Na fali ewolucji mojego niegdyś częstego forumowego pieprzenia na temat fabułek w tych biednych grach wideo, urosło to już do takiej małej tradycji, bym zawsze po ograniu „prawdziwego” otome rodem z wielkiego japońskiego studia tworzyła przegląd jego ścieżek. Dziś padło – niezaskakująco – na niedawno zrecenzowane przeze mnie Piofiore, w którym główny gimmick przedstawia się tak, że albo zostajemy kobietą mafii (przeważnie) albo przed nią uciekamy (to rzadziej), jest niebezpiecznie, pościgi i postrzały, a w tle rozwija się głębsza intryga. Jak wspomniałam w poprzednim tekście, gra skupia się w większym stopniu na fabule niż romansach i zaryzykuję stwierdzenie, iż czasem sposób, w jaki dany scenariusz ugryzie swój kawałek, może zaważyć na waszym odbiorze ścieżki bardziej niż kontakty z głównym bishem. Jednocześnie należy też wspomnieć, że wyjątkowo mało frustracji wiąże się z charakterem naszego awatara. Liliana to naprawdę solidnie napisana bohaterka i o ile nie skreślisz jej na dzień dobry, bo nie rozwala wszystkich serią z karabinu albo laserem z oczu, to naprawdę da się z nią zaprzyjaźnić i właściwie nie przypominam sobie momentu, w którym wkurzyłaby mnie jakimś wybitnie głupim/naiwnym/patologicznym zachowaniem. W tej tyradzie zmierzam do tego, że o wyglądzie dzisiejszego rankingu zadecydował głównie poziom satysfakcji odczuwany na widok zmagań heroiny i jej haremu z kartami rozdanymi przez mafijny los. Panowie owszem dzielą się na fajnych i mniej fajnych, aczkolwiek nikt tu nie jest wybitnie wkurzający do chęci rzucenia Switchem o ścianę. Za to okoliczności stanowiące tło dla kiełkującego uczucia… nnnooo, może też nie zagrażają waszej konsoli, ale powiedzmy, że niektórzy pretendenci do ręki Liliany mają w tym aspekcie lepszy start. Bez przedłużania zatem – oto mój ranking głównych ścieżek z Piofiore: Fated Memories. Oczywiście spoilerów na potęgę, czujcie się ostrzeżone.
5. Nicola Francesca
Ścieżka, która od lat osiemnastu jest wszędzie tam, gdzie nie powinna.
To jedna ze ścieżek, na którą trzeba sobie zasłużyć zaliczeniem przygody u Falzonów, i jest ku temu dobry powód – mianowicie jest w niej tyle fabuły, iż zanim do niej przejdziemy, miło byłoby mieć jakiś ogląd sytuacji. Orlok to wysłannik Kościoła – i to nie byle jaki! Trenowany od małego jako uszy, oczy, a także każąca ręka sprawiedliwości biskupów, dostaje za zadanie śledzić i chronić Lilianę z oddali podczas jej kościelnego życia codziennego. Oczywiście cały misterny plan idzie wy już wiecie gdzie, gdy fabuła zaczyna nabierać rumieńców i napadniętą dziewczynę ratuje Orlok, aby tym samym zacząć najbardziej frustrującą ścieżkę gry. Dużo osób lubi ten route i nie dziwię im się – sporo tu emocji, potrafi być strasznie przykra i poznajemy podczas niej tę ciemną stronę walki o burlońskie relikwie. Ja przechodziłam ją jako czwartą, bo taka była jej preferowana kolejność w walkthrough, który trzymałam na kolanach i… Ech. O ile rozumiem tę decyzję ze względów fabularnych, o tyle już same interakcje z Orlokiem i to, jak wygląda nasza walka o informacje na temat czegokolwiek, doprowadzały mnie do częstego wzdychania ze zniesmaczenia. Widzicie, choć w każdym poprzednim scenariuszu przegranym aż do tego momentu mafiozi przeważnie nie chcieli za dużo mówić o swoich planach, to z biegiem czasu w ten czy inny sposób i tak Liliana dowiadywała się czegoś i miała szansę na to zareagować. Tego poczucia kontroli nie ma w ogóle w ścieżce Orloka i pewnie w innych okolicznościach doceniłabym tę zmianę klimatu. Niestety nasz obrońca od dziecka wychowywany był w niezawisłej wierze do biskupa von Rosberga, głównego gracza w burlońskich szachach, więc naturalnie nie kwestionuje on niczego, co nakazuje mu Kościół, ani tym bardziej nie zadaje pytań. Właściwie niespecjalnie następuje jakakolwiek ewolucja w tym podejściu, a jeśli już, to o wiele za późno (i wtedy wpadają bad endy) i jedyny rozwój, jaki u Orloka obserwujemy, to narodziny uczucia do Liliany, pierwszej osoby, z którą normalnie (w ogóle?) rozmawia. To jednak o wiele za mało w obliczu tego, co się w tej ścieżce wyrabia. Główną intrygą tego scenariusza są polityczne gierki między Lao Shu a