W Apollo Justice: Ace Attorney grałam raz wieki temu na fali mojej nowej zajawki trylogią Feniksa. Naturalnie po zakochaniu się w pierwszych trzech częściach chciałam więcej, choć niespecjalnie uśmiechała mi się zmiana protagonisty (jak zresztą chyba wszystkim). Po spędzeniu wielu cudownych chwil z Phoeniksem i spółką, którzy w tej chwili byli dla mnie prawie jak rodzina, wizja zaczynania od nowa z nieznanym bohaterem budziła we mnie mocno mieszane, jeśli nie jednoznacznie negatywne uczucia. Pewnie nikogo nie zaskoczę wyznaniem, że Apollo Justice przyjęłam jak większość fandomu: jako „mamy Feniksa Rajta w domu” i czarną owcę serii, która wypięła się na fanów. Nie podobało mi się w tej grze prawie nic, jeśli chodzi o nową obsadę: Apolla zapamiętałam jako marudzącego i niedorastającego swojemu protoplaście do pięt; Gavin nie miał w sobie ani grosza zaciętości Edgewortha, a jego dodatkowa fucha rockmana wydała mi się wyjątkowo głupia; Trucy była zbyt milutka, a przez to nudna; oglądanie Emy i Phoeniksa uwięzionych w rolach, których nie znoszą, napawało mnie wstrętem do tej odsłony, że tak maltretuje moje ukochane postacie. Do Dual Destinies podchodziłam więc z poczuciem, iż jest to gra, która musi sporo odczarować. Zwłaszcza postać Apolla, którego przez osmozę opinii fandomu zaczęłam traktować jako niezasłużonego chłopca do bicia i któremu zaczęłam życzyć lepszej gry. Ale to było moje wrażenie sprzed miliona lat. Co sądzę dziś, po przejściu Apollo Justice: Ace Attorney ponownie? Cóż, dziś po przejściu tej gry ponownie uważam, że Apollo Justice is THE SHIT i nie potrzebuje żadnego odczarowywania. Witam w kolejnej Retrospekcji i jak zawsze ostrzegam przed milionem spoilerów.
Przede wszystkim zaskoczyło mnie, jak bardzo wciągnęła mnie ta odsłona. Chociaż przeszłam ją raz, to mniej więcej pamiętałam najważniejsze beaty fabularne, a i tak czułam się, jakbym odkrywała całość na nowo. Jednak myślę, że największa zasługa w tym zwartej i przemyślanej formuły scenariusza. Cała fabuła dzieje się w dość krótkim czasie (takie Turnabout Serenade zaczyna się tego samego dnia zaraz po Turnabout Corner) i podejrzewam, że w innych okolicznościach narzekałabym na pędzący na łeb, na szyję rozwój postaci, ale nie tym razem. Jak zapewne pamiętacie, ważnym – jeśli nie najważniejszym – wątkiem tej części jest prowadzone przez Phoeniksa śledztwo będące wynikiem siedmiu lat zbierania poszlak. Strasznie nie podobała mi się ta rola Wrighta, gdy za pierwszym razem przechodziłam tę część – totalnie nie pasował mi ten angstowy wydźwięk zabawy w Batmana i żonglowania gambitami. Dziś doceniam ten wątek o wiele bardziej, bo wskazuje jasno, że Phoenix to nie tylko natykanie się przypadkiem na wygodne i totalnie logiczne wyjaśnienia skomplikowanych sytuacji, ale także serio zdane studia prawnicze oraz inteligencja, o czym da się zapomnieć, gdy skupia się tylko na werdyktach wydawanych przez prokuratorów na temat umiejętności bohatera. I nawet jeśli można by się przyczepić do tego planu siedmioletniego i tego, jak może nieprawdopodobnym jest jego wykonanie, to po drugiej stronie mamy Kristopha i JEGO plan siedmioletni. Poza tym, że Kristoph to najlepsza dupeczka w serii, więc byłam bardzo wdzięczna, że da się grać w tę grę jedną ręką, to dodatkowo urasta on chyba do roli mojego ulubionego antagonisty w AA. Von Karma jest okrutny, ale jest też w swym okrucieństwie mocno kreskówkowy – Gavin z kolei… Ma prześmieszną motywację wynikającą z pychy i mniemania o sobie tak wysokiego, że Millenium Tower chowa się ze wstydu, ale to TAK PASUJE do tej gry, że aż czyni ją perfekcyjną. A to dlatego, że Apollo Justice uderza w zupełnie inny ton, który staje się motywem przewodnim gry.
