rozumowania abstrakcyjno-przygodówkowego. Szczerze powiedziawszy, w tym konkretnym przypadku nie jest to dla mnie wada. Jako że czwarta Syberia wygląda jak wygląda, w jej filmowy (książkowy?) charakter lepiej się wczuwa bez co i rusz wybijających z rytmu przerywników w formie bawienia się wajchami, zmieniania ciśnienia wody czy omijania kozy. Zwłaszcza że w TWB fabuła płynie wartko, przechodząc zgrabnie z punktu A do B, więc nie wydaje mi się, by przecinanie jej licznymi łamigłówkami wyszło tu na plus.
Skoro już zahaczyliśmy o scenariusz, to czas na kilka słów na ten temat. The World Before to solidna historia cudnie żeniąca realizm magiczny z wojennym kostiumem historycznym. Opowieść toczy się dwutorowo – podążamy wraz z Kate szlakiem pozostawionych przez Danę tropów, aby poznać jej dzieje i odkryć tajemnicę, czy dziewczynę cokolwiek łączy z naszą bohaterką. Gra umiejętnie żongluje tym nostalgiczno-romantycznym tonem, serwując nam migawki z przeszłości skąpane tak w beztrosce młodości, jak i tragizmie wojny. Z drugiej strony otrzymujemy pełne zadumy momenty Kate, która nie tylko rozmyśla o losie poległych, ale także po raz pierwszy aktywnie mierzy się z własnymi problemami. Nie będę się sprzeczać, czy opowieść jest dostatecznie głęboka – nie jest i większości zwrotów akcji, zwłaszcza w rozdziałach Dany, domyślicie się, jeżeli widzieliście w życiu choć jeden film pokroju Nocy i Dni. Niektóre rozwiązania mogą wydać się nader naiwne, aczkolwiek moim zdaniem współgra to dobrze z nieco bajkowym klimatem Syberii w ogóle, dlatego nie przeszkadzały mi prostolinijne motywacje bohaterów. I ten „zarzut” kierowałabym głównie do wybitnie powieściowej części Dany – rzecz prezentuje się zgoła inaczej za każdym razem, gdy do głosu dochodzą rozterki Kate odnośnie jej aktualnego położenia. Po Syberii 3, która bardzo nie chciała się z nami dzielić szczegółami odnośnie procesu myślowego dziarskiej prawniczki, co wzbudzało poczucie, że twórcy nie bardzo wiedzą, czy i co jest tu jeszcze do opowiedzenia, TWB zaskoczyło mnie (pozytywnie!) kierunkiem, w którym scenarzyści ostatecznie zdecydowali się pójść. Zamiast jednoznacznie wkładać w usta Kate buńczuczne zapewnienia o tym, jak to ona ma rację, a cały świat nie, gra wchodzi w subtelną dyskusję z uczuciami bohaterki i co i rusz podrzuca tropy, że może rzeczywiście panna Walker ma nie końca równo pod kopułą, a ciągłe pogonie są wynikiem nieprzerobionych traum albo uśpionych podniet. Najlepsze jest to, że scenariusz nie mówi tego wprost – ta interpretacja skryta jest w wypełnionym wątpliwościami monologu wewnętrznym bohaterki, mowie ciała i opiniach osób trzecich. Nie wchodząc w terytorium spoilerowe, oczywiście sprawa posiada drugie i trzecie dno, które odkryjemy w miarę poznawania fabuły i nie potrafię wyjść z podziwu, jak tak niewiele było tak naprawdę trzeba, by znowu wprowadzić relewantność w tę postać. I do tego taką dobrą!
Graficznie Syberia 4 zachwyca. Trójka zdawała się sugerować, iż Microids nie ma już pomysłów na automaty ani europejskie miasteczka – no, drodzy państwo, przygotujcie się zatem na true europeancore Vaghen i okolice, bo nic bardziej mylnego. Nie wiem, czy Benoit Sokal trzymał niektóre notatki na czarną godzinę, ale tutaj najwyraźniej wyciągnięto z szuflady wszystko, co się dało, ponieważ efekt zapiera dech w piersiach. Vaghen jest przepiękne – mało lokacji w grach sprawia, że mam ochotę westchnąć i stwierdzić „tak, tu mogłabym zamieszkać”, a tutejsze architektoniczne crème de la crème wprost zwaliło mnie z nóg. Alejki, uliczki, romantyczne place, a nawet tajemnicze tajgi i górskie szlaki… Cała gra to jeden wielki wallpaper material, czego wydaje się świadoma, ponieważ co i rusz otrzymujemy momenty „refleksji” rodem z Life is Strange, gdy Kate siada i rozmyśla nad kolejnym krokiem, a kamera pokazuje nam co ładniejsze ujęcia. Śliczne są także wnętrza, głównie pokoje w hotelach czy sklepy, pełne bibelotów i pierdół do podziwiania. Wiem, że się powtarzam, ale takie rzeczy robią na mnie wrażenie dalece bardziej niż kolejny wodospad w otwartym świecie. Vaghen oddycha tożsamością, każda lokacja ma cel oraz pewną historię, co nadaje im większego znaczenia i bardziej zapada w pamięć. Trochę gorzej prezentują się modele postaci, choć sądzę, że jak na budżet tej gry wyglądają wcale nieźle. Brakuje mimiki, acz same designy są naprawdę różnorodne i poprawne, więc da się na to przymknąć oko. W pełnej krasie wróciły także misterne projekty automatów i mechanizmów Voralberga, które tym razem dokładają się czynnie do historii regionu, czyniąc go przy tym jeszcze bardziej interesującym i fantastycznym w odbiorze.