Kościołem. Okazuje się, że ta druga organizacja wynajęła chińską mafię, odizolowaną od boskiej historii miejscowych rodzin, aby znalazła miejsce ukrycia relikwii i „zabezpieczyła” Key Maiden. W międzyczasie obydwie strony zaczynają kombinować na potęgę tak, by zrobić w bambuko tę drugą i zawłaszczyć wszystkie wpływy dla siebie. Lao Shu wbrew zaleceniom biskupa von Rosberga podaje do wiadomości publicznej świętą rolę Liliany, by potem zrobić z niej oszustkę, która nabrała ludzi na zbieranie datków. Kiedy biskup przyjeżdża do Burlone i zauważa, w jaką kabałę wpędził się wchodząc w układy z wcale nie podejrzaną organizacją obliczoną na własny zysk, łapie się za głowę i stwierdza, że najlepiej będzie uczynić z Key Maiden kozła ofiarnego i spalić na stosie, po czym zamieść cały incydent pod dywan i szukać relikwii na własną rękę. Orlok dosłownie rozumie rozkaz „chroń dziewczynę za wszelką cenę”, więc po tym, jak każda inna mafia z Kościołem na czele nagle chce zabić Bogu ducha winną Lili, która rzekomo oszukała niewinnych mieszkańców Burlone i wystawiła tym samym kontrolujące miasto rodziny na pośmiewisko, zaczyna ciągać ją po szemranych miejscach w nadziei, że uda im się uciec albo sytuacja się poprawi. Jako że nasz obrońca ze względu na swój brak obycia w świecie jest w stanie zaproponować nam wyłącznie wyjścia krótkoterminowe, to prawie każda odnoga tej ścieżki kończy się wymordowaniem połowy obsady i nakręcaniem kręgu zemsty. Dante mści się za zabicie ojca (bo to Orlok zrobił na zlecenie Kościoła) i stłamszenie imienia Falzonów; Gilbert mści się za całokształt; Yang mści się dla hecy, bo wreszcie dzieje się coś ciekawego. Ostatecznie ten route najlepiej nazwać otomową odpowiedzią na powiedzenie „ślepy prowadził kulawego”, bo tak to właśnie wygląda – nasz luby prowadzi nas od meliny do meliny w nadziei, że uchroni tym bohaterkę od śmierci, zabijając każdego na drodze, gdy zaczyna robić się gorąco (a to dzieje się wcale często), a Lili próbuje zaoferować chłopakowi chociaż tę odrobinę ciepła w złym i okropnym świecie mafijnych porachunków. No więc nie pamiętam dobrego zakończenia Orloka, ale najlepsze polega na tym, że uciekinierom pomaga Emilio – postać z kategorii deus ex machina, która pracuje niby dla Kościoła, ale najprawdopodobniej jest jakimś świętym czy aniołem i robi, co mu się żywnie podoba. Wskazuje dzieciom klasztor w zasiedmiogórogrodzie z dala od Burlone, gdzie mają „odkupić swoje grzechy”, czyt. żyć w spokoju i szczęśliwości. Napisałam „najlepsze”, ponieważ nasz wpływ na to, co się akurat dzieje, ogranicza się do czekania na jakąś zbawczą moc (w przypadku Emilia wręcz dosłownie), która wskaże naszym dwóm niedojdom drogę i zwłaszcza gdy ogrywasz ten route jako czwarty, odczuwasz pełen bagaż frustracji związany z tym rozwiązaniem.. Bad ending jest za to niezwykle wesolutki: Orlok przegrywa walkę z Dantem, zanim on i Liliana spotykają Emilia, co kończy się zrobieniem z dziewczyny seksualnej niewolnicy w zamian za wynajęcie chłopakowi półgwiazdkowego pokoju w celi pod posiadłością Falzonów. A, i podcięcie mu ścięgien, żeby żaden głupi pomysł nie wpadł mu do głowy. Japonia i jej dziwaczne zapędy uderzają tutaj na pełnej, ponieważ jak wspomniałam w recenzji, najgorsze zakończenia w Piofiore dostają swoje własne dwa rozdziały (albo jeden), aby usprawiedliwić tragiczny rozwój wydarzeń. W tym przypadku prawie cały bad ending skupia się na nakreśleniu roli von Rosberga i w mniejszym stopniu Dantego w Maidengate, a także dowiadujemy się, że biskup jest tak naprawdę ojcem Orloka i zrobienie z niego maszyny do zabijania na każde skinienie Kościoła to był jedyny sposób, by mieć go przy sobie, ale to tajemnica, bo wiadomo, nic o tym nie słyszałyście. Aha, i złe zakończenie daje jedyny obrazek z całusem z Orlokiem, więc jeśli jesteś fanką shot, to przykro mi, nie mam dobrych wieści. Cały „romans” opiera się z grubsza na traktowaniu chłopaka przez Lilianę jak młodszego brata i to też w jakiś sposób podsumowuje tę ścieżkę. Rzeczywiście bardziej wygląda to na niesprawiedliwą walkę dwojga dzieci ze światem okropnych dorosłych niż angażującą historię o samostanowiących o sobie jednostkach.
