Najgorsze (lub najbardziej rozczarowujące) gry, w które zagrałam w 2018 roku



Na tej liście nie pojawią się m. in. takie sławy jak Fallout 76, Metal Gear SurviveAgony, The Quiet Man, Super Seducer, We Happy Few. A to oznacza, że jest to jednocześnie lista hipsterska. EDIT. Skriny są, trailery są, nawet analiza się znalazła.

No więc widać, że mam urlop, ponieważ w odstępie kilkudniowym pojawia się następny wpis. I będzie również widać, że nie mam dostępu do swojego centrum dowodzenia, gdyż ponieważ brak screenów. Co prawda i tak musiałabym parę ukraść z internetu (tak jak obrazek ze wstępniaka podpierdzieliłam kiedyś z czyjegoś tumblra - na szczęście jest podpisany), bo nie posiadłam jeszcze sztuki robienia zrzutek na PS4, co zapewne jest banalne, ale ja nie potrafię nawet wrzucić Twittera na Bloggera, ponieważ Bóg stwierdził, że dodawanie mi więcej przymiotów niż ten miliard, który już posiadam, byłoby ostrą przesadą i weź tu handluj z tym. W każdym razie tak jak obiecałam, przedstawiam wam listę gier, które najbardziej mnie rozczarowały lub po prostu zniesmaczyłam się dalece, grając w nie. Szczerze powiedziawszy, nie znajduje się w tej stawce tytuł, który byłby totalnie do bani (jak Fallout 76, the gift that keeps on taking), bo to jednak sztuka stworzyć coś takiego, tak więc przepuście sobie zawarte tu tytuły przez filtr subiektywizmu. Podobnie jak w przypadku najlepszych tytułów, tak i te ułożone są chronologicznie, tj. kolejnością, w której w nie zagrałam w ciągu roku. I to już chyba ostatnia informacja tonem wyjaśnienia (i wstępu), dlatego bez zbędnego przeciągania przedstawiam moją listę najgorszych lub najbardziej rozczarowujących gier, w które zagrałam w 2018 roku. Ot tak, w dobrym duchu Świąt.


A Hand in the Darkness to porno, któremu strasznie przeszkadza fabuła. I to jest przykre, ponieważ przegląd fetyszów w tej VN-ce jest imponujący i płodny w cholerę, ale gdy potrafisz pisać jedynie sceny erotyczne, to żaden setting nie pomoże ci udźwignąć braków warsztatowych. Boli też jak bardzo na kolanie wygląda całość tej gry - muzyka jest taka sobie, grafika też, interfejs straszy pokracznością. Mam takie niepotwierdzone niczym podejrzenie, że w pierwszej kolejności był to czyjś mokry sen, a dopiero potem zdecydowano się dopisać tutaj fabułę i Boże mój, rzeczywiście byłoby dla tej gry lepiej, gdyby pozostała fap materiałem. Można w to zagrać, czemu nie. Ale można też wejść w odmęty internetu, znaleźć coś za darmo i w przejściu do konkretów nie przeszkodzi wam mocno leciwa intryga kryminalna albo rozwój relacji na pstryknięcie palców. Just sayin'.

