Najlepsze gry, w które zagrałam w 2018 roku


Jako że mamy grudzień, miesiąc podsumowań wszelakich, to czas wskoczyć na ten bandwagon i dorzucić swoją cegiełkę do garnka subiektywnych opinii przypadkowych osób w internecie. EDIT. SĄ SKRINY I SĄ TRAILERY!

Co prawda nie widać tego po liczbie tekstów na blogu, bo a) jestem leniwą bułą; b) mój grafik w pracy sprawia, że mam ochotę wydłubać sobie oczy łyżką; c) ale głównie chodzi o to, że jestem leniwą bułą, to w roku 2018 w moim gierczanym życiu sporo się działo. Wreszcie dostąpiłam do zacnego grona posiadaczy PS4 (akurat na fali kolejnych spekulacji o PS5, więc mój status zawsze generacji do tyłu technicznie nadal aktualny) i pośrednio Nintendo Switcha (na którym przegrałam aż jedną i pół gry, so there you have it), udało mi się też poniekąd skrócić mojego wishlista ze Steama, chociaż co z tego, skoro na jeden tytuł pojawiło się z dziesięć nowych (itakichnigdynieprzejdę). Pod względem gatunkowym nie będzie tu żadnych rewelacji: trzymałam się raczej swojej (akszyn) przygodówkowej, wiżualo-nowelowej niszy, z okazjonalnym romansem z interaktywnymi filmami i platformówkami. Największe zaskoczenie uderzyło znienacka i na koniec roku, i najprawdopodobniej nikogo nie zadziwię nowiną, że chodzi rzecz jasna o Detroit (ciągle zakochana, I’m not even sorry). Z drugiej strony zagrałam też w Heavy Rain, które z kolei mnie nie zaskoczyło zupełnie, ale to już temat na listę Najgorszych Gier 2018 Roku, chyba jedynej w internecie, gdzie statuetki nie zgarnie Fallout 76, hurr durr. I która najprawdopodobniej będzie krótsza od tej, ponieważ jakoś udało mi się oszczędzić sobie cierpienia, jeżeli chodzi o nudne historie i beznadziejne postacie, aczkolwiek o tym porozwodzimy się następnym razem. Oto moja lista najlepszych gier, w które miałam przyjemność zagrać w tym roku. I to są dosłownie gry, w które zagrałam w  tym roku, tj. mało która z nich wyszła premierowo w 2018, więc nie zdziwcie się, jeżeli zobaczycie tutaj tytuł sprzed dekady. Lista uporządkowana jest chronologicznie, tak więc lecimy od stycznia do grudnia, wio!

1. Seria Blackwell (Steam)


Blackwell pojawia się tutaj trochę na krzywy ryj, ponieważ serię ograłam na przełomie lat 2017 i 2018, ale umieszczam ją tutaj, bo a) mogę; b) zawsze dobrze o niej wspomnieć, bo to dobra giera jest. Znaczy seria. Bo uważam, że jak ją kupować, to w zestawie, ponieważ poszczególne części są masakrycznie krótkie i jeżeli potrzebujecie naprędce podać komuś przykład zwartej całości, to Blackwell jest tego idealnym przykładem. Dzieło Wadjet Eye o medium z przypadku i jej duchowym partnerze przykuło moją uwagę już wcześniej, gdy interesowałam się niskobudżetowymi przygodówkami, ale na serio się za nią zabrałam niedługo po randce z pierwszym Gabrielem Knightem, którego stylistyka i mechanika straszliwie mi się spodobała. I Blackwell rzeczywiście emuluje tę atmosferę starych przygodówek opartych przede wszystkim na rozmowach i tworzeniu zapadających w pamięć bohaterów. W pewnym sensie są to bardzo intymne gry, ze zwartymi fabułami skupiającymi się na jednostkach i to mnie w zupełności kupuje. Blackwell to wspaniały przykład w debacie, czy indyki są w stanie uratować oryginalność w game devie i zaszczytem dla mnie było uczestniczenie w tej przygodzie. Polecam każdemu fanowi old-schoolowych przygodówek oraz każdemu, kto chciałby ich spróbować - w odróżnieniu od Gabriela Knighta, tutaj nie da się umrzeć na miliard sposobów *wink*