Prawda w grach komputerowych, odcinek 29.
Gilbert to już totalnie ścieżka na którą trzeba sobie zasłużyć, ponieważ odblokowuje się dopiero wtedy, gdy przejdziesz wszystkie inne, zdobywając przy tym najlepsze albo dobre zakończenie (więc nie ma lipy). Dlaczego akurat ta? Cóż, dobre pytanie – mi się wydaje, że już trochę brakło pomysłu na tę postać, więc połowa route’u zazębia się z Finale, specjalną szóstą ścieżką, która zbiera wszystkie postacie na jedną wspólną przygodę, a poza tym dorzuca Lilianie nowego adoratora, dlatego trudno powiedzieć, na czym tak naprawdę mamy się tu skupić. Jeżeli dodatkowo gracie od razu po Orloku, to widać, że ten scenariusz wpadł tutaj na otarcie łez, bo Gilbert to chyba najnormalniejsza opcja romansowa w całej grze. Rodzina Visconti zaczynała jako odłam Falzone, który powstał po kłótni odnośnie zasadności posiadania wyłącznie czystej włoskiej krwi jej członków. Siłą rzeczy więc ta organizacja niespecjalnie przejmuje się tradycjami, stawiając na lojalność wynikającą z osobistych przekonań, a nie rodowej dumy. Gilbert stanowi pomnik tych cech i jest wiecznie uśmiechniętym lekkoduchem, który zna wszystkich po swojej części miasta, regularnie się tam przechadzając, flirtując i urządzając sobie pogaduszki z mieszkańcami, jak gdyby wcale nie był głową morderczej organizacji. I tak też wygląda ścieżka Redforda – głównie chodzimy z nim na lody, wycieczki, do kasyna i do portu, podziwiając jego prawość i towarzyskość, a w międzyczasie w tle rozgrywa się intryga z praniem brudnych pieniędzy i próbą zrzucenia tego na Viscontich. Poza tym… No poza tym to musiałam sobie włączyć streszczenie u kogoś innego, bo nie pamiętałam, co tu się do cholery działo, tak pasjonująca jest ścieżka Gilberta. Ciekawy zabieg, jaki tu zastosowano, to zrezygnowanie ze zwyczajowego naparzania się między rodzinami mafijnymi. Drama z dopuszczeniem do obiegu lewych banknotów odbija się na wszystkich, więc każda frakcja pragnie szybkiego zażegnania konfliktu. Minusem tej sytuacji jest fakt, że ponownie obcina to czas antenowy spędzany z Gilbertem – tu najbardziej scenariusz wypycha z pierwszego planu romans, a w tle dzieje się tak wiele na każdym froncie, że musisz uwierzyć w zasadność końcowych scen romantycznych na słowo honoru. A szkoda, bo endingi są naprawdę słodkie i chemia między Lili i Redfordem iskrzy aż miło. Ostatecznie wydaje się, że ten route miał odpowiedzieć na pytanie, kim do cholery jest Direttore, tajemnicza postać w masce, która użycza capo swojego kasyna na miejsce schadzek, a smalenie cholewek do Gilberta wpadło tu trochę z braku laku. I chciałabym tu móc napisać coś więcej na temat tego rołtu w odniesieniu do jego głównego bisha, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafię. Smutno.
2. Dante
Mizianie kotka, +200 do "mój ci on".