2. Słodki Flirt: Uniwersytet (gra przeglądarkowa)


Ostry zakręt w polityce Beemoovu odnośnie swojego sztandarowego projektu przypomina nieco to, co odpierdziela Bethesda w tej chwili i co odpierdziela EA zawsze, tylko że w skali mikro, bo to tylko średniej wielkości wydawca zajmujący się grami przeglądarkowymi i nikt nigdy nie poświęci mu artykułu na Polygonie czy Kotaku. Jaka firma, taki PR, więc niech niechlubne zadanie wylania kubła pomyj spadnie na mój odwiedzany przez mało kogo blogasek i to jest w pewien przewrotny sposób wspaniała metafora odnośnie "popularności" tego producenta. Jestem jak najbardziej za tym, że twórca nie zawsze powinien uginać się pod nagabywaniem fanów z różnych powodów, ale Beemoov już dawno minął ulicę Kreatywnej Wolności i przejechał na hurra przez most Obiecanek-Cacanek, aby z radością zaparkować w dzielnicy Ego Większego niż Pałac Kultury. Zawsze powtarzałam, że Słodki Flirt nie zasługuje na moje pieniądze, ponieważ za pieniądze to ja oczekuję jakości, której ta gra nie potrafi mi dać, aczkolwiek aktualnie tu już nie chodzi o to, jak to cudo wygląda, tylko o samo podejście firmy do klienta. Limity, zmniejszony przyrost wewnętrznej waluty, wygórowane ceny ajtemów, zmiana systemu robienia postępu w grze, mniejsza liczba praktycznie wszystkiego - i to tylko wierzchołek góry lodowej. Nie wspominam już o takich rzeczach jak wielość bugów po BECIE czy niebranie pod uwagę zdania graczy PODCZAS BETY, bo właściwie Beemoov podchodzi do takich rzeczy tak, jak do większości - wie, że duże firmy tak robią, ale nie do końca pojmuje dlaczego. I w sumie mam takie podejrzenie, iż cała polityka twórców tak wygląda, szkoda tylko, że w swojej ignorancji nie zauważyli też, że czerpią wzorce z niewłaściwych "starszych braci". Do tego dochodzi całkowite wyrąbanie na jakikolwiek feedback, nieważne jak logiczny i uzasadniony by on był, i sorry, w tym momencie po prostu prosisz się o Złotą Kupę dla najgorszego producenta roku. Idiotyczne decyzje firmy przedkładają się też na samą grę - co prawda oceniam ją po czterech odcinkach (w chwili pisania tego postu gra liczy sobie osiem), aczkolwiek niespecjalnie czuję się winna, skoro sam wydawca nie daje mi szansy, bym poznała jego dzieło w większej próbie. W każdym razie po całkiem solidnym pierwszym epizodzie nadzieje na doroślejszą historię rozwiewają się jak poranna mgła, ponieważ niestety scenarzyści Uniwersytetu to ten typ, który za dojrzałość w fabule uważa rekwizyty typu alkohol, seks, wiek na dowodzie osobistym. A że nie idzie to w parze z ilorazem inteligencji bohaterów? Oj tam, oj tam, przynajmniej można strzelać odcinkami o poziomie skomplikowania odcinka Trudnych Spraw co dwa miesiące, już nieważne, że mało kto go przejdzie, o ile nie ma zamiaru wybulić na niego 50 złotych (tak, jeden odcinek tej gry  PRZEGLĄDARKOWEJ teoretycznie kosztuje więcej niż odcinek dowolnej gry od Telltale albo dontnod). Bohaterowie nie dorośli, ba, niektórzy zaliczyli nawet regres, heroina jest jeszcze większą antytezą solidnej postaci kobiecej niż była w części poprzedniej, romanse są wpychane nam do gardła byle szybciej, bo przecież to GRA O RANDKOWANIU!!!!111oneoneone, a całość idealnie wpisuje się w najgorsze trendy literatury YA ze swoją skłonnością do hołdowania toksycznym wzorcom. Chyba już tylko przyzwyczajenie trzyma mnie przy Słodkim Flircie. ... No i jestem łatwa - widzę romans lesbijski, to się za niego biorę, what can I say. Iiiii okej, czerpię też pewną chorą przyjemność z patrzenia na tę piękną katastrofę, bo Bee "Nierentowny" Moov wypełnia mi tę niszę toksycznych zachowań, którą przedstawiają koleżanki z pracy kopiące pod sobą dołki w imię nieistniejących awansów. I dlatego mogę być lepszym człowiekiem. Dziękuję, Beemoov!


Może to niemiłe z mojej strony dodawać tutaj grę darmową i nieskończoną, ale teoretycznie Słodki Flirt też jest darmowy i nieskończony, więc taryfa ulgowa wyskoczyła przez okno na widok kolejnej budującej rozmowy z narzuconą nam z góry (w grze z wyborami) najlepszą przyjaciółką, która jest pusta bardziej niż słoik po dżemie. Regeria Hope dostaje po tyłku nie tylko za bezczelne rżnięcie formuły; dostaje karnego kaktusa na czoło za robienie tego w sposób absolutnie pozbawiony polotu i bez umiaru. W tej "inspiracji" nie ma niczego - nie ma dobrych bohaterów, nie ma angażującej fabuły, nie ma taktu ani nawet ładnego interfejsu, a to już bezczelność. Jedynym plusem poza ślicznym licem pani prokurator jest to, że nikt tego nie skończył i dzięki Bogu. ... Kanapki z indykiem, doprawdy. 

