Moje ulubione tagi na AO3 bis. Recenzja The Symbiant: Re:Union

Przy okazji recenzji The Symbiant zapowiadałam, że spotkamy się niedługo w tym uniwersum ponownie, ponieważ praktycznie od razu HeartCoreDev zapowiedziało sequel, a po genialnej części pierwszej nie było opcji, bym przegapiła więcej przygód Danyi i Brahve’a. Z końcem stycznia zasiadłam więc do upragnionego Re:Union i zgodnie z obietnicą klecę teraz dla was tę recenzję. Dodatek kontynuuje historię z dwóch zakończeń z podstawki (i tu naprawdę mam nadzieję, że albo czytacie ten tekst dla sportu, albo nie zważacie na spoilery, bo tego no, teraz padną takie siermiężne), mianowicie endingów najlepszego i tego znanego jako „Cayama Ending”.


I teraz trochę technikaliów, bo de facto tylko następstwa wydarzeń w Cayamie można nazwać pełnoprawnym sequelem. Dla przypomnienia: po tym jak Danya nie daje rady utrzymać lędźwi na wodzy i spieprza wszystko, co się da w jego związku z Brahve’em, chłopcy rozchodzą się każdy swoją stronę. W epilogu po jakimś czasie Amaretat ponownie ląduje w Cayamie, gdzie zaskoczonego kapitana znajduje jego błękitny eks i obwieszcza, że gotów jest na danie mu drugiej szansy. Pytanie tylko, czy Danya jest gotów po raz kolejny wejść do tej samej rzeki? Re:Union to bezpośrednia kontynuacja tej ścieżki oferująca nowe zakończenie, utrzymana w znanej z podstawki visual-novelowej formie, chociaż tym razem historia jest dość liniowa. Nieliczne dostępne opcje dialogowe zmieniają tylko reakcje Brahve’a i ten bądź co bądź krótki epizod zmierza do z góry założonego końca.


Scenariuszowi Odarii z kolei bliżej do fandiska niż sequela. Owszem, również stanowi następstwo wydarzeń z najlepszego endingu, aczkolwiek jest to stuprocentowy fluff i parada „momentów”. Nasza ekipa leci do jednego z krewnych Brahve’a, właściciela ekskluzywnego resortu na ojczystej planecie naszego naukowca. Jeżeli bywacie na AO3 albo Wattpadzie tak często, jak ja (a nawet niekoniecznie), to pewnie już się domyślacie, dokąd to wszystko zmierza. Jak na szanujący się odcinek plażowy w hentajcu przystało, klasycznie wypełni go po brzegi FAPuła, urocze scenki i minimalny suspens, czyli same przyjemności. Jako że historia odgrywa tu drugorzędną rolę, to zmieniono także gameplay. Otrzymujemy do dyspozycji mapę resortu, z której wybieramy, dokąd to posłać nasze gołąbeczki. Od razu śpieszę donieść, że kolejność nie ma żadnego znaczenia – odwiedzimy i tak wszystkie miejsca i zobaczymy wszystko, a podobnie jak w części z Cayamą, i tu nieliczne opcje dialogowe zmieniają wyłącznie odpowiedzi Brahve’a (no i czasem prowadzą do achievementów). 


Mając na uwadze, że Re:Union to gra mniejsza i bardziej liniowa, czy warto dać temu sequelowi/fandiskowi szansę? Jeżeli jest się fanką poprzedniej części, to jak najbardziej. To więcej ulubionych postaci i quality scenek, nie tylko w tym pieprznym znaczeniu. Wzorem oryginału i tu znajdą się pełne wyczucia oraz ciepła dyskusje na temat depresji, poliamorii czy związków na odległość. Słowem: gra nikogo nie ocenia, do każdego próbując wyciągnąć rękę, jednocześnie nazywając rzeczy po imieniu, gdy trzeba. Satysfakcjonujący jest tak dodatkowy angst w Cayamie, jak i czysty fanserwis Odarii; przy okazji dowiadujemy się też kilku nowych szczegółów z życia naszych ulubieńców. Uda nam się poznać czarującą dziewczyną Junie i trochę opowieści rodzinnych Brahve’a. Najgorzej tym razem wypada Danya, bo ile dostajemy ciekawy wgląd w jego uczucia w scenariuszu Cayamskim, o tyle w tym momencie już zostaje trochę w tyle za resztą obsady, wpadając w rolę bezpiecznego, ale też nieco nudnego Bohatera Takiego Jak Ty. Historia nie rozwija go ponad „kapitana statku” i „roślinnego nerda”, co starczyło w oryginale. W Re:Union w obliczu innych postaci, z których każda skrywa jakąś tajemnicę do odkrycia w rękawie, Danyi trudniej uciec od plakietki z napisem „typowy ziemski protagonista”. 


Technicznie nic się nie zmieniło od czasów pierwszego The Symbianta: gra stoi na najwyższym poziomie, jeżeli chodzi o jakość. Szwadron pięknych sprite’ów poszerzono o równie piękne nowe postacie i kilka nowych strojów dla starych znajomych. Tła są cudne, zwłaszcza te pojawiające się na jaskrawej i egzotycznej Odarii. CGI to wciąż cud, miód i orzeszki, nie ma się tu do czego przyczepić. Podobnie jak poprzedniczka, Re:Union także może pochwalić się pełnym dubbingiem. Starzy aktorzy powracają i ponownie dają z siebie wszystko, a nowi dotrzymują im kroku – mnie urzekła aktorka podkładająca głos Riemphei, dziewczynie Juniper, bo ma przepiękną barwę, którą idealnie dobrano do figlarnej i z lekka dystyngowanej żmijo-panny. Tradycyjnie nie mam nic do powiedzenia o muzyce, bo totalnie jej nie pamiętam, tak więc jak zawsze ustalmy, że to super, bo nie przeszkadza w odbiorze gry.
Re:Union to udany fandisk do świetnego oryginału. Z przyjemnością wkroczyłam znowu w świat Danyi i Brahve’a, a jeżeli HeartCoreDev da mi taką sposobność, to zrobię to jeszcze nie raz. To więcej tego samego, w tej samej świetnej jakości. Być może w tym momencie może jedynie przeszkadzać lekka papierowość Danyi, ale ten drobny zarzut nie przeszkadza w cieszeniu się urodą Brah… całą resztą. The Symbiant jest jedną z najlepszych gier BL jaką grałam, a Re:Union tylko umocnił tą opinię, so there you have it, idźcie obczaić te tentakle, coś wam się od życia przecież należy.

Fajnie Niefajnie
+ dwa solidne scenariusze w różnych smakach; - Danyi przydałoby się więcej character developmentu;
+ więcej starego dobrego Symbianta; - niektórym może przeszkadzać liniowość i mniej opcji dialogowych.
+ Brahve ciągle taki piękny;
+ technicznie dalej bez zarzutu.

The Symbiant: Re:Union
Rok wydania: 2024
Producent i wydawca: HeartCoreDev
Platforma: Steam/Itch.io

Komentarze