I tu dzieją się rzeczy nieopisane, ponieważ Dante to w pewnym sensie True Route, a przynajmniej na pewno jest poster boyem całej gry. Jeżeli regularnie czytacie te rankingi, to wiecie, że ja przeważnie nie lubię głównych bohaterów otomców, bo wybitnie nie pokrywają się z moim fujoshi-simpowym gustem. A tu niespodzianka, ścieżka Dantego była naprawdę kochana, głównie ze względu na to, jak nieszablonowa jest to postać w stosunku do tego, co przeważnie dating simy nam prezentują. Kiedy Nicola zabiera nas do domu Falzonów dla ochrony, Lili bierze sprawy w swoje ręce – nie będzie czekać, aż coś się wydarzy, ona ucieknie od mafii i wróci do kościoła szukać odpowiedzi! Dziewczyna próbuje spuścić się z balkonu po linie utworzonej z pościeli, co idzie tak dobrze, jak sobie to wyobrażacie. Na szczęście wracający z mafijnej wywiadówki Dante łapie niedoszłą nieboszczkę w locie i tak zaczyna się ten romans dwóch pierdół. Bo okazuje się, że capo JEST trochę pierdołą – nigdy nie na tyle, by zrobić z tej postaci parodię samej siebie ani nawet nie na skalę głównej cechy charakteru, ale gdzieś to w chłopaku pozostaje i w najurokliwszych scenach dochodzi do głosu. Historia tutaj to taki answer route odnośnie roli Key Maiden – dokładnie dowiadujemy się, dlaczego to właśnie Falzone muszą ją chronić i o co dokładnie chodzi z tym całym kluczem. Mianowicie dawno, dawno temu, gdy do Burlone zawitali pierwsi misjonarze, stworzyli oni organizację odpowiedzialną za dbanie o wiarę boską oraz religijne instrumenty. To byli pierwsi Falzone, którzy z biegiem czasu wyewoluowali w mafię, ale ich związek z Kościołem pozostał niezmienny. Ogólnie nie zastanawiajcie się nad tym za długo, ponieważ jak każde ujęcie chrześcijaństwa w japońskiej popkulturze, i to ma z wiarygodnością wspólnego tyle, co teorie na temat płaskości Ziemi. Na terenie Burlone ukryta została relikwia, jednak aby do niej dotrzeć, Key Maiden i obecna głowa rodziny z jej czystą krwią w żyłach muszą się połączyć. I tak, to oznacza, że ona jest kluczem, a on zamkiem, to w pewnym sensie niezwykle progresywne, ale nad tym też nie myślcie za długo, ja na pewno tego nie robiłam, just accept it. W każdym razie route polega na tym, że ponownie wszyscy chcą zawłaszczyć sobie Lilianę i jej moce, więc Dante najpierw trzyma ją w swojej wypasionej willi, ale gdy ta zostaje zinfiltrowana (willa, nie Lili – to później, am I right or am I right), to nasze gołąbeczki zmykają do innego, mniej rzucającego się w oczy gniazdka. No i tak docierają się między sobą, w międzyczasie dowiadując się, że capo lubi kotki, woli słodzić kawę oraz totalnie nie potrafi w kobiety, and that’s like totally awwww. Największy hit tej ścieżki następuje wtedy, gdy okazuje się, że Liliana ma spust do alkoholu jak prawdziwa Europejka, a Dante nie i ohohoho, jak ja lubię takie głupoty. Podobno dzieje się w ciągu tej ścieżki jakaś fabuła – między innymi mocno naparzamy się z Lao Shu o coś tam – ale szczerze powiedziawszy tutaj poza rozwinięciem roli Key Maiden i słodkimi scenkami z ultra-poważnym mafiozem, który wcale nim nie jest, to niewiele utknęło mi w pamięci. Przysięgam, następnym razem nie będę grać w jedno otome przez pół roku, tylko przejdę na raz i zrobię ranking na gorąco, naprawdę. Ostatecznie jednak pamiętam, że wątek z relikwią nie doczekuje się jakiegoś super rozwiązania, pomimo iż stanowi główną oś fabularną ścieżki. Czuć, że na koniec dnia to tylko przyczynek, by tropu „miłości zapisanej w gwiazdach” stało się za dość (bo wpadają tu też zakochania od pierwszego wejrzenia na kościelnym ganku w wieku przedszkolnym) i jeżeli kręcą cię wszelkie mirakuru romansu, to powinnaś być zadowolona.