4. Negligee: Love Stories (Steam)

 
Mogłabym napisać, że Negligee: Love Stories może iść się pieścić za bycie aktem splunięcia w twarz poprzedniej części, ale to byłoby przyjemne, a ja przyjemna absolutnie być teraz nie chcę - napiszę więc, że może iść się wypchać trocinami. Ten tytuł ma podobny problem, co A Hand in the Darkness - ktoś stworzył porno, a potem napisał do niego fabułę, ale w odróżnieniu od tego pierwszego tytułu, tutaj inspiracje kończyły się na historii przeglądania z ostatniego nudnego wieczora. Ale tak tonem weryfikacji: dużo pisałam w recenzji o tym, co to teraz będzie na Steamie, skoro wypuścili taki beznadziejny tytuł jako pierwszą nieocenzurowaną grę erotyczną. No i zgadnijcie, co się stało - no nic! Znaczy, ja tam jakichś batalii o Love Stories w internecie nie widziałam, więc chyba tylko ja się tym tak przejęłam (może Anita Sarkeesian jednak czytałaby mojego bloga - przynajmniej do momentu, gdy napiszę retrospekcję albo recenzję Bayonetty), aczkolwiek z drugiej strony za każdym razem, gdy wchodzę w swoją kolejkę odkryć, większość proponowanych to jakieś Hentai Puzzle albo te dziwaczne chińskie dungeon crawlery, w których trzy czwarte potworów ma macki, a bohaterkom talent do wojaczki poszedł w rozmiar miseczki. I tak, myślałam o tym, aby wyłączyć polecanie gier erotycznych, jednak czasem w tej kolejce znajduję też yaoi z inkubusami i mam taki jakby dysonans poznawczy wtedy. Czy coś. W każdym razie jak żyć, panie premierze.

5. Anima: Gate of Memories (PS4)

 
No dobra, w to wpieprzyłam się na własne życzenie, ponieważ ze screenów widziałam, że to niskobudżetówka, dubbing był mocno taki sobie, a gameplay wyglądał na mało angażujący. Ale samą siebie przekonałam, że może to kazus Folklore, czyli ukrytej i/lub zapomnianej perły gamingu, dubbing to nie wszystko, a w hack'n'slashu przecież non stop i tak robi się to samo, więc o co mi w ogóle chodzi. Tak więc kupiłam Animę, grę na PS4, choć wygląda jakby wyszła na PS3, iiii... No. Przynajmniej było to ciekawe doświadczenie! A najlepsze na nie określenie to Cringe: The Game. Anima, poza tym, że mocno nie wygląda na swoją generację, to prezentuje sobą szereg bolączek i dowodów na odrobienie jej na kolanie. Uniki nie działają do końca ja powinny, hitboksy są nieintuicyjne, fragmenty zręcznościowe są prawie nie do wyliczenia przez frenetyczne skoki bohaterów, a oni sami... ech. Najwyraźniej to magia gier komputerowych, skoro zapewniają mi takie życiowe atrakcje, jak możliwość wskazania palcem gadającej książki zmieniającej się w bisha z gołą klatą jako najżałośniejszej postaci, którą dane było mi spotkać w fikcyjnym uniwersum. Nie macie pojęcia, jakie "zabawne" żarty i powiedzonka musiałam znieść, by odblokować te dwa najgorsze zakończenia. Trochę szkoda, że Anima jest taka wnerwiająca, bo ma nawet ciekawe lokacje (choć co prawda większość to podążanie korytarzami  albo skakanie po platformach) i świat przedstawiony, nawet jeżeli fabuła pochodzi z cyklu "o wuj chodzi". Ale to podobno egranizacja karcianki o liczbie boosterów podobnej do tej z YuGiOh!, więc chyba nie miałam żadnych szans. 

