Tonem spoilera wspomniałam w poprzedniej TR-owej Retrospekcji, że przy okazji zgłębiania The Lost Artifact, rzutem na taśmę wróciłam także do Golda do drugiej odsłony przygód panny Croft. Kontynuując więc randkę z pierwszą damą gamingu, pochylimy się dziś nad oficjalnym dodatkiem do Tomb Raidera II, znanego szerzej jako The Golden Mask. Lara w swej wiecznej pogoni za nowymi odkryciami wpada na trop złotej maski Torngarsuka, jednego z inuickich bóstw. Kilka intrygująco zazębiających się poszlak sugeruje, że artefakt mógł zagubić się gdzieś na Alasce, więc nie pozostaje nam nic innego, jak włożyć stylową kurteczkę i nie zważając na odmrożone kończyny, przemierzyć zamarznięte stepy, by zasilić kolekcję nowym eksponatem!
IMO jedyna ładna lokacja w całej grze. Szkoda!
Na początku tych postów przeważnie staram się przytoczyć wrażenia z czasu, gdy pierwszy raz przechodziłam omawiany tytuł. W tym przypadku z ręką na sercu muszę się jednak przyznać, że nie przypominam sobie żadnych emocji związanych z odkrywaniem tego Golda. Wydanie Tomb Raider Ultimate Edition przez Cenegę w 2012 roku było jak Dzień Dziecka dla każdego fana TR-ów, więc naturalnie ja także skakałam pod sufit na myśl o nowych, nieznanych dotąd odsłonach serii. Jednakże gdybym miała powołać się na opinię nawiązującą konkretnie do tego dodatku, to nic nie przychodzi mi do głowy. Może dlatego, że The Golden Mask jako Gold nie robi niczego, co by pozwoliło na wyrobienie sobie konkretnego zdania na jego temat?
Jeżeli należysz do obozu nieznoszącego pojazdów w TR, ucieszy cię krótki etap ze skuterem.
Tam, gdzie The Last Artifact wyciska ostatnie soki z silnika pierwszej trylogii, TGM gra niezwykle bezpiecznie, oferując paczkę z levelami niewprowadzającymi w sumie żadnych nowości lub ciekawych rozwiązań, których byśmy już nie widzieli w podstawce. Można się kłócić, czy Złota Maska nie próbuje być trochę The Best Of TRII i zaryzykuję stwierdzenie, że ten dodatek trafi w wasze gusta, jeżeli Tomb Raider II to wasza ulubiona część, zwłaszcza jeśli uwielbiacie etapy w Tybecie. Czego tu nie mamy – są pseudo-industrialne poziomy na miarę Wenecji czy głębin Marii Dorii. Pojawia się skuter śnieżny i dzika jazda po lodowych klifach. Obowiązkowo dla tej części o kulkę między oczy prosi się chmara niemilców, która nie należy do pozostałości gangu Bartoliego, a reprezentuje osobną grupę o nazwie Avalanche (nie, nie tego Avalanche). Jeśli to was znudzi, to w drugiej części gry mocujemy się głównie z drącymi ryja jak zawsze yeti, aczkolwiek plus tych spotkań taki, że w tym momencie mamy już tyle granatów, że jeden strzał wystarczy do przywrócenia słodkiej, słodkiej ciszy.
TGM wprowadza mnóstwo niecodziennych ujęć kamery i co i rusz puszcza znane tematy z OST-a. Jak dla mnie te zabiegi mają przykryć brak innych nowości, więc po jakimś czasie przestają ekscytować.
Walka to jak zwykle temat dyskusyjny w TR, zwłaszcza w części drugiej, więc nie będę kopała leżącego, dlatego skupię się na całej reszcie, która niespecjalnie porywa mnie za serce. Chociaż gra toczy się na Alasce, ponownie nie ma tu lodowego poziomu, na którym można by zawiesić oko. Ładne śnieżne lokacje połączone są z niezbyt porywającą rosyjską bazą pełną złoli. „Więcej i bardziej” odnosi się w tym dodatku tylko do rzeczy takich sobie, tak więc przyjemna przygoda pokroju starcia z jakimś frajerem na skuterze na małym obszarze nie zdarzy się nam raz, ale cztery. Ja całkiem lubię pojazdy w Tomb Raiderze i uważam, że Gold to idealna okazja, by zaserwować nam niezapomniane chwile za kółkiem. Niestety poza przekozackim kawałkiem tutejsza jazda na skuterze oferuje nam wyłącznie manewrowanie w średnio fajnych ciasnych pomieszczeniach i nieciekawych lokacjach na zewnątrz. Rozczarowujące są też sekrety – tylko jeden zbliża się do wyżyn The Last Artifact, cała reszta to szukanie złota, za które nie dostajemy żadnych znajdziek, chamstwo i drobnomieszczaństwo. Z drugiej strony odnalezienie wszystkich kosztowności odblokowuje dostęp do dodatkowego poziomu, więc nie jest to całkowita strata czasu. Mimo to The Golden Mask zdecydowanie przypomina raczej dodatkowy „świat” do zaliczenia w podstawowej wersji gry niż próbę przetestowania limitów silnika.
Podoba mi się etap w Las Vegas, chociaż jednocześnie chciałabym, aby był dłuższy i trochę bardziej przemyślany.
Moje marudzenie nie oznacza jednak, że powinniście odpuścić sobie The Golden Mask. Gdybym miała wymienić zalety tego dodatku, to byłyby to atmosfera i narracja środowiskowa. Chociaż tym razem fabułę naprawdę da się podsumować jednym zdaniem – „Lara szuka nowej zdobyczy” – to poprzez zmianę menu głównego na planszę z poszlakami badanymi przez dziarską archeolożką, jesteśmy w stanie sobie dopowiedzieć co i jak. Otoczenie kolejnych etapów wprowadza też klimat odkrywania zakazanych tajemnic – zwłaszcza stara sowiecka baza z komunistycznymi insygniami i podobiznami Stalina lub mistyczne złote miasta. Natomiast druga połowa dodatku to klasyczny Tomb Raider z przemierzaniem zapomnianych grobowców, gratka dla fanów serii. I choć to (chyba) niepopularna opinia, to lubię dodatkowy poziom w Las Vegas. Owszem, wygląda jak debiut w Level Editorze, ale doceniam go właśnie za jego porąbany charakter, bo przynajmniej przy nim widać, że ktoś próbował zejść nieco z utartego szlaku. Podsumowując – The Golden Mask to bardzo solidny Gold. Dla mnie aż za solidny, ponieważ nie korzysta z okazji i nie wyróżnia się niczym na tle innych części, ale jeżeli uwielbiasz TRII albo po prostu masz ochotę na jakiegoś Tomb Raidera, to TGM spokojnie się nada na wieczór lub dwa.
Tomb Raider II: The Golden Mask
Producent: Core Design
Wydawca: Eidos Interactive
Rok wydania: 1999
Screeny pochodzą z Raiding the Globe.
Komentarze
Prześlij komentarz