1. Yang
To jest ten moment, gdy zaczynam się ostro tłumaczyć z moich decyzji życiowych oraz wpadam w zadumę nad tym, jak czasami los potrafi płatać igle. No więc Yang to tutejszy trash boi, ten sam tier co wszystkie toumy zamykające w klatkach, a mimo to JEZU, jak ja lubię gościa. Sprawiedliwie muszę jednak zaznaczyć, że najbardziej błyszczy w ścieżkach, w których współpracuje z resztą obsady. Czemu? Pamiętacie wszystkie trigger warningi z recenzji? Well, większość z nich odnosi się do ścieżki Yanga, bo tutaj już nikt nie udaje, że mafia jest fajna i postępowanie Lao Shu, któremu chiński wódz zawiaduje, jasno ten fakt przekazuje. Wątek niewolnictwa seksualnego i handlu ludźmi hasa tu sobie w najlepsze, Lili co i rusz może wylądować w endingu, w którym nudzi się Yangowi i zostaje oddana jego ludziom na pożarcie, a on sam jest… cóż, trash boyem, więc tego no. Tych rzeczy naturalnie nie oglądamy, gdy nie stoimy do nich na czele kolejki, a też skupiamy się wtedy przeważnie na najlepszych cechach przywódcy Lao Shu. Czemu więc jego route zawdzięcza sobie pierwsze miejsce w tym rankingu? Ponieważ stanowi totalną antytezę ścieżki Orloka i do pewnego stopnia także Nicoli. Cechą, która na Yangu robi największe wrażenie, jest Mądrość i w tej grze to nie jest takie tam sobie pieprzenie, bo reszta bishów dostała bardziej „prawe” cechy jak Szczerość, Zaufanie albo inne pierdoły, i coś trzeba mu było dorzucić. Na tej ścieżce nie tylko możesz grać inteligentnie, ale MUSISZ to robić, aby osiągnąć najlepsze efekty. Bo Yang to totalnie zblazowany degenerat – połowa intryg i co bardziej zakręconych wątków dzieje się, ponieważ facetowi się nudzi i nieważne, kto ucierpi, byleby się działo. Dlatego jego zainteresowanie Lilianą uzależnione jest od tego, jak dobre wrażenie na nim zrobi, czy to szybkością łączenia faktów, czy zdolnością kombinowania, czy wolą przetrwania. I po obu stronach ujęto to niezwykle sprawiedliwie – najwyżej punktowane są te dialogi, w których Lili wyciąga własne wnioski, snuje podejrzenia i stawia się Yangowi, słowem masz mieć kręgosłup moralny (choćby nagięty, bo mafia), ale masz mieć, bo inaczej spadaj na drzewo, bad end czeka. Jednocześnie dobrze wygląda tu rosnące zainteresowanie dziewczyną. Choć Yang nie musi jej nic mówić, to jeżeli wykazujemy się inicjatywą oraz umiejętnością łączenia faktów, to wtedy niczego przed nami nie ukrywa, w późniejszych rozdziałach nawet uwzględniając naszą obecność przy snuciu planów. Nie będę wam tu ściemniać – najbardziej lubię tę ścieżkę, bo mogę grać praktycznie sobą i odnosi to rezultaty. Daje mi ona od cholery satysfakcji, zwłaszcza że to tutejsza odmiana god mode. Yang to mega przekoks, który ma każdego na hita, góra dwa; w burlońskich szachach jest wiecznie trzy kroki przed wszystkimi; prawie z nikim się nie układa, bo po prostu nie musi, to scenariusz musi udowodnić, że akurat trzeba. I robi to w tak nienachalny sposób, że rany boskie, ten power trip byłby lepszy tylko wtedy, gdyby to Liliana robiła te wszystkie rzeczy i była Bayonettą. Podoba mi się też konsekwentność jego endingów. Najlepszy to oczywiście happy end z przytupem, Liliana buja się z chińską mafią, chociaż tutaj deklaracje nie padają, bo Yang społeczną aparycją plasuje się gdzieś pomiędzy śpiącym tygrysem a przyczajonym grzechotnikiem. Dobry za to pokazuje, co się dzieje, gdy facet wyłącza mózg i włącza serce – wielka śmierć w imię miłości na kolanach Liliany, a dziewczyna żyje długo i nieszczęśliwie, zamiatając główną nawę. W złym zakończeniu z kolei Yang udaje kochanka ze snów bohaterki, co robi tylko po to, by w kluczowym momencie rzucić ją w ramiona Dantego i przebić ich oboje mieczem. Podoba mi się ten triumwirat, bo dobrze pokazuje każdą możliwą ścieżkę rozwoju tego uczucia („uczucia” w zakończeniu złym), a ja lubię, gdy wszystkie psychologiczne sznurki zostają porządnie pociągnięte. Fabuła gra tu trochę drugie skrzypce, głównie dlatego, że route Yanga polecany jest jako drugi. Podobnie jak u Nicoli, tu też mało dowiadujemy się o głównej intrydze, skupiając się na wewnętrznych niesnaskach z jednym z oficerów Lao Shu, ale dzięki temu odpowiednio sporo czasu poświęcono na rozwój relacji między bohaterami. Jestem w pełni świadoma, że mnóstwo osób odbije się od tej ścieżki i naprawdę mnie to nie zdziwi. Dla mnie była cholernie odświeżająca i jestem pod wrażeniem, bo Yang to kawał wielowymiarowego trash boya. Kto by pomyślał, że tak się da.
