„Ciara, gdzie jest, kurwa, recenzja Blue Reflection”? Ummm, tego no… Muszę przejść jeszcze raz! Bo będzie nierzetelnie! No, właśnie tak! A w zamian coś, przy czym nie muszę specjalnie myśleć, czyli wyliczanka! Nastał więc koniec kolejnego roku, który miał być lepszy, ale nie był i wy już wiecie czemu, dlatego nie ma co rozpamiętywać, przechodzimy od razu do giereczek. 2021 upłynął mi pod znakiem jarania się Yakuzą, czyli nadrabiania głównych części serii i marudzenia, że nie mam ich jeszcze piętnastu pod ręką/nie zlokalizowali/Dead Souls na PS3 za miliony monet. Mimo to na liście znajdą się tylko dwie odsłony z parady fangirlizmu; resztę stawki obstawiłam przygodówkami i VN-ami, czego się nie spodziewałam, bo miałam wrażenie, że dalej nadrabiam zaległości z PS4 i jak ta śmierdząca niewolnica mainstreamu gram tylko w gry (prawie) AAA. Czyli action adventure, w których się sZcZeLa i szuka dzban… garnków za 5 EXP. Jednakowoż coś mi się w tym roku udało i status wyjątkowego płatka śniegu pozostał niezagrożon, aczkolwiek mam takie pragnienie na 2022, aby powrócić do VN-ek i zainteresować się ponownie mocniej strefą indie. Bóg jeden wie, że Steam woła już od dziesięciu wyprzedaży, bym przeszła moje zachodnie otomce, a Dygresja bym popisała im recenzje. No nic, dość biadolenia, robota czeka – jak zawsze zestawienie chronologiczne, tj. o pozycji decyduje moment, gdy dany tytuł przeszłam. Wszyscy robią podsumowania i ja też, tak że oto moja lista najlepszych gier, w które zagrałam w 2021 roku.
1. 999: 9 Hours, 9 Persons, 9 Doors (PS4)
Po latach, gdy już dorosłam na tyle, by wytrzymać większość pikselowych mutacji w Parasite Eve (ale na szczurze dalej zamykam oczy), próbuję zmierzyć się z kilkoma tytułami, które niegdyś pokonały moje nastoletnie (młode-dorosłe) serce. 999 rzuciłam wieki temu, gdy napięcie stało się za wysokie dla neurotycznej duszy jak ja, choć już wtedy niezwykle podobała mi się intryga i pomysł stojący za całością. Pamiętam, że chyba przeczytałam gdzieś cały skrót fabuły, bo stwierdziłam, że nigdy nie zmężnieję na tyle, by stawić czoła fikcyjnej opowieści z rysunkowymi postaciami, ale najwyraźniej wystarczy totalnie cebulionowa cena na wyprzedaży, bym nagle odnalazła w sobie niezmierzone pokłady odwagi (szczęśliwie też wszystko zapomniałam przez ten hektar czasu, więc de facto był to wyjątkowo mało spoilerowy walkthrough). I bardzo dobrze, ponieważ 999 to kawał dobrego thrillera szanującego czas swój i gracza poprzez zaprezentowanie zwartej i bogatej w zwroty akcji historii, która jednocześnie nie każe przechodzić się milion razy, po to tylko, by zobaczyć jeden event i być może odblokować nowy rozdział. Po merytorycznie pustej i rozwleczonej do granic możliwości Danganronpie, 999 to było istne scenariuszowe katharsis za swoimi odpowiednio długimi ścieżkami, licznymi zmiennymi oraz FABUŁĄ, która rzeczywiście się działa, zamiast mielenia w kółko trzech plot pointów na krzyż. Choć dziś, gdy mam już lat trzydzieści, gra jest nieco banalna pod kątem zaprezentowanych zagadek, to nie poczytuję tego za minus. Szybkie przechodzenie z pokoju do pokoju daje pewną satysfakcję (mogę teraz mówić, że jestem mądra, bo potrafię w dziesięć minut rozwiązać łamigłówkę chemiczną z poziomu wczesnej podstawówki, proszę o oklaski), a poza tym przynajmniej w dwa wieczory dowiaduję się, czemu porwano bohaterów i wsadzono ich na tonący statek, zamiast tkwić cztery miesiące w jednej lokacji i szukać wajchy do automatona.