6. Rise of the Tomb Raider (PS4)


Ojej, co za zaskoczenie. No dobra, RoTR daleko do złej gry, ale Boże mój, jeżeli to nie jest niemożebnie  nudny tytuł w jednej z moich ulubionych franczyz. Teoretycznie mógłby podzielić to miejsce z Shadow of the Tomb Raider, ponieważ trójka wyznaję tę samą zasadę rozbudowywania postaci, tj. najlepiej nie rozbudowywać ich wcale, ewentualnie po łebkach. I dam sobie rękę uciąć, że Ana, Dominguez albo samo Trinity zostali nakreśleni szerzej w książkach i/lub komiksach, ale a) historia rebootu nie jest tak interesująca, by sięgać po expanded universe; b) jeżeli kluczowe elementy fabuły wyjaśniasz w materiale DODATKOWYM, to wracaj na zajęcia z kreatywnego pisania, bo chyba pominąłeś najważniejsze lekcje. Ale ostatecznie nie dorzucam tu Shadow, ponieważ miało kilka zalet, którymi Rise pochwalić się nie może. Między innymi zieleń peruwiańskich dżungli prezentuje się o wiele lepiej niż nudne stepy i zaspy syberyjskie. Ja lubię lokacje lodowe, należą one do moich ulubionych, ale zima w Rise wygląda jak zima w sercu Wrocławia - rozpaćkana, brzydka i nudna. A tam ma prawo tak wyglądać, bo to teren zabudowany! Okej, trochę przesadzam, aczkolwiek po którymś lodowcu miałam już dosyć. I wspinaczka w tej części jest mało angażująca, w odróżnieniu do Shadow, gdzie ta "choreografia" jaskiń i półek skalnych ma lepszy flow. No i w Cieniu ktoś jednak choć na chwilę przypomniał sobie o tym, że Lara jest totalnie jednowymiarowa i próbował ją trochę podkoloryzować poprzez rozmowy o niczym z Jonahem. Szkoda, że na sam koniec i naprawdę były to rozmowy o niczym, ale doceniam gest. Mimo to wow, to cokolwiek zastanawiające, że po tak dobrym starcie rebootu twórcy zdążyli się znudzić nową Larą już w drugiej części. Najgorsze w tej trylogii jest chyba to, jak totalnie wyżęta ona jest z jakiejkolwiek tożsamości. Przypomina mi się Mirror's Edge: Catalyst, w które również wsadzono prawie wszystkie aktualne trendy i wyszedł wielki festiwal nudy, który rzuciłam po pięciu godzinach walki z samą sobą. Tomb Raidera skończyłam, bo to, cóż, Tomb Raider, ale teraz to nie wiem, co by musieli wrzucić w trailer, żebym była zainteresowana. Najgorsze jest chyba to, że ta trylogia tak naprawdę nie miała żadnego celu. W domyśle chciano pokazać wzlot Lary jako plądrowniczki grobów, a dostaliśmy daddy issues i skłonności do umartwiania się. No tak jak by mierne podwaliny pod jakiekolwiek analizy porównawcze, etc. Serio, w tym momencie powinni zrobić reboot reboota i mnie boli to podwójnie, bo mimo wszystko lubię Tomb Raidera od jakichś dziesięciu lat, a Square-Enix najwyraźniej robi wszystko, by tę miłość zabić tępym narzędziem.

