Retrospekcja: Tomb Raider: The Last Artifact


Nadszedł ten czas w roku, gdy korci mnie, aby spędzić trochę czasu z Larą, więc czemu nie skorzystać z okazji i wrócić do moim zdaniem najlepszego dodatku do jednego z klasyków. Tomb Raider: The Lost Artifact (lub Artefact dla przyjaciół z Ameryki) kontynuuje fabułę trzeciej odsłony przygód zawadiackiej archeolożki. Okazuje się, że Willard, główny boss podstawki, odnalazł jeszcze jeden artefakt posiadający podobne moce co fanty zbierane przez nas w Nevadzie, Londynie, Indiach i Północnym Pacyfiku. Lara wyrusza zbadać temat (i zaspokoić swoją potrzebę posiadania mitycznych gratów), jednakże nim uda jej się odnaleźć brakujący element tego patchworku tajemnic, do gry wkroczy ktoś inny, aby położyć łapska na potężnej zgubie. I jest to wyjątkowo znajoma twarz… 
 
Szkocja to moja ulubiona lokacja z tego dodatku ze swoim tajemniczym klimatem i wiosenno-jesienną kolorystyką.

Golda do TR2 przechodzę ponownie teraz, dlatego moja opinia o wyższości The Lost Artifact nad poprzednimi dodatkami do klasyków w głównej mierze opiera się na wspomnieniach, jednakże już sam koncept czyni z tej odsłony ostatnie hurra Core Design przed wejściem w erę The Last Revelation i jego mniej lub bardziej trafionych pomysłów. The Unfinished Business z TR1 – jak sama nazwa wskazuje – był paczką z poziomami inspirowanymi lokacjami z podstawki, do których powracaliśmy, aby dopiąć ostatnie guziki poprzednich podróży. Jego fabułę można streścić w dwóch zdaniach; podobnie zresztą jak tę z The Golden Mask z TR2, gdzie ruszamy szukać tytułowej Złotej Maski i dokopać trochę resztkom gangu Bartolliego. … No dobrze, historia do The Last Artifact też nie jest jakoś specjalnie wyszukana, bo właściwie da się ją sprowadzić do „szukamy piątego artefaktu i rozwalamy X w finale”, aczkolwiek w odróżnieniu od poprzednich dodatków, tutaj ten ciąg przyczynowo-skutkowy zaznaczono wyraźniej, dzięki czemu każdy etap to kolejny krok przybliżający nas do rozwiązania zagadki, co tu się wyprawia i kto próbuje najwięcej ugrać. To oznacza, że poprzez zgrabny storytelling twórcom udało się wysłać Larę w różne zakątki świata, nie wprowadzając nigdy poczucia, że wyłącznie Imperatyw Narracyjny zadecydował, co zwiedzimy dalej.
 
Eurotunel to może nie jest najlepszy etap industrialny w TR-ze, ale za to może pochwalić się jednym z najbardziej odjazdowych sekretów w serii.

Tym samym dochodzimy do crème de la crème i głównej atrakcji tego dodatku – TLA wyciska ostatnie soki, jeżeli chodzi o level design TR-a, umieszczając rozgrywkę w pięknych i/lub ciekawych lokacjach. Przyjdzie nam przemierzyć tajemniczą Szkocję, rozległy Eurotunel, podwodne laboratorium i malownicze francuskie miasteczko. Core Design wyłożył na ławę wszystko, co miał podczas ich projektowania – etapy są pomysłowe, pełne ukrytych zakamarków i easter eggów, a idealne dobranie kolorów, światła oraz efektów dźwiękowych dodaje im szczególnej atmosfery. Nie ukrywam, że przy drugim podejściu nie byłam aż tak urzeczona, jak gdy pierwszy raz odkrywałam tego Golda. Nie odbiera to jednak The Lost Artifact nic z serca włożonego w tworzenie tych poziomów. Core Design było już w tym momencie porządnie zmęczone postacią Lary oraz morderczym tempem narzuconym im przez Eidos, by kuć żelazo, póki gorące i tworzyć kolejne odsłony serii w nadziei na większe zyski. Jeśli odczytywać The Lost Artifact za próbę pożegnania się z marką, to jest ono naprawdę w wielkim stylu. Ciekawe poziomy, różnorodne lokacje, pomysłowe sekrety (chcecie poznać tajemnicę Nessie? Albo zwiedzić prehistoryczny wulkan? Well, do I have news for you!) i zawarcie w tej paczce wszystkich największych hitów i tropów serii (no, może brakuje tu etapu z zabieraniem broni, ale akurat za tym nikt nie będzie płakał)… Wszystko to sugeruje, że Core miało jeszcze trochę miłości dla pierwszej damy gamingu i chciało na zakończenie z klasą oddać co jej.

Francuskie uliczki są przefantastyczne! I to zakończenie~ 
 
Czy ten dodatek ma jakieś wady? Taką niestandardową, że nie da się go zdobyć w legalny sposób, o ile nie mieliście ciotki z zagranicy, gdy wychodził, albo nie kupiliście swego czasu Tomb Raider Ultimate Edition. Oczywiście w dobie Internetu i pirackich flag nie jest to wielki problem, zwłaszcza że znajdziecie pełno poradników, jak uruchomić to cudo na starych systemach w idealnych warunkach. Nie zamierzam was tu pouczać, co macie robić – Gold do TR1 i TR2 zostały udostępnione za darmo przez wydawcę, ale Ostatni Artefakt to praktycznie abandonware w tym momencie, tak że tego. Nie wiadomo, jakie są szanse na udostępnienie ich w cyfrowej dystrybucji – jakiś czas temu wrócił temat publikacji ekskluzywnych Xboksowych dodatków do Tomb Raider Underworld na Steamie, ale a) było to jeszcze za czasów, gdy Square Enix posiadał licencję; b) od tamtego momentu nie pojawiły się żadne dodatkowe informacje, choć i te pierwsze brzmiały niepewnie. Wspominam o tym dlatego, gdyż pokładam nieco nadziei w solenne zapewnienia Embracera, że chce przynajmniej zainwestować w remastery starych gier, więc kto wie, może więcej osób odkryje te świetne dodatki. A zwłaszcza ten! Jeżeli jesteście fanami serii, to The Lost Artifact to pozycja obowiązkowa. Moim zdaniem reprezentuje wszystko, co najlepsze z serii i jako że dla mnie klasyczny Tomb Raider trochę kończy się na części trzeciej – stanowi najlepsze pożegnanie, jakie Lara Croft mogła sobie wymarzyć.

Tomb Raider: The Lost Artifact
Producent: Core Design
Wydawca: Eidos
Data wydania: 2000
Platforma: PC
Screeny pochodzą z Raiding the Globe.

Komentarze