Chłopak z przywarą byłby dla mnie parą. Recenzja Cupid Parasite

Ach, Los York! Znacie te wszystkie opowieści o wielkomiastowym śnie, gdzie możliwościami sypie jak z rękawa, z każdej witryny sklepowej atakują styl i szyk, a na ulicy idzie się pod rękę z największymi gwiazdami Sillywood? W Los York spełniają się marzenia, a każdy dzień to niezapomniana przygoda, aż nawet bogowie zstępują z Olimpu, by uszczknąć tego przepychu. Chwileczkę, co? Bogowie?! Tak się składa, iż zmęczona powtarzalnym i mało satysfakcjonującym łączeniem w pary zakochanych Kupidynka stwierdza, że nie widzi jej się taka wegetacja. Zwłaszcza gdy biznes nie idzie najlepiej – gołąbeczki pomimo stuprocentowej kompatybilności zrywają na prawo i lewo, liczba małżeństw leci na łeb, na szyję, a tu jeszcze papcio Mars zamiast normalnie porozmawiać, zmusza tylko do robienia nadgodzin, bo kto to widział zmieniać zasady stare jak świat, nie na takich kamieniach Olimp zbudowano! Po kolejnej burzliwej dyskusji z ojcem, Kupidynka znajduje pocieszenie w saloniku ludziolubnej cioteczki Minerwy. Ta zaznajamia siostrzenicę z ziemską kulturą tak umiejętnie, że dziewczyna wnet obmyśla wraz z nią sprytny plan – organoleptycznie przekona się, jak działają uczucia śmiertelników, by efektywniej pomagać podopiecznym w szukaniu miłości (a przy tym zamknąć ojcu paszczę). Kupidyn przyjmuje imię Lynette Mirror i rusza na Ziemię, gdzie po kilku latach zostaje jedną z najlepszych doradczyń ślubnych firmy Cupid Corp. Jednak nasza bohaterka potrzebuje jakiegoś definitywnego dowodu na wyższość ludzi nad zastanymi boskimi prawidłami, nim zdecyduje się skonfrontować z Marsem. Okazja wkrótce nadarza się sama: tak się składa, że Cupid Corp. posiada pięciu kawalerów tak trudnych w obyciu, że już cała firma postawiła na nich kreskę, wieszcząc im samotność w otoczeniu stada kotów. Jeżeli Lynette udowodni, że nawet takie odpady społeczeństwa mogą znaleźć drugą połówkę i zaprowadzić ją pod ołtarz, otrzyma Awans Nad Wszystkie Awanse™ oraz niepodważalny dowód na to, że psychologia jest lepsza od magii i jakichś tam złotych strzał. Szkoda tylko, że kursy nie mówiły, co robić, gdy samej wpadnie się po uszy w feblik. Czy Kupidyn może się zakochać? Czy tak wypada?! I gdzie, do licha, podziała się Junona?! 

Nie, nie, dziewczęta, poczekajcie - to nie ten gatunek!

