Na początku pisałam ten tekst jako recenzję, ale gdy dość
szybko wyszło na jaw, że nie mam wystarczającej wiedzy na temat filmów, by
chociaż otrzeć się o rzetelność i tak naprawdę chodziło mi tylko o to, by
pomarudzić, to przerzuciłam się na stary dobry opis wrażeń. Potraktujcie ten post
jako Opowieści z Ciarolandu Deluxe, skupiające się na jednej grze. Może pojawi
się ich więcej, jeżeli coś wzbudzi we mnie jeszcze takie mocne/ambiwalentne
uczucia. Ogólnie starałam się potraktować odniesienia do fabuły jak najbardziej ogólnikowo i czuję się z tym na tyle pewnie, że nie będzie ostrzeżenia o spoilerach. O tak, taka jestem do przodu i na hurra.
EDIT. Po głębszym zastanowieniu, że rzeczywiście ten tekst nie ma żadnej głębszej myśli przewodniej poza moim wylewaniem żali na to, co nie podobało mi się w Erice, to ostatecznie podciągnęłam go jednak pod Opowieści, których przeznaczeniem jest zawierać w sobie właśnie takie niewiążące opinie.
EDIT. Po głębszym zastanowieniu, że rzeczywiście ten tekst nie ma żadnej głębszej myśli przewodniej poza moim wylewaniem żali na to, co nie podobało mi się w Erice, to ostatecznie podciągnęłam go jednak pod Opowieści, których przeznaczeniem jest zawierać w sobie właśnie takie niewiążące opinie.
Lubię interaktywne filmy z prostego powodu – dobrze uprawia
się przy nich backseat gaming. Czasami wspominam na blogu (i nagminnie na
Twitterze), że razem z bratem dzielę pasję do gier i oglądanie przez jedno, w
co naparza to drugie, to u nas chleb powszedni. No chyba że to strategie albo
visual novele, to wtedy nie, bo to się trudno ogląda. Ale Detroity albo inne
Late Shifty? Ło, panie! Oczywiście jeżeli gra jest nudna, to mój brat staje
okoniem i idzie grać dalej w swoje Ramki: The Game™ (jak ja nazywam Hearts of Iron i inne cuda Paradoksu);
ewentualnie po piętnastu minutach ścieżka dźwiękowa wzbogaca się o malownicze
chrapanie z „głośnika” obok. Tak skończyła się przygoda mojego brata z Heavy Rain, czego nie mam mu specjalnie
za złe, bo mi też po jakichś dwóch godzinach drzemka wydawała się ciekawszą
perspektywą niż szukanie Jasona. Które miejsce w tej hierarchii
zajmuje więc Erica, jeden z
playlinkowych exclusivów Playstation? Nnnno niestety to okraszone dodatkowymi
efektami dźwiękowymi. Aczkolwiek niekoniecznie z powodów stricte fabularnych.
A kuku, panie kruku.
Erica Mason, dziewczę w bliżej niesprecyzowanym wieku,
próbuje prowadzić zwykłe życie na przekór przeżytej traumie. W dzieciństwie
straciła bowiem ojca, który został zamordowany na jej oczach, a matka przepadła
bez echa w tajemniczych okolicznościach. Umysł zahukanej dziewczyny trawią
koszmary, które swoje odzwierciedlenie znajdują w jej rysunkach – powtarza się
na nich motyw greckiego epsilonu, litery utożsamianej z wyrocznią delficką. Że
morderstwo ojca nie było wypadkową kaprysu wszechświata okazuje się po
otrzymaniu przez Ericę makabrycznego podarunku z medalionem przedstawiającym
epsilon właśnie. Po konsultacjach z policją dziewczyna zostaje przeniesiona do
Delphi House (wymowna nazwa), szpitala psychiatrycznego niegdyś prowadzonego
przez przedwcześnie zmarłego rodziciela. Na miejscu szereg dziwnych zdarzeń
przekonuje Ericę, że komuś bardzo zależy, by ta zaczęła dociekać prawdy
odnośnie natury badań jej ojca oraz roli, jaką odgrywała w nich zaginiona matka
dziewczyny. I tak oto pokrótce przedstawia się scena dla twoich decyzji, drogi
graczu.