7. Heavy Rain (PS4)


W pewnym sensie rozumiem popularność tej gry w momencie premiery. PS3 mogło popisać się swoim silnikiem graficznym, a filmowość oraz tematyka Heavy Rain przypominają mi o kolektywnym zachwycie nad Life is Strange oraz odkryciu, że OWSZEM, można zrobić grę, w której nie strzela się do kosmitów i ma ona szansę trafić do mainstreamu (ponieważ już dawno robiono to w visual novelkach i przygodówkach, ale to nie mainstream, więc liczy się to tylko dla nas, jednostek z wysublimowanym gustem). Czyli mniej więcej był to The Order Ileś-tam ówczesnej generacji, tylko krytyka pojawiła się po paru(nastu) latach.  W każdym razie to wiele mówi o grze, gdy mój brat ogląda, gdy przechodzę Detroit, siedząc jak na szpilkach, a przy Heavy Rain zasypia w piętnastej minucie. Mam mnóstwo bolączek związanych z tą grą, ale że połowa internetu zdążyła opisać je przede mną w ciągu tych dziesięciu lat od premiery, to skupię się tylko na jednym pytaniu: mianowicie CO DO CHOLERY W TEJ GRZE ROBI MADISON. Słyszałam, że podobno ta postać wygrała jakieś plebiscyty na najlepszą bohaterkę w rozrywce multimedialnej i rozumiem, że głównym kryterium był bezsens świecenia cycem w więcej niż jednej scenie, bo nie widzę innych "talentów" ani potencjału w tej pani. Po prawdzie każda ścieżka jest mniej lub bardziej zrąbana, ponieważ fabuła w Heavy Rain  nie należy do najbardziej uporządkowanych rzeczy na świecie, ale scenariusz Madison wydaje się po prostu zwyczajnie zbędny. Kobita pojawia się po jakichś trzydziestu minutach gry, gdy już pionki zostały ustawione i nawet wykonały więcej niż dwa ruchy, odbębnia właściwie tylko role flamy, pielęgniarki i deus ex machiny, jej problem psychiczny po prostu istnieje i nie liczcie, że coś z niego fabularnie wyewoluuje (aczkolwiek tutaj akurat każda postać tak ma poza Normanem), no i w prawie każdej znaczącej scenie z nią albo jesteśmy molestowani, albo świecimy cycem, albo jedno i drugie jednocześnie. Na dodatek możemy się Madison załatwić i to obejrzeć! Kamera dyskretnie nie odwraca wzroku! Kto wsadza takie sceny?! Okej, dobra, dobra, ja wiem; znaczy, to pytanie retoryczne było. I jestem zadziwiona, jak wiele osób w internecie komentuje prysznic w pierwszym rozdziale najbardziej papierowej dziennikarki świata, ale nie mówi o fantastycznych ujęciach siedzenia na kibelku. Mam nadzieję, że to nie początek tendencji wpadania na dziwaczne sceny w grach, których nie potrzeba mi widzieć. W każdym razie wiesz, że twój udział w całym ambarasie jest wymuszony, gdy nagle w finale znasz dwie pozostałe dramatis personae, choć nigdy się z nimi nie spotkałaś, aby jakkolwiek na szybcika złączyć cię z główną fabułą! Poza Madison rażą też dziury fabularne, pogrzana i mało intuicyjna mechanika (pozdrowienia z momentu otwierania zamka spinkami oraz gorączkowego ogarnięcia, czy w chwili ostatecznego starcia kieruję obiema postaciami czy tylko jedną, i czy mam coś specjalnie spalić, czy nie), przesadzony do granic możliwości status ojca praworządnie dobrego Ethana, przekłamania scenariuszowe po to tylko, by za szybko nie zdradzić sedna intrygi oraz schizofreniczni bohaterowie. O, i to, że mam totalnie wyrąbane na te postacie, a chyba nie powinnam. No cóż, jaki scenariusz, taki Connor, choć akurat Norman był całkiem spoko i nawet raz czy dwa było mi żal, że trafił do takiej pokiereszowanej fabularnie gry.

Ja: *po napisach końcowych* ... Wiesz co. Wydaje mi się, że Detroit naprawdę nie miało wysoko zawieszonej poprzeczki, skoro TO była dotychczasowa najlepsza gra Davida Cage'a.
Brat: *głębokie westchnięcie* ... No nie miało.

