Opowieści z Ciarolandu #6

 
Dzisiaj Opowieści - Będzie Długo: Edition, bo też zamiast pisać notki na bloga, to ja gram w gry. Co niby muszę, by mieć o czym pisać, ale dobrze byłoby dojść w końcu do punktu numer dwa. Dzisiejsze menu sponsoruje retro i drugi obieg, a dokładniej Shadowrun: Dragonfall, Leisure Suit Larry 7: Miłość na Fali!, Kangurek Kao 2, Disney’s Hercules Action Game, River City Girls i Heart’s Medicine - Hospital Heat. Spoilery do tego ostatniego!

1. Shadowrun: Dragonfall (Steam)


Jeżeli nie miałabym za co dziękować tej grze pod względem gameplayu, to przynajmniej mogłabym być jej wdzięczna za nakreślenie mi ograniczeń mojego laptopopa, który sapał przy Dragonfallu jak ja podczas ćwiczeń. Ale na szczęście wyniosłam z niej więcej niż tylko nerwowe macanie obudowy, a kąpjutr doprowadził mnie do finału i teraz mogę wam opowiedzieć, jak podoba mi się ta seria. Dwa lata temu bodajże ogrywałam Shadowrun Returns, które Steam rozdawał za darmo swego czasu i ojej, jak nie żałowałam przycebulenia tego tytułu. Tak bardzo, że nie tylko trafił na moją listę najlepszych gier ogranych w 2018 roku, ale również sprowokował do zaopatrzenia się w jej kontynuację (a trzecia część jest na dość atrakcyjnej letniej promocji u pana Steama i ayyy, kusi). Co Dragonfall robi lepiej? Na pewno jest dłuższy i lepiej rozprowadza fabułę, ponieważ tym razem dostajemy swój własny zespół i nie jesteśmy już zdani na randomów zrekrutowanych za ciężko zarobione pieniądze (aczkolwiek dalej możemy ich najmować, jeżeli jesteśmy masochistami). Każdy z członków naszego wesołego party wzorem najlepszych eRPeGów ma przeszłość, questa osobistego i ścieżkę rozwoju, tak więc nie jest to zmiana wprowadzona li i wyłącznie dla marketingu. I to już chyba wszystko, jeżeli chodzi o takie największe różnice między Returns i Dragonfallem, nie licząc oczywiście balansu i mechanicznych rzeczy, aczkolwiek nie opowiem wam o nich, bo ja grałam tylko magami i też nic nie utkwiło mi w pamięci jako jakaś rewolucyjna zmiana. Ogólnie jeżeli podobał wam się pierwszy Shadowrun, to drugi najprawdopodobniej tez przypadnie wam do gustu – to znowu ten sam rewelacyjny świat przedstawiony biorący pod lupę Europę i zanurzający ją w otoczce arcyciekawego cyberpunku. To nigdy nie był mój ulubiony nurt, ale sprawiedliwie muszę stwierdzić, że mało się na niego natykałam aż do teraz – i praktycznie za każdym razem mi się podoba, więc chyba właśnie odkrywam nowy ulubiony gatunek. Shadowrun kreuje rewelacyjne uniwersum i absolutnie kupuję jego wariację na temat klasycznych klas RPG. No i to turówka, ja lubię turówki. Polecam także fanom X-COM i Fire Emblema z Royem – tutaj procenty przy trafianiu też istnieją tylko dla picu :>

Ja: Chryste, dwa strzały po 80% i oba chybiła, no ja pierdolę.
Brat: A jak ja grałem w taką grę, to—
Ja: Ty mi już nie opowiadaj, w co ty grałeś, bo słyszałam. Wszyscy sąsiedzi słyszeli.

Tak było.