Muzykę do Syberii 4 skomponował Inon Zur i podobnie jak reszta zespołu, on także dał z siebie wszystko. Album można odsłuchać na Spotify, co szczerze polecam, ponieważ jest to naprawdę solidny kawał muzyki klasycznej. Hymn Vaghen albo motyw Leona to przepiękne utwory, do których zamierzam wrócić nie raz. Wspaniale współgrają z atmosferą gry, podkreślając charakter co bardziej emocjonalnych scen. Świetnie wypadli także aktorzy w polskim dubbingu. Choć na początku kręciłam trochę nosem na silącą się na niemiecki akcent Danę, to wkrótce mi przeszło, gdy posłuchałam jej dłużej. Emocje są wygrane bardzo dobrze, z lekko teatralnym sznytem pasującym do stylu seriali, które oglądałam dziecięciem będąc w późnych latach 90. I jest też Jarosław Boberek! No normalnie 10/10, GOTY.
Na koniec czas na łyżkę dziegciu w tej beczce miodu. Grę ogrywałam na PS5 i big surprise, nie wszystko działa jak należy. Powraca problem z hotspotami – nie tak rozpowszechniony jak w trójce, lecz dalej zdarzają się sytuacje, gdzie trzeba ustawić Kate albo Danę w tym jednym jedynym miejscu, by odpaliła możliwość interakcji. Zdarza się, że dziewczyny nie chcą iść w odpowiednim kierunku, zaczepiając się o niewidzialne kąty i tkwiąc w nieistniejącym bagnie. Inną bolączką są też przypominające czasy Heavy Rain próby wprawienia czegoś w ruch – pomimo jasnych instrukcji gra kaprysi przy odczytywaniu co bardziej skomplikowanych (dla niej) QTE. Proste kręcenie gałą potrafi zająć więc idiotyczną ilość czasu tylko dlatego, że optymalizacja siadła. Polskie tłumaczenie to kawał dobrej roboty, szkoda tylko, że korekta przysnęła. Skrypt nie potrafi się zdecydować, czy Dana pochodzi z „Vaghen”, czy z „Vagen”; postacie mówią też czasem co innego, niż sugerują napisy i choć sens pozostaje ten sam, to mimo wszystko irytują takie małe, dość często występujące babole. Szczęśliwie niewiele w TWB takich technicznych potknięć, chociaż jednocześnie przykro, że kładą się cieniem na tak dobrej grze.
Jak widać po moich nieustających peanach na cześć nowej Syberii, jeżeli tak jak ja pokłóciliście się z marką po paskudnej trójce, teraz należy się z nią przeprosić. Syberia 3 była słabą próbą nadążenia za obecnymi trendami; The World Before poszła na pewne ustępstwa, jednocześnie też wybierając te elementy z nowych tytułów, które nie kłócą się z celem, jaki obrała dla plecionej przez siebie opowieści. Choć fani klasycznych przygodówek mogą czuć się zawiedzeni, osobiście doceniam fakt, że Microids się nie poddało i zaserwowało nam taką odmianę. Powróciła atmosfera sprzed lat; dostajemy dobrą historię niebojącą się uczuć, co nie jest wcale takie oczywiste w dzisiejszych giereczkach, jak ostatnio się przekonałam; znowu możemy poobcować z tym fantastycznym, typowo europejskim kierunkiem artystycznym. Nie chciałam tej gry wcale – teraz czekam na kolejną z zapartym tchem. Microids, czapki z głów, huncwoty, udało wam się.
Fajnie | Niefajnie |
---|---|
+ z klasą zaciera przykre wrażenie po poprzedniej części; |
- bliżej jej do Life is Strange niż klasycznej przygodówki; |
+ nastrojowa, urokliwa historia; |
- dla niektórych może okazać się naiwna lub cukierkowa; |
+ nareszcie jakiś godziwy rozwój charakteru dla Kate; |
- lubi mieć babola tam i ówdzie. |
+ fantastyczny kierunek artystyczny; |
|
+ piękna muzyka. |
Rok wydania: 2022
Komentarze
Prześlij komentarz