2. The Darkside Detective (Steam)
The Darkside Detective to cudne małe coś dla ludzi takich jak ja, którzy skończyli polonistykę i śmieszą ich lingwistyczne żarty z brodą długą niczym próba przedarcia się przez W poszukiwaniu straconego czasu przed sesją. Albo gdy ktoś użyje weltschmerz lub schadenfreude w zdaniu. Albo gdy ktoś z lekkim piórem napisze streszczenie jakiegoś literackiego szrota, a potem wspólnie onanizujemy się do tych wszystkich zabawnych powiedzonek, które ten ktoś tam wsadził. Słuchajcie, bawię się lepiej, niżbym próbowała przebić się przez drugiego Greya, żadne ci to marnotrawstwo, moja miła. The Darkside Detective wbija mi więc punkty na podobnej skali rozrywki co znęcanie się nad twórczością Katarzyny Michalak, ale nie musicie należeć do tej samej „subkultury”, by docenić tę krótką i urokliwą przygodówkę. Jak nazwa wskazuje, kierujemy tu poczynaniami detektywa z miejscowego Departamentu Tajemnic i rozwiązujemy sprawy paranormalne. A tu ktoś napuścił gobliny na komisariat, a tu jakiś nielegalny Necronomicon zakłóca feng shui w lokalnej bibliotece, a tu trzeba pomóc znajomemu policjantowi z bestią z Loch Ness. Gameplayowo mamy tu do czynienia z czystej wody przygodówką point’n’click, więc poklikamy, pozbieramy fanty, połączymy je, czasem zaskoczy nas prosta minigierka. Rozwiązania potrafią być abstrakcyjne, ale to jeszcze nie poziom Deponii, więc da się to przejść bez przeklinania super rozwiązań typu „połącz dziobaka z poszewką od poduszki”. Największa magia tego tytułu tkwi w chemii pomiędzy głównymi bohaterami. Detektyw McQueen z oddaniem chroni miasteczko Twin Lakes, jednocześnie zmagając się z szarą rzeczywistością niskiej płacy i brakiem uznania u przełożonych. Na szczęście u jego boku stoi nieoceniony oficer Dooley, jedyny szur, którego jestem w stanie tolerować i nawet nazwać uroczym. … No dobra, to najlepsza postać, idźcie grać. Zwłaszcza że wyszła już druga część, która pewnie pojawi się w ty zestawieniu za rok. No chyba że od nowa zacznę przechodzić Yakuzy w oczekiwaniu na nowe przygody Ichibana.
3. Piofiore: Fated Memories (Switch)
No więc Piofiore na tej liście przypomina mi, że miałam wspierać wydania otomców na Switchu, ale kiszące się na dysku od pół roku (albo i dłużej) Café Enchanté pokazuje, jak wielkim „sukcesem” okazał się ten pomysł i cóż, temu też mam nadzieję zaradzić w 2022. Zwłaszcza że po drodze wyszło Olympia Soirée i internety obiecały mi, że to patologiczny dating sim, muszę to sprawdzić i koniecznie wam o tym opowiedzieć. Z drugiej strony obiecały mi też, że Final Fantasy VII to najlepszy fajnal (lol), Metal Gear Solid 3 ma najlepszą fabułę (może jeśli lubisz zamiast niej boss rush przez całą grę), a Piofiore jest kolejnym przykładem toksycznego otome z mimozą zamiast głównej bohaterki. Jak widać po tej liście, śmiem się ździebko nie zgodzić i chociaż zapewne można by narzekać na fakt, iż w tym dating simie wyjątkowo mało „dating”, a więcej „intryga”, to nie zamierzam psioczyć na dobrze napisane rzeczy. Lilianna to wdzięczna heroina, która wyciąga ile może z okoliczności, pozostając w zgodzie z nakreślonym od początku charakterem panny wychowanej w klasztorze, panowie są ciekawi i angażujący (no może poza Nicolą, trash this guy), a fabuła naprawdę interesująca. Cieszy też, że gra nie próbuje na siłę romantyzować niektórych zagadnień – to jest opowieść o mafii i jesteś kobietą mafii, i albo kupujesz tę fantazję, albo nie. Poza tym Piofiore sprawiło, że najbardziej lubię gościa stojącego najbliżej zamykania w klatkach, a to pewien wyczyn.