2. Kathy Rain (Steam)


Mogłabym napisać tutaj to samo, co w przypadku Blackwell, z tą różnicą, że Kathy Rain urzeka dodatkowo swoją bohaterką i pragnieniem rzucenia narracyjnych sieci na nieznane wody. Podoba mi się ten zwrot w indykach, że już nie tylko visual novele poruszają tematy, które typowo w grach się nie pojawiają (a potem uderza Life is Strange i nagle mainstream dziwi się, że istnieje coś takiego jak obyczajówka) i wtedy dostajemy takie coś jak Kathy Rain. Może kilka rzeczy można by tu poprawić, coś dodać i wypuklić, aczkolwiek w kategorii pikselowych przygodówek o pełnokrwistych bohaterach z prawdziwymi problemami staje w ramię w ramię z najlepszymi. Czekam na sequel, bo mój Boże, jak się tutaj należy. Okey-dokey!

3. Along the Edge (Steam)


Along the Edge sprawiło, że zaczęłam się pilniej przyglądać twórczości studia Nova-box i, jak okaże się w dalszej części tej listy, nie był to czas stracony. Sądząc po kolejnych grach, które twórcy mają w planach (lub już wykonali), piszą je ludzie mający mnóstwo historii do opowiedzenia and doesn’t that tingle my dingle! W Along the Edge nie ma wybuchów, strzelania i fabuły pretekstowej. Za to jest kreowanie charakteru, życiowe decyzje oraz dojrzała historia. I dobry feminizm! Along the Edge w tym zakresie jest trochę jak wspomnienie starych przygodówek z ikonami pokroju April Ryan albo Kate Walker, coś, czego mamy dziś jak na lekarstwo w mainstreamie. ... I teraz zrobiło mi się smutno. Pocieszę się więc wspaniałymi tłami oraz kierunkiem artystycznym w tym interaktywnym komiksie i przejrzę newslettera od Nova-box. O, robią, kolejną rysowaną grę o zwykłych ludziach? CU-DOW-NIE.

4. Negligee (Steam)


Negligee to porno z zasadami, a znaczy to tyle, że w sumie mało tu seksu, za to dużo gadania o nim (i związkach), ale nie bójta nic, bo czyta się to fantastycznie. Duża w tym zasługa lekkiej atmosfery oraz sympatycznych postaci. Bardzo łatwo można by skreślić Negligee jako pustą gierkę o bieliźnie, ale Bayonettę też można łatwo skreślić przez randomowe ujęcia jej tyłka i zakrawałoby to na przestępstwo. Historia o ekspedientkach w sklepie z bielizną świata nie uratuje, jednak dla znudzonych dusz, które potrzebują się do czegoś uśmiechnąć i odnowić wiarę w to, że da się jeszcze napisać coś emancypującego w temacie kobiecych zapatrywań na związki i od tego nie oszaleć, a dodatkowo ubrać w koronki - bydzie jak znalazł.

5. Demonheart (Steam) 


No to teraz uderzmy z drugiej strony barykady - półnagie demony! Oooooh yeah, that’s my jam. Lubię, gdy twórcy kochają swoje dzieło, bo wtedy ja tę miłość czuję i pozwala mi to udawać, że wpadłam tu na coś więcej niż samo grzanie jajników. No dobra, przesadzam - Demonheart naprawdę oferuje sobą wciągającą fabułę, rewelacyjny i intrygujący świat przedstawiony, a także mnóstwo emocji. Mamy też wpływ na charakter naszej bohaterki, a decyzje cokolwiek się liczą. I voice acting to muzyka dla moich uszu, Raze, pomanipuluj mną jeszcze trochę. Iiiiii już się zamykam.