Ostatni route, którego zdecydowałam się nie uwzględniać w stawce, to Finale, gdzie motywem przewodnim jest współpraca całej obsady, aby pozbyć się problemu brudnych pieniędzy rozprowadzanych po mieście przez nieznane źródło. Jako że to w połowie wspólna przygoda, a w połowie objaśnienie genezy Direttore, nie czuję się zobowiązana uwzględniać jej w rankingu. Zwłaszcza że w całym tekście do tego momentu wspomniałam o tej postaci raz – w innych scenariuszach pojawia się ona jako tajemnicza osoba bez imienia i fabuła nigdy się na niej nie skupia aż do ostatniego route’u Gilberta (wiadomo) i naturalnie to tutaj należy szukać źródła fałszywych bilonów. Za całym przedsięwzięciem stoi zemsta na każdym i jego psie, ponieważ dawno temu, za czasów taty Dantego, do posiadłości Falzonów zostaje sprowadzone rodzeństwo Chloe i Ritona. Dziewczyna okazuje się ówczesną Key Maiden, a od tego tytułu uderza jej trochę do głowy. Chociaż Papa Falzone ma żonę, Chloe uważa siebie za jego prawowitą kochanicę (bo wiecie, klucz i zamek, wink wonk). Ostatecznie dziewczyna z szaleństwa popełnia samobójstwo, co potwierdzają nie tylko mafijne śledztwa, ale także policyjne zapiski. Riton jednak wierzy w zabójstwo, dlatego po latach przyjmuje imię Henri, a potem zostaje Direttore kasyna i tak zaczyna pędzić swój misterny plan, by zniszczyć całą mafię, Burlone i w ogóle wszystko. Ten wątek ma dwa główne zakończenia: bimbamy się ze znajomymi bishami, ale ostatecznie możemy zadecydować, czy wybaczymy/zakochamy się w udręczonym Henrim i uciekniemy z nim hen, czy uratujemy Burlone, odtworzymy status quo i będziemy mieszkać dalej wesoło w kościele. Nawet nieźle przedstawia się ten wątek romansowy, choć zawiązuje się głównie w co jakiś czas pojawiających się rozmowach Ritona z Lilianą, próżno szukać tu jakiegoś docierania się i ten wybuch wielkiego uczucia to bardziej taki trop z cyklu „ale ja widzę w tobie dobro i pomogę ci je odnaleźć”. Da się w to jednak uwierzyć, aczkolwiek biorąc pod uwagę niestandardowość tej ścieżki, to nie do końca można ją postawić w jednym rzędzie z innymi. Chociaż dzieli czas antenowy z Gilbertem, to mimo wszystko capo Viscontich dostaje te sceny obyczajowe z Lilianą; Henri z kolei to festiwal angstu i przebaczania, który niewiele ma wspólnego z ciągiem przyczynowo-skutkowym.
I to już koniec mojej opinii na temat Piofiore. Czuję, że jest on najbardziej chaotyczny ze wszystkich, za co gorąco przepraszam i posypuję głowę popiołem. Źle zrobiłam, że tyle zwlekałam z tym tekstem – tutaj fabuły i wątków jest od groma, co nie pomaga w ich zapamiętywaniu na dłuższą metę. Mam nauczkę na przyszłość oraz nadzieję, że mimo wszystko miałyście trochę frajdy z czytania tego tekstu. Piofiore posiada kontynuację (nawet nie fandisk, tylko pełnoprawny sequel!), którą zamierzam ograć… Ale najpierw muszą ją przetłumaczyć na angielski, co może się nie wydarzyć, bo niezbadane są wyroki licencyjne. Trzymajmy kciuki, bo słyszałam, że Yang ma tam znowu najlepszy wątek, może tym razem nie będę musiała się tłumaczyć z jego lubienia.