To miasteczko... Silent Hill.
No więc Erica to
jest taki tytuł, o którym ja piszę głównie z frustracji i nadziei, że
rozkminię, jaki mam problem z tą grą, ponieważ ona wiele rzeczy robi dobrze, a
mimo to nie mam ochoty jej nikomu polecać. Dobra, właściwie wiem, co mi się w
niej nie podoba, po prostu jestem pod wrażeniem tego, że w zalewie pozytywów te
dwie bolączki, które mam, przekreślają mi tak całość. Ponieważ ogólnie Erica to kawał dobrze nakręconego filmu
– krytyk w tej dziedzinie ze mnie żaden, przypominam sobie o dziewiątej muzie,
gdy jest jakiś beznadziejny erotyk do zjechania, mimo to trudno nie docenić mi
walorów estetycznych tej produkcji. Jeżeli miała mały budżet, to został on
świetnie wykorzystany. Scenografia ani efekty specjalnie nie straszą taniością,
grze aktorskiej nie mam totalnie niczego do zarzucenia (i wszyscy bohaterowie
są piękni i ciekawi z twarzy na miliard sposobów, rozmyślnie ich tak dobrali,
mówię wam), a oświetlenie działa na korzyść klimatowi thrillera
psychologicznego, w który to cudo celuje. Niestety choć technicznie i
artystycznie bardzo dobra, Erica
ponosi porażkę pod kątem założeń gatunku oraz próby wywiązania się z tychże – i
tu padają dwie najważniejsze cechy gry, czyli scenariusz i mechanika. Fabuła
sama w sobie nie jest zła i właściwie posiada wszystkie składowe angażującego
thrillera: niestabilną emocjonalnie bohaterkę (w tej roli naprawdę rewelacyjna
Holly Earl), tajemnicze miejsce, w którym nie wiadomo komu ufać, dziwne
zajścia, intrygę w tle, więcej pytań niż odpowiedzi, postacie z własnymi
planami. Gdyby zdecydować się na jedno zakończenie i podać je w
nieinteraktywnej formie, to na koniec dnia można by uznać Ericę za kawałek niezłej krótkometrażówki. Na nieszczęście ten
tytuł nie jest filmem, tylko grą, a przynajmniej być nią próbuje i choć moje
doświadczenie z tagiem FMV do najbogatszych nie należy, to „próbuje” wydaje
mi się tu właściwym określeniem. Mianowicie Erica
według mnie nie radzi sobie z interaktywnością, która winna odróżniać ją od „statycznej”
kinematografii. Chociaż decyzji ci tu dostatek, to po jakimś czasie dotarło do
mnie, że wpływ mój (Erici) na kolejne wydarzenia jest znikomy. I nie mam tu na myśli niezmiennego
głównego trzonu fabularnego interaktywnych filmów, który możemy jedynie opleść
bluszczem wybranych przez nas opcji dialogowych lub decyzji. Erica bardziej niż
jakikolwiek inny znany mi bohater z gatunku pozostaje reakcją na to, co dzieje
się wokół niej i chociaż historia od samego początku jest dla dziewczyny z
gruntu osobista, to czułam, że każda inna postać ma więcej do powiedzenia na
jej temat niż ona sama. Jako że gra jest krótka, to mądrze dysponuje czasem
antenowym, zatem poza główną bohaterką kluczowe role odgrywają jeszcze trzy
osoby: dawny wspólnik zmarłego ojca, który dziś zarządza szpitalem, prowadzący
delfickie śledztwo policjant oraz morderca. W odróżnieniu od Erici są to
postacie aktywne – mają własną agendę i skrupulatnie dążą do jej wypełnienia. I
to nie jest nowy zabieg, ponieważ gry fabularne, zwłaszcza opierające się na