6. Henri’s Secret (gra przeglądarkowa)

 
Nie wierzyłam, że cokolwiek, co stworzy Beemoov, firma zajęta aktualnie mordowaniem swojej najbardziej dojnej krowy oraz ogólnie totalnie niezdolna do stworzenia normalnej historii o normalnych wartościach z normalnymi protagonistkami, może być tak dobre i tak... mało patologiczne? Henri’s Secret to typowy romans dla nastolatek, ze zwrotem akcji, który zostaje wytłumaczony już na poziomie trailera, a mimo to w swoim gatunku spełnia się rewelacyjnie. Naprawdę, jeśli chodzi o scenariusz, to tutaj nic nie sprawi, że wyskoczycie ze skarpetek, jednak to ten typ oklepanej historii, w której główne skrzypce odgrywa współczynnik sympatyczności postaci. A te są bardzo słodkie, ciepłe i kurde, przejmuję się nimi! Oczywiście dlatego, że jest to gra dobra, to Beemoov woli się nią nie chwalić, dzięki czemu wsparcie oraz marketing dla Sekretu Henryka były tak małe, że aż nieistniejące, ale za to jest to produkt zakończony i można go przejść w ok. miesiąc. Jeżeli macie ochotę na niezobowiązujący teen romance i nie odstrasza was model smartfonowy czekania na dzienne doładowania, to polecam. EDIT. Aaaaaalbo możecie kupić całość na Steamie. No kto by pomyślał!

7. Blackberry Honey (Steam)


Debaty odnośnie przynależności kinetycznych noweli do gatunku na bok, uwielbiam twórczość ebi-hime, o czym już wspominałam w mojej recenzji Blackberry Honey. I mimo wszystko kinetyczne nowele mają swoje plusy - jako że to prawie serial, to można rozłożyć się na łóżku, kliknąć „auto” i jechane. Blackberry Honey oferuje przy tym homo-pokojówki, urokliwą oprawę graficzną oraz dźwiękową i wyciszającą acz angażującą fabułę. Poza tym chcę być jak Taohua, gdy dorosnę. Myślę, że to dobry wybór na dłuższy zimowy wieczór, gdy nie chce się absolutnie nic poza zatopieniem się w łóżku i rozgrzewającej serce opowiastce i dwóch kobietach próbującym nadać sens swemu życiu w zacofanej społeczności.

8. Shadowrun Returns (Steam)

Jedna z moich zdobyczy, gdy namiętnie wyrywałam (prawie) wszystkie darmówki, jakie oferował Steam, GOG i inne Originy, i cholera, nie żałuję spędzonego przy niej czasu. Mało gram w taktyczne RPG-i, bo jakoś nic ciekawego nie wpada mi w ręce, ale po Shadowrun Returns chyba zainteresuję się tą serią. Kierunek artystyczny tego uniwersum cholernie mi się podoba - z powodzeniem miksuje cyberpunk, tradycję i egzotykę. Fabularnie niespecjalnie jest tu o czym mówić, jednak ożywiają ją barwne i pokręcone postacie. No i gameplayowo gra przedstawia się super, chociaż smuci trochę jej absurdalna krótkość, więc lepiej nie wsadzać wszystkich punktów w Charyzmę, bo i tak tego nie wykorzystacie. Grę spokojnie przejdziecie, ponieważ mi... znaczy KOLEŻANCE, KTÓRA LUBI PAKOWAĆ PUNKTY W CHARYZMĘ się udało, but still. ... Brakowało mi jednej Etykiety do maksa :(

Nie umieszczam na liście jedynki, bo choć spędziłam przy niej miło czas, to jednak ma kilka naprawdę istotnych wad, które tłuką mi się w głowie i nie jestem w stanie przymknąć na nie oka. Za to druga odsłona serii z radością te wszystkie błędy naprawia i jeszcze oferuje nam konkretną rezolutną bohaterkę na otarcie łez. Rozwleczoną fabułę uporządkowano, skupiono się na jednym wątku, który skrupulatnie się rozwija, a oba romanse mają równe prawa i nie wygląda to tak, jakby producent na którymś ze spotkań podsumowujących dotychczasowe prace nad grą zapytał, czy scenarzyści pamiętają, że to dating sim jest, bo on tylko jedną ścieżkę widzi i o co cho. Poza tym to gra z cyklu „feel good”, tak więc jeżeli potrzebujecie pilnie rozgrzania serduszka, to bierzcie się za tę liliową przekąskę.