Ostatni route, którego zdecydowałam się nie uwzględniać w stawce, to Finale, gdzie motywem przewodnim jest współpraca całej obsady, aby pozbyć się problemu brudnych pieniędzy rozprowadzanych po mieście przez nieznane źródło. Jako że to w połowie wspólna przygoda, a w połowie objaśnienie genezy Direttore, nie czuję się zobowiązana uwzględniać jej w rankingu. Zwłaszcza że w całym tekście do tego momentu wspomniałam o tej postaci raz – w innych scenariuszach pojawia się ona jako tajemnicza osoba bez imienia i fabuła nigdy się na niej nie skupia aż do ostatniego route’u Gilberta (wiadomo) i naturalnie to tutaj należy szukać źródła fałszywych bilonów. Za całym przedsięwzięciem stoi zemsta na każdym i jego psie, ponieważ dawno temu, za czasów taty Dantego, do posiadłości Falzonów zostaje sprowadzone rodzeństwo Chloe i Ritona. Dziewczyna okazuje się ówczesną Key Maiden, a od tego tytułu uderza jej trochę do głowy. Chociaż Papa Falzone ma żonę, Chloe uważa siebie za jego prawowitą kochanicę (bo wiecie, klucz i zamek, wink wonk). Ostatecznie dziewczyna z szaleństwa popełnia samobójstwo, co potwierdzają nie tylko mafijne śledztwa, ale także policyjne zapiski. Riton jednak wierzy w zabójstwo, dlatego po latach przyjmuje imię Henri, a potem zostaje Direttore kasyna i tak zaczyna pędzić swój misterny plan, by zniszczyć całą mafię, Burlone i w ogóle wszystko. Ten wątek ma dwa główne zakończenia: bimbamy się ze znajomymi bishami, ale ostatecznie możemy zadecydować, czy wybaczymy/zakochamy się w udręczonym Henrim i uciekniemy z nim hen, czy uratujemy Burlone, odtworzymy status quo i będziemy mieszkać dalej wesoło w kościele. Nawet nieźle przedstawia się ten wątek romansowy, choć zawiązuje się głównie w co jakiś czas pojawiających się rozmowach Ritona z Lilianą, próżno szukać tu jakiegoś docierania się i ten wybuch wielkiego uczucia to bardziej taki trop z cyklu „ale ja widzę w tobie dobro i pomogę ci je odnaleźć”. Da się w to jednak uwierzyć, aczkolwiek biorąc pod uwagę niestandardowość tej ścieżki, to nie do końca można ją postawić w jednym rzędzie z innymi. Chociaż dzieli czas antenowy z Gilbertem, to mimo wszystko capo Viscontich dostaje te sceny obyczajowe z Lilianą; Henri z kolei to festiwal angstu i przebaczania, który niewiele ma wspólnego z ciągiem przyczynowo-skutkowym.
I to już koniec mojej opinii na temat Piofiore. Czuję, że jest on najbardziej chaotyczny ze wszystkich, za co gorąco przepraszam i posypuję głowę popiołem. Źle zrobiłam, że tyle zwlekałam z tym tekstem – tutaj fabuły i wątków jest od groma, co nie pomaga w ich zapamiętywaniu na dłuższą metę. Mam nauczkę na przyszłość oraz nadzieję, że mimo wszystko miałyście trochę frajdy z czytania tego tekstu. Piofiore posiada kontynuację (nawet nie fandisk, tylko pełnoprawny sequel!), którą zamierzam ograć… Ale najpierw muszą ją przetłumaczyć na angielski, co może się nie wydarzyć, bo niezbadane są wyroki licencyjne. Trzymajmy kciuki, bo słyszałam, że Yang ma tam znowu najlepszy wątek, może tym razem nie będę musiała się tłumaczyć z jego lubienia.
Na samym początku muszę powiedzieć, że trochę mnie bawi główne założenie tej gry, bo mam tu mocne Dan Brown vibes, ale cóż, kuriozalna premyza na papierze czasem sprawdza się w praktyce, a skoro twierdzisz, że gra się w to przyjemnie, to w kwestii otome polegam na Twym zdaniu ;)
OdpowiedzUsuńEj, podoba mi się route Nicoli, głownie dlatego, że ja podczas grania w ML przekonałam się, że w otomcach intryga pasjonuje mnie znacznie bardziej niż romanse - furda motyle w brzuchu, ja chcę motyw głębokiej (najwyraźniej aż ZA głębokiej i zahaczającej o toksyczność) męskiej przyjaźni!
"W najlepszym i dobrym zakończeniu Dante w końcu bierze Nicolę po jego ekscesach na stronę, tłumacząc mu, że już nie jest małym chłopcem i choć ciężar władzy przytłacza, to chce go nieść i każe koledze zająć się czymś innym – na przykład tą słodką blondyneczką" - o lol, i teraz wyobraziłam sobie po tym opisie Nicolę jako taką postać z kreskówki siejącą zamęt i zniszczenie i Dantego patrzącego na to z coraz większą rezygnacją. "Muszę go czymś zająć, muszę go...O, co my tu mamy? Noo, takie mocne 6/10, ale może wystarczy, żeby odwrócić jego uwagę".