Aby to wykazać, musimy wrócić do Apolla samego w sobie. Po latach uderzyło mnie, jak bardzo polubiłam go jako protagonistę i jak wcale nie było to podszyte moją słabością do fandomowych czarnych owiec. Wydaje mi się, że moje zniesmaczenie Hobo!Phoeniksem przesłoniło mi wszystko inne, bo rany boskie, Apollo jest totalnie MOIM TYPEM postaci i nie mam pojęcia, jak mi to umknęło. Czy Justice dużo marudzi – tak, marudzi. Czy marudzi bez powodu? Absolutnie nie. Apollo znajduje się w dziwnym położeniu – jego mentor zostaje oskarżony o morderstwo i jego autorytet również, co prędko okazuje się wynikiem skomplikowanych zaszłości pomiędzy nimi, a co do których szczegółów młody prawnik dowiaduje się w ilościach mocno ograniczonych i tylko wtedy, gdy wyższa instancja (czyli Phoenix) zdecyduje się, że nadszedł czas. A mimo to po pierwszym szoku, że oto jego idol najprawdopodobniej splunął prawu w twarz i nie czuje z tego powodu żadnej skruchy, Apollo decyduje się popłynąć z nurtem rzeki. Trochę dlatego, że cały świat zawalił mu się w jedną rozprawę, ale głównie dlatego, że jest profesjonalistą i człowiekiem czynu. Co przebija z postaci Justice’a, zwłaszcza w sądzie, to jego konkretność i skrupulatne przechodzenie z punktu A do punktu B. Dochodzenie prawdy w wykonaniu jego i Phoeniksa różni się na poziomie fundamentu. Jak Wright snuje teorie i potem podpiera je dowodami, tak Apollo przeważnie już wie, że ten dowód ma i może go zaprezentować jak kropkę nad „i” dla swoich argumentów. Tę różnicę podkreślają także moce poszczególnych bohaterów. Magatama opiera się manipulacji emocjami interlokutora, aby wyciągnąć z niego potencjalne sekrety („być może”); działanie bransolety z kolei opiera się na rzeczywistej wiedzy, że zwątpienie tam jest, trzeba je tylko znaleźć w konkretnym tiku nerwowym („na pewno”). Do tej piramidy można też podłączyć Logikę oraz Mentalne Szachy Edgewortha, który zupełnie wyłącza czynnik ludzki z równania, skupiając się wyłącznie na przepływie informacji. Nawet czekając, aż przesłuchiwany się uspokoi, Miles nie robi tego z troski o rozmówcę, a z pragnienia wydobycia z niego ewentualnych słów-kluczy, które pozwolą mu pociągnąć śledztwo w nowym kierunku. Tym samym Apollo nie jest gorszy od Phoeniksa – jest INNY i to, jak prowadzi swoje sprawy, a potem przedstawia je w sądzie, idealnie pokazuje, jakim człowiekiem tak naprawdę jest. Zaryzykuję stwierdzenie, że Justice to najspójniejsza postać serii – może wycofam się z tej opinii, gdy ponownie zmierzę się z Atheną – również przez to, iż jego sposób postępowania osadzono głębiej w realizmie w odróżnieniu od pożyczającego nieco więcej od poetyki anime Phoeniksa. Ten pierwiastek szaleństwa nadrabia tutaj Trucy i jej magia, aczkolwiek ona też posiada kilka warstw, których nie chce odkrywać ze względu na trudną sytuację swoją i swojego przybranego ojca. Nie będę się na tym głębiej pochylać, ale po ponownym przejściu AJ widzę, o ile lepiej ten wątek wyszedł w tej grze w porównaniu z The Great Ace Attorney i ech, jak ja nie znoszę Sholmesa, rany boskie.