2. Leisure Suit Larry 7: Miłość na Fali! (GOG)


Miałam gdzieś w pamięci tę grę jako jedną z tych o legendarnym wręcz dublażu (Stuhr, Figura, te sprawy), ale nigdy nie myślałam o niej aktywnie i tak gdzieś utajnienie między zwojami mózgowymi czekała na swój czas. No i razu pewnego natknęłam się na let’s play z siódmego Larry’ego, neurony zajarzyły, że „ej, przecież na GOG-u mają wyprzedaż!”, stał się zakup, a potem przybicie piątki z samą sobą, bo nie wiem, czy kiedykolwiek się tak uśmiałam przy jakiejkolwiek grze w życiu. Tak, tak, jest tu mnóstwo mniej i bardziej siermiężnych erotycznych żartów, główny bohater chce po prostu zaruchać, a kobiety dzielą się tylko na seksbomby i Jańcię, ubawiłam się setnie, sue me. I tak nie mam już żadnych punktów feminizmu, Hunie Pop o to zadbało (a jak wyjdzie dwójka, to będę jeszcze na minusie, I regret nothing). Poza humorem i genialnymi dubbingiem oraz tłumaczeniem, Larry 7 to ciągle solidna przygodówka starej szkoły. Zdarzają się co prawda ekwipunkowe zagadki z kosmosu, aczkolwiek daleko jej do zupełnie pod tym względem oderwanej od rzeczywistości Deponii, co oznacza, że da się w to grać bez poradnika na kolanach. Całkiem ciekawy jest system wprowadzania własnych komend – oczywiście mocno ograniczony, jeżeli chodzi o możliwości, i w polskiej wersji językowej trzeba potraktować go patchem, by działał poprawnie (przynajmniej na GOG-u), jednak skłania do eksperymentów i czasami może się nic nie zadzieje, ale za to narrator nam odpowie! To miłe. Nie będę wam tu jednak ściemniać, że pokochałam Larry’ego za rewolucję wprowadzoną do gatunku, bo wszyscy dobrze wiemy, że wpadłam tu dla doborowej lokalizacji, żartów i cycków. W tej kolejności. A, i Wiki besuto gaaru. … W sumie prawie każda panna jest tam besuto gaaru poza panią kapitan, co w sumie ładnie wpisuje się w dating-simowy trend, że o główną opcję romansową nie warto się starać. Przewrotnie też można dodać, że jeżeli chodzi o dubbing, to robotę głównie zrobiły nazwiska znane w światku. Nie to, że Figura brzmi źle, o nie, nie – po prostu wpada na dość szybki finał i nie ma się za bardzo czym popisać w odróżnieniu od Miriam Aleksandrowicz, Krystyny Kozaneckiej albo Elżbiety Kopocińskiej.

3. Kangurek Kao 2 (Steam)


Pół polskiego giereczkowa pewnie grało w to za młodu, drugie pół (jak ja) zgarnęło to po raz pierwszy, gdy rozdawali za darmo na Steamie, chociaż ja akurat pamiętam, że te piętnaście lat temu mordowałam jedynkę i dotarłam do jakiegoś gromowładnego bossa i to był koniec mojej przygody z Kangurkiem Kao, bo po pięćdziesiątym zgonie dalej nie rozkminiłam, jaka jest na niego taktyka i stwierdziłam, że chyba niekoniecznie. Po latach naszło mnie na platformówkę, bo PS Plus dalej nie chce wrzucić N.Sane Trilogy („Ciaro, ale mogłabyś po prostu kupić” – no mogłabym, ale mam to już na Switchu, a chcę zagrać na PS4, bo trofea, no a to nie FFIX ani remaster z PS3, bym kupowała go na każdą platformę, come on, szanuję siebie i moją wewnętrzną cebulę) i mam mieszane uczucia co do tej gry. Może tak – rozumiem, dlaczego ludziom się podoba, bo przyznam, że spodziewałam się jakiejś odpustowej podróby Crashów i innych Spyro. I teoretycznie trochę w tym prawdy jest, przynajmniej w moim przypadku, ponieważ co i rusz coś przypominało mi rozwiązania z tamtych serii. Mimo to trudno nie pochwalić rozbudowanego gameplayu KK2 – nie jest to gra długa, ale twórcy wsadzili tu całe mrowie aktywności i mechanik, coby się gracz nie znudził ciągłym skakaniem i tłuczeniem wrogów. I przechodzi się to zadziwiająco dobrze! Okej, taka jazda na pelikanie na początku irytuje, ale jak już się załapie, o co cho, to docenia się to urozmaicenie, tak samo jak każde inne występujące w grze. Niestety Kangurek Kao 2 nie broni się zupełnie swoim klimatem, który jest zbyt dziecinny jak na mój gust, i chyba głównie to nie budzi we mnie pragnienia, by wrócić do tego tytułu albo komukolwiek go żarliwie polecać. Nie chcę tu wychodzić z głupim argumentem typu „nie wstydziłabym się pochwalić nikomu, że gram w Crasha”, ale jednak neutralno-luzacki styl jamraja czy disneyowo-bajkowy Spyro przemawiają do mnie bardziej niż gadające bobry i skrzeczące papugi z wczesnych wieczorynek.