Chociaż zachodni rynek otome znajduje się obecnie w niewątpliwie lepszym miejscu niż tych dziesięć lat temu, to wciąż zauważa się pewną zasadę w dobieraniu lokalizowanych tytułów. Czyste romanse dość często przegrywają z pograniczem gatunków detektywistycznych lub skupiających się w równym (bądź większym) stopniu na rozwoju fabularnym. Podejrzewam, że wciąż zbieramy w tym temacie pokłosie opinii, iż Zachód jest zbyt edgy na uczucia, a także ciągle wychodzimy (już pewniej i odważniej z każdą kolejną premierą) z przekonania, że gry dla dziewczyn po prostu się nie sprzedają, więc lepiej uderzyć w coś niejednoznacznie babskiego, bo może jakiś chłop się pomyli i kupi tytuł o podrywaniu mafiozów, patrz, jacy męscy i ile krwi na obrazkach. Wspominam o tym dlatego, że Cupid Parasite to propozycja dość nieszablonowa, jeżeli chodzi o ciągle powiększającą się angielską bibliotekę otome na Switchu. Choć oczywiście znajdzie się tu (odrobinę) głębsza intryga w formie odkrywania, czy za aktualnymi problemami na Olimpie stoi coś więcej, to pierwsze skrzypce grają zmagania Lynette z tytułowymi Pasożytami, które, oczywiście jak to w tego typu opowieściach bywa, kończą się zakochaniem. Cupid Parasite to rom-com pierwszej wody, ba! Jest to rom-com niezwykle udany, ponieważ komedia naprawdę bawi, a romans jest naprawdę sexy. Gra żongluje amerykańskimi tropami rodem z najtęższych Harlekinów, podlewając je japońskim sosem z bishounenów i radosnego absurdu, tworząc wybuchową mieszankę, od której nie sposób się oderwać, gdy ta już wejdzie na właściwe tory. Nic tu nie jest traktowane na poważnie poza uczuciami wszystkich zainteresowanych, w żadnym momencie nie robi się specjalnie dramatycznie, a moralne dylematy prędko tracą na ciężkości, gdy wpada celnie wymierzony zabieg komediowy. Nie oznacza to jednak, iż nie ma się tu czym przejąć – wspaniale ogląda się dylematy Lynette, której główny cel udowodnienia swojej racji ojcu blednie w obliczu próby zrozumienia nieznanych jej uczuć. Panów zaprogramowano na konkretny typ miłości (agape, ludus, storge, etc.) i wokół tej tematyki kręcą się ich ścieżki. Np. Raul reprezentujący ludus, czyli uczucie wyzbyte zobowiązań, zaczyna od lekkiego podejścia mężczyzny do przygodnych znajomości i nieumiejętności szczerego kochania. Jednocześnie wpada tu dyskusja na temat wolnych związków i sex positivity, czego nie spodziewałam się po japońskiej grze, a co przedstawiono w sposób świeży, odpowiednio pasujący do tematyki gry oraz bez zbędnego moralizowania. Pojawią się też klasyczne motywy jak na przykład zakochanie bez pamięci, motyw bratnich dusz czy nauka nieoceniania książki po okładce. Prawie każdy wątek jest czarujący i świetnie napisany; Cupid Parasite rzadko chybia w narzuconej poetyce, dzięki czemu większość ścieżek to sama przyjemność, raz bawiąca do rozpuku, a raz rozgrzewająca serce (i jajniki 😉).