Idąc tym samym tropem – to jest, realizmu – doceniłam też bardziej Klaviera jako prokuratora. Jasne, on blednie w obliczu demonicznego von Karmy, pejcza Franziski i Godota, ale mając na uwadze stonowanego Apolla po drugiej stronie sali sądowej, uważam, że panowie idealnie się dopełniają i pasują do siebie jako prawniczy duet. Klavier jest też mimo wszystko niezwykle złożoną postacią – a przynajmniej jego wątek osobisty ma tyle warstw, że niejedna cebula by padła z zazdrości. Mamy jego połączenie z prawem od młodości, o którym łatwo zapomnieć, ponieważ otoczenie, a także sam Gavin eksponują raczej tę drugą rolę rockmana. Ta dychotomia wydała mi się na wyraz ciekawa podczas tego drugiego przejścia – sposób bycia, wygląd oraz atrybuty kojarzone z Klavierem (gitara, motocykl, styl ubierania się) wskazują na to, że jest on wokalistą w pierwszej kolejności i dopiero potem prokuratorem. I owszem muzyka odgrywa wielką rolę w jego życiu, aczkolwiek z rozpraw oraz rozmów na temat spraw wychodzi, że jest dokładnie na odwrót. Członkowie Gavinnersów również pracują w policji, każdy z ich utworów kręci się tematyką wokół prawa, a wszystkie rekwizyty w ich garderobie czerpią na pełnej z motywu służb mundurowych. I to nawet nie skręca w stronę fetyszu, to naprawdę są policjanci grający rocka, that’s kinda rad. Klavier ma też w sobie coś z chłodnego profesjonalizmu brata, aczkolwiek w jego przypadku podparty jest on sercem po właściwej stronie oraz całym oceanem uczuć ubarwiających jego reakcje. Jestem pod wrażeniem tego, jak w tak krótkim czasie antenowym udało się stworzyć tak pełną wyrazu postać. W ciągu trzech spraw, podczas których obcujemy z Gavinem, widzimy całe spektrum jego uczuć i cech: pychę, irytację, FAJNOŚĆ, frustrację, miłość do sztuki, współczucie, profesjonalizm, IDEALIZM… Trzeba się nad tym trochę skupić, fakt, ale to właśnie czyni z niego jedną z bardziej fascynujących postaci tej gry. Nie moją ulubioną, lecz szalenie ciekawą, jeżeli chodzi o interpretację. I to też pięknie zazębia się z tym realistycznym fundamentem Apollo Justice. Tak Apollo, jak i Klavier są cudownie ludzcy w swym przeżywaniu, i nie potrafię przejść obok tego obojętnie.
Na koniec pozostawiłam peany na cześć technikaliów, a dokładniej tego, jak wygląda ta część. To jest łabędzi śpiew sprite’ów 2D w serii – wszyscy są piękni, animacje są płynne jak cholera, a tła to MUAH. Zaczęłam już Dual Destinies i choć rozumiem, dlaczego seria skręciła w tę stronę, to Apollo Justice moim zdaniem to najlepiej wyglądająca gra spod szyldu Ace Attorney i raczej nic się do tego długo nie zbliży. Jedynym zgrzytem jest tu rozprawa sprzed lat: model Feniksa żywcem przeportowany z poprzednich gier z minimalnymi poprawkami, straszy za każdym razem, gdy kamera przechodzi z niego na Klaviera z tysiącem detali. Jednak i tak największą tragedią dla wzroku jest Gumshoe w Apollo Justice Trilogy. Nie wiem, co tu się zadziało, ale jego sprite wygląda jak reprodukcja zrobiona w Paincie, której potem nikomu nie chciało się poprawić. Biorąc pod uwagę, że dotąd nikt tego nie spatchował, to najwyraźniej tak miało być? Sekwencja detektywa nie trwa długo, więc i krótko boli, jednak samo to, że ktoś to przepuścił w takim stanie jest trochę kopniakiem w zęby. Wracając jednak do pozytywów: muzyka jak zawsze czaruje, a moimi ulubionymi motywami są temat Apolla oraz Guilty Love. Na plus muszę też policzyć mnogość oraz różnorodność technik analizowania dowodów. Z tego co pamiętam, później niektóre udziwnienia serii będą mocno takie sobie (np. dostrajanie emocji Atheny i spoglądanie w przeszłość w Spirit of Justice), ale tutaj te urozmaicenia naprawdę mi się podobały. Podsumowując: Apollo Justice jest rewelacyjną odsłoną serii. To JEST coś innego i osobom, które pragnęły po raz czwarty tego samego, ogólny ton może się nie spodobać – młoda Ciara tego najlepszym przykładem. Jednakże z otwartym sercem da się naprawdę polubić tę część, tak więc jeśli podobnie jak ja graliście w to cudo dawno, dawno temu, polecam do niej powrócić i skonfrontować uczucia po latach. Ja nie żałuję.
Apollo Justice: Ace Attorney
Producent i wydawca: CAPCOM
Rok wydania: 2007 (oryginał)
Platforma: teraz to już praktycznie każda (no, poza PS1, ale to wiecie)
Komentarze
Prześlij komentarz