I tym samym kończę moją listę najgorszych gier, które dane było mi ograć w 2018 roku. Siedem tytułów bezsensu i/lub rozczarowania to nawet spoko wynik, a mogło być gorzej, gdybym tylko była choć trochę bardziej mainstreamowa (ohohohohoho). Pewnie powinnam życzyć sobie jak najwięcej takich krótkich list, ale z drugiej strony mój rasowy pasyw sprawia, że najlepiej pisze mi się podczas wylewania hektolitrów hej... krytyki z krwiobiegu i chyba jednak wolę wzniecać się takimi rzeczami niż, powiedzmy, przemianami w ustroju politycznym. Jako że stoję na uboczu, jeżeli chodzi o premiery, to nie będę się silić zanadto na jakikolwiek komentarz ogólny co do branży. Jedyne, co mnie interesuje, to jak rozwinie się sytuacja z loot boksami i nachalną monetyzacją w grach usługach, ponieważ wiele się wydarzyło w tym roku pod tym względem i mam takie poczucie, że niedługo to wszystko pizgnie. Aczkolwiek z drugiej strony mamy sukcesy w postaci rekordowych sprzedaży Spidermanów, God of Warów i innych Red Dead Redemption, które są OCH JAKŻE SATYSFAKCJONUJĄCYM pstryczkiem w nos tych wszystkich developerów twierdzących, że gry singleplayerowe to przeżytek. I tak, wiem, że twierdzi tak EA, aczkolwiek z drugiej strony każdy próbuje coś uszczknąć z tego przeżartego zawartością dodatkową multi. Oh well, niech już tęższe głowy ode mnie zajmują się tym na poważnie - ja tu pozostawię moje luźne myśli i spotkamy się w następnej notce, najprawdopodobniej już w nowym roku.

Komentarze

  1. Ciaro, a czy pojawią się jeszcze kiedyś Twoje streszczenia SF? Bo świetnie się przy nich bawiłam, a SFU wydaje się być po zapowiedziach wybitnie kwikogenny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli zmieni się system PA i przestanę przechodzić jeden odcinek w miesiąc, to czemu nie. Zwłaszcza że o sam materiał się nie martwię - nosi mnie za każdym razem, gdy Zaidi udaje profesora na renomowanej uczelni, a Rozalia nawet oddychaniem udowadnia, że żadna z niej psycholożka. Ale już streszczenia liceum pisałam długo, a tutaj jeszcze tkwię w jednym dialogu z tydzień, że nawet nie pamiętam, co działo się wczoraj, tak więc wykończyłybyśmy się wszystkie.

      Usuń
    2. Jako rozwiązanie pośrednie mogę zaproponować ewentualnie zamieszczanie relacji "na gorąco" na forum ;)

      Ja w SF grałam trochę dla zabicia czasu na studiach, rzuciłam to jakoś w okolicach odcinka 30, ale weszłam na forum po sensacyjnych doniesieniach w Internetach na temat, ekhm, nietuzinkowej polityki Beemoov i ło matulu - toż Uniwerek wygląda na większą kopalnię lolcontentu niż Liceum, a już ścieżka Zaidiego zapowiada się na taką piękną katastrofę, że aż żałuję, że SF to nie powieść YA, bo z przyjemnością bym ją przeanalizowała. Plus tego wszystkiego jest taki, że na forum trafiłam na Twoje streszczenia, wywołujące szczery uśmiech na mej twarzy, za co dziękuję.

      Usuń
    3. Niestety nim skończę palący mnie dialog, to mijają trzy dni i całe podirytowanie szlag bierze, bo nie pamiętam, na co już byłam tak wkurzona wczoraj. A znając Słodki Flirt to wachlarz jest całkiem szeroki. Ba, z samego FAQ można by trzasnąć przaśne streszczenie - jestem pod swego rodzaju wrażeniem, choć raczej nie takim, na jakie liczył Beemoov.

      Ja w tym momencie gram w 3/4 z przyzwyczajenia, bo satysfakcji w czytaniu pięciu dialogów na krzyż dziennie niewiele, a w pozostałej części również z chorej fascynacji tym, jak bardzo można spieprzyć grę w jedną aktualizację (i potem nie umieć się do tego przyznać). Ścieżka Zaidiego to będzie złoto, tak coś czuję, biorąc pod uwagę, KTO to pisze. Jeszcze liczę na tęgie dramy u Nataniela aka "toksycznym ludziom też należy się miłość" albo przynajmniej ostre hołdowanie niewłaściwym wzorcom. Dziękuję bardzo za miłe słowa, miejmy nadzieję na polepszenie warunków, cobym mogła do tej wesołej aktywności powrócić.

      "że aż żałuję, że SF to nie powieść YA, bo z przyjemnością bym ją przeanalizowała"

      I teraz jestem zainteresowana. DO IT.