RUDE

Na świetną historię muszą składać się równie świetne postacie, prawda? Niezaskakująco i tu Cupid Parasite nie zawodzi. Lynette, nasza główna bohaterka, to jedna z najlepszych heroin otome, z jaką przyszło mi spędzić czas. Dużym plusem gry jest to, iż bohaterowie są w większości dorośli i tak też się zachowują (wyłączywszy oczywiście komediowe zabiegi, gdy wszystkim odbija palma). Lynette zręcznie balansuje pomiędzy postawami doświadczonej kobiety sukcesu a totalnej nowicjuszki, jeżeli chodzi o własne sprawy sercowe. Jest kompetentna w pracy, którą uwielbia, i potrafi zawalczyć o swoje, gdy sytuacja tego wymaga (czasami nawet uciekając się do boskich mocy). Jednocześnie też nie posiada wszystkich odpowiedzi i nie da się jej nie kibicować, gdy mierzy się z nieznanymi podrygami serca. Zawsze ma na celu dobro otaczających ją ludzi, ale nie ukrywa swojego zniesmaczenia, gdy np. Pasożyty za bardzo odlecą w swoich fanaberiach. Podoba mi się też jej przyjaźń z Claris, współlokatorką od czasów studiów i współpracownicą w Cupid Corp. Claris to przebojowa młoda kobieta, która lubi seks i zmienia partnerów jak rękawiczki; Lynette nigdy jej nie ocenia, będąc pod wrażeniem rezolutności przyjaciółki i choć uważa niektóre jej porady za hardkorowe, to nigdy nie stroni od wspólnego spędzenia czasu i powierzania jej swych sekretów. Tak samo fajne są relacje naszej Kupidynki z poszczególnymi Pasożytami. Początkowo cała sytuacja przypomina wycieczkę szkolną, gdzie Lynette próbuje ogarnąć klasę, by ta czasem nie wpadła jednym sumptem do wąwozu, ale wkrótce zaczyna tworzyć się między nią a panami (a także między nimi samymi!) więź, którą następnie zręcznie podkolorowują kolejne zwroty fabularne. Cupid Parasite liczy sobie sześć ścieżek, z czego trzy możemy wybrać od razu po ukończeniu common route’u; dwie odblokowują się po przejściu dowolnej jednej, a gdy zdobędziemy wszystkie dobre zakończenia, otrzymamy dostęp do finałowego secret route’u. Naturalnie nie zamierzam zdradzać, o czym tenże traktuje (nazwa zobowiązuje!), więc ograniczę się do krótkiej prezentacji poster boyów. Gilbert Lovecraft to Pasożyt Zakochany Bez Pamięci, który automatycznie zamyka się na nowe relacje, ponieważ kiedyś poznał Tę Jedyną i nie potrafi jej odpuścić; tajemniczy monsieur Esse, Pasożyt Prestiżowy, jest tak skupiony na budowaniu swego statusu, że nawet nie ma czasu osobiście stawiać się na konsultacje. Mam wielką ochotę przetłumaczyć „Glamor Parasite” na „Pasożyta Pustaka”, ponieważ trzeci pan, Ryuki F. Kesaiin, jako wielki projektant i modowe guru, mierzy wartość człowieka według jego wyglądu i nie zauważa (dosłownie!) tych, którzy nie spełniają jego wygórowanych oczekiwań. Raul Aconite, Pasożyt z Obsesją, to wschodząca gwiazda Sillywood, której sam widok zwilża majteczki żeńskiej populacji Los York… Przynajmniej do momentu, gdy się nie odezwie i nie zacznie trzygodzinnego wykładu o mitologii greckiej. A o Allanie Melville’u to już w ogóle szkoda gadać – Pasożyt Doprawiający Rogi interesuje się tylko kobietami już zajętymi i ciągle by je tylko zapraszał do swojego sklepiku z poduszkami, by robić tam z nimi Jowisz wie co. Jak widać, Lynette ma przed sobą nie lada wyzwanie, ale pomimo druzgoczących wad panowie w większości mają dobre powody, by zachowywać się, jak się zachowują i połowa frajdy to odkrywanie ich tajemnic. Niektóre ścieżki w całości stanowią jeden zwrot akcji, który całkowicie zmienia sposób postrzegania danego bohatera; niektóre stanowią wciągającą historię pokazującą, co ich ukształtowało i stało się źródłem problemów. Bohaterowie są naprawdę sympatyczni i choć ostateczna ocena zależy od gustu, to szalenie przyjemnie oglądało się ich interakcje poza ścieżkami romantycznymi. Gdy wchodzimy na konkretny route, przeważnie reszta panów usuwa się na drugi plan, jednakże często-gęsto dostajemy informacje lub zajawki z ich życia poza konsultacjami z Lynette, które nierzadko sugerują, że chłopcy się zaprzyjaźnili i choć może nie znaleźli miłości, to męską komitywę już tak and that’s cute. Zanim przejdę do omówienia części technicznej CP, zagaję odnośnie tajemnicy poliszynela, na którą pewnie zwróciłyście uwagę, czytając tę recenzję. Kilka razy napisałam, że „większość” postaci i/lub wątków prezentuje się świetnie. Naturalnie więc znajdzie się kilka czarnych owiec, prawda? Cóż, osobiście nie podobały mi się ścieżki dwie, a nad szczegółami pochylimy się w odpowiednim poście. O jednej nie zamierzam wspominać, ponieważ na jej temat można się kłócić (moim zdaniem ma kiepski pacing i chce za dużo w siebie wsadzić, ale to jeszcze nie jest tragedia), tak odnośnie drugiej… Cóż, powiedzmy, że community jest mocno podzielone w jej odbiorze. Dla niektórych może to być trigger warning, więc wspomnę o tym, iż ścieżka Gilberta to wybitne 50/50, jeśli chodzi o jej interpretację. Gra nigdy nie wchodzi w terytorium zamykania klatek, utrzymując swój lekki, zabawowy klimat, jednakże tytuł Pasożyta Zakochanego Bez Pamięci zobowiązuje i mamy tu do czynienia z wyjątkowo opresyjnym przypadkiem, który stoi w półkroku do totalnej monopolizacji ukochanej. Ścieżka próbuje dyskutować na ten temat, jednak przyznam wam się szczerze, że przez połowę route’u nie bawiłam się dobrze na widok obsesyjnego zachowania Gilberta wobec Lynette, zwłaszcza że gra bardzo często wsadza nas w głowy amantów i cóż, w przypadku Lovecrafta także otrzymamy miejsce w pierwszym rzędzie i nie jest to coś, co specjalnie fajnie się czyta. Jeżeli macie przykre wspomnienia z natarczywym eks, to ta ścieżka może okazać się nie do końca przyjemnym doświadczeniem. Drugim już mniejszym zarzutem jest długość i żmudność ścieżki wspólnej. Choć stanowi solidne wprowadzenie dla reszty historii, zdecydowanie za długo jej schodzi dojście do momentu, w którym wchodzimy na właściwy tor smalenia cholewek. Przyznam wam się, że common route na dłuższy czas ostudził mój zapał co do przechodzenia tej gry i dopiero po jakimś czasie do niej wróciłam. Co prawda, gdy CupiPara mi się wkręciło, to nie puściło do samego końca, ale nie jestem odosobniona, jeżeli chodzi o ten zarzut, więc uczulam, byście nie traciły nadziei – on się w końcu skończy! W końcu pójdziecie z nimi na randkę!