"Lili zgadza się na to z nadzieją, że uda jej się jakoś faceta „naprawić”" - cóż, tyle dobrego, że to przynajmniej bad ending, większość powieści YA zapewne uznałoby to za wysoce romantyczne.
"Yang mści się dla hecy, bo wreszcie dzieje się coś ciekawego" - oho, coś czuję, że to byłoby moje wirtualne zwierzę totemiczne (uwielbiam grać trybem Chaotic Evil, zapewne w ten sposób moja jaźń odreagowuje fakt, że w rzeczywistości nie umiem nawet odpowiedzieć niegrzecznie pikselowemu ludzikowi, bo nie chcę mu zrobić przykrości).
"co kończy się zrobieniem z dziewczyny seksualnej niewolnicy w zamian za wynajęcie chłopakowi półgwiazdkowego pokoju w celi pod posiadłością Falzonów. A, i podcięcie mu ścięgien, żeby żaden głupi pomysł nie wpadł mu do głowy." - ...chyba nie rozumiem tego układu.
"głównie chodzimy z nim na lody, wycieczki, do kasyna i do portu, podziwiając jego prawość i towarzyskość, a w międzyczasie w tle rozgrywa się intryga z praniem brudnych pieniędzy" - jak nic krewny Tracza! Już wiem, że to byłby mój ulubiony route!
"słowem masz mieć kręgosłup moralny (choćby nagięty, bo mafia), ale masz mieć, bo inaczej spadaj na drzewo, bad end czeka." - spełniony koszmar 90% protagonistek YA, lubię to.
W próbie przypomnienia sobie tych wszystkich zawiłości fabularnych, wlazłam na reddita tej gry, gdzie sporo osób krytykowało główny wątek religijny, że nieprawdopodobny, nie ma sensu i wogule gupie. Moja reakcja to "co tam, pierwszy raz gracie w japońską grę"? Znaczy, pewnie, można policzyć to Piofiore jako zarzut (tam nawet w którejś ścieżce ktoś wychodzi z tezą, że Jezus nie wstąpił do nieba po zmartwychwstaniu, bo nie był istotą boską, tylko najbardziej charyzmatycznym przedstawicielem misjonarzy czy nawet nie istniał - w każdym razie zasugerowano, że całe istniejące status quo oparto na kłamstwie), ale wychodzę z założenia, że jak już obcujesz z popkulturą Kraju Kwitnącej Wiśni, to raczej wiesz, że ona większość mitologii, historii czy religii traktuje jak piaskownicę do zabawy, więc najlepiej machnąć ręką i nie oglądać się za siebie.
UsuńNo u Nicoli nie ma za bardzo intrygi, chyba że uważasz za nią jego kolejne zdrady i misję, z której robi taką tajemnicę, że gdy w końcu ci mówi, że robi to wszystko dla swojego psiapsióła, to zastanawiasz się, po co było się tak krygować. Jako że prawie nic się tu nie dzieje, to scenariusz dorzuca jeszcze yandere-policjanta, który Nicoli szczerze nienawidzi (bo raz mu tam coś odpyskował na ulicy i należy do mafii, chociaż do Gilberta czy Dantego już tak nie startuje) i to jest finałowy antagonista tej ścieżki, bo chce "uratować" świętą Lilianę z rąk okropnych kryminalistów. ... Ten bad end był chyba jeszcze bardziej przerażający niż oficjalny bad end Nicoli.
Przyznaję się, że w Finale kwiczałam za każdym razem, gdy Yang się odezwał, bo to były murowane great times. Przepraszam.
Orlok to największy przekoks zaraz po Yangu, więc aby nie uciekł, Dante zastosował pewne "środki zaradcze". Ogólnie układ opiera się na tym, że Falzone ich obojga nie zabije, ale dalej się zemści, dręcząc ich do końca ich dni (super deal). W każdym razie Liliana czeka na odpowiednią chwilę, gdy Dante śpi i wymyka się do lochów, bo oczywiście przechodzi jej przez myśl, aby zwiać z tego fantastycznego hotelu, ale oto Orlok nie umie chodzić, a bez jego ósmym danie w rozwalaniu ludzi nie dadzą rady nic, więc ratunku nie ma, wszyscy sczeźniemy w piekle.
No to Finale to byłby twój ulubiony route, ponieważ Gilbert nie ma nic wspólnego z produkowaniem fałszywek, to Direttore/Henri para się tym dumnym procederem :D