4. Disney’s Hercules Action Game (GOG)

 
O rany, nie pamiętałam, że ta gra jest taka mega krótka! Wydawało mi się, że trwa wieki, bo chyba nigdy nie dotarliśmy z bratem do ostatecznej walki z Hadesem, ale za to pamiętam bieg przez zaświaty, ponieważ każdy etap biegany był w tej grze kur… no nieprzyjemny był. W każdym razie przeszłam całość w dwie godziny i chyba wreszcie zrozumiałam zasadność przeliczenia czasu gry na złotówki. Z drugiej strony nie zbierałam wszystkiego, aczkolwiek to dlatego, że chociaż wydawało mi się, że dokładnie wącham ściany w pierwszym etapie, to skończyłam z dwoma literkami na osiem i jedną amforą. W każdym razie to jest gra, która zdecydowanie robiła na mnie większe wrażenie za dzieciaka, który Disneya widział tylko w Wieczorynce, gdy puszczali Brygadę RR, bo boy, oh boy, ona posiada jeden cel i to widać. Jeżeli chcesz poznać fabułę filmu za sprawą tej produkcji, to już przestań – wstawki z animacji da się policzyć na palcach jednej ręki, trwają po jakieś trzydzieści sekund maksymalnie, a poza nimi nie ma żadnego wprowadzenia do etapu, więc zgaduj zgadula, czemu przed chwilą byłeś w lesie, a teraz biegasz po mieście. Poziomów tu tylko dziesięć, z czego takich „prawdziwych”, przy których spędzisz kwadrans dłużej na eksploracji, jest może góra pięć, reszta to etapy biegane albo bossowie na dwie minuty. Hitboksy wydają mi się też dość chamsko wyliczone, żebyś ino nie przeszedł tego cuda za prędko, ale nie ze mną te numery, ja ustawiłam sobie dużo żyćków w wersji pecetowej. Jednak nie da się odmówić tej pozycji uroku – chociaż jest strasznie rozpikselowana, to ładnie przeniesiono animacje znane z filmu do gry, a całość cieszy oko feerią barw. No i instrumentalne wersje najlepszych kawałków zmieściły się na tutejszej ścieżce dźwiękowej (a przez „najlepsze” mam na myśli „I Won’t Say I’m in Love”)! Mimo wszystko trzeba ocenę Herculesa przefiltrować przez czasy, w których wyszedł, bo choć ma w sobie ciągle sporo uroku i dalej to solidny kawał giery, to jej długość oraz wynikający z tego wyraźny status odciętego kuponu dziś trochę proszą się o śmiech na sali.

5. River City Girls (Switch)


River City Girls to gra, do której dołożyło się chyba pół giereczkowego Jutjuba, bo gdy weszłam w listę płac, to okazało się, że znam trzy czwarte ludzi, którzy podkładali w niej głosy. Ale to nie jest ważne, ważne, że to fajna, porąbana gra, w którą dobrze gra się w co-opie. Dwie licealistki idą ratować swoich chłopaków, których ktoś tam porwał, a żeby ich odnaleźć, muszą sprać połowę miasta – poetic cinema at its finest. To jedna z tych głupkowatych gier, która brak ambitnej fabuły nadrabia STYLEM, beztroską i ogromną dawką funu dzieloną na dwoje. Czego tu nie ma – jest ładna retro grafika i kolorowe lokacje. Są sympatycznie powalone bohaterki z różnymi stylami walki. Jest pogrzany klimat skryty w ekscentrycznych NPC-ach. Jest też niesamowita ścieżka dźwiękowa – aż szkoda, że gra nie jest trochę dłuższa albo po prostu częściej nie grają kawałki z wokalem, bo udaje im się niemożliwe i jednocześnie relaksują i stanowią dobre tło do bitki. W sumie chyba tylko jedna rzecz mnie irytuje w tej grze, a mianowicie fakt, że w pewnym momencie przestaliśmy z bratem kupować ajtemy podnoszące cokolwiek, ponieważ to kazus ośmio-procentowego prawdopodobieństwa, że zamrozisz przeciwnika w WoW-ie, czyli nie zamrozisz go nigdy, a w RCG właściwie tylko takie rzeczy do zdobycia/kupna są. Ale i tak postawiłabym River City Girls obok Metal Sluga X, gdybym miała półkę z grami do naparzania w co-opa,  bo to kawał dobrego interaktywnego anime. Jak większość beat’em upów nie jest na tyle długa, by się znudzić, a jednocześnie oferuje wystarczająco dużo contentu do odblokowania czy zbierania, by wypełnić te milisekundy, gdy akurat nie kroisz koleżanek z klasy z ich kieszonkowego. No nic, następne w kolejce Streets of Rage 4.