Prawda w grach komputerowych, odcinek 6.

Jeżeli chodzi o technikalia, to wystarczy tę grę odpalić, by zauważyć, że to tytuł od Otomate, tytana gatunku. Rozbuchane menu i interfejs, piękna kreska, bogata ścieżka dźwiękowa, mnogość ilustracji, popularni aktorzy głosowi… Żyć, nie umierać. Większość z tych rzeczy prezentuje się fantastycznie. Całość gry skąpano w jaskrawych i wesołych kolorach – tu nie ma miejsca na angst czy nudę! Bohaterów obdarowano mnóstwem sprite’ów, czy to w kwestii mimiki, czy ubrań, a ich design jest prześliczny, zwłaszcza pięknej Lynette. Jeżeli jesteście fankami seiyuu, to oczywiście każda kwestia to fanserwis pierwszej wody (Shelby, mów do mnie jeszcze~). Obrazki do odblokowania są świetne i przeróżne, od sensualnych, przez zabawne, po te z całusami (a całusów jest dużo! I nawet znajdą się sceny łóżkowe!). Wszystkie narysowane pięknie, narzekać można jedynie na to, że nie wiadomo, który pierwszy wrzucić na tapetę na kompie. Muzykę trafiono perfekcyjnie – totalnie rom-comowa, zadziorna i pełna charakteru. Każdy bohater posiada własny temat, który idealnie podkreśla jego osobowość; mi najbardziej podobał się „cool” soundtrack towarzyszący Shelby’emu i iście kanapowa muzyka Allana. Aczkolwiek moim ukochanym kawałkiem była melodia towarzysząca scenom miłosnym, która została żywcem zerżnięta ze starych amerykańskich filmów romantycznych. Tak, tak, o tym pompatycznym kawałku mowa, na pewno kojarzycie! I TAK, jest w tej grze, co idealnie wpisuje się we wspomniane przeze mnie wcześniej klimaty (o boże, właśnie sprawdziłam, on się nawet nazywa It’s like a Romantic Movie). Jeżeli miałabym wskazać jakąś wadę technicznej strony gry, to byłaby to nieczytelność menu oraz ramki z tekstem. To drugie można dość łatwo zaprojektować w opcjach, by było mniej inwazyjne, ale nie zdziwię się, jeśli większości z was oczy wypłyną na widok menu głównego. Doceniam pomysł, jednak ten projekt a’la wycinki z magazynów pokiereszowanych dzikim Comic Sansem jest tak niechlujny, że widać, iż nikomu nie przyświecała tu specjalnie idea przystępności. Szczęśliwie w menu nie bywamy zbyt często, jednakże muszę przyznać, że długo zajęło mi przyzwyczajenie się do niego i odnalezienie poszczególnych kategorii.
Pomimo niewypału w postaci jednej ze ścieżek i odrobinę męczącego common route’u, polecam Cupid Parasite jako świetny przykład komedii romantycznej. Po tysiącach fabułek z ratowaniem świata i odkrywaniem przedwiecznych tajemnic chyba należy nam się coś na odsapnięcie, prawda? Słodkie, kolorowe i niesamowicie sexy w tym najlepszym stylu, CupiPara idealnie wpisuje się w crème de la crème kobiecej fikcji literackiej i z niecierpliwością czekam na lokalizację fandiska Sweet&Spicy. Jestem także pod niesamowitym wrażeniem tego, jak progresywna i wyzbyta moralizatorstwa jest tematyka tej gry, jeżeli chodzi o związki i seks. Chociaż ostatecznie Lynette stwierdza, że dzielenie się partnerem nie jest dla niej, to akceptuje odmienne style życia, nikogo przy tym nie oceniając. Naprawdę nie spodziewałam się czegoś takiego w japońskiej grze (ba, w sporej liczbie zachodnich tytułów nie obejdzie się bez baboli w tych kwestiach), a tu proszę, CupiPara król. Jeżeli szukacie dobrego rom-comu, to Lynette i ekipa czekają, żeby się z wami poznać. A ja tymczasem się żegnam i do zobaczenia w rankingu ścieżek, jak tradycja nakazuje!