10. Seers Isle (Steam)

 
To druga gra studia Nova-box, którą ograłam w tym roku i która przypieczętowała mój los w związku z bacznym przyglądaniem się jego twórczości. Pod względem mechaniki oraz prezentacji, Seers Isle jest bardzo podobne do swojej poprzedniczki z wiedźmą w roli głównej. Grafikę utrzymano w konwencji europejskich komiksów, cała otoczka ocieka magią oraz nawiązaniem do tradycyjnych wierzeń (tutaj zgłębiamy wariacje na temat celtyckich mitów), a historia ponownie pozostaje intymna, tym razem skupiając się na rozterkach młodych pretendentów do tytułu szamana. Aby ten cel osiągnąć, wyruszają na tytułową Wyspę Wieszczów (iii da się to przetłumaczyć lepiej), gdzie czekają na nich tajemnicze próby, o których wiedzą tylko tyle, że będą. Każdy z przybyszy ma inne pobudki do podjęcia rękawicy i inaczej zapatruje się na intencje wieszczów, które też nie należą do najbardziej bezpośrednich. Na domiar złego (lub dobrego?), ich decyzjami zdaje się kierować jakieś pośrednie bóstwo zamieszkujące wyspę nie do końca z własnej woli. Jeżeli coś smuci w tej grze, to brak szybszego przewijania, bo choć historia jest wciągająca, to gdy będziecie przechodzić ją piąty raz w celu zdobycia wszystkich achievementów, to szlag was może trafić, gdy przeczytacie po raz kolejny o tym samym evencie. Poza tym Seers Isle to kategoria sztuki w grach wideo i polecam ją każdemu, kto lubi intrygujące historie z domieszką tradycyjnych wierzeń.

11. A Way Out (PS4)

 
Kupiłam A Way Out z ciekawości, bo chciałam przekonać się, cóż to Josef Fares wymyślił w kwestii gier kooperacyjnych. Z drugiej strony zastanawiałam się, ileż mi dane będzie rzeczywiście zobaczyć, ponieważ do dyspozycji do co-opa miałam mojego brata, który należy do tych graczy, dla których „co-op” oznacza tyle co „będę tak bezużyteczny i denerwujący, aż wywalisz pada przez okno”, podnieś ten współczynnik o 20%, jeżeli gra polega na pomaganiu sobie, a nie rywalizacji lub wspólnym rozwalaniu motłochu. Na szczęście Josef Fares przewidział, że mogę grać z młotkiem i zrobił tak dobrą grę, że młotki są bardziej zainteresowane fabułą niż czynnym niewciskaniem promptów i pozwalaniem spadać mi w przepaść za każdym razem, gdy zaistniała taka możliwość. A Way Out to taka kwintesencja męskiego kina, z pościgami, ucieczką z więzienia, strzelaniem się i przyjaźnią między dwoma ziomalami z sąsiadujących cel. Podczas grania byłam pod niebotycznym wrażeniem, jak gameplay wyciska praktycznie wszystko z siebie, nie popadając w dłużyzny i wiecznie oferując coś nowego. Poza tym czoło Vincenta i wspaniały orli nos Faresa Faresa... znaczy, Leo, takie piękne. A finał... O Boże. Trzeba zagrać w tę miniaturkę, bo zapada w pamięć.