4. Yakuza: Like a Dragon (PS4)
Jak do prawie każdej Yakuzy mam jakieś „ale”, przez co chyba tylko pierwsze Kiwami załapało się na listę najlepszych tytułów Małej Dygresji (statuetek nie przewidujemy), tak Ichiban z ferajną wpadli i zmietli całe moje marudzenie z planszy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś gra sprawiła mi tyle radości co Yakuza 7. Wspaniały przekaz, świetnie przejście z chodzonej bijatyki na turowego RPG-a, mnóstwo aktywności pobocznych, rewelacyjna chemia między postaciami. Nawet pokaźnej długości ASMR z Daigo mi wrzucili, dziękuję, panie Sega. Z perspektywy czasu największą „wadą” LAD jest fakt, że po fantastycznym Ichibanie już nie potrafię tak samo ciepło myśleć o Kiryu i Kasuga zdecydowanie przegonił swojego poprzednika na mojej liście ulubionych protagonistów Yakuzy. Nie mogę doczekać się ósemki, aż chyba se jakiegoś steelbooka pierdolnę.
5. Vampire: The Masquerade – Shadows of the New York (PS4)
Grałam w tym roku i w Coteries, i w Shadows, i chociaż te pierwsze też świetnie oddają klimat Maskarady, stanowiąc wdzięczny dodatek do uniwersum, to Cienie swoim fabularnym zwarciem oraz ciekawie zarysowaną bohaterką wygrywają miejsce na tegorocznej liście. Naprawdę wciągający jest główny wątek detektywistyczny, podobnie też jak w poprzedniczce urzekają tła oraz kierunek artystyczny tej gry, a postacie kupują mnie na amen swoim wielowymiarowym rozpisaniem. Jednakże najbardziej trafia do mnie ta dekadencka narracja oraz dyskusja z aktualnymi przemianami społecznymi. Ani Koterie, ani tym bardziej Cienie nie udają, że dzieją się w jakimś zmyślonym równoległym uniwersum, w zamian nawiązując do bolączek dnia codziennego sobie właściwym ciętym komentarzem. Możesz być martwa i potrzebować krwi do (nie)życia, ale pandemia to nie przelewki. I Julia jako główna bohaterka to ten brakujący element mojej growej egzystencji odpowiedzialny za patriotyczną masturbację na widok Polski w popkulturze, coś, co pomija mnie od wielu lat, bo dalej zatrzymałam się z Wiedźminem na książkach, stacja „hipsterstwo”, koniec trasy. Chociaż w sumie tutaj dominujący jest dla mnie slavic energy tych wszystkich odniesień literackich – cytat z Mistrza i Małgorzaty, który znacie wy, wasze babcie i psy? Panie, nie musisz iść na polonistykę, by to usłyszeć, ja to miałam przez całego humana w liceum. Ta gra rozumie mnie na takim poziomie, że aż mnie to przeraża. Poproszę jeszcze.
6. 428: Shibuya Scramble (PS4)
Ostatnio wróciłam sobie do Shibuya Scramble, by wbić platynę (i nie pisać recenzji do Blue Reflection) i co, i jajco, kolejno rozpłakałam się, przewinęłam scenariusz Canaan (jakbym chciała obejrzeć leciwe anime, tobym se odpaliła anime, okej?) i znowu pokręciłam z uznaniem głową nad cudownym zwichrowaniem japońskich twórców przy ścieżce Mean Cleana. Och, chciałabym, żeby ktoś przypomniał sobie o Machi i zrobił temu jakąś konwersję na np. Switcha, bo wtedy pojawiłaby się nadzieja na tłumaczenie tej gry, gdybyśmy my, jednostki z wysublimowanym gustem i szczerzące zęby na każdą scenę z Yanagishitą, zrobiły wystarczająco dużo rabanu, że chcemy lokalizację. I tak, wiem, powtarzam się, bo w Opowieściach pisałam podobne rzeczy o 428:SS, aczkolwiek wolę też nie uchylać zanadto rąbka tajemnicy, bo to jest tytuł, który trzeba przeżyć samemu (tak jak podrywanie gołębi w Hatoful Boyfriend). Tak czy inaczej zachodnie giereczkowo otrzymało przynajmniej dar w formie Shibuya Scramble, prześmieszną, emocjonalną gdzie trzeba, fantastycznie przemyślaną i jeszcze lepiej brzmiącą VN-kę, która do dziś wygrywa w Japonii głosowanka na najlepsze wizualne powieści. Więc przestańcie pieprzyć, że to nie gra, bo trzeba czytać, odstawcie to zbugowane w pierun Call of Duty i zasiądźcie dla odmiany do jakiegoś quality gamingu. Jak Shibuya Scramble właśnie.