6. Heart’s Medicine - Hospital Heat (Steam)


No więc nie będę wam opowiadać o gameplayu tej gry, bo to tylko time managment, w które czasem lubię sobie pograć razem z innymi mało wymagającymi „puzzle games”, ale wiecie, jak wkurzyła mnie fabuła?! No więc w poprzedniej części Allison zerwała z tym lekomanem Danielem, a raczej on poszedł w pizdu i dzięki Bogu, bo był jak cała elektrownia czerwonych świateł, a tak to Allison zeszła się z Connorem i na początku go nie lubiłam, ale potem okazał się spoko i ten związek urósł do mojego OTP w tej grze. No i w sikłelu Daniel wrócił i wy już wiecie co, bo zaczął się dobierać do Allison, bo myślał, że ona będzie na niego czekać, no chyba go pogięło, a ona mu powiedziała, że jest teraz z Connorem i sorry, Winnetou! I już się cieszyłam, ale musiała być drama i zamiast olać faceta, to ona w imię przyjaźni stwierdziła, że ukryje dokumentację przed zarządem, z której wynika, że on kradł leki, ryzykując swoją karierę lekarską dla tego tłumoka! I potem razem z Danielem chowali się po kątach z tą teczką, aż wpadli do schowka i ich tam już mieli znaleźć, to Allison poszła w ślinę z Danielem, żeby udać, że po to tam siedzieli, a nie, że chowają ważne dokumenty! I oczywiście kto na nich wpadł, Connor, i on zerwał z Allison, a ja potem przez pół gry miałam nadzieję, że się zejdą I CO NIE ZESZLI SIĘ. I Allison jest znowu z Danielem. Jestem tak dalece zniesmaczona, że wy nawet sobie nie wyobrażacie. Daniela nie lubię od pierwszej części, bo miał dość pasożytniczy pogląd na swój związek z Allison, ale ta była wpatrzona w niego jak w obrazek plus ta relacja mocno zalatuje przyjaźnią z dzieciństwa, a wy już wiecie, co ja sądzę o przyjaźniach z dzieciństwa. Ogólnie fabuła drugiego Heart’s Medicine wciąga podobnie jak dobry serial (bo człowiek czeka, aż oddadzą mu OTP, prawda), szkoda tylko że oparta jest na założeniach, w których Allison musi podejmować decyzje tylko połową mózgu. Ale fabuła chyba zdaje sobie z tego sprawę, ponieważ niektóre postacie pytają, czy jej czasem nie pogięło. No i po zakończeniu jest nadzieja, że trójka będzie starała się pozbyć Daniela, więc może odzyskam swoje OTP. I może Chance i Sophia się zejdą! Och, już nie mogę się doczekać następnego odcinka mojego drugiej po Yakuzie ulubionej telenoweli!

Screeny z Leisure Suit Larry 7 pochodzą z Sierra Wallpaper.
Screeny z Kangurka Kao 2 i Heart's Medicine zakoszone ze Steama, bo oczywiście decyzję o napisaniu o nich podjęłam, gdy je przeszłam. ... Muszę chyba zacząć strzelać zrzutki profilaktycznie.

Komentarze

  1. Gry Disneya na PS1! <3 "Herkulesa" wprawdzie nie miałam, ale "Króla lwa" przeszłam z tysiąc razy...ile pięknych wspomnień!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, "Króla lwa" nigdy nie miałam, tak samo "Aladyna", a te dwa cuda wymienia się przeważnie w jednym zdaniu (nawet ostatnio dostały jakieś zbiorcze wydanie na nowe systemy). A "Herkules" dalej spoko, tylko naprawdę zapamiętałam go lepiej. W każdym razie Maryboo będzie spoiler dla ciebie, nie mów nikomu: szykuje się chyba tekst o czymś z uniwersum Sailor Moon, trochę z innej beczki i jeszcze nie teraz, ALE PLANUJĘ. *wink wonk*

      Usuń
  2. Jak cudownie czytać takie życiowe recenzje :D Wszystko moje dzieciństwo (no bez Herka i Drago).
    Heart's Medicine - cholernie się wzruszałam przy każdej części. Mają swoje durne odpały, ale jakie to życiowe (i smutne).
    Ja tu jeszcze wrócę do Ciebie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Heart's Medicine - cholernie się wzruszałam przy każdej części." - JA TEŻ. Trochę było mi głupio, bo to takie "Na dobre i na złe", a polskie telenowele to wiadomo co, ale nic nie poradzę, ładne to było. Trochę obawiam się kolejnej części, gdyż podobno progres opiera się na grindzie i już tego nie przeskoczysz, no ale przekroczę ten most, jak do niego dojdę.
      Dziękuję i zapraszam <3 Mam nadzieję, że znajdziesz coś dla siebie w moich tekstach.

      Usuń

Prześlij komentarz