Fajnie Niefajnie
+ zabawna i cieplutka komedia romantyczna; - nietrafiona ścieżka Gilberta;
+ fantastyczna heroina i mega sympatyczni bohaterowie; - common route potrafi zmęczyć długością;
+ ma zaskakująco dużo mądrego powiedzenia na temat seksu i związków; - dam sobie rękę uciąć, że nikt nie widział menu, nim było za późno, by je zmienić.
+ typowa wysoka jakość Otomate.


Cupid Parasite
Producent: Otomate
Wydawca: Idea Factory
Rok wydania: 2021
Platforma: Nintendo Switch

Komentarze

  1. Mam jeden problem - nie umiem, no nie umiem się przyzwyczaić do anime-mangowej kreski, Sailor Moon jest tu chlubnym wyjątkiem, więc ciężko mi się emocjonalnie angażować w gry z takimi assetami. Ale dobrze wiedzieć, że jakościowo jest ok. Chociaż powiedzieć muszę, że tu ufam Twojemu osądowi, bo opisy niektórych ścieżek (plus cała premyza "masz tu porażki ludzkie, nie martw się, będą wspaniałymi tru loffami) brzmią...no, bardzo łatwo mogłoby to-to stać się epickim failem. Teraz czekam na routy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, CupiPara to taka turbo-manga, jeżeli chodzi o kreskę... Co nasuwa mi pytanie, czy JACK JEANNE będzie dla ciebie strawniejsze, gdy już do niego dojdę i zrecenzuję. Za projekty jest tam co prawda odpowiedzialny autor Tokyo Ghoula, aczkolwiek jego styl jest nieco bardziej eteryczny. Stay tuned <3
      Bardzo dobrze działa tu podbudowa - common route i początki ścieżek to głównie konsultacje i różne pomysły Lynette na to, by otworzyć chłopaków na zdrowe relacje. Bohaterka podchodzi profesjonalnie do swojego zadania, cały czas obmyślając różne sposoby, jak by tu wyprowadzić Pasożyty ze swoich najgorszych nawyków, więc to nie tak, że gra wpycha nam do gardła wyjątkowo niestrawne insta-love. Gdy już wgryziemy się w sedno każdej ścieżki i wpadają traumy/okoliczności każdego pana, to wtedy też ten romans zaczyna się naturalnie rozwijać, a najbardziej toksyczne lub psychologiczne balasty znikają. Dużym plusem jest też to, że Lynette to wygadana i rezolutna kobieta, która nie boi się postawić jasno granicy, więc nie ma takiej patologicznej relacji, najpierw naprawiamy, co jest do naprawienia, a potem ewentualnie możemy hulać.

      Usuń

Prześlij komentarz