konflikcie moralnym, dają sobie czas, aby rozwinąć różne strony konfliktu i aby
gracz w decydującym momencie wiedział, ku jakiemu rozwiązaniu bardziej się
skłania. W Erice tej kulminacji najzwyczajniej
w świecie nie ma. O tak, możemy wybrać sobie jedno z sześciu zakończeń, ale
przy żadnym nie czułam, że cokolwiek osiągnęłam. Bohaterka do samego końca
wydaje się tylko trybikiem w intrygach reszty obsady i ani przez chwilę nie byłam
panią własnego losu. Podejrzewam, że można by to argumentować gatunkiem
opowieści – to thriller psychologiczny celujący w zaszczucie i niepewność,
aczkolwiek w takim razie niespecjalnie spełnia się on jako interaktywny film,
który ma mi dawać satysfakcję z przeżywanej po mojemu historii. Bo
nawet odkrywanie kolejnych części intrygi nie bawi – chociaż gameplay opiera
się także na szukaniu różnych dokumentów, to zawarte na nich informacje są w
najlepszym razie zawoalowane do granic możliwości, a w najgorszym to jakieś drobnostki,
które nie odgrywają większej roli w machinie wydarzeń i pozwalają domyślić się
wielkiego niczego. Ostatecznie fabułę poznajemy z ust zainteresowanych stron, a
że natura gry zakłada, iż nikomu nie można ufać i każdy w mniejszym lub
większym stopniu uznaje Ericę za kartę przetargową albo narzędzie do
osiągnięcia celu, to domyślacie się, ile w tym satysfakcji. Brak zdecydowania
widać także po samych opcjach dialogowych: większość z nich pyta o nasze
samopoczucie, jeżeli z kolei bohaterka o coś pyta, to prawie nigdy o cokolwiek
istotnego. A jeżeli już, to reszta postaci ją zbywa słowną watą i nie pozostaje
ci nic innego, jak poczekać, aż któryś z głównych graczy zdradzi ci swój
przemyślny gambit, wtedy się czegoś dowiesz. Albo i nie, no bo przecież wszyscy
kłamią. Tutaj jak nigdy doskwierała mi też umowność zakończenia – fabuła nie
jest przesadnie skomplikowana, po dwóch przejściach właściwie już masz ogląd
całej intrygi, a mimo to irytowało mnie, jak usilnie ta brnie w
niedopowiedzenia, ponieważ wiedziałam, że w większości to wina biernej
bohaterki i tego, że gra nie daje mi szansy się z nimi skonfrontować. Kryminały
cieszą się popularnością, ponieważ nawet jeżeli są słabo napisane, to czytelnik
chce poznać rozwiązanie tajemnicy – ot, zwykły mechanizm eksploatujący ludzką
ciekawość. Niedziwne więc, że wiele gier wprowadza wątek śledztwa, chociaż
nie do końca zgadza się z klimatem tytułu (piszę to, mając na myśli np. Life is Strange). Erica jednak radośnie łamie ten kodeks zawarty między medium a
odbiorcą, jednocześnie trywializując cechę nadrzędną w swoim gatunku – interaktywność.
Co z tego, że mogę obejrzeć czyjeś akta, jeżeli nie zawierają żadnej przydatnej
informacji? Co z tego, że mogę zapytać o denata, skoro otrzymam tylko
wymijającą odpowiedź? Co z tego, że trzecia poznana postać poda mi swój punkt
widzenia, skoro po godzinie gra nadal nie pozwoliła mi opowiedzieć się chociaż
raz za swoim? Nie czuję się częścią tej narracji, jestem bezwolna i bierna, a
nie o to przecież chodzi w tym gatunku.