      Usuń
    4. "Niestety nim skończę palący mnie dialog, to mijają trzy dni i całe podirytowanie szlag bierze, bo nie pamiętam, na co już byłam tak wkurzona wczoraj" - cóż, pozostaje tylko mieć nadzieję, że system kiedyś ulegnie polepszeniu na tyle, aby znowu móc cieszyć oczy Twymi streszczeniami ;)
      A swoją drogą, złośliwość polityki Beemoovu jest po prostu niesamowita; widziałam kilka nagrań z SFU i mechanika pobierania PA za gadanie miast łażenie może i miałaby jakiś sens w przypadku Liceum (gdzie dialogi były znacznie krótsze, a człowiek czasem zdrowo się nabluźnił, tracąc punkty na łażenie po całej szkole/lesie/plaży/gdziekolwiek bądź), ale nie na Uniwerku, gdzie trzeba przeklikać...z pięć ruchów na krzyż? żeby przejść we wszystkie interesujące nas miejsca, a dialogi ciągną się godzinami. Ile PA zeszłoby na taki pierwszy odcinek SFU przy starym systemie? 100? Nic dziwnego, że Beemoov ruszył do akcji, kto to słyszał dawać graczom nacieszyć się odcinkami (ech, a pamiętam jeszcze czasy starego systemu, kiedy nie doładowując nic z banku, potrafiłam odłożyć w jakiś miesiąc - dwa po kilkaset PA i kilka tysi dolarów).

      "Jeszcze liczę na tęgie dramy u Nataniela aka "toksycznym ludziom też należy się miłość" albo przynajmniej ostre hołdowanie niewłaściwym wzorcom." - o ścieżce Nataniela wolę nawet nie myśleć, po gdybym jednak pomyślała, to musiałabym dojść do smutnego wniosku, że scenarzyści bardzo cenią sobie powieści YA w stylu 'After' czy "Szeptem" i uważają prezentowane tam związki za ideał relacji międzyludzkich. Odchodzenie od toksycznych schematów krytykowanych co najmniej od czasów "Zmierzchu" - robisz to źle, gro.

      Analizować gier nie umiem, ino książki ;) A zresztą i tak nie gram, więc nie wiem, jak wyglądają poszczególne dialogi. Ale odbiję piłeczkę:

      "Ba, z samego FAQ można by trzasnąć przaśne streszczenie" - DO IT. FAQ Beemoovu to istny diament, wchodziłam regularnie na forum tylko po to, aby zobaczyć, z jakim poświęceniem kierują ten rozpędzony pociąg w stronę ściany.

      Tak BTW - nie wiem, czy nadal wchodzisz na swój blog ze streszczeniami (bo nie ma tam odcinka 40, a czytałam jego streszczenie na forum) ale stwierdziłam, że zdecydowanie muszę skomentować w najbliższych dniach Twoje notki, bowiem a) szkoda, aby takie piękno pozostało bez odzewu i b) nikt z moich znajomych nie zna SF, więc gdzie indziej mogę się uzewnętrznić?

      Usuń
    5. Najbardziej rozbraja mnie właśnie, że Beemoov specjalnie się nie kryje z powodem takich zmian. Cały ten mechanizm, przydługie dialogi o niczym, kwestie, które mogłyby się z powodzeniem zmieścić w jednej bramce, stwierdzanie przez Sukretę rzeczy oczywistych - to jest tak ewidentnie robione pod marnowanie PA, że chyba kropkę nad "i" można by tu postawić wyłącznie wielkim bannerem reklamującym bank. Te dzienne 30 PA to nieudolna zasłona dymna, na którą nadzieją się tylko największe naiwniaki. I teraz mogą trzepać te swoje odcinki raz na miesiąc, ponieważ wymagają one o wiele mniej pracy (to, że wydajesz 2500 PA nie oznacza, że przeszłaś długi epizod - on był po prosty przegadany do granic możliwości). Oni chyba też wyznają zasadę, że liczy się grafika, ponieważ cała kasa idzie w tła i te nikomu do szczęścia niepotrzebne animacje, a scenariusz dalej to albo guma do żucia dla mózgu, albo bujdy na resorach.