12. Spyro: Reignited Trilogy (PS4)

 
Cieszę się z tej ery rimejków, bo mogę się przynajmniej przez trzy dni pocieszyć jak dziecko, przechodząc gry z bohaterami z mojego dzieciństwa (nie, nie z tobą, Lara). No i dobrze przypomnieć sobie, że kiedyś nie w każdej nowości musiał być crafting, otwarty świat, survival i ewentualnie zombie (Lara, idź już stąd). Teraz czekam jeszcze na Medievila i Crash Team Racing w przyszłym roku, z czego tego pierwszego będę przechodziła w pewien sposób na świeżo (nie to co stare Tomb Raidery, które ciągle są fajne w odróżnieniu od takiego Rajza na przykład, wiesz, Lara?), bo w młodości tylko patrzyłam jak mój brat gra i to były pierwsze let’s playe mojego życia, do tego na żywo. W każdym razie remake Spyro podobał mi się bardziej niż Crasha i dlatego tego drugiego nie ma na tej liście, ponieważ za dużo frustracji mnie to kosztowało, by się cieszyć, że mogę grać Coco w prawie każdym etapie. Nie wiem, czy to kwestia konwersji na Switcha, ale Crash Bandicoot N.Sane Trilogy ma pogrzane hitboksy i inaczej wylicza skoki. No dobra, starzeję się i moje najlepsze czasy w CTR są o jakieś piętnaście sekund późniejsze niż pięć lat temu, ale w momencie, gdy piąty raz palę ten sam skok na PIERDZIELONYM TYGRYSKU, chociaż znam ten etap lepiej niż wystrój swojej łazienki, to znaczy, że ktoś coś zmaścił. W Spyro tylko kilka razy wpadłam do dziury podczas lotu, który na pewno by się udał w oryginale, bo smokowi nie chciało się poderwać ogona przy lądowaniu (czy ktokolwiek to betował?!). Serio, jedynka była trudna, ale jednocześnie też sprawiedliwa, więc jeśli wykonywałeś jakiś karkołomny wyczyn, to on na pewno musiał ci wyjść, o ile to nie były pieprzone Tree Tops, ponieważ Tree Tops mogą iść wypchać się dżemem. W każdym razie remake 10/10, zebrałabym połowę orbitek od Huntera, tego durnia, jeszcze raz.

13. Detroit: Become Fangirl (PS4)

 
A w ostatnim miesiącu tego roku Święty Mikołaj przyniósł mi androida lubiącego psy, jego gburliwego partnera i bernardyna~ Zastanawiam się, jak długo fanarty z Connorem, Hankiem i Sumo będą robiły za mój tlen, ale nie narzekam jakoś specjalnie. Doszłam już do momentu, gdy żałuję, że nie istnieje żaden fajny oficjalny merchandising z tej gry, bo kupiłabym sobie na przykład przypinkę z LED-owym światełkiem. Albo koszulkę wzorowaną na snazzy marynarce Connora. Albo figurkę Connora. Ba, w tej chwili jestem tak zdesperowana, że kupiłabym nawet POP-a, a ja nie lubię POP-ów! W tym miejscu chciałabym przeprosić wszystkie nastolatki na świecie, które wyśmiewałam za podkochiwanie się w Sebastianie i Sasuke, bo cholera, chyba już wiem, co czuły. And this feeling is amazing. <3

I tym pozytywnym akcentem kończę moją ultra subiektywną gier, które ograłam w 2018 roku, ale w większości nie pochodzą z 2018 roku. W następnym odcinku podsumowania weźmiemy się za gry, które poraziły mnie swoim wykonaniem, scenariuszem, rażącym brakiem rozwoju postaci albo kolektywnym wszystkim. To ci dopiero będzie przeprawa! Do zobaczenia zatem. I zanim ktoś zapyta, gdzie są screeny... nnnno, będą za tydzień. Kończenie notek chwilę przed wyjazdem to nie jest najlepszy pomysł, możecie mi wierzyć. Łapcie mrugającego Connora, cobyście przestali za dużo o tym myśleć - wiem, że ja już nie myślę! It's super efffective!


Komentarze