7. Life is Strange: True Colors (PS4)
Gdybym zdążyła przejść drugiego The Great Ace Attorney i uzbierać materiał na Opowieści, w których miało znaleźć się też nowe Life is Strange (w sumie mogłabym pisać mniej i częściej, chyba wszystkich by nas to wyszło lepiej), to dowiedzielibyście się, że to co prawda najlepsza odsłona serii, ale też ze swoimi bolączkami. Jednakże w zeszłym roku na krzywy ryj dodałam tutaj Tell Me Why, które ostatnio przechodziłam ponownie i choć dalej wydaje mi się całkiem okej w swojej kategorii, to True Colors na miliardzie płaszczyzn wypada lepiej, dlatego byłoby to cokolwiek niesprawiedliwe, by pominąć je na tej totalnie-nie-ekskluzywnej liście. Poza tym a) pewnie DONTNOD już następnej części nie odda siostrzanemu studiu, ponieważ proszę was; b) pomimo swych wad przy LiS:TC można się naprawdę fajnie bawić i tak ta seria powinna wyglądać od początku, a nie karmić nas co odsłonę festiwalem patologicznych relacji. Podoba mi się też, jak turbolewacka jest ta gra – nie ma już chowania się za decyzjami, z których łatwo się wycofać i z całości wyziera konkretny sposób patrzenia na świat i rany, tego właśnie potrzebuję po ostatnim roku, a nie kolejnego podpuszczania z cyklu „może tak, może nie, te dwie panie całują się na powitanie, masz tu heteroseksualny romans z odzysku, we good?”.
8. Lost Judgment (PS4)
Nie piszę zbyt dużo o tegorocznych zwycięzcach, bo prawie o wszystkich tych grach mówiłam już w tekstach im poświęconych (tak więc bez zaskoczeń), więc i o Lost Judgment będzie krótko. W sumie jedyną rzeczą, o której chcę wspomnieć, to o fakcie, jaki piękny zwrot zaliczyła ta seria w moich oczach za sprawą jednej gry. Gdybym miała kompilować ranking Yakuz, które przeszłam, to Judgment nie znalazłoby się specjalnie wysoko, ponieważ filmowość filmowością, ale the lady doth protest too much kiedy dostaje mało mini-gierek do maksowania statystyk (nawet karaoke tu nie ma, dacie wiarę?) i rozciągniętą jak guma od majtek fabułę wypełnioną przez połowę czasu spektakularnym niczym. A na to wszystko wchodzi Lost Judgment całe na biało i panie, nagle wszystko jest! Fajniejsza historia, w której mniej czasu spędzasz na kanapie w biurze! Mini-gry! Walka nielasująca mózgu! Mniej wkurzające mechaniki! PIES! Oczywiście dostajemy też mniej fajne rzeczy pokroju contentu ewidentnie wyciętego pod edycje deluxe, ale podstawowa gra jako taka to jeden z najlepszych sequeli ever. Czy dostaniemy więcej, o tym zadecyduje japońska agencja, która powstała chyba w epoce kamienia łupanego i sądzi, że wszyscy pozostali tam razem z nią – natenczas warto ukochać LJ, bo to kawał dobrej napierdzielanki jest. Chociaż dalej wolę Yakuzę, bo mam tam więcej srebrnych lisów do wzdychania do.
9. If On A Winter Night, Four Travelers (Steam)
To jest darmowa, klimatyczna przygodówka, którą zrobiły dwie osoby w pixel-arcie i jest fantastyczna. Co wam jeszcze więcej potrzeba? Idźcie grać zamiast czytać te moje wypociny, a jak jednak chcecie tu jeszcze posiedzieć, to w tytule macie link, tam napisałam o niej więcej. YOU’RE WELCOME.
I tym samym kończymy tegoroczne rozdanie nagród moich ulubionych gier 2021. W tym roku dla odmiany pojawi się konkurencyjna lista najgorszych gier, aczkolwiek jest ona tyle krótka, że zostanie połączona z bonusową rundą „fajnych, ale” (gdzieś muszę upchnąć te wszystkie Yakuzy, nie?). Przepraszam, jeżeli w tym roku wyszło nudno, ale ostatnio czuję się cokolwiek wypalona pod kątem giereczek i głównie zbieram platyny w tytułach, które już przeszłam miliard lat temu. Dlatego też mam nadzieję wrócić do VN-ek i może skupić się bardziej na Switchu w tym roku. Już mi dość action adventure, chcę czegoś oryginalniejszego, goddamit! Łapiącego za serce! Mniej krzykliwego i bardziej stonowanego. Tak, żebym mogła natrzaskać milion pińćset screenów z festiwalem zabawnych edgy tekstów. Yeah, that would be nice.
Komentarze
Prześlij komentarz