      Mnie w przypadku dramy Nataniela rozwaliło właśnie to idiotyczne tłumaczenie w którejś części FAQ, gdy rzeczywiście ktoś ich zapytał, czemu hołdują toksycznym wzorcom. "Oj tam, oj tam, nie wolno skreślać takich ludzi, trzeba im pomagać" - to padło w odpowiedzi na czyjeś pytanie. Poza światem gry. To znaczy, że ktoś w tej firmie rzeczywiście ma takie poglądy i to nie jest tylko fabułka na potrzeby fikcyjnego uniwersum. W XXI wieku, gdzie zaczyna się o wiele więcej mówić o zdrowiu psychicznym i właściwych stosunkach międzyludzkich. I ja pytam - O CO KAMAN.

      Ten pierwszy argument zbiję stwierdzeniem, że scenariusz to scenariusz i Słodki Flirt posiada jakąś tam zwartą historię, więc to akurat nie problem. No ale rozumiem niechęć i niewygodę opierania się na czyichś jutjubowych decyzjach.
      Tyle osób napisało miliard swoich własnych przemyśleń na forum odnośnie FAQ i większość z nich pokrywało się z moimi odczuciami, że aż nie odczuwałam potrzeby dolewania kolejnych żali do puli. Naprawdę, tam już wszystko zostało powiedziane, więc moje trzy grosze byłyby cokolwiek zbędne.

      Nie wchodzę na niego praktycznie nigdy, chyba że wrzucam zaległe streszczenie (o tym, że mam przerzucić zaległy 40 epizod, pamiętam przez mgłę, muszę się za to wziąć na dniach, coby skończyć "sagę"). Stoi sobie jako wygodne miejsce do przeglądania mojej radosnej słodkoflirtowej twórczości, bo dziewczynom nie chciało się szukać po forach. Nie dziwię im się, biorąc pod uwagę optymalizację strony. Ale jeżeli pojawi się tam jakaś aktywność, to wpadnę nawiązać dialog, czemu nie ;)

      Usuń
    6. Ech, skomentować jednak nie skomentuję, bo widzę, że na tamtym blogu masz wyłączoną taką możliwość - za to będę trzymać kciuki za kolejne streszczenia i chętnie udzielać się na Dygresjach w tych wpisach, w których będę mogła mieć coś do powiedzenia (bo na grach otome innych niż SF mało się znam) ;)

      A żeby trochę zjechać z offtopu na temat notki ;) Czy zamierzasz kiedyś poświęcić jakiś wpis Life is Strange? Albo - żeby pozostać w tematyce, nazwijmy to, okołoanimowej - Sailor Moon (moja pasja z dzieciństwa!)?

      Usuń
    7. A! Wyłączyłam komentarze, bo zaczęły tam schodzić boty oferujące haxxory na darmowe PA/wirusy, a ograniczenie do kont Google ich nie zatrzymywało. Niestety tak jest z blogami, które tylko "stoją", że szybko przykuwają niechcianą uwagę. W sumie mogłabym to odblokować, najwyżej będę musiała moderować komentarze.

      Jeżeli nie wyskoczy mi zaraz miliard pińćset inspiracji w międzyczasie, to powinnam wreszcie wziąć się za obiecaną mini-analizę/opinię na temat Before the Storm. O Life is Strange musiałabym też napisać jakiś ogólny post o własnych odczuciach, ponieważ dużo razy tę grę cytuję, a trudno oczekiwać, że wszyscy znają moje emocjonalne pościki na Słodkim Flircie i to, jakimi mieszanymi uczuciami tę grę darzę. O, i na pewno kiedyś pojawi się coś o fanowskim Love is Strange, bo to projekt lepszy od gry-matki, a to wręcz wypada przybliżyć szerszemu odbiorcy.
      O Sailor Moon nic nie planuję i na razie w ogóle nie planuję pisać tu czegokolwiek o anime/mandze. Może gdy już ogarnę życie osobiste na tyle, by móc pisać tutaj częściej niż trzy (a czasem raz) notki na miesiąc.

      Usuń

Prześlij komentarz