Wstążka Niezgody™
Odchodząc od strony fabularnej, pomarudzić chciałam na temat
tej drugiej założeniowej porażki, czyli mechaniki. Mianowicie nie do
końca rozumiem, dlaczego Erica wyszła
w Playlinku. Dla osób niesiedzących w temacie szybkie wyjaśnienie: Playstation
ma kilka gier imprezowych (m.in. opisywane tu kiedyś Hidden Agenda), w które można grać przy pomocy telefonu, wystarczy
ściągnąć odpowiednią aplikację. Erica to
tytuł dla jednego gracza – jedyny multiplayer w niej taki, że ja ją męczę, a
brat chrapie obok. Poza tym można ją przechodzić na padzie, tak więc zasadność
istnienia osobnej aplikacji dalece mnie frapuje. Zwłaszcza że nie ma nic za
darmo i choć gra bez telefonu jest możliwa, to w formie ograniczonej do
dotykowej części kontrolera. To znaczy, że ktoś stworzył grę singleplayer na konsolę
i zamiast normalnie rozplanować przyciski, rozpisał ją pod komórkę. I to jest
exclusive na Playstation! To może za milion lat wyjdzie na Androida! Dlaczego?!
Czy naprawdę otwieranie pudełek i rozwijanie wstążki musiałam wymacać!? To jest takie BEZ SENSU. Co prawda spotkałam się z
opiniami, że ludziom łatwiej grało się na telefonie, ale a) ja mam małe dłonie,
więc mi ekran dotykowy na padzie starczy; b) to nie zmienia faktu, że ktoś
zaprojektował grę z myślą o konsoli jak na komórkę! Co tu się wydarzyło! I po
co! Nie rozumiem, szokuje mnie to bardziej niż brak wpływu na własną historię.
Mogli iść na całość i pozwolić podyndać medalionem przy pomocy Sixaxis, to by
dopiero było. Jak wspomniałam wcześniej, jest to ta druga część Erici, którą położono po całości, ponieważ
naprawdę nie da się tego wytłumaczyć poza piekielną chęcią przypomnienia
ludziom o istnieniu Playlinka (bo chyba już jakiś czas minął, odkąd coś na
niego wyszło). Możecie powiedzieć, że się czepiam, ponieważ ogólnie gra działa
sprawnie (poza bolączkami ludzi o dużych rękach) i ta mechanika się sprawdza.
Tylko że w z tyłu głowy mam np. takie Late
Shift, które spokojnie zmieściło się na padzie i choć ograniczało się tylko
do wyboru opcji dialogowych i podejmowania decyzji (prawo, lewo, X), to
podejrzewam, że w innym przypadku spokojnie wystarczyłby mu drążek. Jak już
wspomniałam, tu nie ma jakichś rewolucyjnych rozwiązań: chyba największym fenomenem
jest rozwijanie wstążki, bo musisz użyć dwóch palców (zamiast jednego! LE GASP),
cała reszta to klikanie na miejsca i rzeczy, ewentualnie coś odsuniesz albo
narysujesz ołówkiem. Mam uczulenie na przesadne komplikowanie różnych rzeczy
(dlatego nie lubię craftingu w ¾ gier), a Erica
powstała chyba właśnie z takim założeniem. Szkoda, że wpływu na fabułę nie
skomplikowała, framuga jedna. Ale wiecie, co jest za to mega fajne w Erice poza aktorstwem, scenografią i ogólnie wszystkim, co jest bardziej filmowe niż growe? Polskie tłumaczenie! Postacie wypowiadają się jak ludzie i nawet korekta nie przysnęła! Nawet nie wiecie, jak cieszą przecinki na swoich miejscach (w Late Shift tak nie było!)! I tym pozytywnym akcentem kończę moje znęcanie
się nad tą grą. Jest teraz dostępna za darmo („za darmo”), jeżeli subskrybujecie
Playstation Plus i w sumie cieszę się, że wydałam na nią dodatkowych pieniędzy
(bo planowałam). Ogólnie jeśli poczuliście się zaintrygowani historią, to jak
nigdy odsyłam na YouTube – w ścianie tekstu wyżej wyłuszczyłam, czemu
interaktywność Erici jest praktycznie
zerowa, więc przeżyjecie tę grę tak, jak najwyraźniej życzyli sobie twórcy. Warto
przynajmniej dla aktorów.
Komentarze
Prześlij komentarz